Porter Jane - Wyprawa do Brazylii.pdf

(302 KB) Pobierz
Jane Porter
Jane Porter
Wyprawa do Brazylii
PROLOG
Ostre słońce raziło oczy, jednostajny szum fal usypiał. Sophie Johnson wtuliła się w ręcznik, rozłożony
na ciepłym piasku. Minione dziesięć dni było lepsze niż ... niż wszystko, co ją dotąd spotkało w życiu.
Wtem piasek się poruszył, na plecy Sophie padł cień. Poczuła coś jakby podniecenie i strach jedno-
cześnie. Osłoniła dłonią oczy i popatrzyła w górę, choć przecież wiedziała, że to Alonso Huntsman.
Uwielbiała go, chociaż ją przerażał. Dziwne.
Alonso stał nad nią, ociekając wodą.
- Pięknie pachniesz, Sophie - powiedział. - Mam ochotę cię zjeść.
- Nie ja, tylko olejek do opalania. - Roześmiała się, mimo że serce podskoczyło jej do gardła.
Clive Wilkins, syn znanego bankiera, hrabiego Wilkinsa, poruszył się niespokojnie na ręczniku, z
którym rozłożył się obok Sophie.
- Czy moglibyście się zamknąć, z łaski swojej? - warknął.
- A co? - Alonso podniósł swój ręcznik, starł słoną wodę z twarzy. - Przeszkadzamy ci spać?
- Jakbyś zgadł - burknął Clive.
- Tylko jeden malutki gryzek - szepnął Lon do ucha Sophie.
- Masz. - Rzuciła mu butelkę olejku do opalania. - Spróbuj.
- Na litość boską - jęknął Clive. - Przerwaliście mi piękny sen.
Usiadł na ręczniku, przechylił się do Sophie i przesunął językiem po jej ramieniu.
- Obrzydliwe. - Skrzywił się komicznie. - Sma~ kuje plastikiem. Lubisz zajadać plastik, Lon?
- Kłamiesz - prychnął Lon, sadowiąc się pomiędzy Clive'em i Sophie. - Nie chcesz, żebym jej
spróbował i tyle. Czyżbyś był zazdrosny, staruszku?
- A czegóż' wam zazdrościć, żałośni śmiertelnicy? - zapytał z powagą Clive, używając. przy tym
eleganckiej wymowy angielskiej arystokracji. Oczywiście nie zaszczycił ich nawet spojrzeniem. Jednak za
chwilę się uśmiechnął i już w normalnej angielszczyźnie zwyczajnych młodych ludzi dodał: - Oczywiście,
że jestem zazdrosny, ty wielki szkocki matole. Oboje z księżniczką jesteście naj lepszymi przyjaciółmi,
jakich człowiek może sobie wymarzyć.
Matoł i księżniczka! Sophie wybuchnęła śmiechem, a Lon i Clive natychmiast poszli w jej ślady.
Buenaventura, naj wspanialsze wakacje w życiu Sophie. Nie, w ogóle najlepsze, co jej się w życiu
zdarzyło. Clive i Lon byli niemożliwi, niepoprawni i w ogóle okropni, a ona nigdy nikogo nie kochała tak
bardzo jak tych dwóch cymbałów.
Jak by było cudownie, gdyby można zatrzymać czas, pomyślała. Żebyśmy wszyscy troje mogli tu zostać
na. zawsze. Młodzi, szczęśliwi, tacy sami jak teraz ...
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Więc ile? - spytała lady Sophie Wilkins. Podniosła dłoń do góry, podziwiała blask szlachetnych
kamieni: kunsztownie oszlifowanego szmaragdu i otaczających go brylancików.
- Dziesięć tysięcy funtów - odparł jubiler. Drzwi sklepu się otworzyły, lecz lady Wilkins nie chciała
odrywać wzroku od lśniących na jej palcu kamieni.
Dziesięć tysięcy funtów, powtarzała w myśli.
Dziesięć tysięcy. Już nigdy w życiu nie będę miała nic równie pięknego.
Niestety, nie mogła zatrzymać pierścionka. Miała mnóstwo długów i - na domiar złego - koniecznie
musiała jechać do Brazylii. Bardzo potrzebowała pieniędzy.
Jej milczenie zaniepokoiło jubilera.
- Ostatecznie mógłbym dać dziesięć tysięcy pięćset - powiedział z miną cierpiętnika - ale ani pensa
więcej.
- Chociaż wiesz doskonale, że jutro dostaniesz za niego dwa razy tyle? - zapytał kpiąco głęboki męski głos.
Sophie się wzdrygnęła. Na końcu świata poznałaby ten głos.
- Lon! - wykrzyknęła. Wpatrywała się w niego, jakby zobaczyła ducha.
- Tak, Sophie, to ja.
Nie mogła oderwać od niego wzroku, jak przedtem od pierścionka.
- Co ty tutaj robisz?
- Interesy.
- Interesy? - powtórzyła, jakby ją to dziwiło.
A przecież wiedziała, że jej dawny szkolny kolega, Alonso Huntsman, jest jednym z największych eks-
porterów szmaragdów na całym świecie.
- Spodziewałem się pana dopiero jutro, panie Huntsman. - Jubiler zdjął monokl, odłożył go na kontuar. -
Kamień nie jest jeszcze przygotowany.
- To ty kupujesz kamienie? - zdziwiła się Sophie.
- Tylko jeden szmaragd - odparł Lon.
Przejechał pół świata, żeby kupić jeden szmaragd?
- Musi być bardzo cenny.
- Pochodzi z mojej kopalni. Ma dla mnie wartość sentymentalną.
Sophie jakby ocknęła się z omdlenia. Ściągnęła pierścionek z palca, podała go jubilerowi.
- Przyjmuję pańską cenę - powiedziała.
Jubiler wziął pierścionek, który dostała od Clive' a ponad sześć lat temu, schował go do kieszeni.
- Czy przyjmie pani czek, lady Wilkins?
- Tak - odrzekła przez ściśnięte gardło. – Dziękuję.
Zapięła płaszcz, bo nagle zrobiło jej się zimno.
- Sprzedajesz ślubny pierścionek? - zapytał Lon z miną, z której nic się nie dało wyczytać. - Zabrakło ci
pieniędzy?
- Niczego mi nie brakuje. - Nie miała zamiaru mówić Lonowi prawdy. Nie chciała, żeby się nad nią
litował. Wybrała Clive'a, a nie Lona. To była jej własna suwerenna decyzja. - Nie miałam pojęcia, że jesteś
w Anglii.
- Mam dom na Knightsbridge*.
- Mieszkasz na stałe w Londynie? - zdziwiła się Sophie. Clive kiedyś jej powiedział, że Lon posiada
domy i biura w Bogocie i Buenos Aires, ale nic nie wspominał o Londynie.
- Przez kilka miesięcy w roku.
- Nie wiedziałam.
Lon się jej przyglądał, jakby szukał w jej rysach potwierdzenia tego, o czym od dawna wiedział. Mał-
żeństwo Sophie i Clive'a nie układało się najlepiej, ale Sophie nigdy się nie skarżyła. Mimo osobistej
tragedii, wciąż była piękna, może nawet piękniejsza niż kiedyś. Cierpienie naznaczyło jej twarz, zmięk-
czyło usta, pogłębiło dołki na policzkach ...
Jubiler podał Sophie czek. Schowała go do torebk~, pożegnała się i poszła do wyjścia. Lon podążył za
mą.
- Nie możesz ze mną iść - zaprotestowała Sophie. - Masz coś do załatwienia.
- Kamień nie jest jeszcze gotowy. Sama słyszałaś. - Lon wziął ją pod rękę. Mocno, jakby się bał, że
Sophie mu ucieknie.
Zapadał zmrok. Pod koniec grudnia po zachodzie słońca robiło się bardzo zimno. Sophie odetchnęła
głęboko, starając się uspokoić myśli. W ciąż nie mogła uwierzyć, że po tylu latach przypadkiem natknęła
się na Lona u jubilera. Nigdy przedtem nie spotkała Lona w Londynie.
- Wkrótce Boże Narodzenie - odezwał się, przerywając krępujące milczenie.
A więc to już dwa lata bez Clive'a. Sophie przygryzła wargę, walcząc z napływającymi do oczu łzami.
Bardzo brakowało jej Lona. Od dziecka się przyjaźnili, a potem on nagle całkiem zniknął z jej życia.
Próbowała sobie przypomnieć, kiedy ostatnio go widziała, ale nie była w stanie policzyć minionych lat.
- W cale się nie zmieniłeś - powiedziała cicho. - Nadal wyglądasz jak dzikus.
- Ty nie lubisz dzikusów.
- Ciebie zawsze lubiłam.
- Czas przeszły?
Sophie zbierało się na płacz, lodowaty wiatr targał płaszczem.
Jak bardzo trzeba oszukać samą siebie, żeby usprawiedliwić tamtą decyzję sprzed lat, pomyślała.
- Muszę wracać do domu - powiedziała zgrubiałym nagle głosem. - Hrabina na mnie czeka.
- Podrzucę cię - zaproponował Lon.
- To bardzo daleko - wzbraniała się Sophie. - Co najmniej półtorej godziny ...
- Podwiozę cię - powtórzył tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Sophie pozwoliła się zaprowadzić do samochodu. Miała uczucie, jakby zabrała ją ze sobą potężna fala
której nijak nie można się oprzeć. Lon zawsze taki był. Ogromny, potężny, dominujący. Był przy niej
zaledwie od dwudziestu minut a już zdołał zmienić otaczający ją świat. '
Dziwne emocje nie opuściły jej przez całą drogę do domu. Dużo by dała, żeby cofnąć czas i znaleźć się
na plaży w Buenaventura, za górami, za lasami, gdzie dawno, dawno temu Sophie, Clive i Alonso spędzili
baśniowe wakacje.
- Tęskniłem za tobą, Sophie - powiedział cicho Lon.
Serce jej się ścisnęło. Pomyślała, że to z samotności, ale serce ścisnęło się znowu. Bolesny skurcz,
bardzo przypominający tamte, które odczuwała kiedyś. Wtedy wiedziała, że Lon jej pragnie; ale nie miała
pojęcia, co o tym myśleć ani jak się zachować.
Łzy napłynęły jej do oczu. Zamrugała powiekami. Była bardzo zakłopotana. Od lat nie przeżywała tak
Silnych emocji. Od śmierci Clive'a bardzo dobrze nad sobą panowała, za to teraz omal nie wyskoczyła ze
skóry.
Chciałaby móc zwalić odpowiedzialność za ten swój stan na zmęczenie, stres czy przedświąteczną
gorączkę, ale dobrze wiedziała, że wszystkiemu jest winien Lon. Zawsze tak na nią działał. Sprawiał, że
stawała się napięta jak struna, że ogarniały ją uczucia, których nawet nazwać nie umiała.
Nadal ją fascynował, przykuwał uwagę. Jego czarne włosy w połączeniu z błękitnymi oczami dawały
niezwykły efekt.
I właśnie taki był: niebezpieczny.
- Na co patrzysz? - zapytał Lon.
- Na ciebie - mruknęła zawstydzona, że dała się przyłapać.
Pomyślała, że nie należało wsiadać z nim do auta, gdzie trzeba być blisko siebie. Za blisko. Nie byli
nastolatkami, a Lon nigdy niczego nie robił byle zbyć. Nie zadowalał się odrobiną na krótką chwilę;
musiał mieć wszystko na zawsze.
Sophie już nie chciała na zawsze. W każdym razie nie z Lonem. Mimo upływu lat wciąż był nieprzewi-
dywalny i nadal ją przerażał.
Jej spojrzenie wędrowało po szerokim czole Lona, mocnej szczęce, wydatnym nosie, aż zatrzymało się
na cienkiej bliźnie przecinającej skraj prawego policzka. Kiedyś jej tu nie było.
- Skąd masz tę bliznę? - spytała, także po to, by przerwać kłopotliwą ciszę.
- Zaciąłem się przy goleniu.
Ale to nie była blizna od golenia. Była głęboka, paskudna.
- To musiała być wielka brzytwa.
- Ogromna. - Lon się uśmiechnął.
Sophie nie mogła oderwać oczu od tej blizny. Nie tylko go nie szpeciła, ale dodawała twarzy Lona
charakteru. Zmarszczki wokół oczu i blizna na policzku nadawały mu wygląd człowieka, który z
niejednego pieca jadł chleb.
- Bolało?
- Bardziej mnie bolała utrata ciebie.
Sophie syknęła, spojrzała na swoją lewą dłoń, która zdawała jej się naga bez wielkiego pierśclema.
- Ożeniłeś się? - zapytała swobodnie, chociaż ten lekki ton kosztował ją dużo wysiłku.
- Nie.
- Więc pewnie jesteś zaręczony? - drążyła.
- Nie jestem.
- A więc masz jakąś stałą partnerkę ...
- Jesteś strasznie wścibska, munieca*.[ * Laleczko (hiszp.)] Chciałabyś się ubiegać o to stanowisko?
Alonso się uśmiechnął, a Sophie serce podskoczyło do gardła. Za późno zrozumiała, że pytania o życie
osobiste Lona to nie jest bezpieczny temat. No, ale przecież się nie spodziewała, że on nadal jest sam, do
wzięcia, że ciągle jej zagraża.
- Nie jestem zainteresowana - prychnęła. - Życie w związku nieformalnym nie jest wcale takie eks-
cytujące, jak głoszą bajki.
- Pozbawiona iluzji księżniczka?
- Jaka tam ze mnie księżniczka. - Sophie się skrzywiła.
- No tak, zapomniałem. - Lon pokiwał głową·
- Nie księżniczka, tylko uboga wdowa zmuszona
sprzedać dom, samochód, a w końcu także pierścionek zaręczynowy.
Sophie zacisnęła powieki. Lon potrafił zranić jak nikt na świecie. Zawsze celnie trafiał w naj czulszy
punkt.
- To tylko przedmioty - szepnęła.
- Słusznie. Po co rzeczy,. kiedy ma się ciepło,
czułość i miłość?
Nienawidziła go w tej chwili. Był cyniczny, złośliwy. Musiał wiedzieć, że Sophie nie ma nikogo na
świecie, że mieszka u matki Clive'a, kobiety dumnej, zimnej, niezdolnej do współczucia. I pewnie wiedział
także, że Sophie jest w Melrose Court bardziej więźniem, aniżeli synową, że nie ma tam. ani własnego
kąta, ani odrobiny swobody.
Ale nie robiła mu wyrzutów. W ogóle się nie odezwała. Jeśli chciał być okrutny, niech sobie będzie. I
tak wkrótce znowu zniknie. Odwiezie ją do Melrose Court, może nawet odprowadzi do drzwi, a potem
znów odejdzie i Sophie już nigdy więcej go nie zobaczy. Na pewno prędko odzyska utracony tak nagle
spokój.
- Czemu nie przyszłaś do mnie z tym pierścionkiem? - odezwał się. - Dałbym ci za niego dwa razy tyle
co jubiler.
- Nie potrzebuję jałmużny.
- To nie żadnajałmużna, tylko dobry interes. Sam szmaragd jest wart ze dwa tysiące funtów. Reszta to
kolejnych dziesięć albo i piętnaście tysięcy.
Sophie wzruszyła ramionami. Nie wiedziała o tym. A nawet gdyby wiedziała i tak nie zdołałaby
uzyskać więcej.
- Jestem zadowolona z ceny.
- Skoro jesteś zadowolona ... - odparł, pocierając
dłonią czoło.
Miał długie włosy, dłuższe niż przed laty, sięgały prawie do ramion. Był zbyt potężny na czarne
porsche, wypełniał sobą całe auto. Dłonie trzymające kierownicę były olbrzymie, ogorzałe od słońca.
Alonso był silny i potężny. Pracował fizycznie w kopalni na wiele lat przed tym, nim kupił w niej udziały.
Nie bał się ładunków wybuchowych, ciasnych korytarzy, zagrożonych zawaleniem tuneli. Nigdy niczego
się nie bał.
Nie byłaby z nas dobrana para, pomyślała Sophie.
On jest nieustraszony, a ja boję się własnego cienia. - Jak długo trwał miesiąc miodowy?
Sophie aż podskoczyła. Nie spodziewała się tego pytania, . choć po nim można się było spodziewać
wszystkiego.
- Nic ci do tego - burknęła.
- Ja tylko chciałbym wiedzieć, kiedy się zorientowałaś, że popełniłaś błąd.
- Cofnij to pytanie - zażądała, z trudem wydobywając słowa ze ściśniętego gardła. - Nie masz prawa ...
- Ja ciebie kochałem! - wybuchnął. - Clive nie. On tylko nie chciał, żebym to ja cię miał.
- Nieprawda!
- Prawda! A ty, głupiutka, tak bardzo się mnie bałaś, że rzuciłaś się prosto w jego ramiona.
Słowa Lona niemal przyprawiły ją o mdłości.
Położyła dłoń na klamce, jakby chciała uciec, choć właśnie zrozumiała, że już nigdy nie ucieknie od Lona.
Odnalazł ją i nadal jej pragnął. W głębi duszy wiedziała, że tym razem już jej nie puści, że jej nikomu nie
odda.
- Czy ty wiesz, jak się czułem, kiedy do mnie dotarło, że cię straciłem? - spytał, patrząc prosto przed
siebie w ciemność zimowej nocy.
- To było bardzo dawno - szepnęła, nie patrząc na niego. - Właściwie w innym życiu.
- Trafiłaś w sedno, munieca. - Jego niski głos ją hipnotyzował, musiała na niego popatrzeć, spojrzeć mu w
oczy, które powinny być czarne, ale były niebieskie jak letnie niebo. Kiedyś lubiła Lona, może nawet
kochała, ale on chciał więcej niż tylko miłości. Chciał mieć ją całą. Wciągał jak groźny wir.
- Czas zacząć nowe życie. Ze mną.
ROZDZIAŁ DRUGI
Dojechali do Melrose Court. Sophie kręciło się w głowie. Kiedy wysiadła z auta, nogi się pod nią
ugięły i łzy popłynęły jej z oczu. Pomimo jej protestów, Lon wziął ją na ręce i wniósł po schodach na
górę.
- Jest bliska omdlenia poinformował zdumioną hrahinę Wilkins. Postawil Sophie na podłodze, ale
nadal obejmowal ja w pól . Czy mogłabyś jej przynieść szklankę wody?
- Jesteś bardzo blada-powiedział do Sophie, gdy hrabina poszla po wodę, - Czy moja propozycja tak
cię oszołomiła?
- Nie jestem jeszcze gotowa na nowe romanse - szepnęła Sophie.
- A więc to tylko plotki, co mówią o tobie i tym, jak mu tam? No wiesz, bogaty, przystojny, ciemne
włosy, jak moje, ciemne oczy ...
- Federico - wpadła mu w słowo.
- Federico - powtórzył Lon, celowo przeciągając głoski. - Jakiś obcokrajowiec?
- Jak my wszyscy.
W innym wypadku Alonso by się uśmiechnął. To była prawda, Lon i Sophie poznali się w Ameryce
Południowej i wszyscy ich znajomi przemieszkiwali w rozmaitych zakątkach świata. Dyplomaci, inżynie-
rowie, górnicy, bankierzy, zagraniczni inwestorzy ... Ale się nie uśmiechnął. Mówili przecież o Federicu
Alvare!
Federico Alvare był prawą ręką Miguela Valdeza, jednego z potentatów narkotykowych Ameryki
Południowej. Lon znał go osobiście. Federico, były agent wywiadu, zaciągnąłby Sophie do piekła, gdyby
tylko mógł.
- Nie ma nic złego w tym, że masz nowego narzeczonego - ciągnął obojętnym tonem, tłumiąc
. ogarniający go gniew. Sophie z innym mężczyzną?
No cóż, niewykluczone. Ale Sophie i Federico Alvare? Nigdy! To właśnie z powodu tych plotek Alonso
przyjechał do Anglii. Jego kontakt doniósł, że lady Wilkins ma kłopoty i że zadaje się z jednym z najnie-
bezpieczniejszych przestępców świata. Lon nie chciał w to uwierzyć. Aż do tej chwili w to nie wierzył.
- Nie ma powodu, żebyś żyła jak mniszka. W końcu minęły dwa lata ...
- Nie mam ochoty na żadne romanse - ucięła. - Federico nie jest moim narzeczonym, tylko ... przy-
jacielem. On i Clive pracowali razem.
Albo była naiwna jak dziecko, albo piekielnie sprytna. Lon nie umiał w tej chwili ocenić, które z tych
określeń jest bliższe prawdy.
- Nie wiedziałem - skłamał.
- Nic dziwnego - powiedziała cichutko. – Po naszym ślubie nie chciałeś mieć nic wspólnego ani ze mną,
ani z Clive'em.
Patrzył zafascynowany na kosmyk włosów, który wysunął się z upiętych włosów i przykleił do szyi
Sophie.
Szczęściarz z tego kosmyka, pomyślał Lon.
Szczęściara z tej szyi. Muszę chronić tę piękną szyję, zanim spotka ją coś strasznego.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin