Alfred Szklarski - (8) Tomek w Grand Chaco.pdf

(899 KB) Pobierz
12463691 UNPDF
ALFRED SZKLARSKI
Tomek w Grand Chaco
Ojciec i syn
Lima, dnia 18 marca 1910 r.
Kochany Ojcze!
Przed wyruszeniem z Manaos na poszukiwanie zaginionego pana Smugi wysłałem list, w
którym informowałem Cię o zaistniałej niezwykle trudnej sytuacji. Wyprawa nasza, niestety, tylko
połowicznie osiągnęła cel. Odnaleźliśmy pana Smugę, potem jednak już nam się nie poszczęściło.
Wspaniały pan Smuga zapobiegł tragedii, lecz teraz nie tylko Jemu grozi śmiertelne
niebezpieczeństwo, razem z nim jest bowiem Tadek Nowicki.
Obecnie przebywam z Sally, Natką i Zbyszkiem oraz z kilkoma indiańskimi przyjaciółmi w
Limie w Peru i pospiesznie organizujemy następną wyprawę ratunkową. Niełatwe zadanie, boję się,
że pochopnie mógłbym popełnić jakiś błąd. Tak nam tu Ciebie brakowało, kochany Ojcze! I nagle
olbrzymia niespodzianka!
Właśnie napisałem do dyrektora banku w Iquitos w sprawie przekazu pieniędzy dla Tadka
Nowickiego i w odpowiedzi powiadomiono mnie, że Ty, kochany Ojcze, znajdujesz się już w drodze
z Manaos do Iquitos. Nawet nie potrafię wyrazić, jak olbrzymia radość ogarnęła nas na wieść, że
12463691.001.png
wkrótce będziesz z nami w Limie. Bylem tak wzruszony, jak niegdyś w Treście, gdy po latach
tragicznej rozłąki znów Cię ujrzałem. Nie będę ukrywał - popłakaliśmy się wszyscy. Radość nasza
jest tym większa, że Twoja wiedza i życiowe doświadczenie mogą uchronić nas przed jakimś
nierozważnym krokiem. Przecież chodzi o ratowanie życia naszych najbliższych przyjaciół - Tadka
Nowickiego i pana Smugi!
Domyślam się, że Twój nieoczekiwany przyjazd do Ameryki Południowej mimo wołi
spowodował Tadek, który w tajemnicy przed nami wysłał Ci pełnomocnictwo na sprzedaż swego
jachtu i prosił o jak najszybsze przekazanie pieniędzy do banku w Iquitos. Aż się dziwię, że właśnie
Tadek, który zawsze najpierw uderza, a dopiero potem myśli, tym razem okazał się najbardziej z
nas wszystkich przewidujący. Jeszcze w drodze do Brazylii, gdy markotno nam było, że nie mogłeś
wyruszyć z nami, Kapitan pocieszał nas mówiąc: “Niezbyt to roztropnie wyrzucać za burtę od razu
wszystkie koła ratunkowe.” Miało to oznaczać, że skoro taki doświadczony podróżnik, jak pan
Smuga, przepadł bez wieści, to
1 nam również może przydarzyć się coś złego, a wtedy z kolei Ty, Tatusiu, będziesz mógł
pospieszyć nam z pomocą. Przewidywania Tadka sprawdziły się.
Pan Nixon w Manaos zapewne już poinformował Cię o naszych dotychczasowych
poczynaniach, ponieważ za pośrednictwem banku w Iquitos powiadomiłem Go listownie o
przebiegu wyprawy i miejscu obecnego naszego pobytu. Mimo to, dła pewności, że już w drodze do
nas będziesz się orientował w sytuacji, jeszcze raz piszę o zaistniałych wypadkach.
Otóż po wielu perypetiach odnaleźliśmy pana Smugę, który podczas pościgu za mordercami
nieszczęsnego Johna Nixona, bratanka właściciela Kompanii Nixon-Rio Putumayo, został wzięty do
niewoli przez Indian Kampa 1 w Gran Pajonalu. Kampowie traktują Go jako swego białego wodza-
maskotkę, co podnosi ich znaczenie u okolicznych plemion. Zanim odnaleźliśmy pana Smugę, nie
obyło się bez starcia z Kampami, którzy kryją się przed białymi w gluszy Andów, w pobliżu ruin
starożytnego miasta Inków, i zazdrośnie strzegą swojej tajemnicy. Tylko dzięki mirowi, jaki posiada
pan Smuga u Kampów, doprowadzono nas do niego żywych. Zostaliśmy również uwięzieni.
Na nasze nieszczęście w tym wlaśnie czasie pobliski wulkan wznowił działalność. Przesądni
i zabobonni Kampowie sądzili, że
wybuch wulkanu jest karą bogów, rozgniewanych wtargnięciem białych intruzów do tajnej
siedziby wolnych Kampów. Szaman orzekł, że dla przebłagania bogów należy złożyć krwawą ofiarę
2 dwóch białych kobiet - Sally i Natki. Miały być strącone w przepaść. Uratował je pan Smuga,
który odkrył pomysłowe urządzenie, sporządzone jeszcze przez inkaskich kapłanów, umożliwiające
ocalenie piękniejszych kobiet poświęcanych na ofiarę Slońcu. Podczas dopełniania obrzędu
przebiegły szaman odgadł podstęp i wtedy pan Smuga musiał go zabić, żeby nie mógł nas zdradzić.
1 Mowa o wydarzeniach opisanych w powieści Tomek u źródel Amazonki.
Pan Smuga polecił mi wymknąć się z resztą członków wyprawy tajemnym podziemnym
korytarzem, sam zaś postanowił nadał pozostać u Kampów, aby ułagodzić ich gniew i opóźnić
pościg. Nie chciałem na to przystać. Kampowie mogli przecież srodze zemścić się na panu Smudze.
Tadek jednak stanowczo poparl pana Smugę. Twierdził, że tylko ja potrafię odnaleźć właściwy
kierunek w górskich bezdrożach. Cóż mogłem począć?! Trzeba było ratować kobiety. W ostatniej
chwili Tadek z własnej woli pozostal z panem Smugą. Nie miałem mu tego za złe, ponieważ sam
zamierzałem tak postąpić.
Udało się nam szczęśliwie dotrzeć do Limy, ale drżymy z niepokoju o naszych przyjaciół.
Przed rozstaniem uzgodniłem z panem Smugą, że mniej więcej za dwa miesiące będę czekał na nich
z nową wyprawą w pobliżu północnej granicy Boliwii. Pan Smuga oświadczył, że wkrótce po naszej
ucieczce również umknie z Tadkiem i obydwaj stawią się w umówionym miejscu. Nie mam pojęcia
jednak, w jaki sposób dokonają tego bez broni i ekwipunku! Sytuacja jest nadzwyczaj groźna. Pan
Smuga jest pewny, że Kampowie przygotowują powstanie przeciwko białym w Montanii. Jeśli
spóźnimy się z pomocą, cóż wtedy stanie się z naszymi przyjaciółmi?! Nawet nie chcę o tym myśleć!
Tylko Sally podtrzymuje nas na duchu, twierdząc, że takich dwóch wspaniałych mężczyzn nie da
sobie dmuchać w kaszę! Oby miała rację!
Nie warto tracić czasu na domysły. Musimy jak najprędzej wyruszyć z bronią i
ekwipunkiem. Próbuję organizować wyprawę. Nie mamy jednak zbyt wiele pieniędzy. Kampowie
wprawdzie nie przetrząsali nam kieszeni, ale to, co posiadamy, nie wystarczy. Dlatego
skontaktowałem się z dyrektorem banku w Iquitos. Poinformowal mnie, że Ty lada dzień masz być u
niego, aby się dowiedzieć, gdzie jesteśmy. Dlatego list ten wysyłam na adres banku.
Mieszkamy w Hotel Palące “Bolivar”, a nasi wierni towarzysze z plemienia Cubeo
korzystają z gościnności krewnych zmarłego przed rokiem pana inżyniera Habicha 2 . Indianie źle się
czuli w warunkach hotelowych. Nasz Dingo, dla większej swobody, przebywa razem z nimi.
Kochany Tatusiu! Nie rozpisuję się teraz więcej. Opowiemy wszystko dokladniej osobiście.
Z utęsknieniem czekamy na Ciebie. Zastaniesz nas w hotelu. Pokój dla Ciebie już zarezerwowany.
Całujemy Cię i mocno ściskamy...
Tomasz Wilmowski skończył czytanie na głos listu, który dopiero co napisał do ojca.
Wyczekująco spojrzał na żonę i kuzynostwo.
- Nie umiałabym napisać tak rozsądnego listu - pochwaliła Sally. - Nic dziwnego, że
wszystkie moje przyjaciółki na pensji w Australii zawsze prosiły, żebym czytała im listy od ciebie!
Tomek uśmiechnął się do żony, po czym zapytał:
2 Kampowie (Campa), zwani również Anti lub Chuncho - najpotężniejsze z plemion indiańskich w Peru, mówią
językiem arawak. Zamieszkują trójkąt rzek: Pachitea, Tambo i Perene, największe skupiska przy ujściach Puyeni, Cheni
i Anapati. Kampowie dzielą się na trzy gałęzie: Atiri - ci znad rzek Cheni i Tambo zachowują prastare obyczaje;
Antaniri w ostępach puszcz - rzadko stykają się z białymi; Amatsenge - ukrywający się w lasach na wschodnich stokach
Andów (pasmo Sira na południu Gran Pajonalu), najbardziej wrodzy białym ludziom.
- Zbyszku, a twoje i Natki zdanie?
- Jasno i zwięźle przedstawiłeś sytuację. Jak słusznie napisałeś, wszystko opowiemy
szczegółowo po przybyciu twego ojca. Nareszcie ciężar spadł mi z serca! Jestem pewny, że wujek
potrafi znaleźć najlepsze wyjście z tych tarapatów. Dowodem na to, że pan Hagenbeck nie wyraził
zgody na jego wyjazd z nami, a teraz, proszę, wujek już jest w drodze do Iquitos! Zaraz się zajmę
wysłaniem listu.
- Chwileczkę, Zbyszku! - zaoponowała Sally. - Najpierw wszyscy go podpiszemy!
- Moi kochani, teraz i ja zaczynam nabierać nadziei - odezwała się Natasza. - Czy wy jednak
naprawdę sądzicie, że szlachetny pan Smuga
i pan Nowicki zdołali się ocalić po naszej ucieczce?! Ani na chwilę nie mogę przestać o nich
myśleć!
- Jeszcze zatańczymy na weselu Tadzia Nowickiego, zobaczysz! - zapewniła Sally.
Natasza smutno się uśmiechnęła i wyszeptała:
- Gdybym tak mogła zobaczyć, co się teraz z nimi dzieje...
Oko w oko z pumą
Słońce chyliło się ku zachodowi, srebrząc czapy wiecznych śniegów i lodowców na
szczytach bezkresnych gór. Na wyżej położonych stokach jeszcze jaśniał pełny dzień, ale w
głębokim wąwozie już zaczynał słać się półmrok.
Wysoki, barczysty mężczyzna pewnie kroczył po urwistej górskiej ścieżynie. Na pierwszy
rzut oka mógł uchodzić za Indianina. Bujne włosy nosił krótko, równo przycięte dookoła głowy, na
twarzy nie miał zarostu, a miedzianobrązowy kolor skóry również upodabniał go do krajowców.
Był to jednak biały człowiek, ponieważ w przeciwieństwie do Indian, chodzących w tych regionach
prawie nago, miał na sobie koszulę, podniszczone spodnie i trzewiki z nieco dłuższymi
cholewkami. Chód jego przypominał sposób chodzenia marynarzy. Bo też był to marynarz, kapitan
Nowicki. Przyspieszał kroku; w oczach już mieniła mu się bujna zieleń porastająca płaskie dno
wąwozu, która tak bardzo kontrastowała z nagimi, skalistymi i piarżystymi zboczami.
Nowicki nie lubił górskich wędrówek. Uważał, że jego herkulesowa budowa nie sprzyja
naśladowaniu lam 3 , które znajdowały przyjemność w karkołomnych wspinaczkach. Jednak
przewrotny los często płatał mu złośliwe figle. Obecnie właśnie przebywał w dziczy peruwiańskiej
na wschodniej stronie Andów, będących najdłuższą ciągłą barierą górską na Ziemi i wysokością
ustępujących jedynie najwyższym górom świata, Himalajom.
Nowicki, już trochę zmęczony, przystanął przy głazie, a po chwili usiadł na nim. żeby
wyrównać przyspieszony oddech. Spojrzał ku zachodowi. Zmrużył oczy. Promienie zachodzącego
słońca, jak w olbrzymim lustrze, odbijały się od lśniących lodowców. Markotny odwrócił głowę w
kierunku północnym. Tam piętrzyła się olbrzymia góra wulkaniczna. Nowicki westchnął i mruknął:
- A niech to wieloryb połknie! Tam oślepiający lodowiec, a tutaj dla odmiany wulkan!
Gdzie spojrzysz, same górzyska, a co jedno to gorszy diabeł! Że też takiego morowego kumpla jak
nasz Smuga zawsze musi nieść licho do jakichś zapadłych zakamarków świata! Sporo już mieliśmy
z nim kłopotów... To w Afryce oberwał od Mulata zatrutym nożem, to przepadł na bezdrożach
Tybetu, to zaciągnął nas do łowców głów, no, a teraz udaje, że rządzi czerwonoskórymi dzikusami,
siedząc u nich w niewoli. Ba! Co gorsza, teraz i ja tkwię w tym cuchnącym bigosie razem z nim!
Nowicki utyskiwał na Smugę, ale w rzeczywistości zawsze był gotów wskoczyć dla niego
nawet w ogień. Nie tylko szanował i podziwiał tego niezwykłego podróżnika, kochał go jak
3 W 1979 r. odbyły się w Limie uroczystości związane z siedemdziesiątą rocznicą śmierci profesora Edwarda Habicha,
honorowego obywatela Peru. Habich zaangażowany został w 1869 r. przez rząd peruwiański do pracy na stanowisku
inżyniera rządowego i odegrał ogromną role w tworzeniu nowoczesnego Peru, podobnie jak Ignacy Domeyko w Chile.
Między innymi utworzył pierwszą w Ameryce Łacińskiej politechnikę (Escuela de Construciones Civiles y Minas del
Peru), której dyrektorem był do końca życia. Habich na wykładowców w tej uczelni ściągnął z Paryża polskich
inżynierów: Ksawerego Wakulskiego, Władysława Klugera i Feliksa Kucharzewskiego.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin