Jerzy Kosiński - Przyszłośc należy do nas Towarzyszu.pdf

(1149 KB) Pobierz
Microsoft Word - Jerzy_Kosiński - Przyszłośc należy do nas Towarzyszu.doc
Jerzy Kosiński
jako J OSEPH N OVAK
Przyszłość należy do nas,
Towarzyszu
...nie potrafię odróżnić dobrego Rosjanina od złego. Wiem, który Francuz jest dobry, a który zły.
Potrafię rozróżnić dobrego Włocha od złego. Gdy spotykam dobrego Greka, umiem go
rozpoznać. Natomiast nie rozumiem Rosjan. Nie wiem, czym się kierują. Chciałbym ich kiedyś
zbadać.
F.D. Roosevelt
(Frances Perkins, The Roosevelt I Knew, New York, The Yiking Press, 1946, s. 86)
...Amerykanie stworzyli sobie własny obraz człowieka radzieckiego i myślą, że jest taki, jakim
chcieliby go widzieć. Ale on jest inny, niż myślicie.
Chruszczow do Nixona, Moskwa, 24 lipca 1959 r.
(„New York Times", 25 lipca 1959)
 
Przedmowa
Choć byliśmy w Moskwie w tym samym czasie, nigdy nie spotkałem tam Josepha Novaka.
Bardzo tego żałuję. Znał on tylu ludzi i miał dostęp do tylu różnych miejsc, że każdy dziennikarz
mógłby mu pozazdrościć. Wszyscy, którzy byli w Moskwie dyplomaci, członkowie rozmaitych
delegacji, turyści muszą podziwiać autora tej książki.
Novak zdołał osiągnąć to, o czym marzą obcokrajowcy odwiedzający Związek Radziecki
rozmawiał szczerze i swobodnie, bez cenzury, z setkami Rosjan reprezentujących najróżniejsze
zawody i grupy społeczne.
Każdy, kto przyjeżdża do Rosji tylko na parę dni, z reguły nie chce się ograniczać do oglądania
turystycznych atrakcji. Rzecz jasna, zwiedzanie Kremla i cerkwi zmienionych w muzea należy do
standardowego programu. Każdy nieuchronnie odbywa pielgrzymkę do mauzoleum, gdzie leżą
zabalsamowane ciała Lenina i Stalina; z pewnością jest to najbardziej makabryczny pomnik od
czasów piramid, w którym zostały zamknięte mumie faraonów.
Jednak turysta w Moskwie chce czegoś więcej niż tylko okazji do podziwiania zabytków. Chce
porozmawiać z Rosjanami. Często usilnie próbuje zrealizować ten zamiar. Największym
osiągnięciem wieńczącym wizytę w Moskwie jest uzyskanie zaproszenia do prywatnego domu.
Tylko nielicznym osobom, czy to turystom podczas dziesięciodniowej wycieczki z
przewodnikiem, czy też dyplomatom w trakcie dwuletniego pobytu na placówce, udaje się
odnieść ten triumf.
Jest to szczególnie trudne zadanie dla dyplomatów. Wprawdzie Rosjanie są przyjacielscy i
gościnni, ale władze źle widzą takie kontakty. Znam przypadek obiecującego, znającego rosyjski
trzeciego sekretarza amerykańskiej ambasady, który chcąc się spotkać z Rosjanami, wpadł na
oryginalny pomysł: zapisał się na wykłady z historii na Uniwersytecie Moskiewskim. Spotkał tam
wielu studentów, którzy równie gorąco jak on pragnęli nawiązać kontakty. Często z nim
rozmawiali, zapraszali do swoich pokoi, przyjmowali jego zaproszenia. Już po kilku szczęśliwych
miesiącach radzieckie Ministerstwo Spraw Zagranicznych poinformowało ambasadę, że ów
młody dyplomata został uznany za persona non grata i musi wyjechać. Radziecki urzędnik, który
przekazał tę decyzję, stwierdził, że Amerykanin przekroczył granice właściwej aktywności
dyplomatycznej. Od tego wyroku nie było apelacji. Dziesięć lat, które poświęcił ów człowiek na
przygotowania do wyjazdu do Moskwy, poszły na marne, po prostu dlatego, że zbyt dobrze
wykorzystał nabyte umiejętności.. Minie wiele lat, nim będzie mógł znowu pracować w
Moskwie, jeżeli w ogóle okaże się to możliwe.
Również korespondentom zagranicznym niełatwo jest utrzymywać bliższe kontakty z
Rosjanami. Byłem bardzo rozczarowany, gdy na kilka dni przed moim wyjazdem z Moskwy
tamtejszy przyjaciel powiedział mi, że w ciągu ostatnich czterech lat kontaktował się ze mną nie
tylko za wiedzą, ale wręcz na polecenie swoich przełożonych. Wbrew rozpowszechnionemu
przekonaniu agenci tajnej policji nie śledzą zagranicznych korespondentów, chyba że kontaktują
się oni regularnie z Rosjanami. W takim przypadku „ogon" jest często jawnie demonstracyjny.
Celem policji jest nakłonienie korespondenta, a zwłaszcza jego rosyjskich znajomych, do
zaniechania kontaktów.
Czasami taka wojna nerwów może posunąć się dość daleko. Pewien brytyjski korespondent
prasowy, mówiący płynnie po rosyjsku, zdołał w krótkim czasie zawrzeć wiele znajomości.
 
Wtedy zauważył, że jest śledzony. Korytarzem w jego domu przemykali się jacyś tajemniczy
mężczyźni. Regularnie o północy dzwonił telefon, a gdy dziennikarz podnosił słuchawkę, nikt się
nie odzywał. Korespondent dał znać o tych kawałach ambasadzie brytyjskiej. Nadmiernie
ostrożny attache uznał, że musi zameldować o wszystkim Ministerstwu Spraw Zagranicznych, i
wysłał do Londynu zakodowany raport. Ministerstwo przekazało raport wydawcom dziennika,
którzy nie znając atmosfery i realiów moskiewskich zaniepokoili się o los swego pracownika i
natychmiast ściągnęli go z Moskwy, niwecząc w ten sposób karierę obiecującego eksperta do
spraw rosyjskich.
Turyści zazwyczaj mają szansę na rozmowę wyłącznie z tłumaczem i przewodnikiem w jednej
osobie, przysłanym przez rządowe biuro podróży Inturist wraz z kartkami na jedzenie.
Cudzoziemcy zawsze pytają, dlaczego w radzieckich wyborach na każde miejsce jest tylko jeden
kandydat. Przewodnik udziela im standardowej odpowiedzi z „Prawdy", po czym kontruje
pytaniem o segregację rasową na Południu. Dzięki takiej wymianie ideologicznej turyści jeszcze
przez wiele miesięcy po powrocie do domu mają o czym opowiadać podczas koktajli.
Niektórych obcokrajowców nie można tak łatwo usatysfakcjonować. Pewien człowiek pukał
do przypadkowo wybranych drzwi, aż jakaś zupełnie zaskoczona kobieta wpuściła go do swego
dwupokojowego mieszkania. Ten sam Amerykanin prawdopodobnie wezwałby FBI, gdyby na
progu jego domu pojawił się nieznajomy Rosjanin.
Inny Amerykanin, zaczepiony przez trójkę rosyjskich nastolatków, którzy chcieli kupić na
czarno ubrania i koszule, zaproponował, że odda im całą swoją odzież z wyjątkiem tego, co ma
na sobie, jeśli mu pokażą prawdziwą Moskwę. Tamci przystali na propozycję. Spotkali się z nim
wieczorem, poprowadzili krętą drogą do taksówki, pojeździli po mieście, ukradkiem zmienili
taksówki, po czym wylądowali w najbardziej ekskluzywnej moskiewskiej restauracji. Tam,
zajadając najdroższy kawior i sznycle, zaserwowali mu szokujące antysowieckie historyjki, gdyż
byli przekonani, że tego właśnie pragnie. Dopiero gdy kelner przyniósł rachunek, Amerykanin
zrozumiał, że dał się nabrać.
Doświadczenia Josepha Novaka miały zupełnie inny charakter. Dla niego rozmowy z
Rosjanami były czymś łatwym i naturalnym. Mieszkał w wielu rosyjskich domach, jadał i
podróżował z Rosjanami. Od razu pragnę uspokoić czytelników, że Novak zrobił, co mógł, aby
nie zdradzić tożsamości swych rosyjskich przyjaciół, którzy tak szczerze z nim rozmawiali.
Ci, którzy przyjeżdżają do Rosji oczekując wszystkiego co najgorsze, są często mile
zaskoczeni. Nikt ich nie śledzi. Ludzie nie chodzą w łańcuchach. Nikt nie wydaje się głodny.
Rosjanie nie noszą szmat. Przemysł ogromnie się rozwinął, buduje się wiele domów
mieszkalnych. Natomiast goście, którzy oczekują, że zobaczą tu ideał, są zwykle rozczarowani i
zniechęceni. Jeśli w książce Novaka trudno znaleźć coś dobrego na temat radzieckiego
społeczeństwa, jeśli autor nie rozpisuje się o zaletach systemu bezpłatnej edukacji i opieki
medycznej, nie świadczy to, że o nich nie wie po prostu jego przeżycia w Związku Radzieckim
sprawiły, że inne aspekty tamtejszego życia uważa za ważniejsze.
Często pierwsze wrażenie, jakie sprawia Związek Radziecki, jest również najlepsze. Fasady
budynków przy ulicy Gorkiego skrywają rudery, ale ludzie także prezentują fasady
przypadkowym gościom. Rosjanie, powodowani dumą i patriotyzmem, rzadko kiedy żalą się
nowym przybyszom. Dopiero po spędzeniu wśród Rosjan pewnego czasu można zrozumieć
powszechną i przygnębiającą nędzę ich egzystencji.
Joseph Novak istotnie przyczynił się do zrozumienia radzieckiego społeczeństwa. Nie tylko
dlatego, że nie poprzestał na powierzchownych wrażeniach, lecz również z uwagi na okres, w
którym ukazała się ta książka. Żyjemy w czasach, w których Amerykanie gorąco pragną pokoju
ze Związkiem Radzieckim. Gdy w 1955 roku po raz pierwszy tam pojechałem, Amerykanie
często mnie pytali, dlaczego moje reportaże nie są bardziej krytyczne. Gdy zaś w 1959 roku
wyjeżdżałem z Rosji, słuchacze moich audycji równie często mnie pytali, dlaczego tak surowo
oceniam przejściową fazę w życiu radzieckiego społeczeństwa. Częściowo było tak ze względu
na zjawisko, o którym przed chwilą wspomniałem pierwsze wrażenia ze Związku Radzieckiego
są zwykle najlepsze. Wydaje mi się jednak, że na tę zmianę w poglądach słuchaczy wpłynęło
pragnienie, aby żyć w zgodzie z Rosją, nawet jeśli oznaczało to przymykanie oczu na
nieprzyjemne fakty, o których pisze Novak. Książka Josepha Novaka bardzo utrudnia takie
niedostrzeganie rzeczywistości.
Często spotyka się opinię, że reportaże z Rosji przywodzą na myśl wysiłki ślepców, którzy
próbują opisać słonia. Każdy dotyka innej części zwierzęcia. Ten, który dotknął trąby, opisuje
zupełnie inne zwierzę niż ten, któremu przypadł bok. Joseph Novak ma wielką przewagę nad
wszystkimi, którzy usiłowali opisać słonia, czyli Związek Radziecki. Mówi płynnie po rosyjsku,
nie miał na oczach opaski, którą zakłada wielu gości odwiedzających ZSRR, i nie nosił stygmatu,
jakim są naznaczeni wszyscy przyjeżdżający z państw niekomunistycznych. Co ważniejsze, miał
listy rekomendacyjne od wysokich urzędników radzieckich. Dzięki temu mógł dotknąć niejednej
wielkiej części ciała słonia i zobaczyć to, czego nie dostrzegli inni.
Związek Radziecki jest ogromnym krajem. Nie sposób rozmawiać z 210 milionami ludzi lub
przemawiać w ich imieniu. Nie istnieje jeden typowy Rosjanin, podobnie jak nie można znaleźć
sztucznego „przeciętnego" Ameiykanina, Albańczyka lub Afgańczyka. Na przykład wielu
Rosjan, z którymi rozmawiałem, odnosiło się do artykułów w „Prawdzie" z dużo większym
sceptycyzmem niż rozmówcy Novaka. Wielu mówiło mi o pragnieniu pokoju i pewności, że jest
on możliwy, gdyż wojna byłaby zbyt koszmarną katastrofą. Joseph Novak przytacza słowa
niektórych Rosjan i jego relacja jest z pewnością wierna i autentyczna. Nie wątpię, że pod
wpływem lektury tej niezwykłej, fascynującej i bogatej w informacje książki czytelnik będzie
gorąco pragnął, aby zawarta w jej tytule przepowiednia nigdy się nie sprawdziła.
Iwing R. Lemne,
były moskiewski korespondent
National Broadcasting Company
Zgłoś jeśli naruszono regulamin