Zelazny Roger - Amber 7. Krew Amberu.rtf

(1151 KB) Pobierz
ROGER ZELAZNY

ROGER ZELAZNY

KREW AMBERU

Drugi tom z cyklu

The Second Chronicles of Amber

Tłumaczył: Piotr W. Cholewa

Wydanie polskie: 2002

Wydanie oryginalne: 1986


Refleksje w kryształowej grocie

Klinga pękła, więc odrzuciłem rękojeść. Broń nie pomagała wobec błękitnego morza ściany, nawet w miejscu, które uznałem za najcieńsze. U moich stóp leżało kilka drobnych, kamiennych odprysków. Podniosłem je i potarłem. To nie było wyjście. Jedynym wyjściem jest chyba droga, którą tu wszedłem, a ta została zamknięta.

Wróciłem do swojej kwatery, to znaczy tej części jaskiń, gdzie rzuciłem swój gruby, brązowy śpiwór. Usiadłem na nim, odkorkowałem butelkę wina i napiłem się. Byłem spocony po kuciu tej ściany.

Frakir poruszyła mi się na przedramieniu, częściowo rozwinęła i wpełzła na dłoń. Skręciła się wokół dwóch niebieskich kamyków, które wciąż trzymałem, związała je sobą i opadła, kołysząc się jak wahadło. Odstawiłem butelkę i patrzyłem. Płaszczyzna ruchu była równoległa do tunelu, który teraz nazywałem domem. Frakir huśtała się chyba przez całą minutę. Potem podciągnęła kamienie i znieruchomiała na mojej dłoni. Ułożyła je u podstawy serdecznego palca i wróciła na swą zwykłą, ukrytą pozycję.

Przyglądałem się. Uniosłem migotliwą lampę naftową i obserwowałem kamienie. Ich kolor...

Tak.

Na tle skóry były całkiem podobne do kamienia w pierścieniu Lukea, który kiedyś odebrałem z New Line Motel. Przypadek? A może istnieje jakiś związek? Co chciał mi powiedzieć mój dusicielski powróz? I gdzie jeszcze widziałem taki kamień?

Przy wisiorku na klucze Lukea. Miał tam niebieski kamień w metalowej oprawie... A gdzie mogłem spotkać jeszcze jeden?

Groty, w których byłem uwięziony, blokowały działanie Atutów i moją magię Logrusu. Jeśli Luke nosił przy sobie kamienie z tych ścian, to musiał mieć jakiś szczególny powód. Jakie jeszcze własności mogą mieć?

Przez godzinę próbowałem rozszyfrować ich naturę, lecz były odporne na moje logrusowe sondy. Wreszcie, zniechęcony, wrzuciłem je do kieszeni, zjadłem trochę chleba z serem i popiłem winem. Potem wstałem i zrobiłem obchód. Sprawdzałem swoje pułapki.

Tkwiłem tu uwięziony już chyba przez miesiąc. Szukając drogi na wolność, zbadałem wszystkie tunele, korytarze i sale. Nigdzie nie znalazłem wyjścia. Czasami biegałem jak wariat i rozkrwawiałem sobie kostki o zimne ściany. Kiedy indziej szedłem powoli, rozglądając się za pęknięciami i szczelinami. Kilka razy próbowałem poruszyć głaz, blokujący otwór wejściowy. Bezskutecznie.

Był zaklinowany i nie umiałem go podważyć. Wszystko wskazywało na to, że posiedzę tu dłużej.

Moje pułapki...

Nie zmieniły się od ostatniej kontroli. Spadające głazy, które natura z właściwą sobie niedbałością porozrzucała wokół. Teraz czekały podparte i gotowe, by stoczyć się w dół, gdy tylko ktoś zaczepi o ukryty w mroku sznur, jakim były obwiązane paki w magazynie.

Ktoś?

Luke, oczywiście. Któż by inny? To on mnie tu uwięził. A jeśli wróci... nie jeśli. Kiedy wróci, pułapki będą czekały. Przyjdzie uzbrojony. W wysoko położonym otworze wejścia miałby sporą przewagę, gdybym zwyczajnie czekał na niego w dole. Nic z tego. Nie będzie mnie tam.

Zmuszę go, by po mnie przyszedł... a wtedy...

Lekko zaniepokojony, wróciłem do swojej kwatery. Leżałem z rękami pod głową i rozmyślałem nad swoim planem. Głazy mogą zabić, a ja nie chciałem zabijać Lukea. Nie z powodu sentymentu, choć do niedawna uważałem go za przyjacielato znaczy do chwili, kiedy się dowiedziałem, że zabił wujka Cainea i najwyraźniej zamierzał wykończyć moich pozostałych krewnych w Amberze. A to dlatego, że Caine zabił ojca Lukea, wuja Brandaczłowieka, którego pozostali też chętnie by zatłukli. Owszem, Lukealbo Rinaldo, jak mi się przedstawiłbył moim kuzynem i miał powody, by ogłosić rodzinną wendetę. Mimo to polowanie na wszystkich wydało mi się odrobinę przesadzone.

Ale nie dla pokrewieństwa czy sentymentu powinienem zdemontować pułapki. Chciałem go dostać żywego, ponieważ zbyt wiele było spraw, których nie rozumiałem. A mogłem nigdy już ich nie zrozumieć, gdyby Luke zginął niczego nie tłumacząc.

Jasra... Atuty Zguby... metoda. dzięki której tak łatwo wytropił mnie w Cieniu... cała historia jego kontaktów z tym szalonym okultystą Melmanem... wszystko, co wiedział o Julii i jej śmierci...

Zacząłem od początku. Zlikwidowałem pułapki. Nowy plan był prosty i opierał się na czymś, o czym Luke nie miał chyba pojęcia. Przeniosłem śpiwór na nowe miejsce, do tunelu tuż obok komory, w której stropie zablokowany był otwór wejścia. Zabrałem też część zapasów. Postanowiłem siedzieć tam możliwie bez przerwy.

Nowa pułapka była całkiem prymitywna: prosta i praktycznie nie do ominięcia. Kiedy ją założyłem, pozostało mi już tylko czekać. Czekać i wspominać. I planować. Musiałem ostrzec pozostałych. Musiałem postanowić coś w sprawie Ghostwheela. Powinienem sprawdzić, co wie Meg Devlin. Powinienem... jeszcze wiele rzeczy.

Czekałem. Myślałem o sztormach Clenia, snach, niezwykłych Atutach i Pani z Jeziora. Po długim okresie spokoju, w ciągu kilku dni moje życie nagle stało się pełne wydarzeń. A potem znowu miesiąc, kiedy nic się nie działo. Na pocieszenie miałem tylko tyle, że ta linia czasu prawdopodobnie wyprzedzała wszystkie inne, jakie były dla mnie ważne. Miesiąc tutaj może być tylko dobą w Amberze. Albo jeszcze mniej. Jeśli w miarę szybko zdołam się stąd uwolnić, ślady, jakimi chciałem podążać, nie zdążą jeszcze wystygnąć.

Później zgasiłem lampę i poszedłem spać. Przez kryształowe soczewki mojego więzienia przenikało dość światła, jaśniejszego i ciemniejącego na przemian, by odróżnić dzień od nocy. Dopasowałem swój skromny rozkład dnia do tego rytmu.

Przez kolejne trzy dni po raz drugi przeczytałem dziennik Melmana. Wskaźnik aluzji miał dość wysoki, ale użytecznych informacji raczy niski. Pod koniec prawie zdołałem siebie przekonać, że Zakapturzony, jak określał swego gościa i nauczyciela, to prawdopodobnie Luke. Pozostało tylko kilka dziwnych odwołań do obojnactwa. Pod koniec natrafiłem na uwagi o złożeniu w ofierze Syna Chaosu. Odnosiły się zapewne do mnie, skoro ktoś wystawił Melmana, żeby mnie zabił. Lecz jeśli zrobił to Lukejak wytłumaczyć jego dwuznaczne zachowanie w górach Nowego Meksyku? Kazał mi zniszczyć Atuty Zguby i przepędził mnie tak, jakby chciał mnie przed czymś uchronić. Poza tym przyznał się do wcześniejszych zamachów na moje życie, ale wyparł się tych późniejszych. Po co miałby to robić, gdyby też był za nie odpowiedzialny? Co jeszcze wiąże się z tą sprawą? I kto? I jak? W łamigłówce brakowało niektórych klocków, miałem jednak wrażenie, że nie są istotne.

Wystarczy najdrobniejsza informacja, najlżejsze poruszenie wzorca, a wszystko wskoczy na miejsce. Pojawi się obraz czegoś, co powinienem odgadnąć już dawno.

Mogłem się domyślić, że wizyta nastąpi nocą. Mogłem, ale się nie domyśliłem. Gdybym na to wpadł, zmieniłbym cykl snu czuwania i byłbym rozbudzony i czujny. Choć byłem prawie pewien swojej pułapki, w naprawdę poważnych sprawach liczy się każda drobna przewaga.

Spałem głęboko, a zgrzyt kamieni wydawał się bardzo odległy. Poruszyłem się lekko, gdy dźwięk trwał ciągle, ale dopiero po kilku sekundach zaskoczyły właściwe obwody i zrozumiałem, co to znaczy. Usiadłem, wciąż jeszcze zaspany, potem przykucnąłem pod najbliższą wejścia ścianą komory. Rozcierałem oczy, przygładzałem włosy i na odpływającym brzegu snu szukałem zagubionej czujności.

Pierwsze odgłosy towarzyszyły zapewne usuwaniu klinów, co najwyraźniej wymagało przechylania czy podważania głazu. Dźwięki trwały nadal, stłumione, pozbawione echa... zewnętrzne.

Zaryzykowałem rzut oka do komory. Nie zauważyłem otwartego przejścia, ukazującego gwiazdy. Odgłosy kołysania ustąpiły przeciągłemu chrzęstowi i zgrzytaniu. Przez półprzejrzysty strop jaskini widziałem kulę światła w rozmytej aureoli. Pewnie latarnia. Jak na pochodnię świeciła zbyt równo. W tych okolicznościach pochodnia byłaby niepraktyczna.

Pojawił się sierp nieba z dwoma gwiazdami w pobliżu dolnego rogu. Poszerzał się. Usłyszałem głośne sapanie i stękanie chyba dwóch ludzi.

Poczułem mrowienie palców, gdy dodatkowa porcja adrenaliny wykonała swoją biologiczną sztuczkę z organizmem. Nie sądziłem, że Luks kogoś przyprowadzi.

Mój głupoodporny plan mógł nie być odporny na taki faktco oznaczało, że to ja jestem głupi.

Głaz odsuwał się coraz szybciej. Nie miałem nawet czasu na przekleństwo. Myśli pędziły szaleńczo, szukając wyjścia z sytuacji, aż wreszcie zajęły właściwe pozycje.

Przywołałem obraz Logrusu, a on uformował się przede mną. Powstałem, nadal opierając się o ścianę, i zacząłem poruszać ramionami w zgodzie z pozornie chaotycznymi ruchami dwóch widmowych gałęzi. Dźwięki na górze ucichły, nim uzyskałem właściwe dostrojenie.

Wejście było odsłonięte. Po chwili ktoś podniósł światło i przysunął je do otworu.

Wkroczyłem do komory i wyciągnąłem ręce. Kiedy pojawili się dwaj mężczyźni, niscy i ciemni, całkowicie zrezygnowałem z dawnego planu. Obaj trzymali w prawych dłoniach nagie sztylety. Żaden nie był Lukiem.

Sięgnąłem logrusowymi rękawicami i złapałem ich za gardła. Ścisnąłem, aż zawiśli w moim uchwycie. Przycisnąłem jeszcze trochę i puściłem.

Upadli, znikając z pola widzenia, a ja zaczepiłem lśniące linie mocy o krawędź otworu i podciągnąłem się do góry. Tuż przed wyjściem przystanąłem jeszcze, by zabrać Frakir, owiniętą dookoła po wewnętrznej stronie. To była moja pułapka. Luke, czy ktokolwiek inny, wchodząc musiałby przejść przez pętlępętlę gotową do zaciśnięcia, gdyby cokolwiek się w niej Poruszyło.

Teraz jednak...

Ogniowa ścieżka biegła zboczem po prawej stronie.

Upuszczona latarnia strzaskała się, a rozlane Paliwo spływało płonącą strugą. Przyduszeni mężczyźni leżeli po obu stronach. Głaz zamykający wejście spoczywał po lewej, trochę za mną. Zostałem na miejscu, z głową i ramionami na zewnątrz, podparty na łokciach. Wizerunek Logrusu tańczył mi przed oczami; czułem mrowienie linii mocy, wciąż połączonych z moimi rękami. Frakir przesuwała się z lewego ramienia na biceps.

Wszystko było niemal zbyt łatwe. Nie mogłem sobie wyobrazić, by Luke powierzył dwóm opryszkom przesłuchanie, zabicie czy przeniesienie mniena czymkolwiek miała polegać ich misja. Dlatego nie wychodziłem i ze stosunkowo bezpiecznej pozycji przeszukiwałem wzrokiem okryte zasłoną nocy otoczenie.

Dla odmiany okazałem rozsądek. Gdyż noc tę dzielił ze mną ktoś jeszcze. Było tak ciemno, nawet przy dogasającej ścieżce ognia, że mój normalny wzrok nie dostarczył mi tej informacji. Kiedy jednak przyzywam Logrus, układ psychiczny pozwalający mi widzieć jego obraz umożliwia także dostrzeganie innych, nie fizycznych zjawisk.

Dlatego odkryłem dziwną konstrukcję pod drzewem po lewej stronie, wśród cieni, gdzie nie zauważyłbym ludzkiej postaci, przed którą się wznosiła. Był to dość dziwaczny wzorzec, przypominający ten z Amberu; obracał się wolno jak szprychowe koło, wyciągając czułki przydymionego żółtego światła. Płynęły w moją stronę. A ja patrzyłem zafascynowany i wiedziałem już, co zrobię, gdy nadejdzie właściwa chwila.

Cztery największe macki zbliżały się wolno, badawczo.

Kilka metrów ode mnie zwolniły, zwiotczały trochę i nagle zaatakowały jak kobry. Trzymałem ręce razem, lekko skrzyżowani, wyciągając logrusowe ramiona. Szerokim gestem rozdzieliłem je teraz, jednocześnie pochylając do przodu. Uderzyły w żółte czułki, odepchnęły je i obrzuciły z powrotem na wzorzec. Poczułem dziwne mrowienie w przedramionach. Używając przedłużenia prawej ręki jak miecza, ciąłem we wzorzec niby w tarczę. Usłyszałem krótki, ostry krzyk, obraz zaszedł mgłą, szybko uderzyłem znowu, wyskoczyłem ze swojej dziury i popędziłem w dół zbocza. Bolała mnie prawa ręka.

Obrazczymkolwiek byłzafalował i zniknął.

Tymczasem jednak wyraźniej widziałem opartą o pień drzewa, chyba kobiecą postać. Nie mogłem rozpoznać jej rysów, gdyż uniosła jakiś niewielki przedmiot i trzymała go teraz na poziomie oczu. Bałem się, że to może broń, więc uderzyłem logrusowym przedłużeniem w nadziei, że wytrącę jej to z ręki.

Potknąłem się, gdyż nastąpiło odbicie i ze sporą siłą szarpnęło moim ramieniem. Uderzony przedmiot musiał być potężnym obiektem magicznym. Miałem przynajmniej satysfakcję widząc, że dama także się zachwiała.

Krzyknęła, ale nie wypuściła przedmiotu.

Po chwili wokół jej sylwetki pojawiło się delikatne, wielobarwne lśnienie i wtedy zrozumiałem, co trzyma w ręku i skąd to szarpnięcie: właśnie skierowałem moc Logrusu przeciw Atutowi. Teraz musiałem ją złapać, choćby po to, żeby się dowiedzieć, kim jest.

Ale biegnąc ile sił, uświadomiłem sobie, że mogę nie zdążyć. Chyba że...

Zdjąłem Frakir z ramienia i rzuciłem ją wzdłuż linii mocy Logrusu, kierując we właściwą stronę i w locie wydając instrukcje.

Z bliższej odległości i dzięki lekkiej tęczowej poświacie, jaka teraz ją spowijała, mogłem wreszcie zobaczyć twarz obcej damy. To była Jasra; to jej ukąszenie w mieszkaniu Melmana niemal mnie zabiło. Za chwilę zniknie, a wraz z nią szansa uzyskania pewnych odpowiedzi, od których może zależeć moje życie.

Jasra!krzyknąłem, by ją zdekoncentrować.

Nie udało mi się. Za to Frakir tak. Mój powróz dusiciela zapłonął teraz srebrzyście i oplótł jej szyję, a wolny koniec owinął się wokół gałęzi zwisającej w pobliżu, na lewo od Jasry.

Zaczęła zanikać. Wyraźnie nie zdawała sobie sprawy, że jest już za późno. Nie mogła się wyatutować nie tracąc przy tym głowy. Przekonała się szybko. Usłyszałem chrapliwy jęk i ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin