Redfield James - Dziesiate Wtajemniczenie.doc

(1109 KB) Pobierz
JAMES REDFIELD

155

 

JAMES REDFIELD

 

 

DZIESIĄTE WTAJEMNICZENIE

 

 

 

Potem ujrzałem: Oto drzwi otwarte w niebie,

a głos, ów pierwszy, jaki usłyszałem,

jak gdyby trąby mówiącej ze mną, powiedział:

"Wstąp tutaj, a to ci ukażę, co potem musi się stać".

Doznałem natychmiast zachwycenia: a oto w niebie stał tron

 

[...]

 

a tęcza dokoła tronu – podobna z wyglądu do szmaragdu

Dokoła tronu – dwadzieścia cztery trony;

a na tronach dwudziestu czterech siedzących Starców,

odzianych w białe szaty

 

[...]

 

I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową,

bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły

 

 

 

(Apokalipsa św. Jana 4, 1-4; 21, 1)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

SPIS TREŚCI:

 

Od autora

Myśląc o drodze

Wspominając podróż

Pokonując lęk

Pamiętając

Otwierając się na wiedzę

Historia przebudzenia

Duchowe piekło

Przebaczając

Pamiętając przyszłość

Zatrzymując Wizję

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Od autora

 

Tak jak Niebiańskie Proroctwo jest to pełna przygód przypowieść, próba zilustrowania nieustającej duchowej przemiany, która wydarza się w naszych czasach. Pisząc obie książki, miałem nadzieję, że uda mi się, przekazać coś, co sam nazywam "wspólnym obrazem", żywym portretem nowych doznań, uczuć, percepcji i zjawisk, które zaczynają definiować nasze życie u progu trzeciego tysiąclecia.

 

W moim przekonaniu naszym największym błędem jest myślenie, iż ludzka duchowość jest czymś już zrozumianym i uformowanym. Jeżeli historia uczy nas czegokolwiek, to właśnie tego, że ludzka kultura i wiedza wciąż się rozwijają. Jedynie indywidualne opinie są ustalone i dogmatyczne. Prawda jest o wiele bardziej dynamiczna, a wielka radość życia polega na byciu otwartym, na znajdowaniu swojej własnej prawdy, którą możemy wyrazić, a potem obserwować, jak w synchroniczny sposób ta prawda się rozwija i przybiera wyraźniejszą postać, właśnie wtedy, gdy zachodzi potrzeba, by wpłynęła na czyjeś życie.

 

Wszyscy gdzieś razem podążamy, każda generacja buduje na zdobyczach poprzedniej, wszyscy zmierzamy ku końcowi, który zaledwie bardzo mgliście pamiętamy. Wszyscy się znajdujemy w procesie budzenia się i otwierania na to, kim naprawdę jesteśmy i co przybyliśmy dokonać, a często jest to bardzo trudne. Ja jednak mocno wierzę w to, że jeśli będziemy korzystać z najlepszych tradycji, które zastaliśmy, i pamiętać o ciągłym procesie przemiany, to każdą przeszkodę, każdą osobistą porażkę uda nam się pokonać wiarą w przeznaczenie i cud.

 

Nie mam zamiaru umniejszać ogromu problemów, które wciąż stoją przed ludzkością, chcę tylko zasugerować, że każdy z nas jest zaangażowany w znalezienie ich rozwiązania. Jeśli będziemy świadomi wielkiej tajemnicy, jaką jest życie, zrozumiemy, że zostaliśmy umieszczeni w idealnej sytuacji... by dokonać wszelkich zmian na świecie.

JR

wiosna, 1996

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Myśląc o drodze

 

Podszedłem do samej krawędzi skalnego występu i spojrzałem na północ, na leżący w dole krajobraz Appalachów. Przed mymi oczyma rozciągała się wielka dolina uderzającej piękności, długa może na dziesięć czy jedenaście kilometrów, szeroka na ponad siedem. Wzdłuż niej biegł kręty strumień, który kluczył między otwartymi polanami i gęstym, wielobarwnym lasem – starym lasem, o wysokich, majestatycznych drzewach.

 

Zerknąłem na swoją odręczną mapkę. Wszystkie szczegóły tego krajobrazu idealnie zgadzały się z rysunkiem: strome zbocze, na którym stałem, droga wiodąca w dół, opis okolicy i strumienia, oraz łagodnych wzgórz poniżej. Tak, to z pewnością było miejsce naszkicowane przez Charlene na kartce znalezionej w jej biurze.

 

Tylko dlaczego to zrobiła? I dlaczego zniknęła?

 

Już od miesiąca Charlene nie skontaktowała się z żadnym ze swych współpracowników z instytutu naukowego, w którym pracowała. Kiedy Frank Sims, jeden z jej biurowych kolegów, zdecydował się w końcu, by zadzwonić do mnie, był już wyraźnie zaniepokojony.

 

– Ona często wyjeżdża zbierać materiały – powiedział. – Nigdy jednak nie znikała na tak długo, a już z pewnością nigdy tego nie robiła, jeśli miała wcześniej umówione spotkania z klientami. Coś tu nie gra.

 

– Jak pan wpadł na to, żeby do mnie zadzwonić? – spytałem. W odpowiedzi przytoczył część mojego listu znalezionego w biurze Charlene, listu wysłanego wiele miesięcy temu, w którym opisałem swoje doświadczenia w Peru. Frank powiedział, że do tego listu dołączona była odręcznie napisana kartka z moim nazwiskiem i numerem telefonu.

 

– Obdzwaniam wszystkich jej znajomych, o których istnieniu wiem – dodał. – Jak dotąd, nikt nic nie słyszał. Sądząc z listu, jest pan przyjacielem Charlene. Miałem nadzieję, że może z panem się skontaktowała.

 

– Przykro mi, nie rozmawiałem z nią od miesięcy.

 

Kiedy wymawiałem te słowa, trudno mi było uwierzyć, że to było tak dawno. Zaraz po otrzymaniu mojego listu Charlene zadzwoniła do mnie i zostawiła obszerną wiadomość na automatycznej sekretarce. Mówiła o swoim zafascynowaniu Wtajemniczeniami i o tym, jak szybko wiedza o nich zdaje się rozprzestrzeniać. Pamiętam, że słuchałem tego nagrania kilka razy, ale odłożyłem telefon do niej na później -mówiłem sobie, że jeszcze będzie na to czas, może jutro albo pojutrze, kiedy poczuję się gotowy. Wiedziałem, że do takiej rozmowy muszę się przygotować, że będzie to wymagało przypomnienia i dokładnego wyjaśnienia wszystkich szczegółów związanych z Manuskryptem, zdecydowałem więc, że potrzebuję więcej czasu, by wszystko lepiej przemyśleć i spokojnie zanalizować to, co się wydarzyło.

 

Prawda, oczywiście, była taka, że część przepowiedni wciąż zdawała mi się niejasna, umykała mi, zwodziła. Z pewnością wciąż miałem umiejętność łączenia się ze swoją wewnętrzną duchową energią i podnoszenia jej poziomu. Było mi to zresztą ogromnie pomocne, zważywszy na wszystko, co stało się z Marjorie. Spędzałem teraz wiele czasu samotnie i byłem bardziej niż kiedykolwiek dotąd świadomy swoich intuicji i snów, a także wyrazistości wnętrz czy krajobrazów. Problem tkwił gdzie indziej. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego owe zbiegi okoliczności i specjalne przypadki, mające według Manuskryptu następować po pojawieniu się intuicji, zdarzały się tak sporadycznie.

 

Powiedzmy na przykład, że skupiałem całą swoją energię i rozważałem jakieś niezwykle istotne dla mnie pytanie zazwyczaj otrzymywałem bardzo jasną wskazówkę, co zrobić albo gdzie szukać odpowiedzi. A jednak, mimo że szedłem za tą wskazówką, nic ważnego się nie działo. Nie znajdowałem żadnego przesłania, żadnych zbiegów okoliczności ani dalszych drogowskazów.

 

Najczęściej bywało tak wówczas, gdy intuicyjnie pragnąłem zbliżyć się do jakiejś osoby, którą już do pewnego stopnia znałem, na przykład do dawnego kolegi czy kogoś, z kim na co dzień spotykałem się w pracy. Czasem zdarzało się, że ta osoba i ja odkrywaliśmy nowe wspólne zainteresowania, ale równie często moja inicjatywa spotykała się z całkowitą obojętnością lub wręcz odrzuceniem, mimo mych szczerych wysiłków, by przesyłać tej osobie energię. Najgorzej zaś bywało, kiedy wszystko zaczynało się bardzo dobrze i ekscytująco, a potem wymykało się jakoś spod kontroli i w końcu wygasało i umierało, zostawiając po sobie jedynie nieoczekiwaną irytację i gorycz.

 

Takie porażki nie zraziły mnie do samej metody, zdałem sobie jednak sprawę, że czegoś mi jeszcze brakuje, bym na dłuższą metę mógł żyć, praktykując Wtajemniczenia. W Peru kierowałem się duchem chwili, często działałem spontanicznie, z wiarą, która rodzi się z desperacji. Jednakże po powrocie do domu, kiedy znów znalazłem się w swoim normalnym świecie, często otoczony przez zdecydowanych sceptyków, wydało mi się, że tracę pewność, czy też mocną wiarę w to, że moje intuicje i przeczucia rzeczywiście mnie dokądś zaprowadzą. Najwidoczniej istniała jakaś istotna część tamtej wiedzy, o której zapomniałem... a może w ogóle jej jeszcze nie odkryłem...?

 

– Nie jestem pewien, co mam teraz robić – naciskał kolega

 

Charlene. – Zdaje się, że ona ma siostrę, gdzieś w Nowym Jorku.

 

Nie wie pan, jak się z nią skontaktować? Albo z kimkolwiek, kto mógłby wiedzieć, gdzie ona jest?

 

– Przykro mi, ale nie wiem. Charlene i ja dopiero co odnowiliśmy bardzo starą przyjaźń. Nie pamiętam już nikogo z jej krewnych; nie znam też jej obecnych znajomych.

 

– Cóż, w takim razie pewnie dam znać na policję, chyba że ma pan lepszy pomysł.

 

– Nie, myślę, że tak będzie rozsądnie. Czy są jeszcze jakieś tropy?

 

– Tylko taki dziwny rysunek, to chyba może być opis miejsca. Trudno powiedzieć.

 

Później przefaksował mi całą kartkę, którą znalazł w pokoju

 

Charlene, włącznie ze szkicem, na którym była masa przecinających się linii i liczb, z niejasnymi notatkami na marginesach.

 

Kiedy siedziałem w swoim pokoju, porównując rysunek do mapy w Atlasie Południa, znalazłem coś, co, jak podejrzewałem, mogło być właśnie tym miejscem. Potem zobaczyłem w wyobraźni żywy obraz Charlene, ten sam, którego doświadczyłem w Peru, kiedy powiedziano mi o istnieniu Dziesiątego Wtajemniczenia. Czy zatem jej zniknięcie miało jakiś związek z Manuskryptem?

 

Powiew wiatru dmuchnął mi w twarz i znów spojrzałem na krajobraz w dole. Daleko po lewej stronie, na zachodnim brzegu doliny mogłem dostrzec rząd dachów. To zapewne było miasteczko, które Charlene zaznaczyła na mapie. Wsadziłem kartkę do kieszeni kurtki, wróciłem na drogę i wsiadłem do samochodu.

 

Miasteczko było niewielkie – dwa tysiące mieszkańców, jak głosił znak przy pierwszych i jedynych światłach. Większość biur i sklepów znajdowała się przy jedynej ulicy, biegnącej wzdłuż brzegu strumienia. Przejechałem przez skrzyżowanie, zauważyłem motel w pobliżu wjazdu do Parku Narodowego i wjechałem na parking, który przylegał również do restauracji i baru. Wśród osób wchodzących do restauracji był wysoki mężczyzna o śniadej cerze i kruczoczarnych włosach, który niósł duży pakunek. Odwrócił głowę i na chwilę nasze spojrzenia się spotkały.

 

Wysiadłem, zamknąłem samochód i pod wpływem nagłego impulsu zdecydowałem, że zanim zamelduję się w motelu, zajrzę do restauracji. W środku było prawie pusto – tylko kilku autostopowiczów przy barze i osoby, które weszły tuż przede mną.

 

Większość nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi, ale kiedy rozejrzałem się po wnętrzu, znów napotkałem wzrok tego wysokiego mężczyzny, kierującego się teraz na tyły restauracji. Uśmiechnął się nieznacznie, jeszcze przez sekundę wytrzymał moje spojrzenie i zniknął za tylnymi drzwiami.

 

Sam nie wiedząc czemu, poszedłem za nim. Stał teraz na dworze, kilkanaście kroków od wyjścia, pochylony nad swoim pakunkiem. Miał na sobie dżinsy, bawełnianą koszulę i wysokie buty; wyglądał na jakieś pięćdziesiąt lat. Chylące się ku zachodowi słońce rzucało długie cienie między wysokimi drzewami, a kawałek dalej przepływał ów strumień, który przecinał całą dolinę.

 

Mężczyzna podniósł oczy i uśmiechnął się do mnie niemal serdecznie.

 

– Kolejny pielgrzym? – spytał.

 

– Szukam swojej przyjaciółki – powiedziałem wprost. – I mam przeczucie, że pan może mi pomóc.

 

Skinął głową, przyglądając mi się bardzo uważnie. Kiedy podszedłem bliżej, przedstawił się jako David Samotny Orzeł i wytłumaczył, jakby było to coś, o czym powinienem wiedzieć, że pochodzi w prostej linii od Indian, którzy kiedyś zamieszkiwali tę dolinę. Wtedy dopiero dostrzegłem długą, cienką bliznę, która biegła od skraju jego lewej brwi aż po brodę, o włos omijając oko.

 

– Chcesz trochę kawy? – spytał. – W tutejszym barze mają dobre piwo, ale parzą wstrętną lurę. – Wskazał na miejsce, gdzie między trzema wysokimi topolami stał mały namiot. Nieopodal kręciło się sporo ludzi, wiele osób szło ścieżką, która prowadziła przez most i znikała w parku. Wszystko wyglądało tu bezpiecznie.

 

– Pewnie – odparłem. – Dobry pomysł.

 

Przy namiocie rozpalił gazowy palnik, napełnił garnek wodą i postawił na ogniu.

 

– Jak się nazywa twoja przyjaciółka? – spytał w końcu.

 

– Charlene Billings.

 

Zamilkł i spojrzał na mnie. Kiedy tak patrzyliśmy na siebie, zobaczyłem w myślach wyraźny obraz tego mężczyzny, ale w innym czasie. Był młodszy i ubrany w skóry; siedział przy wielkim ognisku, a jego twarz zdobiły barwy wojenne. Wokół niego półkolem siedziała grupa ludzi, w większości Indian, ale było też wśród nich dwoje białych – kobieta i potężnej budowy mężczyzna. Wszyscy dyskutowali zażarcie. Jedni chcieli wojny, inni pragnęli pojednania. David przerwał ich dyskusję, wyśmiewając tych, którzy rozważali możliwość zawarcia pokoju. Jak mogą być tak naiwni, mówił, po tylu zdradach?

 

Biała kobieta wydawała się go rozumieć, ale prosiła, by jej wysłuchał. Przekonywała, że wojny można uniknąć, a dolinę ocalić, jeśli duchowe lekarstwo będzie dostatecznie silne. Całkowicie odrzucił jej argumenty, a potem, wykrzykując na zebranych, dosiadł konia i odjechał. Większość ruszyła za nim.

 

– Miałeś dobre przeczucie – powiedział David, wyrywając mnie z zamyślenia. Rozłożył między nami ręcznie tkany pled i zaprosił, żebym usiadł. – Słyszałem o niej – dodał, spoglądając na mnie pytająco.

 

– Martwię się – powiedziałem. – Od dłuższego czasu nikt nie miał od niej żadnej wiadomości, więc chcę się tylko upewnić, że nic jej się nie stało. No i muszę z nią porozmawiać.

 

– O Dziesiątym Wtajemniczeniu? – spytał z uśmiechem.

 

– Skąd wiesz?

 

– Domyśliłem się. Przecież większość ludzi nie przyjechała tu dla piękna Parku Narodowego, tylko żeby rozmawiać o Wtajemniczeniach! Uważają, że tajemnica Dziesiątego jest ukryta właśnie gdzieś w tej dolinie. Niektórzy twierdzą nawet, że wiedzą już, o czym ono mówi.

 

Odwrócił się i włożył do gotującej wody blaszane jajko na herbatę napełnione kawą. W tonie jego głosu było coś takiego, że pomyślałem, iż mnie sprawdza, próbuje się dowiedzieć, czy jestem rzeczywiście tym, za kogo się podaję.

 

– Gdzie jest Charlene?– spytałem wprost.

 

Wskazał palcem na wschód. – W lesie. Nigdy nie poznałem twojej przyjaciółki, ale słyszałem, jak któregoś wieczoru ktoś ją przedstawiał w restauracji, i od tamtej pory widywałem ją kilka razy. Wiele dni temu znów ją zobaczyłem; szła sarna w dolinę. Sądząc po bagażu, jaki ze sobą wtedy miała, można przypuszczać, że wciąż tam jest.

 

Spojrzałem w tamtą stronę. Z miejsca, gdzie siedzieliśmy, dolina wydawała się olbrzymia, ciągnęła się w nieskończoność.

 

– Jak myślisz, dokąd ona szła? – spytałem.

 

Przyglądał mi się przez chwilę.

 

– Pewnie do Kanionu Sipseya. To tam odkryto jedno z przejść-powiedział, uważnie obserwując moją reakcję.

 

– Przejść?

 

– Uśmiechnął się tajemniczo. – Tak, przejść do innego wymiaru.

 

Pochyliłem się ku niemu, wspominając swoje doświadczenie z ruin świątyni Nieba. – Kto jeszcze o tym wie?

 

– Bardzo niewiele osób. Jak dotąd, to tylko plotki, strzępy informacji, intuicje. Nikt nie widział Manuskryptu. Większość ludzi, którzy przyszli tu szukać Dziesiątego Wtajemniczenia, czuje, że są jakoś synchronicznie prowadzeni. Naprawdę się starają żyć wedle Dziewięciu Wtajemniczeń, choć narzekają, że zbiegi okoliczności prowadzą ich przez chwilę, a potem nagle przestają – cicho zachichotał. – Ale to się przytrafia nam wszystkim, nie?

 

Dopiero Dziesiąte Wtajemniczenie pozwoli zrozumieć całą tę wiedzę: to, że zauważamy tajemnicze zbiegi okoliczności, to, że wzrasta duchowa świadomość na Ziemi, i to, że Dziewięć Wtajemniczeń pojawia się i znika..: Dzięki Dziesiątemu zobaczymy wszystko z perspektywy innego wymiaru, będziemy mogli pojąć, dlaczego cała ta przemiana w ogóle się wydarza i dowiemy się, jak pełniej brać w niej udział.

 

– Skąd ty to wszystko wiesz? – spytałem zdziwiony.

&#x...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin