Rozdziały VIII, IX i X.pdf

(228 KB) Pobierz
Microsoft Word - Rozdziały VIII, IX i X
Tłumaczenie: Phoenix_ams
Korekta: isiorek03
554633651.001.png
Rozdział VIII
OK Ę CAMY SI Ę OBOJE, by znale źć stoj ą cego w drzwiach wysokiego m ęż czyzn ę w
czarnym fraku i białej l ś ni ą cej koszuli. Nawet w jego włosach i zakr ę conych w ą sach wida ć
ż elazn ą szaro ść , jego twarz jest nieregularna, daj ą c niepokoj ą ce wra ż enie, i ż mo ż e by ć w
ka ż dym wieku. Ruszaj ą c w naszym kierunku wydaje si ę zaskoczony naszym wygl ą dem,
towarzyszy mu nuta sztywnej pewno ś ci.
- Kim jeste ś cie i co tu robicie? – żą da, zatrzymuj ą c si ę kilka stóp przed nami. Jego
wzrok zatrzymuj ę si ę na moich sandałach, otwiera usta by co ś ponownie powiedzie ć , ale
opanowuje si ę i patrzy na nas, a jego oczy s ą koloru rzecznego lodu.
- My … Ja … chcieli ś my si ę tylko temu bli ż ej przyjrze ć – piszcz ę .
- Kto ś kogo znam go szuka.
- Kto? Kto was przysłał?
- Profesor – mówi ę bezmy ś lnie, jakby powaga profesji miała u ś mierzy ć wszystkie
w ą tpliwo ś ci m ęż czyzny. Potrz ą sa głow ą , studiuj ą c nas w ciszy. Po pokoju niesie si ę słaby
ś miech.
- Jeste ś cie dzie ć mi – mówi w ko ń cu, a smutek w jego głosie sprawia, ż e staj ę si ę
niespokojna. Wymieniamy z Gabrielem spojrzenia.
- Wnioskuje – tu jego wzrok l ą duje na podartych d ż insach Gabriela i moich
sandałach– ż e przebyli ś cie kawał drogi. Niezale ż nie, co ma by ć to b ę dzie – mówi, a jego
warga t ęż eje w deprymuj ą c ą lini ę , gdy podnosi jedn ą z dłoni. Ogie ń w kominku jakby w
odpowiedzi podskakuje i ro ś nie, moje oczy z powrotem spoczywaj ą na dłoni m ęż czyzny,
gdzie iskry płomieni nagle budz ą si ę do ż ycia.
- Tam – mówi Gabriel owijaj ą c swoje rami ę wokół mojej tali, w momencie, gdy
m ęż czyzna wyrzuca dłoni ą jakby posyłaj ą c szybk ą piłk ę . Płomie ń rozkwita w powietrzu i
ś lizga si ę w nasz ą stron ę jak cienka kometa, a fala oszołomienia wiruje wokół mnie. Chwiej ą c
si ę po stronie Gabriela podnosz ę odruchowo jedn ą r ę k ą , by chroni ć twarz, oczekuj ą c w ka ż dej
chwili uczucia płomieni parz ą cych moj ą skór ę . I wtedy ogie ń znika w powietrzu nawet nas
nie si ę gaj ą c. Powietrze jest nasycone dziwn ą intensywno ś ci ą . Oczywiste jest, ż e dzwoni mi to
w uszach, u ś wiadamiam sobie, ż e ta sama czysta intensywno ść odbija si ę w moim wn ę trzu.
- Jak … niemo ż liwe – syczy m ęż czyzna i podnosi drug ą dło ń . Tym razem kula
płomieni p ę dzi na nas dwa razy szybciej ni ż poprzednia. Ale nic mnie nie dosi ę ga. Płomienie
ponownie znikaj ą . R ę ka Gabriela osuwa si ę z mojej tali i patrz ę na niego. Jego oczy wydaj ą
si ę ogromne w porównaniu z twarz ą .
- Co si ę do cholery wła ś nie stało? – szepcze do mnie gwałtownie.
- On próbował …
- Nie! Próbowałem nas zabra ć z powrotem. I … nie mogłem. – zanim zd ąż yłam to
przetrawi ć , m ęż czyzna ponownie podnosi dło ń i buchaj ą z niej płomienie. Tylko po to by
wyparowa ć sekund ę ź niej. Mrugam, i wtedy robi ę chwiejny krok w stron ę zegara, a moje
oczy w ę druj ą do ś limacznicy u jego podstawy. K ą tem oka widz ę jak m ęż czyzna potrz ą sa
palcami, jakby poparzony własnym ogniem. Kołysze si ę w tył, a jego usta s ą uło ż one w
perfekcyjne „O” b ę d ą ce oznak ą zdziwienia. Wa żą c chwil ę zbli ż am si ę do zegara, a moje oczy
s ą przyci ą gane przez jego wskazówki, które wygl ą daj ą na wystarczaj ą co ostre by przeci ąć
ciało. Wskazuj ą na rzymsk ą dwunastk ę .
- Tam nie – Gabriel mamrocze, patrz ę na niego z boku, zdumiona widz ą c strach na
jego twarzy.
- Co?
- My ś l ę , ż e nie powinna ś .
- Czemu? - Jestem zbyt ś wiadoma m ęż czyzny stoj ą cego i podsłuchuj ą cego kilka
kroków od nas. Gabriel potrz ą sa głow ą .
- Co ś w zwi ą zku z tym … pozwól mi – patrzy na mnie.
- Prosz ę Tam. Nie musisz … - przełykam nic nie mówi ą c. Oczywi ś cie. Mog ę dotrze ć
tylko do tego momentu. Marszcz ą c brwi Gabriel przysuwa si ę bli ż ej zegara wyci ą gaj ą c r ę k ę
by go dotkn ąć .
- Nie – mówi m ęż czyzna, spogl ą dam ponownie w jego stron ę , by zobaczy ć go na
nowo wyprostowanego, determinacja wyryła gł ę bokie linie na jego czole. Zanim Gabriel
zd ąż ył dotkn ąć palcami zdobionego brzegu, m ęż czyzna ponownie podnosi dło ń . Słycha ć syk,
gdy dło ń Gabriela spoczywa na mahoniowej powierzchni zegara. Z miejsca w którym stoj ę ,
wygl ą da jakby ko ń czyła si ę na jego nadgarstku. W tym samym czasie wyrzuca z siebie, krótki
wydech bólu.
- Utkn ę ła. Moja r ę ka. Spala si ę . Wyci ą gnij ja! – jego ramiona dr żą , ale nie mo ż e
wyci ą gn ąć r ę ki.
- Tam – jego skóra jest pozbawiona kolor. W ś ciekła odwracam si ę do m ęż czyzny.
- Pu ść go b ę karcie. Pu ść go! – m ęż czyzna potrz ą sa głow ą , a zaci ę ta mina zdobi jego
twarz.
- Ostrzegałem was. Nikt nie mo ż e, bez konsekwencji dotkn ąć tego zegara. –
Odwracam si ę z powrotem do Gabriela. Dwa cienkie strumienie krwi wypływaj ą z jego nosa.
- Uciekaj – szepcze. Zamiast tego chwytam jego dło ń i ci ą gn ę . Nagle, potykamy si ę w
tył l ą duj ą c na małej kanapie. J ę cz ą c, Gabriel tuli swoj ą dło ń , ale pozwala mi wzi ąć j ą mi ę dzy
swoje. Badam jego palce. Wydaj ą si ę by ć całe i nietkni ę te.
- Jest dobrze, jest dobrze – szepcz ę gdy trz ę sie si ę przy moim boku.
- Niemo ż liwe – słysz ę jak m ęż czyzna ponownie szepcze. Podnosz ę głow ę patrz ą c na
niego. Wygl ą da na jeszcze bardziej wstrz ąś ni ę tego ni ż poprzednio. – Zdecydowałe ś si ę
współczu ć nam? – naskakuje. Zdziwienie rozpo ś ciera si ę na jego twarzy.
- Nie zrobiłem nic w tym rodzaju – patrz ę na niego. Co ś szepcze z tyłu mojego umysłu
i osiada na miejsce z mi ę kkim klikni ę ciem. Zeskakuje z kanapy, rzucaj ą c si ę w stron ę zegara.
- Tam, nie – woła Gabriel. Nast ę puje głuchy łoskot jak, gdyby krzesło zostało
przewrócone w tył, czuje jakie ś poruszenie za mn ą jakby co ś lub kto ś si ę gał po mnie. Ale
wyrzucam obie dłonie i ś ci ą gam zegar ze ś ciany, z tak ą sam ą łatwo ś ci ą jak wyci ą gam szpilk ę
z włosów.
Rozdział IX
- I CO TERAZ? – mówi ę wyzywaj ą co do m ęż czyzny w fraku.
- I co masz teraz do powiedzenia? – ale moje słowa brzmi ą dziwnie, jakby nagle
pojawiło si ę w pokoju echo. Zaj ę ło mi trzy sekundy, by rozgry źć co jest nie tak. Nie było,
ż adnego innego d ź wi ę ku poza moim głosem. Ogie ń za mn ą przestał trzaska ć i podskakiwa ć .
Nawet ci ęż kie i ostre oddychanie Gabriela jeszcze kilka sekund temu, nagle ustało. Zupełnie
jakby kto ś zamkn ą ł drzwi, a wszystkie d ź wi ę ki znikły. Spojrzałam na Gabriela. Jego oczy s ą
szkliste, usta zaci ś ni ę te w tward ą lini ę , a długie palce nieruchome, w sposób w jaki nigdy w
ż yciu nie były. Nagle jestem bardziej przera ż ona ni ż kiedykolwiek byłam.
- Gabriel? – szepcz ę podchodz ą c do niego. Co ja narobiłam? Obracam si ę spogl ą daj ą c
na m ęż czyzn ę w długim fraku. Przygl ą dam mu si ę bacznie, czekaj ą c, czekaj ą c, póki w ko ń cu
nie mruga.
- Jeste ś przytomny! – oskar ż am.
- Co si ę stało Gabrielowi? – je ż eli to mo ż liwe, to m ęż czyzna wygl ą da na jeszcze
bardziej wstrz ąś ni ę tego ni ż ja si ę czuje.
- Domy ś lam si ę , ż e wiesz co robisz.
- Czy to wygl ą da tak jakbym wiedziała co robi ę ? – przytykam. Spogl ą dam w dół na
zegar spoczywaj ą cy w moich dłoniach. Słabo widoczne litery zaczynaj ą przesuwa ć si ę przez
podstaw ę tarczy, ale za ka ż dym razem, gdy próbuj ę si ę na nich skupi ć , wtedy mieni ą si ę i
przestawiaj ą w jaki ś bełkot. Wacha si ę , nast ę pnie wolno mówi.
- Ty nie … ż adnej idei … - przebiega dłoni ą przez usta patrz ą c na mnie. Ostatecznie
składa, spójn ą wypowied ź .
- Naprawd ę nie masz poj ę cia co zrobiła ś , racja? – pyta, tu ujawnia si ę ciemniejsza,
bardziej desperacka nuta w jego głosie. Układa wie ż yczk ę z palców, przyciskaj ą c je do ust,
patrzy na mnie pow ą tpiewaj ą co, jakby na co ś czekał. Gapi ę si ę na niego. W ko ń cu cofa si ę
wzdychaj ą c.
- Dziesi ęć minut upłyn ę ło. Moc przemin ę ła. Podejrzewam, ż e szkody mog ą by ć
wi ę ksze. – Ale brzmi to jakby samemu sobie nie wierzył.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin