LEGENDY ŁĘCZYCKIE
1. Diabeł Boruta
2. Jak się narodził diabeł Boruta
Pisząc o Łęczycy, trudno pominąć milczeniem legendową
postać diabła, który, choć znany w innych stronach Polski, jako
to: na Podlasiu, w Lubelskiem i Olkuskiem, tu, w gruzach
łęczyckiego zamku, ulubioną obrał sobie siedzibę.
Skąd i kiedy przybył, któż odgadnie? Ludzie uczeni suszą
sobie tym głowę, nazwiska jego, jako ducha wód stojących,
wyprowadzając od owych bagnisk rudych, którymi otoczona była
przed wiekami Łęczyca, a które do dziś dnia utrudniają na
wiosnę do niej przystęp. W tych torfowiskach, zwanych przez lud
borem lub burem, siedzieć miał duch złośliwy Boruty, którego
uciechę stanowiło, gdy podróżnego, szczególniej chłopa lub
Żyda, wpakował wraz z końmi i wozem w grząskie topiele. Diabeł
to iście szlachecki, bo najchętniej przywdziewa się w kontusz,
a nigdy nie szkodzi "panom braciom" tylko motłochowi, więcej
przy tym dla zabawki, niż dla sprowadzenia szkody..
Posłuchajmy, co o nim prawi znany zbieracz podań ludowych
Kazimierz Władysław Wójcicki.
Boruta, jest to nazwa sławnego diabła, co dotąd siedzi pod
gruzami łęczyckiego zamku. Żyje długo, bo już niemal cztery
wieki przeżył; teraz przecież musiał się zestarzeć, gdyż wiele
się ustatkował i mało o sobie daje wiadomości. Imię to było
głośnym szeroko i długo; a niejeden piskorz szlachecki, chcąc
dogryźć sąsiadowi, przeklinał:
- Żeby go Boruta zdusił, albo i łeb ukręcił!
A diabeł chętny złorzeczeniu, dopełniał nieraz życzenia.
W pobliżu zamku łęczyckiego mieszkał szlachcic
niewiadomego nazwiska i herbu, rosły i silny. Nikt z nim nie
mógł się mierzyć na szable, bo za pierwszym złożeniem
przeciwnikowi silnym zamachem wytrącał oręż z ręki. Jak się raz
plecami o zrąb domu oparł, całe sąsiedztwo nie dało mu rady.
Stąd szlachcic dostał przydomek Boruty, bo mówiono
powszechnie, że musiał mu diabeł Boruta pomagać, kiedy wszyscy
nie podołali jego sile i mocy; a że nosił siwą kapotę dla
różnicy od prawdziwego diabła, dostał przydomek Siwy, tak więc
zwał się Siwy Boruta.
Od onej chwili nikt go nie zaczepiał, każdy pomijał lub
ustępował mu z drogi; nawet w gospodzie pijana szlachta, kiedy
porwała się do broni, na sam głos Siwego Boruty wychodziła do
sieni, albo na podwórze, i tam karbowała sobie dymiące łysiny.
To uszanowanie, a raczej bojaźń sąsiadów, co znali moc
żylastej prawicy, wbiły go w dumę. Uniesiony nią, nieraz się w
zuchwałej przechwałce odgrażał, że jak złapie prawdziwego
Borutę, to mu karku nakręci, a skarby, których pilnuje,
zabierze. Uważano także, że wtedy słyszeć się dawał w piecu lub
za piecem śmiech szyderski.
Siwy Boruta, kiedy pił - a pił nie lada, bo najtężsi
bracia piskorze nie mogli go przepić - zawsze pierwszą szklankę
wypijał za zdrowie diabła Boruty, a słyszano odgłos zaraz
gruby, przeciągły:
- Dziękuję!
Siwy Boruta miał dużo pieniędzy, ale wkrótce w hulance
roztrwonił; postanowił przeto dostać się do skarbów i wziąć
parę mieszków złota od swego miłego brata, jak nazywał diabła
Borutę.
O samej północy, zapaliwszy latarnię, zuchwały szlachcic
ufając swojej sile i szabli, poszedł do lochów. Wyostrzoną
demeszkę trzymał wydobytą z pochew pod pachą, a latarnią
rozświecał ciemnotę dookoła panującą. Ze dwie godziny chodził
po zakrętach, nareszcie wybiwszy drzwi jedne, ukryte w murze,
ujrzał skarby, a w kącie, na bryle złota siedział sam Boruta, w
postaci sowy z iskrzącymi oczami. Zbladł i zadrżał na ten widok
zuchwały szlachcic, spocił się potężnie ze strachu, po chwili
przyszedłszy do siebie, wyrzekł z cicha z ukłonem i pokorą:
- Mnie wielce miłościwemu panu bratu kłaniam uniżenie!
Sowa kiwnęła głową, co rozweseliło nieco Swego Borutę.
Ukłoniwszy się raz jeszcze, zaczął wypełniać siwej kapoty
kieszenie i mieszki, które przyniósł, srebrem i złotem. Tak je
obładował, że zaledwie mógł obrócić.
Już świtać zaczęło, a szlachcic nie przestawał garściami
ściągać złota; w ostatku nie mając go gdzie włożyć, począł w
gębę sypać, a że miał niemałą, nasypał dosyć i znowu ukłoniwszy
się stróżowi, wyszedł z lochu. Zaledwie stanął na progu, kiedy
drzwi się same zatrzasnęły i ucięły mu całą piętę.
Kulejąc a krwią znacząc ślady kroków swoich, przeładowany
skarbami, dobywając ostatki siły, tak dawniej głośnej, ledwo
doszedł do domostwa.
Upuścił na drogę złoto i srebro, wypluł z napchanej gęby,
a sam padł wysilony i słaby. Odtąd miał dużo pieniędzy, ale
siłę stracił i zdrowie. Przestękał całe życie i gdy w kłótni o
miedzę wyzwał sąsiada, ten, którego dawniej jednym palcem
obalał Siwy Boruta, pokonał bogacza i zabił.
Domostwo jego pustkami zostało; nikt zamieszkać nie
chciał, bo sam diabeł Boruta często przesiadywał w starej
wierzbie, co na podwórzu rosła, odwiedzał izbę i alkierz,
pozostałe skarby przenosząc na powrót do zamku łęczyckiego.
II
W ciemnym lochu łęczyckiego zamku, przy rozpalonej
drzazdze smolnej. Siedział jakiś wąsaty szlachcic i pił z
beczki. Miał na sobie karmazynowy żupan, pas złotolity, na
rzemyku szabla; czapka rogatywka z siwym barankiem nie
przylegała mu należycie, jakby coś zawadzało; jakoż, kiedy
chciał się poskrobać po głowie, ujrzałeś przy ręku pięć
ogromnych pazurów, a za uchyleniem czapki - małe czarne rogi.
Był to sławny diabeł pan Boruta, co pilnował skarbów zamkowych,
pozostał w ukryciu od udzielnych jeszcze książąt Mazowieckich.
Twarz miał wielką, rumianą, wąs potężny, obwisły spadał mu wraz
z brodą na piersi, wzrostu wielkiego, szeroki w plecach, oczu
iskrzących. Zachmurzony siedział na pustym antale po małmazji,
ale kiedy miał się uśmiechać, wtedy wąsy podkręcał w górę i aż
za duże uszy sterczące zakładał.
- Już dosyć wysiedziałem się w tym lochu ciemnym i
wilgotnym, nie ma i co pić dalej, ostatnią beczkę węgrzyna za
chwilę dopiję! - tak mówił do siebie Boruta. - Myślę, że nikt
się nie poważy zajrzeć do tych skarbów, a jakoś tu i tęskno i
nudno. Sto lat tak siedzieć na jednym miejscu ponuro, a tam na
świecie słonko świeci, ptaki i ludzie wesoło śpiewają, kapele
brzmią ucztują radzi. Trudno wytrzymać dłużej; hulaj dusza bez
kontusza! Zamknę loch i przejdę się po świecie; trzeba jeno
ubioru nieco poprawić, aby dobrze przyjęto gościa.
U szlachcica Kaliny o milę od zamku łęczyckiego brzmi
kapela, wydaje córkę najstarszą za mąż.
Ćma krewniaków napełniła całe domostwo, beczki z miodem,
piwem i wódką stały w sieni, dziedzic całej pół wioski dobył
woru z zapleśniałymi talarami, nie żałując wydatku na tak
wielką dla siebie uroczystość. Już było po ślubie i oczepinach,
zaczęła kapela brzmieć chmiela, kiedy we drzwiach ukazał się
nowy gość niespodziewany. Ubrany był w karmazynowy żupan, pas
złotolity, czapka na głowie rogatywka z siwym barankiem, na
rzemyku szabla, rękawice czarne, buty z wywijaną cholewą i
ogromnymi ostrogami. Jak stanął w drzwiach, całe zawalił,
kiwnął głową nie zdejmując czapki, i szedł dalej, i na ławie
usiadł.
Kapela grać przestała, pieśń chmielowa ochotnikom na
ustach skonała, niewiasty przerażone tuliły się do kąta.
Gospodarz ujrzał na wszystkich twarzach pomieszanie, zbliżył
się do nieznajomego i rzekł:
- Panie bracie, zawsze możecie jeść chleb u mnie z solą,
byle z dobrą wolą, ale na teraz nie prosiłem waszeci, więc
proszę! - I w skazał drzwi.
Nieznajomy pokręcił głową na znak, że nie wyjdzie i
wybąknął od niechcenia: - Pić.
Pan Kalina kazał podać gąsior z miodem i czarę, ale
nieznajomy czarę rzucił na ziemię, przytknął gąsior i wypił do
kropli. Szlachta łęczycka klaszcze z radości, wołając:
- To nasz brat, nasz brat!
Nieznajomy uśmiechnął się wesoło, pokręcił wąsy w górę i
aż za uszy założył, a beczkę miodu widząc, porwał, postawił ją
na stole, czop wyrzucił, rozdziawiwszy paszczę, łykając
strumień napoju z szumem tryskający małym otworem.
Wszyscy z podziwem otoczyli nieznajomego wieńcem,
niewiasty i panny postawały na stole i ławkach, patrząc na
pijaka; nieznajomy łykał, sapiąc tylko nosem, wkrótce uniósł
beczkę, potem dobrze przechylił, aż w końcu nie ma miodu,
wszystko wytrąbił gracko! Wtedy połową wąsa otarłszy z piany
usta i brodę, krzyknął: Kapela! Chmiela! - I porwał za rękę
pannę młodą.
Wrzasła przestraszoną, a gdy ją ciągnie nieznajomy nie
zważając na jej przestrach, staje w obronie pan młody i wyzywa
zuchwalca na szable.
Nieznajomy ociągał się powoli, ale gdy mu nowożeniec
wyciął silny policzek, że zaledwie przytrzymał czapki, a od
drugich na karku poczuł silne razy, zawołał: - Po jednemu; po
jednemu! - I wyszedł na podwórze.
Zawyły psy, jakby wilka poczuły, szlachta wybiegła za nim,
żeby nie uciekł; zapalono łuczywa, wyniesiono świece, zajaśniał
podwórzec jak w dnia południe.
Nieznajomy dobył szabli, spojrzał iskrzącym wzrokiem, gdy
pan młody krzyż na ziemi swoim kordem zaznaczył. Aż się skry
sypnęły za złożeniem szabli, nieznajomy dobrze się bronił, ale
pan młody zręczniej; widząc, że mu nie podoła, przerzucił z
prawej kord na lewą rękę, czy odurzony przeciwnik nie
spostrzegł cięcia i oberwał porządnie po ręku. Obciął mu dwa
palce, spadła rękawica, nieznajomy wypuścił z zakrwawionej
dłoni szablę, aż tu kur zapieje. Stęknął ranny, podskoczył i
znikła z koła otaczającej go szlachty, zostawiając na ziemi pas
złotolity, rękawicę zbroczoną i szablę. Gdzie stał, zakipiało
trochę smoły, a gryzący zapach siarki uderzył we wszystkich
nosy. Pan Kalina podnosi pas, porywa rękawicę, trząsa: wypadają
dwa wielkie pazury z kawałkiem palców. Pan młody patrzy na
szablę; to pogańska, nie masz na niej znaku krzyża, tylko
księżyc turecki!
I wołają wszyscy:
- Boruta, Boruta!
W ciemnym lochu łęczyckiego zamku przy rozpalonej drzazdze
smolnej siedzi wąsaty szlachcic w karmazynowym żupanie, bez
pasa i szabli, czapka rogatywka, ale z pociętym suknem, siwy,
poszarpany baranek. Leżał na dwóch próżnych beczkach, lizał
okaleczoną rękę z trzema potężnymi pazurami, bo dwóch brakło, i
tak prawił do siebie:
- Nie wyjdę więcej na świat; rano dobrze było, kiedym się
wygrzewał na słońcu, ale wieczór cóż zyskałem z tą przeklętą
szlachtą, co klaskałem, jakem pił, a potem wyzywa na rękę?
Myślałem, że im przecież podołam, aleć oni lepiej szablą robią
jak diabeł. Zgubiłem pas i szablę, dwa pazury, pocięli mi
czapkę, skaleczyli rękę, a co gorsza poznali, że Borutę
obcięli.
I kręcił ze złości wąsy, darł brodę a lizał rękę zranioną.
Odtąd już więcej z lochu nie wyszedł łęczycki diabeł.
* * *
Tymi słowy kończy ciekawą opowieść swoją Wójcicki. Że
jednak Boruta dotąd czuwa nad powierzonymi pieczy jego
skarbami, wypadek zaszły w roku 1882 przekonał niedowiarków.
Niejaki Jasiński, ogrodnik z Łęczycy, znalazł podobno
butelkę w gruzach zamczyska, a w niej na skrawku na wpół
zbutwiałego papieru wskazówkę, że kopiąc w narożnej wieży,
odnajdzie owe bajeczne skarby, o których ludziom ciągle się
majaczy. Nie mogąc sam podołać pracy, sprowadził brata z
Warszawy i wspólnie przystąpili do dzieła. Jedyne dotąd
widoczne wejście do wieży zakrywał w owe czasy chlewik, co
pozwalało poszukiwaczom skarbów niepostrzeżenie dzień i noc
pracować, a wtajemniczona służąca miała gdzie wysypywać
dobywaną koszami ziemię. Robota szła raźno, a otwór sięgał już
kilkanaście sążni w głąb, gdy - o radości! - motyka jednego z
kopaczy uderzyła o żelazne wrota. Raz musiał być silny, gdyż
zbudził śpiącego na złocie Borutę; gniewny na śmiałków, którzy
mu przyszli przerwać błogi spokój, zatrząsł zamczyskiem, a
zawalająca się ziemia przytłoczyła zuchwalców. Na krzyk i
wołanie służącej pospieszyli ludzie, lecz zanim zdołali odkopać
zasypanych, martwe z nich pozostały ciała. Ze zgrozą oglądali
je wszyscy, wystawione na widok publiczny w izbie dawnego
mieszkania starostów, nim wspólna mogiła na cmentarzu
parafialnym nie pokryła ich pogruchotanych kości. Tak więc
wiara w istnienie Boruty nowym wypadkiem stwierdzoną została i
nikt z pospólstwa nie chce słuchać tłumaczeń sceptyków, którzy
w nieszczęsnej katastrofie widzą prosty, a łatwo przewidzieć
się mogący wypadek. Obok bowiem dołu, który nieszczęśliwi na
zgubę swoją kopali, leżał porzucony przez wojsko olbrzymi
kocioł kuchenny; ten ciężarem swoim osunął ziemię, gniotąc
chciwych złota ludzi. Odtąd coraz częściej można słyszeć o
figlach rozbudzonego Boruty: to Żydom wóz pełen pasażerów,
dążących na pociąg kolei żelaznej do Kutna, na równej drodze
wywrócił; to pijanych chłopów, powracających z jarmarku do
domu, z topolskiej grobli sprowadził na bagna. I odżyły na nowo
gawędy o tym, jak to przed wielu, wielu laty diabeł
niezadowolony z sąsiedztwa tumskiej świątyni chciał ją obalić,
lecz granitowe mury oparły się potężnej łapie; pięć tylko
zagłębień od pazurów na jednym z węgłów kościoła świadczy o
usiłowaniu szatana. Nie zrażony zawodem, postanowił użyć innego
sposobu. Zbiera więc kamienie i z nimi spieszy, aby pokruszyć
twarde mury. Zapóźnił się jednak wędrówce, kur zapiał, a
diabeł, tracą siłę czarów, cały swój ładunek wysypał na
Sławoszew, Miroszewice i Zagróbki, nad którymi wówczas
przelatywał. Odtąd grunta wsi tych pokryły głazy, dopóki
skrzętna ręka rolnika nie oczyściła urodzajnej gleby.
Michał Rawicz-Witanowski
Kraków 1898
... 42 43 44 ...
Źródło:
Wiktoryn Grąbczewski "Łęczyckie bajanie o Borucie Panie",
Wydawnictwo "Sport i Turystyka", Warszawa 1990
http://www.czart.px.pl
Copyright © 1998-2001 Krzysztof Czart
Miało się to wydarzyć wczesną wiosną w połowie XIV w.
Wybrał się w podróż z Krakowa do Łęczycy ówczesny król Polski
Kazimierz Wielki. Jechał poszóstną karetą po wąskiej grobli, co
łączy pobliskie wioski z Łęczycą, kiedy to na wąskiej drodze
wśród okolicznych błot gdzieś koło Oraszewic, ciężki pojazd
zapadł się tak głęboko w bagno, że w żaden sposób już strudzone
drogą konie wyciągnąć go nie mogły. Na próżno królewski fuczer
ile sił trzaskał z bata, łajał, prosił i sam wraz z przyboczną
drużyną przystawiał do karety. Ani drgnęła, mimo, że płaty
białej piany ukazały się na bokach końskich. Król polecił
fuczerowi poszukać ludzi w okolicy, by przyszli z pomocą i
wyciągnęli go z błota, bo noc się już zbliżała, a królowi
spieszno było do "bokóweczki", która z niecierpliwością
oczekiwała go na zamku w Łęczycy. Jak się okazało, sprowadzenie
pomocy nie było łatwym zadaniem. Wszędzie błota i błota
otoczone ogromnym borem. Tylko wąska dróżka wiła się między
kępami i wodorostami, które zaledwie jednego człowieka z
trudnością przepuścić mogły. Fuczer rad nierad skierował się na
tę drożynę, by pomoc sprowadzić. Uszedł jedną wiorstwę
przedzierając się przez trzciny, które dróżkę zarastały, i
stanął na brzegu wielkiego boru. Między drzewami mignęło mu
światełko. Skierował swój krok w tamtą stronę. Idąc natknął się
na polanę, na której płonęło ognisko, wokół którego siedzieli
jacyś ludzie. Byli to smolarze, którzy z sosnowego drewna
wytapiali smołę. Lud okoliczny nazywał ich borutami, bo w borze
większość czasu spędzali. Na wieść o nieszczęściu, jakie
przytrafiło się królowi, jeden z nich podniósł się od ognia i
zaoferował swoją pomoc. Fuczer z początku nie chciał się
zgodzić, żeby tylko jeden człowiek szedł wyciągać karetę, ale
obecni przy ognisku przekonali go, że na pewno z tym sobie ten
Boruta poradzi. Chcąc nie chcąc, zgodził się na to, bo nie było
innego wyjścia, skoro inni nie mieli wcale chęci podnosić się
od ogniska. Gdy przyszli na miejsce, gdzie w błocie stała
zanurzona kareta królewska, Boruta wyciągnął zza pazuchy gruby
postronek, wyprzągł konie z karety i pojedynczo, za pomocą tego
wielkiego konopnego sznura zaczął konie wyciągać. Gdy wyciągnął
szóstego, przywiązał sznur do karety, konie na grobli uwiązał
do drugiej strony postronka, podparł sobą karetę i krzynąłwszy
na konie: "Wio, maluśkie!", karetę na grobli osadził. Król za
ten nadzwyczajny wyczyn kazał osiłkowi koło siebie w karecie
usiąść i na zamek do Łęczycy go zabrał. Tam nadał mu
szlachectwo i zarządcą dóbr królewskich na ziemi łęczyckiej
uczynił. Po pewnym czasie Boruta ubrany w strój szlachecki
zapomniał skąd się wywodzi. Lud podatkami zaczął uciskać,
zatrzymując pieniądze dla siebie. Po jego śmierci ludzie na
zamek królewski przyszli, by pieniądze nieprawnie przez Borutę
zagarnięte odebrać. Jednak ich nie znaleźli. Znikło także i w
drugim dniu ciało Boruty. Wkrótce ludzie poczęli mówić, że był
to diabeł - diabeł Boruta. Powstawać zaczęło na ten temat wiele
opowiadań, przypowieści i anegdot. Boruta zawsze w nich był
diabłem, który zamieszkał w lochach łęczyckiego zamku i tam do
dnia dzisiejszego skarbów odebranych ludziom pilnuje. Z tego
czasu do chwili obecnej zachowało się ludowe przysłowie, które
nie straciło na aktualności: Nie ma diabła gorszego, gdy się
stanie pan z ubogiego...
wg Ignacego Kamińskiego
Oraczew Witonii 1961
... 43 44
Bibliografia dotycząca diabła Boruty Baranowski B. Pożegnanie z diabłem i czarownicą, Łódź 1965 W kręgu upiorów i wilkołaków, Łódź 1981 Błaszczyk M., Olszańska B. Diabli wiedzą co..., Warszawa 1972 Borkowski W. Boruta i Twardowski, "Ziemia Łęczycka" 1973, nr 33, s. 5 Brzozowska T. 500 zagadek dla miłośników folkloru, Warszawa 1973 Bunikiewicz W. Żywoty diabłów polskich, Poznań 1935 Bystroń J.S. Dzieje obyczajów w dawnej Polsce, Warszawa 1976, s. 283 Brückner A. Mitologia słowiańska i polska, Warszawa 1985, s. 298 Cieniak M. Boruta, Guzen 1944 ("wyd. obozowe") Ballada o imć Borucie, Łęczyca 1957 Baśnie i legendy łęczyckie, "Ziemia Łęczycka" 1953, nr 3 Czernik S. Klechdy ludu polskiego, Warszawa 1957, s. 52, 53 Starosta i diabeł Boruta, "Przegląd Naukowy" 1884, t. I, s. 121 Dłużewska-Sobczak A. Łęczyccy twórcy ludowi, Łęczyca 1980 O diable Borucie łęczyckie opowieści, Łęczyca 1979 Dekowski J.P. Rzeźby demoniczne Ignacego kamińskiego [w:] Łódzkie Studia Etnograficzne, Łódź 1960, t. I, s. 167 Ludowe wierzenia w rzeźbach Wacława Czerwińskiego, "Literatura Ludowa" 1962, nr 1-2, s. 26 Dekowski J.P., Hauke Z. Folklor ziemi łęczyckiej, Warszawa 1980 Gielec E. Archikolegiata łęczycka w narodowo-królewskiej wsi Tumie, Łęczyca 1929, s. 40 Gloger Z. Encyklopedia staropolska, Warszawa 1989, t. A-D, s. 189 Głodowski T. Dawne oblicze Boruty, "Ziemia Łęczycka" 1959, nr 5-6, s. 11 Grabiszewski S. Diabeł Boruta, "Ziemia Łęczycka" 1933, nr 30, s. 2 Grafczyńska P.M. Bodajby się z wami Boruta popieścił, "Ziemia Łęczycka" 1974, nr 29, s. 5 Grodzka J. Legendy łęczyckie, Łódź 1960 Opowiadania łęczyckie, "Literatura Ludowa" 1962, nr 1-2, s. 88 Hajkowski Z. Boruta w literaturze pięknej, "Prace polonistyczne" 1937, s. 53-84 Heyduk B. Legendy i opowieści o Krakowie, Kraków 1980, s. 190-195 Jodełka T. Polskie baśnie ludowe, Warszawa 1956, s. 21 Joss D. Jesienne opowieści, "Ziemia Łęczycka" 1970, nr 42 Jak to dawniej o Borucie bajali, "Ziemia Łęczycka" 1970, nr 3 Jurasz T. Zamki i ich tajemnice, Warszawa 1972 Kmiecińska-Kaczmarek T. Demonologia łęczycko-sieradzka jako odbicie sytuacji społecznej, "Przegląd Religioznawczy" 1983, nr 3 Wizerunek diabła w Polsce, Euhemer "Przegląd Religioznawczy" 1983, nr 2 (128) Kolberg O. Lud - Łęczyckie, Kraków 1889, seria 12, s. III, IV, V, 2, 6, 257-267 Kopaliński H. Słownik mitów i tradycji kultury, Warszawa 1985, s. 112, 113 Kostyrko H. Podania i legendy polskie - klechdy domowe, Warszawa 1965, s. 264, 267 Krzyżanowski J. Słownik folkloru polskiego, Warszawa 1965, s. 49, 351 Nowa księga przysłów i wierzeń przysłowiowych polskich, Warszawa 1969, s. 136 Lubicz R. Diabeł Boruta, "Kaliszanin" 1889, nr 80 Mazur W. Pan starosta i diabeł Boruta, "Gazeta Świąteczna" 1899, nr 956 Nienacki Z. Uroczysko, Łódź 1971, s. 285 ...
Trelek2415