Komuda Jacek - Wampiry z Odrzykońskiej.pdf

(110 KB) Pobierz
408128818 UNPDF
JACEK L. KOMUDA
W AMPIRY Z
O DRZYKOŃSKIEJ
Z „NF” 12/99
Czy popiół tylko zostanie i zamęt,
Co idzie w przepaść z burzą? - czy zostanie
Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament,
Wiekuistego zwycięstwa zaranie...
CYPRIAN KAMIL NORWID - „ZA KULISAMI”
Denaturat przesączył się już przez chleb. Spłynął cały do butelki, tracąc nieco koloru; ale nic
z ostrego aromatu, a zwłaszcza - mocy. Seta odcharchnął w bok, nalał do brudnej szklanki, a
garbaty Konus szybko wyciągnął koślawe paluchy w stronę naczynia. Wielki, łysy Glaca
uderzył go po ręku i spojrzał gniewnie spod przymrużonych, bezrzęsych powiek.
- Nie dygaj, małolat - warknął. - Jak będziesz miał odgibane tyle lat, co ja, to się pierwszy
napijesz. Jakbyś tak pod celą zrobił, wydziabaliby ci jagodziankę dechą z koja na styi.
- Przecie ja nie cwel.
- Bo to raz przecweliłem człowieka? U nas na Rawiczu posyłali w dół za mniejsze rzeczy. Za
to podnieść go po czymś takim nie sposób.
Glaca sięgnął po szklankę. Zrogowaciała skóra pod jego paznokciami pobłękitniała, podobnie
jak białka wytrzeszczonych oczu. Pewnie od denaturatu. Seta miał nadzieję, że Glaca kiedyś
przekręci się przez picie piszczelówki. Czasami sam miewał to całe, jak to mówiono na
zajęciach... delirium tremens... Wtedy trząsł się i nie poznawał nawet takiego starego wafla
jak Seta. Ale ostatnio żłopali denaturat bez przerwy. Kartki na wódkę dawno się skończyły.
Nawet te fałszywe, skombinowane na mecie u Grubej Berty.
Glaca upił nieco denaturatu. Zaznaczył paznokciem po szkle i podał Secie, a ten, po kilku
łykach - Konusowi. Pili po równo, sprawiedliwie, bez zagrychy. Seta nie musiał więc zbyt
długo czekać, żeby poczuć ożywczą siłę trunku. Już po trzeciej kolejce świat poweselał.
Brudne, ceglane ściany Warszawskiej Kostnicy Dzielnicowej przy Odrzykońskiej 2,
powszechnie zwanej trupiarnią, nabrały kolorów. Światło słabej, dwudziestopięciowatowej
żarówki osłoniętej drucianą siatką zalśniło tęczowym blaskiem. Seta obejrzał się na uchylone
drzwi prowadzące do chłodni. Za ścianą cicho wył stary, zajeżdżony agregat, bulgotała woda
w rurach. Ostatnio w chłodniach było bardzo mało pacjentów. Kryzys tak dobrał się ludziom
do skóry, że nie mieli siły umierać.- Kurwa, nawet w chłodni nie trzymamy żadnej laski -
powiedział Konus. - Coś ostatnio nie
ma nic do ruchania. A kurwy u nas na Brzeskiej złapały ruską odmianę syfa. Można je
odpytywać tylko z ustnego...
- Tobie, Konus, i szuflada wystarczy - wycharczał Glaca. - Przecież kutasa masz małego. A
na piczkę mówisz: „proszę pani”.
- Spoko, większego od tego - Konus sięgnął gdzieś pod stół, a potem szybko wydobył i rzucił
na blat duży członek, pokryty zaschłą krwią. Seta nawet nie drgnął. Znał głupie maniery
Konusa, zresztą sam, nudząc się po nocach, nie raz wyciągał flaki z brzucha trupów źle
zaszytych po sekcji.
- To z szóstej chłodni - mruknął Seta. - Od jednego bejcy, co wpadł pod beteera na moście
Poniatowskiego. Urżnął się jak szpadel i padł na środku jezdni. Widać go było z daleka, ale że
to jechali ruscy, nie nasi, to przejechały się po nim trzy wozy. Łopatami go do wora zbierali.
- Ale chuja miał niezłego - rzekł Glaca, oglądając członka. - Leć Konus po igły i nitki.
Przyszyjemy ci raz dwa. Żadna ci nie odmówi.
Z ulicy doszedł chrzęst podkutych, żołnierskich butów. Zbliżał się szybko; wkrótce
rozbrzmiał głośno, a potem zaczął cichnąć. Było już dawno po godzinie milicyjnej, patrole
krążyły gęsto po całej Warszawie. Niespodziewanie usłyszeli stłumione odgłosy wystrzałów.
Daleko, gdzieś za placem Narutowicza, koło Filtrów, a może w pobliżu starego akademika.
- Strzelają, kurwa mać - mruknął Konus. - Wiecie, słyszałem, że dzisiaj były wiece i
demonstracje przy Uniwersytecie. To dlatego psy i ruskie kręcą się po mieście jak wściekłe.
Kurwa, znowu zomowcy ludzi rozpierniczą.
- Koło uniwersytetu? Te, Seta, magister, to twoje strony. Tyś tam kiedyś gibał, nie?
- Dawno temu. Wypierdolili mnie jeszcze w osiemdziesiątym dziewiątym.
- Chuj w dupę studenciakom - zawyrokował Glaca. - Na cholerę te demonstracje. Znowu,
kurwa, nie będzie wódki.
Seta rozparł się wygodniej na krześle. Denaturat już działał czuł szybki zawrót głowy.
- Chodźmy obejrzeć pacjentów. Konus, dawaj kutasa!
Mały garbus nie protestował, Seta z członkiem truposza w wyciągniętej ręce chwiejnym
krokiem ruszył do sąsiedniego pomieszczenia. Było tu zimniej niż w dyżurce. W metalowej
ścianie po lewej widniały całe szeregi małych drzwiczek do chłodni, w których spoczywały
martwe ciała.
- Żadnej laski - zamamrotał Glaca. - A wszystkie... prawie prycze zajęte.
Na zewnątrz na ulicy Słupeckiej rozległ się warkot motoru. Coś ciężkiego, chyba ciężarówka,
podjechało pod główne drzwi kostnicy. Seta usłyszał głośny łomot otwieranej klapy, stukot
podkutych butów, gniewne głosy. Potem w drzwi posypały się uderzenia. Głośno,
przenikliwie zabrzęczał dzwonek.
- O cholera - rzucił Seta przez zaciśnięte zęby. Błyskawicznie wsunął mary do chłodni i
zatrzasnął klapę. Potem wbiegł po pochylni na górę. Przebiegł przez pokój przyjęć, wpadł do
korytarzyka prowadzącego do głównych drzwi wejściowych. Konus pędził za nim.
Niecierpliwy dzwonek odezwał się znowu, więc Seta przekręcił zasuwy, odemknął ciężką,
żelazną furtę i wyjrzał przez próg. Na ulicy było ciemno, tylko czerwone światełka jarzące się
z tyłu paki wydobywały z mroku zarys wielkiego ciężarowego stara. Plandeka była
podwinięta, dokoła stało kilku żołnierzy... I jeszcze oficer, i jakiś mężczyzna ubrany po
cywilnemu. Seta nie widział twarzy. Zresztą padało, tamten miał kapelusz nasunięty na oczy i
postawiony kołnierz płaszcza. W słabym świetle latarki trzymanej przez jednego z żołnierzy
cywil błysnął blachą legitymacji.
- Służba Bezpieczeństwa. Osiem ciał do kremacji.
Seta spojrzał oszołomiony. Ubek, znaczy się, dlatego w cywilu.
- A zaświadczenie od lekarza jest? - zapytał odruchowo. - I zgoda rodziny...
- Jakiego lekarza, idioto - przerwał cywil. - Masz tu rozkaz od pułkownika Bednarskiego. -
Tu, kurwa, debilu, czytaj - promień latarki padł na biały dokument. Do Sety nie bardzo to
wszystko docierało.
- Ruszaj, się, człowieku - rzucił wściekle cywil. - Nie ma czasu!
Żołnierze mocniej odchylili plandekę. W żółtym świetle latarek zabłysły duże worki z czarnej
folii. Dwaj zomowcy chwycili pierwszy z brzegu, zrzucili z chrzęstem na ziemię.
- Dawajcie wózek, do cholery!
Glaca przypadł z tyłu, przyciągnął dwa skrzypiące wózki. Szybko wzięli pierwsze dwa worki,
ciężkie, zimne jak lód, wilgotne od marcowego deszczu. Położyli je na wózki, zaczęli pchać.
Żołnierze z tyłu nieśli następne.
- Wszystko do kremacji. Do rana ma tych ciał nie być - zakomenderował cywil, gdy znaleźli
się w chłodni. - I żadnych sztuczek, bo będą kłopoty. No, tu podpiszcie - podsunął Secie
świstek papieru, będący w istocie protokołem przyjęcia zwłok. Seta odnalazł odpowiednią
rubrykę, z trudem nagryzmolił podpis.
- A co to za trupy? - nie wytrzymał Konus.
- Wypadek na Starym Mieście - mruknął ubek. - Zresztą gówno was to obchodzi.
Wyrwał papier z ręki Sety. Zomowcy posłusznie za nim ruszyli do drzwi. Seta usłyszał stukot
podkutych butów na schodach, potem trzaśnięcie drzwi na górze i zapanowała cisza.
Zostali sami z trupami. Popatrzyli na siebie zdumieni. Seta spojrzał na worki złożone pod
ścianą. Leżały cicho, otulając zmarłych jak czarne kokony. Że też różnych rzeczy brakowało
w tym kraju, ale nigdy plastyku na trupy.
Wstrząsnął nim dreszcz. Ciała leżały tak cicho, tak spokojnie. Ostrożnie rozsznurował
pierwszy worek, rozchylił szeleszczącą folię. W środku był młody, może dwudziestoletni
chłopak, miał przymknięte oczy, wpółotwarte usta, zupełnie jak gdyby lada chwila miał
wydobyć się z nich jęk bólu czy może okrzyk rozpaczy. Złote druciki okularów połyskiwały
słabo, a głowę oplótł drapieżnie czerwony polip krwi, już zakrzepłej, ale wcześniej
spływającej z małego otworu po kuli na skroni. Kurwa, pomyślał Seta, Konus mówił, że na
Uniwersytecie miały być demonstracje...
- Gówniarze - mruknął Glaca, który zajrzał tymczasem do innego worka. - Popatrz - mruknął
do Konusa - sikor ma ładny. Zajrzyj, czy psy nie obłuskały go ze szmalu.
Seta nie patrzył na tamtych. Szybko i sprawnie zajął się swoim nieboszczykiem. Bez
pośpiechu zsunął mu z ręki zegarek, ale nie mógł wymacać portfela. Na szyi zmarłego odkrył
mały krzyżyk. Przez chwilę usiłował zdjąć go z trupa, niespodziewanie jednak łańcuszek
stawił opór. Seta szarpnął mocniej i ogniwka pękły. Sprawdził na ząb, czy aby nie złoto,
skrzywił się, ale wcisnął krzyżyk do kieszeni. Potem przeszedł do następnego ciała leżącego
na wózku.
- Trzeba palić, jak kazali - upomniał kolegów zajętych przetrząsaniem kolejnego trupa.
Szybko rozwiązał worek, zajrzał do środka i zamarł. Na wózku leżała kobieta. Złote włosy w
nieładzie opadały na jej czoło i policzki, zlepione od wilgoci, jakby przedśmiertnego potu.
Złote włosy. Obejrzał się na garbatego Konusa i Glacę. Porozumieli się wzrokiem.
- To ja zaraz... - nie skończył. Popchnął wózek za drzwi. Tamci uśmiechnęli się wyrozumiale.
Mylili się, bo Seta wcale nie lubił takich rzeczy... Tym bardziej nie teraz, kiedy był tak
wzburzony. Może dlatego, że pamiętał jeszcze swoje dawniejsze życie, życie bez delirek, bez
denaturatu, włamów i kaca.
Wjechał do wąskiego korytarzyka obok sali sekcyjnej. Tutaj był piec, nosze i turbina. Szybko
przysunął wózek do otwartych drzwiczek. Potem rozsunął folię. Spojrzał na leżącą na wózku
dziewczynę. Była piękna, była cudowna jak anioł... Seta poczuł dziwny chłód. Jakby
wynurzył się na powierzchnię z gorącego morza gówna, szczyn i odpadków... Jak gdyby
patrzył na anioła poprzez ruszta diabelskiego pieca. On nie chciał nic jej robić, chciał tylko
popatrzeć... Dawno nie widział takiej laski. Była inna niż zniszczone, wiecznie pijane kurwy z
Brzeskiej, z którymi pieprzył się na melinach. Seta dawno już nie widział takiej kobiety... I
dlatego wpatrywał się w nią jak urzeczony...
Dostrzegł na jej boku plamę krwi. Nie musiał już zaglądać pod bluzkę, zginęła od kuli. Od
kuli z milicyjnej albo ruskiej broni. Seta nie był głupi. Domyślał się, że przywieźli te ciała do
kostnicy, żeby pozbyć się zwłok, pozbyć się dowodów. Co mógł robić. Co robić? Do diabła,
to był mord, a Seta zawsze brzydził się mokrą robotą.
Cofnął się do sąsiedniego pomieszczenia. Glacy i Konusa tu nie było. Pewnie poszli rozpalać
piec. Wskoczył do sąsiedniej salki. To był pokój sekcyjny. Szybko znalazł aparat - starego
zenita, trzęsącymi się dłońmi wepchnął doń film, poganiając się w myślach.
Zbliżył się do trupów. Rozsunął pierwszy worek. Błysk flesza wydobył z mroku oblicze
jasnowłosego mężczyzny z dziurą po kuli na skroni. Seta rozsunął następny worek.
Magnezjowy rozbłysk podkreślił ciemne włosy następnego trupa, krew na piersi zalśniła
czerwonawo. Seta przeszedł dalej. Szybko jak automat robił zdjęcia, błyskał fleszem raz po
raz, aż wreszcie, chyba za trzydziestym razem, usłyszał metaliczny szczęk, a lampa błyskowa
nie zajaśniała światłem. Wypstrykał całą rolkę. Ostrożnie zasznurował worki, wyjął błonę z
aparatu, odniósł zenita na miejsce. Film niemal sparzył go w dłoń, gdy wsuwał rolkę do
kieszeni. To było wszystko, co mógł zrobić. Teraz pozostawało tylko wykonać to, co kazali
ubecy. Spalić ciała!
Wrócił z powrotem do korytarzyka. Szybko popchnął wózek z ciałem dziewczyny w stronę
pieca. Nagle zamarł; zdało mu się, że coś usłyszał. Kobieta poruszyła się lekko. Z jej
posiniałych ust dobył się cichy jęk. Kurwa, pomyślał spłoszony jak ptak, ona żyje... Żyje...
- Gdzie jesteśmy - na poły wyszeptała, na poły wyjęczała, otwierając zamglone powieki. -
Jurek, gdzie jesteś...
- Co ty, co ty? - zapytał zupełnie zbity z tropu. Wąska, rubinowa struga krwi wypływająca z
jej ust przecięła podbródek na pół.
- Kto ty jesteś... Gdzie ja jestem? - wyszeptała półprzytomnie. Seta rozejrzał się w panice.
Ten ubek mógł przecież wrócić...
- Dobra, jest git.
Spojrzała przytomniej, podniosła lewą rękę, sięgnęła do boku, dotknęła zakrzepłej krwi.
- Pomóż mi, pomóż - plama na bluzce robiła się większa - ja muszę coś... przekazać.
Cofnął się jeszcze bardziej
- Ja żyję... żyję... - wyszeptała. - Boli, jak strasznie boli... Strzela... li do mnie... do nas... A
Jurek, gdzie on jest?! No gdzie... - szarpnęła się. - Leż grzecznie, laleczko. Pies cię jebał, żeś
wstała. Ale i tak trafisz do pieca. Pan kapitan
kazał.
- Ja muszę żyć - wyszeptała. - Proszę, pomóż mi. Dla dobra Armii Wyzwolenia... Musisz
przekazać, że padła technika na Białołęce...
- Jeszcze czego...
- ...Że wpadła technika Marcina - wyszeptała błagalnie. - Proszę... To - zakrztusiła się krwią
spływającą z ust. - W Aninie, Zielna 7... proszę. - Rubinowy strumyczek przybrał na sile.
- Tylko bez takich. Pół roku temu wyszedłem z pudła.
- Musisz mi pomóc - wyszeptała. - Proszę...
Na górze trzasnęły drzwi. Seta usłyszał głosy. Potem na schodach zadudniły podkute buty
żołnierzy... A więc ubecy wrócili. Jak błyskawica przyskoczył do dziewczyny, pchnął ją na
wózek, brutalnie wcisnął głowę do worka, zawiązał sznurek. Dziewczyna jęknęła tylko cicho,
potem chyba zemdlała, bo nie rzucała się wcale. Seta usłyszał, że za ścianą wybuchła
sprzeczka. Usłyszał piskliwy głos Konusa, potem odgłosy uderzeń i zbliżające się kroki. Szli
tutaj - był tego pewien. Rozejrzał się jak szczur w pułapce i skoczył w małe drzwiczki
prowadzące do magazynu z wózkami. Było tu zupełnie ciemno. Ale gdy stanął obok szafy z
narzędziami, mógł wyraźnie słyszeć wszystko, co było powiedziane tuż przed piecami
krematorium.
Usłyszał zbliżające się kroki, rozmowę. W słabo oświetlonym korytarzu pojawiło się dwóch
cywilów. Jednego z nich poznał po lekko chropawym głosie. To musiał być ten sam ubek,
który przywiózł tu trupy. Teraz kłócił się z drugim, pewnie zwierzchnikiem.
- Kurwa, Micewicz, spierdoliłeś wszystko. Nie mogłeś przeszukać jej wcześniej?!
- Przecie i tak robota była czysta. Nikt nic nie wie, panie kapitanie. Zebraliśmy trupy zaraz po
akcji. A o tej zapomnieliśmy.
- Wmieszali się w demonstrację. Niektórzy to nie z tych studenciaków. Pierdolone gnoje.
Państwo płaci za naukę, a oni podnoszą łapy przeciwko władzy. Mówię wam, Micewicz,
dorwiemy kiedyś prowodyrów, to będzie spokój.
Skulony pod wózkiem Seta usłyszał szelest folii. W korytarzu zajaśniał ognik zapalonej
zapałki, potem czerwonawo odznaczyła się końcówka zapalonego papierosa. Ubecy odsunęli
folię. Seta usłyszał cichy jęk, potem stukot. Pierwszy z cywilów zagwizdał przeciągle. Drugi
odskoczył.
- No proszę, jeszcze żyjemy! - mruknął pierwszy. Ranna znów jęknęła.
- Niech ja dorwę konowała, co stwierdził jej zgon. Ty, mała, słyszysz nas?
Nawet Seta, skulony w niewygodnej pozycji pod wózkiem, usłyszał zdławiony jęk. A potem
suchy trzask, oznaczający chyba, że ubek uderzał dziewczynę w policzek.
- Oprzytomnieliśmy. No proszę. I co, warto bawić się w konspirację, laleczko?! No, bądź
grzeczna!
- O Boże - jęknęła dziewczyna. - O Boże, jak boli... Czego wy chcecie...
- Dobrze wiesz czego - znów rozległ się cyniczny głos wyższego z cywili. - Adresu grupy w
Aninie. No, do diabła, dość tego - Seta usłyszał teraz odgłos uderzenia, głuchy jęk, a potem
Zgłoś jeśli naruszono regulamin