Anderson Kevin Opowieści z kantyny Mos Eisley.pdf

(1831 KB) Pobierz
12001449 UNPDF
1
Kevin J. Anderson
Opowie ś ci z kantyny Mos Eisley
2
OPOWIE Ś CI Z KANTYNY
MOS EISLEY
KEVIN J. ANDERSON
Przekład
Jarosław Kotarski
12001449.004.png 12001449.005.png 12001449.006.png 12001449.007.png
3
Kevin J. Anderson
Opowie ś ci z kantyny Mos Eisley
4
Tytuł oryginału
TALES FROM THE MOS EISLEY CANTINA
Spis Tre ś ci
Ilustracja na okładce
STEPHEN YOULL
NIE GRAMY NA WESELACH Opowie ść orkiestry Kathy Tyres ............................. 5
LOS ŁOWCY Opowie ść Greedo Tom Yeitch i Martha Veitch .................................. 16
HAMMERTONG Opowie ść „Sióstr Tonnika" ThimothyZahn ................................... 43
ZAGRAJ TO JESZCZE RAZ, FIGRIN Opowie ść Muftaka i Kabe
A.C. Crispin................................................................................................................... 66
OPIEKUN PIASKÓW Opowie ść Ithorianina Dave Wolverton.................................. 84
BIZNES JEST BIZNES Opowie ść barmana David Bischoff...................................... 96
NIGHTLILY Opowie ść romantyczna Barbara Hambly ............................................ 106
EMPIROWY BLUES Opowie ść Devaronianina Daniel Keys Morann ................... 120
UDANA TRANSAKCJA Opowie ść Jawy Kevin J. Anderson ................................. 136
HANDEL PONAD WSZYSTKO Opowie ść Ranata Rebecca Moesta .................... 150
KIEDY WIEJE PUSTYNNY WIATR Opowie ść szturmowca Doug
Beason ......................................................................................................................... 155
ZUPA PODANA Opowie ść palacza JenniferRobertson ........................................... 176
NA ROZDRO ś U Opowie ść pilota Jerry Oltion ....................................................... 185
DOKTOR Ś MIER Ć Opowie ść doktora Evazana i Ponda Baby Kenneth
C. Flint ......................................................................................................................... 195
KARTOGRAFIA TO NIEŁATWA RZECZ Opowie ść wła ś ciciela
farmy wodnej M. Shayne Bell ..................................................................................... 208
OSTATNIA NOC W „KANTYNIE" O powie ść Wolfmana i Lamproida
Judith i Garfield Reeves-Stevens ................................................................................. 226
Ilustracje wewn ą trz
MICHAEL MANLEY
AARON MCCLELLAN
AL WILLIAMSON Courtesy of West End Games
Redakcja stylistyczna
MAGDALENA STACHOWICZ
Redakcja techniczna
LIWIA DRUBKOWSKA
Korekta
JOANNA DZIK
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
Copyright © 1995 by Lucasfilm Ltd.
Cover art copyright © 1995 by Lucasfilm Ltd.
For the Polish translation ©
Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 1997.
ISBN 83-7169-509-8
WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o.
00-108 Warszawa, ul. Zielna 39. tel. 620 40 13, 620 81 62
Warszawa 1997. Wydanie I
Druk: Elsnerdruck Berlin
12001449.001.png
5
Kevin J. Anderson
Opowie ś ci z kantyny Mos Eisley 6
Wszyscy jeste ś my Bith. Na wypadek gdyby kto ś nie wiedział: Bith charakteryzuj ą
si ę wysoko sklepionymi, pozbawionymi owłosienia czaszkami (uznawanymi za dowód
wysokiego rozwoju ewolucyjnego) i ustami tak ukształtowanymi, Ŝ e stanowi ą idealne
dopełnienie instrumentów d ę tych. Dla nas d ź wi ę ki s ą czym ś tak naturalnym i
wyra ź nym jak" dla innych ras barwy.
Szefem zespołu jest Figrin Da'n, graj ą cy na Rogu Kloo ( Ŝ eby złapa ć dowcip,
trzeba zna ć bitho ń ski). Instrument ten ma długo ść dwa razy wi ę ksz ą od mojego Fizzza i
daje gł ę bsze i bardziej pastelowe formy, cho ć nie takie słodkie. Tedn i Ickabel to
fanfarzy ś ci, Nalan gra na Bandfilku (czyli na dzwonach rogowych), a Tech na Ommni.
Techa łatwo rozpozna ć , bo ma mało przytomny wyraz oczu, czemu trudno si ę
dziwi ć - gra na Ommni wymaga prawdziwego geniuszu. Tech nienawidzi tak Ŝ e Figrina,
czemu te Ŝ si ę trudno dziwi ć , jako Ŝ e w zeszłym sezonie Figrin wygrał od niego Ommni
w sabacca.
- Doikh - odezwał si ę Figrin ocieraj ą c pot z czoła (dzie ń był jak zwykle upalny, a
termostat pałacowego klimatyzatora najwyra ź niej wymagał naprawy).
- Czego? - warkn ą łem, odruchowo przyciskaj ą c do siebie Fizzza.
- Nie zagrałby ś partyjki?
- Wiesz, Ŝ e nie gram - odparłem opryskliwie: nie miałem ochoty ani na gr ę , ani na
pogaw ę dk ę .
- Ty, Doikh, jeste ś szurni ę ty.
- Wszyscy muzycy s ą szurni ę ci.
- Ty jeste ś szurni ę ty bardziej ni Ŝ przeci ę tny muzyk. Kto kiedy słyszał o muzyku
nie graj ą cym w karty?
Mo Ŝ e i nikt nie słyszał, ale ten Fizzz towarzyszył mi ju Ŝ w sze ś ciu systemach, sam
go reperuj ę i nie mam zamiaru stawia ć go w jakiej ś bezsensownej, karcianej rozgrywce.
Nawet Ŝ eby zrobi ć przyjemno ść Fi-grinowi Da'n, szefowi zespołu, który krytykuje
ka Ŝ d ą ź le zagran ą nut ę i jest wła ś cicielem wszystkich (pozostałych) instrumentów. No i
rz ą dzi nami jak oficer.
- Wiesz, Ŝ e nie gram - powtórzyłem. W wej ś ciu pojawiła si ę ciemna posta ć .
- Figrin - poleciła. - Odwró ć si ę . Powoli.
Poruszaj ą cy si ę na g ą sienicach droid miał w ą sk ą tali ę i szerokie bary. Był to
najnowszy model - E522 Assassin, ale zapami ę tałem go, bo wkrótce po tym, jak
zacz ę li ś my gra ć u Jabby, uratował mi Ŝ ycie. Jeden z ludzi stanowi ą cych obsług ę barki
Jabby oskar Ŝ ył mnie o wy Ŝ eranie pryszczatych ropuch z prywatnego zbiornika szefa; na
szcz ęś cie automatyczny zabójca potwierdził moje alibi. Dałem sobie wtedy słowo, Ŝ e
nigdy wi ę cej nie b ę d ę zadawa ć si ę z lud ź mi. Nie był to zreszt ą koniec całej historii -
Jabba miał tak ą ochot ę rzuci ć kogo ś rancoro-wi, Ŝ e z braku winnych kazał wrzuci ć
robota, wysmarowanego krwi ą i wn ę trzno ś ciami zwierz ą t. Co prawda sprawiedliwiej
byłoby wrzuci ć tam tego, który mnie fałszywie oskar Ŝ ył, ale Jabba i sprawiedliwo ść
rzadko chodzili w parze. Rancor naturalnie nie był w stanie zje ść dro-ida, ale uczciwie
próbował - gdy sko ń czył zajmowa ć si ę E522, robot nie nadawał si ę do niczego.
Przynajmniej wszyscy tak my ś leli - teraz si ę okazało, Ŝ e został naprawiony, tyle Ŝ e obie
ko ń czyny górne urywały si ę na stawach łokciowych, czyli zdemontowano mu
NIE GRAMY NA WESELACH
Opowie ść orkiestry
Kathy Tyres
Przestronna i mroczna Sala Przyj ęć w pałacu Jabby wygl ą dała jak krajobraz po
bitwie i ś mierdziała potem oraz wszelkiego rodzaju u Ŝ ywkami. Wewn ę trzne kraty
uniesiono i wsz ę dzie wida ć było le Ŝą ce postacie - tancerki, stra Ŝ nicy, totumfaccy,
łowcy nagród, le Ŝ eli b ą d ź na kupie, b ą d ź indywidualnie, jak komu wygodnie czy gdzie
kto padł. Tu Jawa i człowiek spali obok siebie, tam Arcona obejmował Wee ą uaya, a
wi ę kszo ść do tego chrapała w rozmaitych tonacjach. Był to ranek po kolejnej wesołej
nocy, które w pałacu Jabby stanowiły reguł ę .
Kraty przewa Ŝ nie zamykano, dzi ę ki czemu rzezimieszki nie miały tu dost ę pu, ale
te Ŝ stanowiły przeszkod ę w pospiesznej ewakuacji. Najgorszym z rzezimieszków był
zreszt ą gospodarz, ale poniewa Ŝ Jabba Hutt lubił dobry swing, płacił nam całkiem
dobrze. Nawet machał ogonem do rytmu. Swojego, ma si ę rozumie ć , nie naszego.
Aha, zapomniałem: tworzymy zespół Modal Nodes i jeste ś my członkami
Mi ę dzygalaktycznej Federacji Muzyków. Znanymi członkami. No i jeste ś my (albo
byli ś my) nadworn ą kapel ą Jabby. Co prawda nie udało mi si ę dostrzec u niego uszu, ale
faktem jest, Ŝ e lubił dobr ą muzyk ę . Zreszt ą lubił tak Ŝ e zarabia ć pieni ą dze, a zadawanie
bólu sprawiało mu znacznie wi ę ksz ą przyjemno ść ni Ŝ muzyka. Teraz spał wraz z
innymi, tote Ŝ pakowali ś my instrumenty staraj ą c si ę nie robi ć hałasu. Wło Ŝ yłem Fizzz
(dla muzycznych t ę paków doremia ń ski beshniguel) do cienkiego, ale wytrzymałego
pokrowca, pasuj ą cego niczym r ę kawiczka i czekałem, a Ŝ pozostali uporaj ą si ę ze
swoimi instrumentami.
12001449.002.png
 
7
podstawowe uzbrojenie. Co bynajmniej nie znaczyło, Ŝ e jest bezbronny - dro-idy-
zabójcy zawsze maj ą zapasowe uzbrojenie. W dodatku nie miał zamocowanego
ogranicznika. Je ś li przybył, Ŝ eby si ę zem ś ci ć , to nawet nie miałem ś wiadków. Wszyscy
spali jak zabici.
- Figrin Da'n? - powtórzył basem w tonacji zielonkawej.
- A po co ci on potrzebny? - spytał Figrin, staraj ą c si ę brzmie ć bezbarwnie.
Zacz ą łem Ŝ ałowa ć , Ŝ e nie mam miotacza. Prawd ę mówi ą c i tak na nic by mi si ę
nie przydał, ale zawsze ra ź niej.
- Mam dla niego wiadomo ść . I nie musisz si ę ba ć : moje oprogramowanie zabójcy
zostało wymazane, a bro ń zdemontowana. Nowy wła ś ciciel zrekonstruował mnie i
u Ŝ ywa jako posła ń ca.
- Nie pami ę ta nas - odetchn ą ł Figrin po bitha ń sku. - Pami ęć te Ŝ mu wymazano.
Te Ŝ si ę uspokoiłem i przypomniała mi si ę stara zasada dotycz ą ca dro-idów-
zabójców: „Nie bój si ę tego, którego widzisz". Poza tym zawsze lepiej mi szło
współ Ŝ ycie z droidami ni Ŝ z wi ę kszo ś ci ą ras rozumnych. Zwłaszcza z lud ź mi.
Rozbrojony E522? Tak bym si ę czuł, gdyby mi uratowano Ŝ ycie amputuj ą c wszystkie
palce...
Opowie ś ci z kantyny Mos Eisley 8
- Poza czasem wyst ę pów, oczywi ś cie - odparł droid. Zabrz ę czałem, chc ą c zwróci ć
uwag ę Figrina - Jabba podpisał z nami kontrakt na wył ą czno ść i wyst ę p u konkurencji
mógł mu si ę nie spodoba ć . A jak Jabbie co ś si ę nie spodobało, to kto ś gin ą ł. Figrin
jednak mnie zignorował - maj ą c w perspektywie sobace zabrał si ę za negocjacje.
- Kto jest twoim nowym wła ś cicielem? - spytałem. Odpowiedział mi syk pełen
białego szumu.
- Kto? - powtórzyłem szeptem.
- Lady Valarian - padła równie cicha odpowied ź i przestałem si ę dziwi ć .
Val, jak j ą potocznie zwano, była główn ą konkurentk ą Jabby w porcie Mos Eisley.
Hazard, handel broni ą i informacjami - działali w tym samym, tyle Ŝ e ona na mniejsz ą
skal ę , poniewa Ŝ niedawno pojawiła si ę na Tatooine. St ą d robot z odzysku.
- Czego chce? - spytałem nieco uspokojony.- Pragnie was wynaj ąć , Ŝ eby ś cie
zagrali na jej ś lubie w Mos Eisley. Konkretnie w hotelu „Lucky Despot".
- Nie gramy na weselach - odparli ś my z Figrinem wyj ą tkowo zgodnym chórem.
I trudno nam si ę dziwi ć - taka impreza to dwa do trzech dni (w zale Ŝ no ś ci od rasy)
plus czas potrzebny na opanowanie nowej muzyki, a traktuj ą ci ę jak odtwarzacz. Ka Ŝą
powtarza ć w kółko te same kawałki, gra ć krety ń skie fanfary, a w ko ń cu wszyscy tak si ę
ur Ŝ n ą , Ŝ e nie słysz ą , czy kto ś gra, czy nie. I to wszystko za połow ę normalnej stawki, o
satysfakcji nie wspominaj ą c.
- Lady Valarian znalazła oblubie ń ca z własnego ś wiata - dodał droid, wpatruj ą c si ę
w Figrina.
Dobrze, Ŝ e nic nie piłem, bobym si ę zakrztusił. Jedynym stworem paskudniejszym
nawet od Hutta jest Whiphid - przero ś ni ę ty, pokryty ś mierdz ą c ą szczecin ą prymityw z
Ŝ ółtymi kłami. Wyobraziłem sobie, co b ę dzie, jak zobaczy Tatooine. Musiała mu
naobiecywa ć nie wiadomo jakie luksusy i wspaniałe polowania.
- Macie gra ć jedynie na oficjalnym przyj ę ciu za trzy tysi ą ce kredytów - ci ą gn ą ł
droid. - Transport i lokum zapewnione, jedzenia i picia ile chcecie. I pi ęć przerw
podczas przyj ę cia.
Trzy tysi ą ce kredytów?! To zmieniało posta ć rzeczy - za swoj ą cz ęść mógłbym
zało Ŝ y ć własny zespół.
- A gry hazardowe? - spytał Figrin.
Do Mos Eisley polecieli ś my o pierwszym zmierzchu, to jest, gdy zaszło pierwsze
sło ń ce. Pojazd był ciasny, ale za to nie rzucaj ą cy si ę w oczy, co nam odpowiadało - w
Mos Eisley obowi ą zywała stara zasada maskuj ą ca: je Ŝ eli ci ę nie widz ą , to do ciebie nie
strzelaj ą . Wlecieli ś my od strony południowego sektora, zgrabnie pilotowani przez
pomara ń czowego droida. Podobnie jak E522 nie miał ogranicznika, co skłaniało mnie
do cieplejszych uczu ć wzgl ę dem ich wła ś cicielki.
Trzy pi ę tra nad jedn ą z bezimiennych ulic portu rozbłysły dwie lampy o ś wietlaj ą c
szeroko otwart ą ś luz ę , ku której skierował si ę nasz pojazd. Z poziomu ulicy prowadziła
do niej rampa i schody, a nieco poni Ŝ ej głównego wej ś cia wida ć było trzy wielkie
iluminatory - najbardziej charakterystyczny element hotelu mieszcz ą cego si ę w
zwrakowanym statku kosmicznym. Jaki ś dure ń chciał tu zarobi ć . Jedna czwarta starego
transportowca tkwiła we wszechobecnym piachu. Pełno tu było gruzu i kurzu nawiane-
go przez ostatnie sztormy.
- Wysiadajcie panowie - zabrz ę czał droid, l ą duj ą c na rampie.
Wysiedli ś my, wyładowali ś my z luku baga Ŝ owego instrumenty. Baga Ŝ u nie
mieli ś my du Ŝ o, bo oprócz kostiumów wzi ę li ś my tylko po jednym ubraniu,
pozostawiaj ą c reszt ę u Jabby. Ruszyli ś my do wn ę trza.
Jaskrawe ś wiatło w holu o mało nas nie o ś lepiło, tote Ŝ dopiero po chwili, gdy
wzrok si ę przyzwyczaił, zauwa Ŝ yli ś my stra Ŝ nika-człowieka w pomara ń czowym
kombinezonie, który rozsiadł si ę niedbale w rogu. Po szefowej ani ś ladu, tote Ŝ
straciłem do niej cał ą sympati ę - mo Ŝ e i ufała droidom, ale artystów traktowała niczym
pomywaczy.
- T ę dy prosz ę - nasz kierowca okazał si ę te Ŝ przewodnikiem i poprowadził nas
obok recepcji do schodów.
Recepcjonistka nale Ŝ ała do nie znanej mi rasy, ale była nadzwyczaj atrakcyjna. Jej
wielopłaszczyznowe oczy ś licznie błyszczały.
Przyj ę cie miało si ę naturalnie odby ć w słynnej kawiarni „Gwiezdna Komnata",
zajmuj ą cej prawie cały pokład. Konkretnie trzeci, licz ą c od góry. Ś ciany pokryto
lustrzan ą czerni ą , podobnie jak podłog ę , a wewn ą trz ustawiono kilkana ś cie stolików, co
na pierwszy rzut oka robiło imponuj ą ce wra Ŝ enie. Drugi rzut niestety ujawniał, Ŝ e
stoliki maj ą uszkodzone nogi, a spod czerni przebijaj ą plamy bieli, któr ą pierwotnie
pomalowano grodzie transportowca. Go ś ci było niewielu i to zaj ę tych obiadem, tote Ŝ
zacz ę li ś my od tego samego. Kilka minut pó ź niej wł ą czono projektory i koło głowy
Figrina przemkn ę ła kometa, odbijaj ą c si ę w mojej zupie.
Tu i tam pojawiły si ę hologramy stołów do sabacca i przypomniała mi si ę pewna
plotka. Otó Ŝ podobno Jabba dopilnował, by konkurencja nie dostała zezwolenia na gry
hazardowe, dzi ę ki czemu Valarian musiała robi ć to nielegalnie i dopiero po zmroku.
Kevin J. Anderson
 
9
Podobno Jabba uprzedzał j ą o planowanych nalotach policyjnych - za odpowiedni ą
opłat ą .
Figrinowi wi ę cej nie było potrzeba do szcz ęś cia - wyj ą ł swoj ą tali ę i ruszył do gry.
Dzi ś zgodnie z planem miał przegrywa ć . Pozostali doł ą czyli do meczu schickele, który
odznaczał si ę niskimi stawkami i długo ś ci ą gry.
Natomiast ja znalazłem znudzonego stra Ŝ nika i wdałem si ę z nim w pogaw ę dk ę .
Kubaz to doskonali stra Ŝ nicy - ich długie, delikatne nosy rozró Ŝ niaj ą zapachy równie
skutecznie jak my rozró Ŝ niamy d ź wi ę ki, a zielono-czarna barwa skóry ułatwia
rozpłyni ę cie si ę w cieniu. W zamian za kufel ś rednio mocnego płynu dowiedziałem si ę ,
Ŝ e nazywa si ę Thwirn urodził si ę na Kubindi i Ŝ e oblubieniec, imieniemD'Wopp, jest
doskonałym my ś liwym, czego zreszt ą nale Ŝ ało si ę spodziewa ć .
Przy okazji dostrzegłem te Ŝ znajom ą g ę b ę . Nie tyle przyjazn ą , ile wła ś nie znajom ą
- Kodu Terrafin był kurierem mi ę dzy pałacem a domem Jabby w Mos Eisley. Jak ka Ŝ dy
Arcona, wygl ą dał niczym brudny w ąŜ z pazurzastymi ko ń czynami i łbem jak kowadło.
Wyró Ŝ niał si ę w ś ród pobratymców tym, Ŝ e przewa Ŝ nie paradował w kombinezonie
pilota. Obserwowałem go k ą tem oka - łaził od stolika do stolika, najwyra ź niej szukaj ą c
kogo ś znajomego. W pewnej chwili ś lepia mu rozbłysły i ruszył w moj ą stron ę .
- Figrin, to ty? - Najwyra ź niej przedstawiciele mojej rasy mieszali mu si ę
dokładnie.
- Nie całkiem - odparłem zgodnie z prawd ą .
- A, Doikh. Przepraszszszam - sykn ą ł. - Informacja na sssprzeda Ŝ . Gdzie Figrin?
Bior ą c pod uwag ę , czym akurat zajmował si ę Figrin, nie był to najlepszy czas, by
mu przeszkadza ć . Hazard podobno wci ą ga.
- Nie mam czasssu - dodał Kodu. - Jak go nie ma, to ty kup.
- Niech b ę dzie. Dam dziesi ęć . - Figrin zwracał koszty, je ś li informacja była warta
wysłuchania.
Thwim zmarszczył wydatny nos - obok przemkn ą ł Jawa, wi ę c ten odruch wydał
si ę całkiem naturalny.
- Sssto - Kodu nawet si ę nie zawahał. No to zacz ę li ś my si ę targowa ć .
Po minucie stan ę ło na trzydziestu pi ę ciu, wi ę c przelałem mu kwot ę z karty na
kart ę i spojrzałem wyczekuj ą co.
- Jabbajessst zły.
- Na kogó Ŝ to tym razem? - spytałem niewinnie. -I dlaczego?
- Na wasss. Złamali śśś cie kontrakt.
Moje Ŝ ą dki zawi ą zały si ę na ciasny w ę zeł: kto by pomy ś lał, Ŝ e ten przero ś ni ę ty
b ę cwał zauwa Ŝ y nasz ą nieobecno ść ? Meloman ze ś luzu!
- Co zrobił? - spytałem, sil ą c si ę na spokój.
- Rzucił dwóch ssstra Ŝ ników rancorowi. - Kody wzruszył ko ś cistymi ramionami. -
I obiecał nagrod ę ...
No, to Ŝ egnajcie nadzieje na spokojn ą staro ść . Na jak ą kolwiek staro ść , prawd ę
mówi ą c - wieku mojej mamu ś ki, Ŝ yj ą cej w ró Ŝ owych bagnach Clak'dor VII, na pewno
nie do Ŝ yj ę .
- Dzi ę ki, Kodu - postarałem si ę , by brzmiało to szczerze.
Opowie ś ci z kantyny Mos Eisley
10
- Cze śśść , Doikh. Powodzenia.
Skin ą łem głow ą i zacz ą łem lawirowa ć w stron ę Figrina, wpatrzonego jak w
obrazek w krupiera tasuj ą cego karty.
- Ko ń cz! - szepn ą łem, ci ą gn ą c go za kołnierz, by wyrwa ć z tego urzeczenia. - Złe
wie ś ci!
Poskutkowało - przeprosił pozostałych i wstał. Stwierdziłem, Ŝ e jak si ę cały czas
patrzy za siebie, to droga strasznie si ę wydłu Ŝ a, ale Jabba miał zwyczaj płaci ć ekstra za
martyrologi ę .
- Co jest? - spytał Figrin, gdy znale ź li ś my pusty stolik w pobli Ŝ u baru.
No to mu powiedziałem.
- Mamy instrumenty i ubrania - podsumował. - Ale ja przegrałem, zgodnie z
planem...
A pieni ą dze były nam potrzebne bardziej ni Ŝ zazwyczaj - cho ć by po to, by kupi ć
Ŝ ywno ść potrzebn ą na przeczekanie pierwszego entuzjazmu łowców skuszonych
łatwym celem. Przypomniałem mu o tym, ale energicznie zaprotestował:
- Nie b ę dziemy si ę kry ć , tylko odlecimy z tej planety!
- A twój zapasik w pałacu?
- Nie jest wart Ŝ ycia. Jutro zaraz po ś lubie wyruszamy. Potrzebujemy wi ę kszej
widowni, czas wróci ć na ś cie Ŝ k ę sławy.
- I lepszego bufetu - dodałem z błyskiem w oczach. - Sławy nie da si ę zje ść .
- Kto ś dzi ś w nocy musi czuwa ć - zako ń czył Figrin. - Słyszałem, Ŝ e zgłosiłe ś si ę
na ochotnika?
- No to... wezm ę pierwszy dy Ŝ ur.
Rano wstali ś my niewyspani i zm ę czeni. Po ś niadaniu rozstawili ś my si ę na
estradzie kawiarni, a w jaki ś kwadrans pó ź niej zacz ę li pojawia ć si ę go ś cie. Schodzili
si ę , pełzali i przyczłapywali, ale nie wchodz ą c do ś rodka - najwidoczniej powitanie
młodej pary miało si ę odby ć w korytarzu. Thwim, tak jak mi wczoraj powiedział,
obstawiał wolny (to jest nie przytykaj ą cy do ś cian) koniec baru, a słu Ŝ ba panny młodej
zastawiała story i ozdabiała jak mogła sal ę . Tak na wszelki wypadek rozejrzałem si ę po
kawiarni - odkryłem dwie windy, wej ś cie do kuchni i okr ą gły właz b ę d ą cy zapewne
niegdy ś wyj ś ciem awaryjnym. Ciekawe, czy Whiphi-dy si ę całuj ą - przy ich
wystaj ą cych kłach musiałoby si ę to odbywa ć z niezłym trzaskiem... Albo czy
szczytuj ą c wznosz ą okrzyk wojenny... Te rozmy ś lania przerwały mi dobiegaj ą ce zza
drzwi windy wiwaty.
- Chyba si ę wreszcie pobrali - mrukn ą ł Figrin.
I faktycznie, do ś rodka zacz ą ł si ę wlewa ć tłum go ś ci. Zagrali ś my wst ę pny
kawałek, a zanim sko ń czyli ś my, byłem mokry - nie od gor ą ca zreszt ą : w ś ród zbieraniny
ras i gatunków, z których przynajmniej połowy nie byłem w stanie zidentyfikowa ć , bez
trudu rozpoznałem pół tuzina podwładnych Jabby. Co ś mi jednak przestało pasowa ć :
nawet je ś li zaplanował dla nas wycieczk ę do Wielkiej Dziury Carkoona, to przysłał w
tym celu zdecydowanie zbyt liczn ą ekip ę .Nagły błysk ś wiatła zwrócił moj ą uwag ę .
Przy wyj ś ciu awaryjnym stał E522 z l ś ni ą cym, nowym uzbrojeniem i równie nowym i
Kevin J. Anderson
12001449.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin