Thomas Berger - Wariat w Berlinie.pdf

(1405 KB) Pobierz
253051159 UNPDF
Thomas Berger, ur. w 1924 r., jest jednym z najsłynniejszych
amerykańskich pisarzy. Jego najbardziej znane powieści to: Mały Wielki
Człowiek, Powrót Małego Wielkiego Człowieka, Wielka draka, Czyli
nigdzie, Robert Crews, Podejrzani, Historia Ornego, Arthur Rex.
Wszystkie zdobyły uznanie i potwierdziły opinię o Bergerze jako
„najzabawniejszym i najbardziej eleganckim" pisarzu.
Wariat w Berlinie rozpoczyna tetra-logię, której bohaterem jest Carlo
Rein-hart — antybohater stojący w obliczu zła i agresywności
współczesnego świata. Książka ta została uznana za jedną z najlepszych
powieści wojennych.
Thomas Berger
WARIAT W BERLINIE
Tłumaczy! Tomasz Bieroń
ZYSK I S-KA
WYDAWNICTWO
Tytuł oryginału CRAZY IN BERLIN
Copyright © 1958 by Thomas Berger
Ali rights reserved
Copyright © 2003 for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo
s.j., Poznań
Opracowanie graficzne serii i projekt okładki Lucyna Talejko-
Kwiatkowska
Fotografia na okładce Piotr Chojnacki
Redaktor serii Tadeusz Zysk
Redaktor Magdalena Wójcik
Wydanie I ISBN 83-7298-175-2
Zysk i S-ka Wydawnictwo
ul. Wielka 10, 61-774 Poznań
tel. (0-61) 853 27 51, 853 27 67, fax 852 63 26
Dział handlowy, tel./fax (0-61) 855 06 90
sklep@zysk.com.pl
www.zysk.com.pl
Druk i oprawa: Zakłady Graficzne im. KEN S.A., Bydgoszcz
Du bist verruckt, mein Kind; Du musst nach Berlin... Wariat z ciebie, moje
dziecko; Trzeba ci do Berlina...
Stara piosenka
Dla Jeanne
ROZDZIAŁ 1
O zmierzchu popiersie wyglądało jak podobizna jakiegoś niższej rangi
bohatera wojny rewolucyjnej w graniastym kapeluszu, to jest nie G.
Washingtona, lecz może jednego z tych znamienitych Europejczyków,
którym historia i mitologia przypisuje wzmocnienie naszych szeregów,
jakiegoś Lafayette'a czy von Steubena. Wymawiało się to „fon Sztojben",
o czym Reinhart wiedział, natomiast Marsala jego zdaniem na pewno nie.
Marsala był jego nierozgarniętym, lecz sympatycznym kumplem, teraz
hałaśliwie dopijał to, co zostało w butelce, i zapowiadało się, że niebawem
nią rzuci, może robiąc komuś krzywdę, bo dokoła nich w parku siedziało
trochę Niemców. Należało go przestrzec. Za późno jednak, rozległ się
brzęk szkła, butelka o włos chybiła Szkopa, który uśmiechnął się tylko
nerwowo i zmienił miejsce pobytu, nieco inaczej niż nazista z filmu, który,
w monoklu i rozjuszony, splunąłby ci w twarz, a oni już odlewali się na
Lafayet-te'a czy ktokolwiek to był — nie, „Friedrich der Grosse", brzmiał
napis na cokole, Reinhart miał bowiem zapalniczkę, którą można było
obsługiwać jedną ręką.
To chamstwo, uznał w przypływie wyrzutów sumienia, które często
nawiedzają pijanego człowieka — był bowiem na tyle wykształcony, aby
przypomnieć sobie mętnie starego Fryderyka w Sans-Souci z Wolterem,
piszącego po francusku, reprezentującego to, co najlepsze, a może
najgorsze, w jednej i drugiej tradycji. Jego postępek stanowił wyraz
chuligaństwa, z którym właśnie tego dnia oficjalnie zerwał, lecz w istocie
składał mu obecnie hołd.
Zapiawszy rozporek, wszystkie sto guzików — w wojsku
nie było zamków przy spodniach, żeby nie odbijały światła w nocy —
powiedział, z wylewności wpadając w równie głęboki smutek:
— Ależ sposób na spędzenie dwudziestych pierwszych urodzin!
— No — odparł Marsala, lat dwadzieścia cztery, wyglądający na
czterdzieści i zawsze w formie, niezależnie od stanu zdrowia, pryskał
śliną, bo nie wyjął z ust papierosa, i był wner-wiony. — Mogliśmy ci
zrobić przyjęcie w kantynie: wszyscy kucharze to moi koledzy. Co ty,
narzekał będziesz?
Kiedy się odwrócili, żeby wyjść z parku, jakiś Niemiec schylił się i
podniósł niedopałek. Pod drzewem stała kobieta.
— Kochanie! — krzyknął Marsala. — Schlafen ze mną, och, nie chcesz
schlafen ze mną?
Przyjemność sprawiało mu samo muzykowanie, bo kiedy już zanucił
swoją tęskną piosenkę, obojętnie poszedł dalej.
Na ulicy spotkali rosyjskiego żołnierza, zabłąkanego daleko od domu,
oczywiście niechlujnego i steranego, cel tej pieszej wyprawy był nie znany
przede wszystkim jemu samemu. Posyłając im przyjazne spojrzenie psa
myśliwskiego, zasalutował i Reinhart zrobił to samo. Rosjanin ruszył dalej
pozbawionym nadziei, być może słowiańskim krokiem. Dwuwagonowy
tramwaj zwolnił prawie do zera i wskoczyli do środka. Nie płacili za
przejazd, bo byli okupantami. I dobrze, że nie musieli płacić, bo za chwilę
drań się zatrzymał, wszyscy wysiedli i dookoła leja bombowego przeszli
do innego tramwaju, który czekał po drugiej stronie. Marsala cały czas
rozglądał się groźnie na wszystkie strony: był przyjazny tylko wobec
przyjaciół.
Jazda drugim tramwajem wyparowała Reinhartowi z głowy już w trakcie,
bo osiągnął teraz tę drugą fazę upojenia, kiedy to świadomość jest jedną
wielką połacią błękitnego nieba i latawiec może się wznieść na
nieograniczoną wysokość. Znajdując się w tym stanie, można naprawiać
skomplikowane mechanizmy, które normalnie zdają nam się tajemnicze,
rozwiązywać równania, tworzyć epigramy, podbijać serca nieosiągalnych
w innych
okolicznościach kobiet i wymanewrować potężnych przeciwników. Ludzie
mówią wtedy: „No nie, Reinhart!", a rywale dyszą zawiścią. Oto był w
Berlinie — sama nazwa otwierała magiczne okna wychodzące na pianę
mórz zaledwie dwa miesiące wcześniej niebezpiecznych: chodziły słuchy,
że Hitler, naczelny dowódca, wciąż jest na wolności, po krótkim
internowaniu przez Rosjan, Art Flanders natomiast, „włażący w każdą
dziurę korespondent zagraniczny, którego siedziba jest w siodle" i
publikujący w 529 dziennikach od Maine do Alamo, zgłosił się już z
reportażami o tematyce społecznej.
Aż do tego dnia Reinhart, nieuleczalny marzyciel, był pod wielkim
wrażeniem swego położenia geograficznego. Marsala od tygodnia
kopulował i spekulował na czarnym rynku, już dorobiwszy się wszy
łonowych i grubego pliku okupacyjnych marek, a jednocześnie bez
przerwy narzekał, że będą tam tkwić bez końca — ponadpartyjny w swoim
braku zainteresowania jakimkolwiek krajem oprócz Ojczyzny. Nie, wcale
nie wolałby siedzieć w Kalabrii, osaczony przez swoich tubylczych
krewnych i nurzający się w brudzie i zacofaniu, z którego Włochy wcale
nie słynęły, lecz jemu nie miał kto tego powiedzieć, mimo że stamtąd
pochodził jego ojciec.
— Tutaj mam te twoje rzymskie ruiny i tę twoją sztukę — mawiał
czasami, łapiąc się za ubranie w okolicy krocza (nie gdzie indziej mieli je
zresztą sami Rzymianie). — Ty sobie weź to gówno, a mnie daj Stany
Zjednoczone Ameryki.
Teraz, w tramwaju, Marsala znowu był rzecznikiem nie upiększonego
naturalizmu. Jego ostry głos, ten przeznaczony dla wrogów, kłuł ramię
Reinharta, bo o tyle był od niego niższy, niby zardzewiały nóż:
— Twój wybór. Skopię ci dupę, gdzie tylko będziesz chciał.
Jego ofiara gniotła się razem z nimi w tłumie na tylnej platformie:
amerykański żołnierz, oddzielony od Marsali obywatelką, która kołysała
się do rytmu narzucanego przez roztelepany tramwaj. Widać było głównie
jej blond włosy, po porządnym umyciu przypuszczalnie tak jasne jak
Reinhartowe, lecz obecnie
9
mocno stęsknione za mydłem i grzebieniem i pozlepiane w strąki niby
Zgłoś jeśli naruszono regulamin