Scott Douglas - Umrzeć za królową.pdf

(1500 KB) Pobierz
Scott Douglas - Umrzeć za królową
Douglas Scott
UMRZEĆ ZA KRÓLOWĄ
Poczucie winy zŜerało ją nieubłaganie jak rak. Świadomość, Ŝe odpłaci zdradą za okazaną
przyjaźń i zaufanie, zabijała w niej szacunek do samej siebie. Walczyła z wyrzutami sumienia
wmawiając sobie, Ŝe przecieŜ intencje miała czyste, Ŝe wynikały z miłości do Ricky'ego i
ojca, Ŝe miała do spełnienia określone obowiązki. Szukała usprawiedliwienia w fakcie, Ŝe w
tym co musiała zrobić, nie było złej woli. Wszystko było grą, a ona tylko jednym z jej
uczestników. Nie mogła stale dręczyć się roztrząsaniem co dobre, a co złe. Gra musiała się
toczyć wedle ustalonych reguł. A w końcu nie ona je ustalała.
Inne powieści Douglasa Scotta:
EAGLE'S BLOOD ORLA KREW
IN THE FACE OF THE ENEMY W OBLICZU WROGA
DOUGLAS
SCOTT
PRZEKŁAD ROMAN CZARNY Umrzeć za królową
OFICYNA WYDAWNICZA GRAPH MEDIA FILM GDAŃSK 1993
Tytuł oryginału Die for the Queen
Ilustracja na okładce Jarosław Wróbel
Redaktor techniczny ElŜbieta Smolarz
Korekta
Barbara Bukowska-Przychodzeń
-
56006
Wydanie pierwsze
Copyright © 1981 Douglas Scott
Copyright © for the Polish edition and translation by
Oficyna Wydawnicza „Graf", Gdańsk 1993
Wydawca: Oficyna Wydawnicza Graph Media Film, Gdańsk 1993
ISBN 83-85806-05-9
BEN GOLDSWORTHY
śaden pisarz nie znalazł się w sytuacji bardziej komfortowej niŜ ta, która stała się moim
udziałem w czasie pisania tej ksiąŜki. Powieść ta została oparta na oryginalnym opowiadaniu
autorstwa Bena Goldsworthy'ego, wstępnie zatytułowanym A Trick To Us, fikcyjnej historii
szpiegowskiej, której głównym bohaterem jest transatlantyk „Queen Elizabeth".
Pan Goldsworthy był oficerem Marynarki Jego Królewskiej Mości na MS „Rona"
operującym w podejściach do Clyde i, wykorzystując swoje doświadczenie i wiedzę,
przyprawił opowieść intrygującym smaczkiem niemieckiego planu przechwycenia i
zatopienia „Królowej ElŜbiety" podczas jej dziewiczego rejsu. Dołączając do tego
wszystkiego co nieco z moich marynarskich doświadczeń, na bazie opowieści
Goldsworthy'ego stworzyłem powieść o miłości, zdradzie i obłudzie, z mam nadzieję
ekscytującym zakończeniem.
Ewentualne więc powodzenie ksiąŜka zawdzięczać moŜe w stopniu bynajmniej
niebagatelnym mojemu przyjaznemu, a zarazem przewrotnemu, w dobrym sensie tego słowa,
koledze z Północy, który jako pierwszy odkrył drzemiące w tej historii moŜliwości, a
następnie chętnie udostępnił mi swoje materiały.
Douglas Scott
Prolog DNI POKOJU i NADZIEI
Jedynie dwie olbrzymie liny cumownicze i dodatkowa ze stali trzymały potęŜny statek przy
brzegu. Rufa olbrzyma juŜ kierowała się w kierunku odpływu. Stalowa lina drŜała z wysiłku
utrzymując masywny dziób przy nabrzeŜu. Nagle głośniki na mostku wyrzuciły z siebie serię
rozkazów:
— Zdjąć zacisk spręŜynowy!
— Zwolnić cumy!
— Zwolnić zacisk!
Dwie potęŜne cumy zanurzyły się z pluskiem w wodach doku. Robotnicy obsługujący zacisk
zdjęli pętlę stalowej liny z cumowniczego pachołka i pozwolili jej wpaść do wody.
Dwa holowniki rufowe — dziobem do szpringu transatlantyku — wycofały się na środek
rzeki. Śruby zostawiały za sobą biały ślad na wzburzonej wodzie. Luźne liny łączące bok
transatlantyku z odbijaczami holowników poczęły się z wolna napinać.
Mniejszy z dwóch holowników jako pierwszy wziął na siebie cięŜar olbrzyma i wydawało się,
Ŝe pomimo wysiłku stoi w miejscu, bo zadanie przekracza jego moŜliwości. Dopiero potem
„Romsey", blisko dwa razy większy od słabszego partnera, dodał moc swych silników do
pracy w tandemie. Powoli gigantyczna rufa transatlantyku skierowała się w wąski przesmyk
rzeki Cart. Teraz do pracy wzięły się dwa holowniki dziobowe. Kiedy dwa tandemy połączyły
wysiłki, olbrzymi statek odwrócił dziób w kierunku miejsca, gdzie rzeka łączyła się z
morzem.
Z głębi wielkiego statku dobiegł pulsujący szum silników. Koło sterowe olbrzyma
zareagowało na impuls i statek własnym napędem począł wolniutko posuwać się do przodu.
Syrena okrętowa kolosa wyrzuciła z siebie narastający krzyk triumfu i poŜegnania. Dźwięk
niósł się ponad dachami Clydebank i odbijał echem w kaŜdym sercu. Wibrował w marcowym
powietrzu; głęboko emocjonalny ton wypełniony dumą, nadzieją i radością, a zarazem
smutkiem poŜegnania.
Z gardeł tysięcy widzów zgromadzonych w doku wyrwał się okrzyk. Niektórzy jednak
zachowali milczenie. Stoczniowcy obserwowali z mieszanymi uczuciami statek, który tak
wiele dla nich znaczył. Na surowych, pooranych twarzach połyskiwały łzy, których nikt się
nie wstydził. Mówiono, Ŝe to twardzi ludzie, ale w dniu dzisiejszym skrywane zazwyczaj
uczucia uzewnętrzniły się. Kto mógł pozostać niewzruszony na widok takiego statku? W
końcu czyŜ nie była to nasza Królowa CzyŜ nie była najwspanialszym statkiem na świecie,
tak pięknym dla oka jak najcudniejsza katedra zbudowana przez człowieka? Kto mógłby
patrzeć na nią i nie czuć dławienia w gardle i wzbierającego poczucia dumy?
PotęŜny głos zabrzmiał raz jeszcze. Kobiety, wymachując ręcznikami, wychylały się z okien
kamieniczek na Glasgow Road. Przez wiele miesięcy wysokie maszty i trzy potęŜne
czerwono-czarne kominy dominowały nad horyzontem. Teraz zaczęły z wolna się oddalać i
znikać. Statek Jego Królewskiej Mości „Queen Mary" zaczynał swoją podróŜ w morze.
Królowa opuszczała miejsce swych narodzin.
Tam gdzie tylko istniał dostęp do brzegów rzeki Clyde widniały tłumy Ŝegnających.
Poprzedniego dnia specjalne pociągi zwoziły do Glasgow tysiące obserwatorów z całej
Wielkiej Brytanii. Wszystkie hotele w promieniu wielu mil nie miały ani jednego wolnego
miejsca. Na polach wzdłuŜ Clyde rozbili się namiotowicze, którzy teraz całymi rojami, jak
mrówki, zajmowali miejsca widokowe. Na farmie Inchinnan, połoŜonej na brzegu rzeki,
gospodarz kazał płacić ludziom depczącym mu pola po dwa pensy. Pieniądze te były uczciwą
rekompensatą za straty na ziemi, która nadchodzącego roku na pewno nic nie urodzi.
Szare brzegi Clyde miały w sobie coś z nastroju karnawału. KaŜdy męŜczyzna, kobieta i
dziecko chcieli złoŜyć hołd swojej
8
Królowej. Transatlantyk był symbolem świetlanej przyszłości nie tylko rejonu Clyde, ale i
całego brytyjskiego społeczeństwa.
Wspaniała Królowa zrodziła się w okresie rozpaczy i depresji. Stępkę połoŜono w 1930 roku,
kiedy to całe gromady męŜczyzn bez pracy wystawały na rogach ulic, a bieda panoszyła się w
kaŜdym domu. Obecnie, po ponad pięciu latach, sytuacja jakby trochę się poprawiła. I to
właśnie „Queen Mary" przyniosła po części tę zmianę, dając zatrudnienie czterem tysiącom w
stoczni i pośrednio stwarzając miejsca pracy kolejnym stu tysiącom. Jej budowa była niemal
aktem wiary. A teraz nadeszła pora spełnienia.
Kiedy „Queen Mary" płynęła ku jasnej przyszłości, tysiące zgromadzonych na jej poŜegnanie
nie miały bladego pojęcia, co. przyszłość trzyma w zanadrzu dla wspaniałego statku i dla nich
samych. Jednak dla niewielkiej grupki, która znalazła się w Clydesi-de tego marcowego dnia
1936 roku, przeznaczenie zaczęło się juŜ splatać w określony wzór, którego poszczególne
nitki miały połączyć się w sposób niezwykły. Przeznaczenie tej grupki osób, jak dotąd
zupełnie ze sobą nie związanych, miało nierozerwalnie spleść się z losami innego wielkiego
statku, który istniał podówczas jedynie w planach projektantów. Miały upłynąć bowiem
jeszcze cztery lata, nim wspaniała wielka siostra „Queen Mary", statek o nazwie „Queen
Elizabeth", popłynie w dół rzeki w całkowicie odmiennych okolicznościach.
Ale to wszystko dotyczy juŜ końca tej opowieści. Natomiast jej początek znaczyła data 24
marca 1936 roku, czyli dzień, kiedy „Queen Mary" opuściła Clydebank.
Jej odejście nie obyło się jednak bez kłopotów.
DuŜo wcześniej nim zorientował się tłum, Rab Guthrie wyczuł, Ŝe sprawy z Królową nie
całkiem dobrze się mają. Niemal stanęła w miejscu i Rab juŜ wiedział, Ŝe dzieje się coś
niedobrego. ZauwaŜył bowiem, Ŝe dziób statku zaczyna zataczać niewielki krąg. Rab
wczesnym rankiem zajął miejsce na łuku Clyde zwanym Dalmuir. Teraz, jak okiem sięgał,
tłum składał się z pięciu, sześciu rzędów ludzi ustawionych na brzegu. Stopniowo i inni,
obserwując jak holowniki męczą się bez Ŝadnego widocznego rezultatu, zaczęli domyślać się,
Ŝe olbrzymi transatlantyk popadł w jakieś tarapaty.
— Dalej! Dalej! — popędzał holownik Rab. — ObróćcieŜ ją! No, obróćcie!
— Czy coś się stało? — odezwała się z boku Edie. Rab z wysiłkiem ukrył irytację wywołaną
naiwnym pytaniem i uśmiechnął się tolerancyjnie do zgrabnej dziewczyny stojącej obok.
Uparła się, Ŝe za nim polezie. I zawsze za nim łaziła, od czasu jak sięgał pamięcią — od
momentu, kiedy zaczęli raczkować. Rodziny Guthrie i McGrath mieszkały naprzeciw siebie,
na tym samym piętrze, zanim jeszcze urodzili się Rab i Edie. Parka ta w podskokach biegała
do szkoły, wspólnie wagarowała i razem poznawała okolicę. To samo odnosiło się zresztą do
gry w piłkę, gry w klasy i zabawy w chowanego. Rab nie mógł sobie przypomnieć momentu,
kiedy Edie McGrath nie towarzyszyłaby mu jak cień.
Edie w wieku lat czterech ogłosiła, Ŝe to właśnie Rab jest chłopakiem, za którego wyjdzie za
mąŜ. Rab z wyniosłością i rezerwą człowieka o rok starszego przyjął namiętne oświadczyny,
potraktował je ze zrozumieniem i wziął za komplement, po czym po dziesięciu mniej więcej
minutach zapomniał, Ŝe kiedykolwiek i ktokolwiek takowe składał. Kiedy Edie powtarzała
swą wolę w regularnych odstępach czasu w latach późniejszych, gdy juŜ dorastali, Rab nie
dawał po sobie poznać, Ŝe te deklaracje w ogóle do niego dotarły, bo kto to widział, Ŝeby
zaprzątać sobie głowę podobnymi wyznaniami.
Od mniej więcej trzynastego roku Ŝycia Edie dyskretnie milczała. Milczenie jednak nie
oznaczało wcale rezygnacji z małŜeńskich planów. Rab i Edie pokazywali się wszędzie
razem, nie Ŝeby prowadzili szalone Ŝycie towarzyskie: ot, jakieś niespecjalnie premierowe
kino w piątek — jeśli ich było na to akurat stać — i ewentualnie tańce w sobotę. Mieli ze
sobą bardzo wygodny układ, który w niewielkim tylko stopniu róŜnił się od stosunku typu
brat — siostra. Rab nie zmienił się nagle w amanta w rodzaju Ramona Novarro. Stopniowo
weszli w etap nieśmiałych uścisków, a Rab nawet nie bardzo zdawał sobie sprawę, Ŝe Edie
wyrosła na ładną i godną poŜądania kobietę. Wydawało się, Ŝe inni chłopcy po prostu jej nie
interesują. Ale oni, ci inni chłopcy, interesowali się nią zdecydowanie. Rab był tym nie tylko
zaskoczony, ale zdawał się wręcz nie pojmować pełnych poŜądania spojrzeń męŜczyzn kiero-
10
wanych ku Edie. Ukradkiem badał wówczas tak świetnie sobie znaną twarz dziewczyny i
zastanawiał się, co teŜ prowokowało takie spojrzenia.
Stałą i niezmienną miłością w Ŝyciu Raba były statki. Czytał o nich ksiąŜki; potrafił przejść
wiele mil jedynie po to, by na nie popatrzeć; robił modele galeonów, statków przybrzeŜnych,
wojennych, do połowu włókiem — od dnia, kiedy w prezencie na BoŜe Narodzenie dostał
scyzoryk za sześć pensów.
Ale prawdziwe statki fascynowały go najbardziej. Obserwował budowę „Queen Mary" od
połoŜenia kila, a w miarę jak Ŝebra kadłuba rosły aŜ pod niebo, zainteresowanie jego rosło
tak, jakby był właścicielem okrętu. Teraz statek był gotów i opuszczał Clyde. Rab na ten
właśnie dzień czekał! śaden prorok spodziewający się Powtórnego Przyjścia nie wypatrywał
tego wydarzenia z takim podnieceniem. Dlatego teŜ nie był przygotowany na jakiekolwiek
trudności.
Wlepiał oczy w transatlantyk, a jego zdenerwowanie stało się niemal namacalne. Nie wierzył
wprost własnym oczom. Ale fakt był faktem. Ledwie kilkanaście jardów od miejsca, które*
zajmował, wspaniałą Królową zatrzymało błotniste dno Clyde — ledwie o rzut kamieniem od
punktu, skąd wyruszyła w swą pierwszą podróŜ w morze. A Edie pytała, czy coś się dzieje!
Rufa statku znajdowała się mniej niŜ trzydzieści stóp od brzegu, a kadłub królował jak wieŜa
ponad widzami wokół Raba i Edie. Królowa stanęła na wodzie prawie w poprzek, lekko
skrzywiona wobec osi rzeki, z rufą bliŜszą przeciwnemu brzegowi.
— Czy coś nie tak, Rab? — powtórzyła pytanie Edie.
— Wpadła na mieliznę, dziewczyno. Nie mogą jej ruszyć.
— Czy zatonie? — rzuciła z niepokojem Edie. Rab zaśmiał się.
— Jasne, Ŝe nie zatonie. Jeśli sięgnęła dna, to nie moŜe zatonąć, bo gdzie ma tonąć? Rany
boskie, Edie, zadajesz strasznie głupie pytania.
Edie wcale to nie zniechęciło. Wpatrywała się w statek przejęta samą jego wielkością.
— Jest naprawdę piękna, Rab. W Ŝyciu nie widziałam piękniejszego statku.
11
Twarz Raba rozjaśniła się zachwytem.
— Jeszcze jak! — Przez chwilę podziwiał w milczeniu. — Mówi się o następnym. Boss coś
wczoraj o tym wspomniał. Powiedział, Ŝe Cunard rozpoczął juŜ rozmowy z firmą John
Brown's. Ma być nawet większy od „Mary", większy od „Normandie" — to będzie
największy statek na świecie!
— Mój ojciec twierdzi, Ŝe muszą zbudować kolejny — powiedziała Edie. — Inaczej trzeba
by zwolnić połowę platerowników w stoczni. — Rzuciła na Raba spojrzenie z ukosa. — A ty
musisz mieć niezłą pozycję u Tullocha, jeśli tak sobie gadasz z bossem.
— Młody Andy jest całkiem w porządku — odpowiedział Rab. — Ma duŜo większą siłę
przebicia niŜ stary Tulloch. Sprawy stoją o wiele lepiej, od kiedy interesy przejął Andy.
Twierdzi, Ŝe nie ma mowy, byśmy coś stracili w trakcie przekazywania przez firmę John
Brown's roboty komuś od Cunarda. W kaŜdym razie my teŜ się załapiemy. Mieliśmy szansę
dostać trochę zleceń na robotę przy „Mary", ale stary bał się, Ŝe weźmiemy więcej, niŜ
będziemy w stanie przełknąć. Andy jest całkiem inny. Ma mnóstwo pomysłów jak rozwijać
firmę. Nie, Ŝeby pozwolił gadać coś na ojca. Powiedział mi, Ŝe nie ma co narzekać na
staruszka za to, Ŝe nie chciał podjąć ryzyka. Firma o mało nie upadła w czasie kryzysu.
— Miałeś szczęście, Ŝe udało ci się wystartować w tym czasie — stwierdziła Edie.
— Mówisz, jakbym tego nie wiedział! — obruszył się Rab. Pracował dla Tullocha, od kiedy
w wieku lat czternastu skończył szkołę. Była to nieduŜa firma inŜyniersko-elektryczna,
wykonująca głównie prace kontraktowe dla stoczni przy Clyde.
Rab w czasie rozmowy nie przestawał uwaŜnie śledzić zmagań na rzece. Przednie holowniki
„Queen Mary" rzucały się jak rozjuszone psy na smyczy, kierując statek w stronę
przeciwnego brzegu, natomiast „Romsey" i jego pomocnik usiłowali odsunąć część rufową od
miejsca, w którym stali Rab i Edie.
Nagle zerwała się lina łącząca „Romseya" z transatlantykiem. Okrzyk przeraŜenia rozległ się
na brzegu, ale obsługa holowników nie straciła panowania nad sytuacją. W ciszy,
metodycznie połączono holownik i wielki statek inną liną. Zmagania rozpoczęły się na nowo.
Rab zaś powrócił do tematu nowego statku typu cunarder.
12
— Andy Tulloch jest pewny, Ŝe zlecą nam pracę przy nowym statku — powiedział. —
WyobraŜasz sobie, co to dla nas oznacza, Edie? Dość pracy dla całego zakładu przynajmniej
na pięć lat! Całe pięć lat! Będziemy nawet potrzebować więcej ludzi. A to jeszcze nie
wszystko. Szef mówi, Ŝe chce oprzeć biznes na nowych ludziach, takich jak Mick Fraser i ja
— takich, którzy chodzą wieczorami do technikum zamiast na wyścigi psów w Shawfield.
Mówi, Ŝe w wieku lat dwudziestu trzech mogę być kierownikiem działu...
Rab nagle przerwał, gdyŜ olbrzymia czarna rufa, stercząca nad nimi po same niebo, powoli
zaczęła przesuwać się w kierunku rzeki.
— Patrz, płynie! — krzyknął Rab. — Rusza się! — Jego głos zlał się z chórem okrzyków
spontanicznej radości. Wrzeszczeli wszyscy na całej długości brzegu. Krzyk niósł się echem
nad szarą wodą. Ludzie wymachiwali czapkami. Kryzys został przezwycięŜony. Olbrzymi
statek wolniutko, majestatycznie oddalał się wąską rzeką w kierunku morza.
Wysoko na spacerowym deku „Queen Mary" Gretę Mortensen ogarnęło wzruszenie, kiedy
usłyszała krzyk tłumów zgromadzonych wzdłuŜ brzegów zakrętu Dalmuir. Okrzyk radości
dotarł do niej odbity echem od mostka kapitańskiego. Zdawało się, Ŝe ludzie na brzegu
właśnie ją pozdrawiają.
— Płyniemy! — krzyknęła w uniesieniu. — Płyniemy, tato! Gustav Mortensen uśmiechnął
się ciepło, patrząc na radość córki. Był męŜczyzną niespecjalnie imponującej postury, miał
niebieskie oczy i grzywę lnianych włosów, zdradzających skandynawskie pochodzenie.
Nordyckie piękno Mortensena, jego Ŝony Lotte i osiemnastoletniej Grety czyniło z rodziny
rzeczywiście interesujące trio. WyróŜniali się zdecydowanie w grupie ponad pięciuset gości
zaproszonych przez Cunarda na pokład „Królowej Marii" na krótką przejaŜdŜkę ze stoczni w
Clydebank do przystani w Taił o'the Bank.
na pewno zauwaŜył ich Mallory. Dziewczyna w pięknie skrojonej, czerwonej sukience i z
długimi blond włosami. TakŜe rzucała się w oczy starsza, Dobiegająca pięćdziesiątki,
przyciągała wzrok, chociaŜ Nabrała trochę ciała w biodrach, ale
13
z pewnością jeszcze kilka lat temu trudno było nie gwizdać z podziwu na jej widok.
— Co to za złotowłosa trójka? — zapytał Mallory swego szczupłego, wysokiego kompana w
mundurze marynarki wojennej.
— To szwedzka rodzina Mortensenów — padła odpowiedź. — Która ci się bardziej podoba,
matka czy córka? Mallory odpowiedział grymasem twarzy.
— śadnej nie wyrzuciłbym z łóŜka, ale najbardziej interesuje mnie tatuś. Skądś chyba znam
tę twarz. — Mallory zamyślił się, głęboko sięgając do pokładów pamięci. — Mortensen,
mówisz? Nazwisko teŜ zdaje się być znajome. Natrafiłem na nie niedawno.
— To człowiek znany w Glasgow — wyjaśnił oficer marynarki. — Jest dyrektorem
szkockiego oddziału Szwedzkich Linii Międzynarodowych, wielkiego koncernu morskiego.
Czy twoje zainteresowanie wynika z pobudek towarzyskich czy profesjonalnych?
Mallory rzucił swemu kompanowi spojrzenie pełne wyrzutu.
— Daruj sobie lepiej, Malcolm — powiedział jak do dziecka. — PrzecieŜ wiesz dobrze, Ŝe
nie powinieneś pytać, skąd się bierze moja ciekawość na jakikolwiek temat.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin