Anne McCaffrey - Jezdzcy Smokow 12 - Delfiny z Pern.rtf

(783 KB) Pobierz
Delfiny z Pern

ANNE MCCAFFREY

 

 

DELFINY Z PERN

 

tom dwunasty

 

Jezdzcy Smokow

 

 

PRZEKŁAD JAN ZAREMBA

 

 

 

 

 

 

Dla mojej wnuczki Elizy Oriany Johnson

Księżniczki i damy dworu z bajki

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PROLOG

W 102 LATA PO WYLĄDOWANIU

 

Kibbe po raz ostatni szarpnął linę dzwonu. Cały ranek robili to na przemian z Corey, a teraz słońce chowało się już za wzgórza i ciągle nikt nie reagował na ich sygnały. Zwykle ktoś wychodził z budynku przy doku — najczęściej bywali to prości żeglarze. Tym razem jednak łodzie zacumowane do nabrzeża kiwały się na falach i widać było, że od jakiegoś czasu nikt w nich nie wypływał na połowy.

Corey cmoknęła zniechęcona. Inne delfiny z ich stada dawno już odpłynęły, aby samodzielnie łowić ryby. Znudziło je oczekiwanie na pojawienie się istot ludzkich i na poczęstunek, szczególnie, że o tej porze roku pomocne wody obfitowały w łatwą zdobycz. Wydmuchnęła fontannę wody na znak, że jest głodna. Tak ją zdenerwował brak reakcji ze strony ludzi, że nie chciało jej się użyć Mowy.

— Panowały choroby, Ben mi o tym powiedział — przypominał jej Kibbe.

— Tak, nie czuł się dobrze — odparła Corey, niechętnie posługując się Mową. Istoty ludzkie mogą umrzeć.

— To prawda. — Kibbe, przewodnik stada i jeden z najstarszych jego członków, miał dwoje opiekunów. Ciągle jeszcze ciepło wspominał Amy, swoją pierwszą opiekunkę. Podobnie jak on czuła się w wodzie niczym ryba, choć nie miała płetw i do pływania musiała zakładać na nogi specjalne urządzenia. Nikt tak jak ona nie umiał drapać Kibbego po podbródku ani zdejmować z niego płatów liniejącej skóry. Gdy został ranny, całe dnie i noce spędzała w wodzie przy jego legowisku, do czasu aż nabrała pewności, że odzyskał siły. Nie przeżyłby, gdyby nie zszyła mu długiej, ciętej rany i nie podawała ludzkich leków zapobiegających infekcji.

Corey miała tylko jednego opiekuna, którego nie widziała od dłuższego już czasu. I to było powodem jej sceptycznego podejścia do ludzi. Nie odczuwała ich braku, w przeciwieństwie do Kibbego. Jemu kiedyś dobrze się z nimi współpracowało. Ciągle jeszcze pozostawały długie odcinki wybrzeża, których linię należało nanieść na mapy; ludzie chętnie korzystali również z pomocy delfinów przy poszukiwaniu dużych ławic ryb. Praca sprawiała wszystkim przyjemność, a przy tym zawsze pozostawał jeszcze wolny czas na wspólną zabawę. Ostatnio jedyną rzeczą, jaką mógł zrobić, by wywiązywać się z Umowy Delfinów z ludzkością, było towarzyszenie statkom i czuwanie, aby delfiny spieszyły z pomocą ludziom, którzy wypadli za burtę. Kibbe nie wiedział, czy ludzie w ogóle korzystali z jego ostrzeżeń o zbliżających się sztormach. Często nie zwracali szczególnej uwagi na jego rady, zwłaszcza gdy pochłaniały ich obfite połowy.

Kibbe należał do grupy pełniącej służbę w pobliżu Północno–Zachodniej Otchłani, gdzie przebywała Wielka Przewodniczka Tillek, wybrana przez wszystkie stada ze względu na swoją mądrość. Imię to przekazywano z pokolenia na pokolenie. Kibbego nauczono, podobnie jak inne delfiny instruktorów, że ich plemię podążyło razem z ludźmi na tę planetę, opuszczając oceany Ziemi, w których odbyła się jego ewolucja, gdyż była to dla nich okazja by zamieszkać w czystych wodach nie zanieczyszczonego świata. W takich warunkach żyły delfiny, zanim tech–no–log–ia (już dawno nauczył się bardzo starannie wymawiać to słowo) nie zniszczyła środowiska wodnego Starych Mórz. Kibbe wiedział również, że delfiny niegdyś zamieszkiwały lądy, i nauczał tego pomimo niedowierzania, jakie wywoływał. Pozostałością tego etapu rozwoju delfinów była konieczność oddychania powietrzem atmosferycznym, dla zaczerpnięcia którego musiały się od czasu do czasu wyłaniać na powierzchnię. Słyszał tak stare opowieści, że nawet ci, którzy przekazywali je Tillek, nie znali daty ich powstania. Według nich, delfiny były wysłańcami bogów i miały za zadanie towarzyszyć zmarłym chowanym w morzu w drodze do ich podziemnego świata cieni. Ponieważ delfiny uważały, że to morza leżą pod ziemią, doszło do pewnych nieporozumień. Ludzie natomiast wierzyli, że świat cieni to miejsce, do którego wędrują „dusze” — cokolwiek to słowo miałoby oznaczać.

Jedną z ulubionych opowieści Kibbego były wspomnienia Tillek o tym, jak kiedyś delfiny oddały hołd załodze statku kosmicznego, która zginęła w katastrofie na Wielkim Oceanie Przestworzy. Od tego momentu delfiny z planety Pern zawsze towarzyszyły uroczystościom pogrzebowym. Ludzie nie prosili o to, by delfiny włączyły taką ceremonię do swych tradycji, jednakże byli chyba wdzięczni za jej przestrzeganie.

Inną ważną lekcją było zapamiętanie imion delfinów, które zapadły w Wielki Sen i towarzyszyły rodzajowi ludzkiemu w podróży do nowych, nie zanieczyszczonych mórz planety Pern. Dla uczczenia pamięci pierwszych przybyłych tutaj delfinów oraz ich pobratymców urodzonych w Okresie Przed Opadem Nici, młodym delfiniątkom nadaje się ich imiona. Dźwięczą one melodyjnie w uszach delfinów i mogą być śpiewane w czasie dłuższych wypraw w Wielkich Prądach. Pieśń imion wykonywano zawsze przed próbą pokonania przez młode delfiny potężnych wirów Północno–Zachodniej Otchłani, a nawet tych mniejszych na Morzu Wschodnim.

Tillek uczyła różnych rzeczy, niezbędnych do opanowania całości. Przykładem mogła być opowieść dla młodzieży o Wielkim Śnie, która stanowiła zagadkę nawet dla najzdolniejszych chłopców i dziewcząt, bowiem delfiny nie potrzebują snu. Przespanie piętnastu lat wydawało się im zupełnie niewiarogodne. Młodzież umiała nazywać błyszczące na niebie punkty „gwiazdami”, ale nawet Tillek nie była w stanie wskazać wśród nich Starej Ziemi. Ludzie mieli specjalne urządzenia, pozwalające widzieć na dalsze odległości, ale ponieważ gwiazdy znajdowały się w powietrzu, delfiny nie mogły zgłębić tego problemu. Na niebie, o świcie i o zmierzchu, widać było trzy stałe, świecące punkty. Tillek tłumaczyła, że są to pojazdy kosmiczne, którymi ludzie i delfiny dostali się na planetę Pern. Mówiła, że muszą jej uwierzyć, gdyż ona sama dowiedziała się o tym od Tillek, którą tego uczyła poprzednia Tillek. To połączenie faktów i wiary należało przyjąć, choć nie można ich było sprawdzić. Stanowiły część Historii.

Historia zaś była Wielkim Darem, jaki delfiny otrzymały od rodzaju ludzkiego, pamięcią o sprawach i rzeczach, które przeminęły. Dzięki Historii delfiny otrzymały zdolność mówienia, Największy Dar, który pozwolił im na powtarzanie słów brzmiących jak mowa ludzi, a nie delfinów. Od tego momentu mogły porozumiewać się z ludźmi i pomiędzy sobą, używając słów, a nie wyłącznie dźwięków związanych z morzem.

Kibbe bardzo łatwo uczył się wyrazów, których używali ludzie w rozmowach z delfinami, a także opanował znaczenie gestów służących do porozumiewania się pod wodą. Potrafił również wyśpiewywać słowa w taki sposób, że młodzież z jego stada poznawała je, jeszcze przed przybyciem na wody będące siedzibą Tillek, w celu uzupełnienia swojej edukacji. Kibbe znał również wszelkie zwyczaje pomocne w utrzymywaniu z ludźmi jak najlepszych stosunków.

Założenie było takie: delfiny, najlepiej jak tylko potrafią, miały bronić ludzi przed niebezpieczeństwami czyhającymi w morzu bez względu na pogodę i stopień zagrożenia, czasami ryzykując nawet własnym życiem, by ratować człowieka, tak nieporadnego w środowisku wodnym; zadaniem ich było także wskazywanie ławic najbardziej poszukiwanych gatunków ryb oraz ostrzeganie przed kaprysami morza. Ludzie natomiast za te usługi obiecywali oczyszczać ciała delfinów z ryb–pijawek, wyprowadzać na głęboką wodę osobniki zabłąkane na płyciznach, leczyć chorych i rannych członków stad, a także rozmawiać z nimi i, w przypadku wyrażenia takiej chęci ze strony delfinów, stawać się ich stałymi opiekunami.

W początkowym okresie kolonizacji planety Pern ludzie i delfiny z wielkim zapałem badali wspólnie nowe morza. Były to lata o wielkim znaczeniu, lata, kiedy żył i działał człowiek Tillek, ogromnie szanowany przez wszystkie stworzenia na planecie. Dzwon delfinów umieszczono w Zatoce Monako, a mieszkańcy lądu oraz morza zobowiązali się reagować na jego dźwięk. W owym czasie wszystkie młode delfiny miały swoich indywidualnych opiekunów wśród ludzi, którym pomagały prowadzić badania, odkrywać morza i głębokie rowy na ich dnie, śledzić Wielkie Prądy oraz aktywność dwóch Otchłani: Większej i Mniejszej oraz czterech Wypływów. Zarówno stosunki z ludźmi osiadłymi na stałym lądzie, jak i z tymi, którzy podbijali morza, nacechowane były wzajemną uprzejmością.

Tillek zawsze wyrażała się o ludziach z wielkim szacunkiem i ostro upominała młode delfiny, nazywające ich „długonogimi” lub „bezpłetwowcami”. Gdy jakiś głuptas narzekał na to, że rodzaj ludzki nie przestrzega Pradawnej Umowy, Tillek pouczała z całą powagą, że to nie zwalnia rodu delfinów od wykonywania ich zobowiązań. Ludzie musieli przerwać badanie planety Pern, by bronić swoich terenów przed Nićmi.

Niektóre mniej inteligentne jednostki, słysząc takie stwierdzenie, zaczynały cmokać z rozbawienia. Czemu ludzie po prostu nie zjadali Nici tak, jak to delfiny od lat robiły? Tillek odpowiadała, że musieli oni pozostawać na lądzie, gdzie Nici nie topiły się, lecz atakowały ludzkie ciało w podobny sposób, jak robią to z delfinami ryby–pijawki, które wysysają z nich życie. A następowało to błyskawicznie — życie uchodziło z organizmu człowieka w czasie potrzebnym do zaczerpnięcia zaledwie kilku oddechów i w krótkiej chwili całe ciało po prostu znikało.

Była to kolejna rzecz, którą delfiny musiały przyjąć na wiarę, podobnie jak fakt, że Nici doskonale nadają się do jedzenia.

Następnie Tillek przechodziła do lekcji Historii i opowiadała o Dniu Opadu Nici na planetę Pern. Mówiła o bohaterskiej walce ludzi używających ciepłego i jasnego ognia, który delfiny żyjące w przybrzeżnych wodach znają, ale nigdy nie miały z nim do czynienia. Usiłowano palić nim Nici w powietrzu, jeszcze zanim opadły na ludzi i zwierzęta, by natychmiast wyssać z nich wszelkie życie. Po wyczerpaniu się wszystkich zapasów przywiezionych z Ziemi, delfiny pomogły ludziom wypłynąć na licznych statkach z Dunkierki i udać się na północ, gdzie znaleźli schronienie w wielkich jaskiniach, porzucając myśli o ciepłych morzach południa. Kibbe kochał opowieść o tym, jak delfiny pomogły małym łódkom odbyć tę długą podróż pomimo sztormów i konieczności przeprawy przez Wielkie Prądy. Tam, w Forcie, również zainstalowano dzwon delfinów i nastąpiły długie lata doskonałej współpracy pomiędzy delfinami i ich opiekunami. Trwało to aż do nadejścia Zarazy.

Kibbe wiedział, że nie wszyscy ludzie umarli. Statki pływały nadal, a na polach widać było sylwetki pracujących, oczywiście nie w Czasie Zagrożenia Nićmi. Kibbe przez długi czas miał opiekuna, więc dobrze znał ludzi i ich umiejętność leczenia tych niewielu chorób, które mogły się przydarzyć delfinom. Jednakże młodzież w jego stadzie nie wiedziała o tym i zastanawiała się, dlaczego delfiny miałyby przejmować się ludzkimi sprawami.

— To należy do tradycji. Zawsze robiliśmy to, co robimy teraz, i nigdy nie przestaniemy postępować zgodnie z naszymi zwyczajami.

— Dlaczego istoty ludzkie chcą mieć kontakt z wodą? Przecież nie potrafią dawać sobie rady z prądami morskimi tak jak my!

W takiej sytuacji Kibbe zazwyczaj odpowiadał: — Niegdyś ludzie potrafili pływać niemal tak dobrze jak delfiny.

— Ale przecież my nie umiemy chodzić po suchym lądzie — stwierdzał któryś z młodych — zresztą po co mielibyśmy to czynić?

— Jesteśmy innymi stworzeniami i mamy odmienne potrzeby; delfiny żyją w wodzie, a ludzie na lądzie. Każde stworzenie ma swoje własne środowisko.

— No, to czemu ludzie nie trzymają się lądu, a nam nie pozostawią wody?

— Bo podobnie jak my potrzebują z morza ryb — spokojnie tłumaczył Kibbe. Czasami młodym trzeba powtarzać to samo wiele razy, zanim wreszcie zrozumieją. — Podróżują też do różnych miejsc, a woda stanowi ich jedyny szlak komunikacyjny.

— Przecież mają smoki, na których mogą latać.

— Nie każdy ma swojego smoka do latania.

— Czy smoki nas lubią?

— Myślę, że tak, chociaż ostatnio niewiele ich widywaliśmy. Mówiono mi, że w dawnych czasach smoki razem z nami pływały w morzu.

— Jak one mogą pływać z takimi ogromnymi skrzydłami?

— Składają je na plecach.

— Dziwaczne stwory.

— Wiele lądowych stworzeń wydaje się nam dziwnych — stwierdzał Kibbe z wdziękiem, płynąc bez wysiłku obok swoich młodych uczniów.

Chociaż nikomu o tym nie mówił, Kibbe był przekonany, że ludzie w wodzie stają się strasznie niezdarni, zresztą na lądzie też im się to zdarza. Czasami jednak odnosił wrażenie, że potrafią poruszać się w wodzie z pewną gracją, szczególnie, gdy pływają w sposób podobny do delfinów, trzymając nogi złączone razem. I choć niektórzy próbują młócić wodę każdą nogą oddzielnie, tracą przy tym dużo więcej energii.

W dzisiejszych czasach ludzie nie postępują już według zasad, ustalonych kiedyś przez przodków obydwu gatunków. Teraz, na widok płynących delfinów, prawie żaden kapitan nie wychyla się za burtę swego statku, by zapytać, jak się ma stado i gdzie pojawiają się ławice. Jeszcze rzadziej zdarza się, żeby w symbolicznej podzięce za asystę poczęstowano delfiny rybami. To prawda, że minęło już wiele sezonów od czasu, gdy delfiny znalazły ostatnią zagubioną przez ludzi w morzu skrzynię i wydobyły ją dla nich. Dawno też skończyły się dni, kiedy delfiny pływały ze swymi opiekunami na dalekie wyprawy. Bardzo to smutne, że upadają dobre obyczaje, pomyślał Kibbe. A na wezwanie dzwonu również nikt nie odpowiada.

Po raz ostatni przepłynął wzdłuż nabrzeża, obserwując pustą przystań. Jeszcze raz poruszył sercem dzwonu. Dźwięk zabrzmiał żałobnie, odpowiednio zresztą do nastroju panującego w porcie. Niegdyś miejsce to wypełnione było ludźmi, z którymi wspólnie wykonywał wiele wspaniałych zadań oraz spędzał mnóstwo czasu na zabawach.

Energicznym machnięciem tylnych płetw wykonał zwrot i ruszył w daleką podróż do Wielkiej Otchłani na Morzu Północno–Zachodnim, by zameldować Tillek, że znowu nikt nie odpowiedział na wezwanie dzwonu. Ludzie żeglujący na swoich statkach nie byli teraz ciekawi informacji, które mogli uzyskać od delfinów, o istniejących zagrożeniach i niebezpieczeństwach. Tillek była zdania, że ponieważ wody planety Pern naturalną koleją rzeczy nieustannie powodują zmianę ukształtowania lądów, to obowiązkiem delfinów powinno być stałe patrolowanie linii brzegowej. Gdyby tylko jakiś człowiek zechciał ich kiedyś wysłuchać, wtedy mogłyby mu powiedzieć o zaistniałych zmianach i uratować jego statek przed niespodziewanym wpadnięciem na mieliznę czy też na skały.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ I

 

Gdy tego ranka Główny Rybak Alemi dotarł do domostwa Readisa, zastał tam swojego małego przyjaciela czekającego w pełnym pogotowiu.

— Wujku Alemi, myślałem, że się już nigdy nie zjawisz — powiedział Readis tonem, w którym pobrzmiewała nutka wyrzutu.

— Od godziny siedzi na ganku — zwróciła się do Alemiego Aramina, z trudem próbując ukryć rozbawienie. — A wstał dzisiaj przed poranną zorzą! — Wzniosła oczy ku niebu dla podkreślenia tego niezwykłego faktu.

— Wujek Alemi zawsze mówi, że ryby najlepiej biorą o świcie — Readis wyjaśnił matce protekcjonalnie, zeskakując ze schodów po trzy stopnie naraz, spiesząc, by mocno uścisnąć zrogowaciałą dłoń swojego przyszywanego wujka.

— Sama nie wiem, co bardziej go ekscytuje: wyprawa z tobą na ryby, czy to, że pozwoliliśmy mu razem z nami uczestniczyć dziś wieczorem w Spotkaniu urządzanym przez Swacky’ego. — Po czym, grożąc palcem swojemu małemu synowi, dodała: — Pamiętaj, że po południu musisz się wyspać.

— Teraz jestem gotów, by płynąć na ryby — powiedział Readis, zupełnie nie zwracając uwagi na komentarz matki. — Mam prowiant — machnął siatką wypełnioną zapakowanymi w papier kanapkami i butelką wody — a także kamizelkę ratunkową. — Ostatnie słowa wymówił z wyraźnym lekceważeniem.

— Zwróć uwagę, że ja ją także włożyłem — powiedział Alemi, równocześnie ściskając małą rączkę Readisa.

Aramina zaśmiała się.

— Tylko twój przykład — skłonił go do włożenia swojej.

— Potrafię doskonale pływać — stwierdził Readis zdecydowanym, donośnym głosem. — Pływam tak dobrze, jak Ryba–towarzysz okrętów!

— Oczywiście, wiem, że świetnie pływasz — spokojnym głosem przyznała matka.

— Czy, według ciebie, mógłbym o tym nie pamiętać? Przecież sam nauczyłem cię tej sztuki — wesoło wtrącił Alemi. — Ale chociaż ja również nieźle sobie radzę w wodzie, mimo to na małych łódkach zawsze jestem w kamizelce ratunkowej.

— Szczególnie przy sztormowej pogodzie — dodał Readis, pragnąc podkreślić, że dobrze zapamiętał lekcję o podstawowych środkach ostrożności. — Moją kamizelkę uszyła mi mama — powiedział uśmiechając się do niej i wypinając szczupłą pierś. — W każdy ścieg wpleciona jest cała jej miłość!

— No, chodź już, czas szybko ucieka — powiedział Alemi.

Na pożegnanie wolną ręką pokiwał Araminie, drugą zaś poprowadził swego małego przyjaciela na piaszczysty brzeg, gdzie czekała na nich niewielka łódka zbudowana z cienkich drewnianych listew. Mieli nią popłynąć do miejsca, gdzie, jak przypuszczał Alemi, mogli trafić na duże czerwonopłetwe ryby, które obiecali dostarczyć Swacky’emu na wieczorne przyjęcie.

Swacky stanowił cząstkę życia Readisa, jak daleko chłopiec sięgał pamięcią. Silnie zbudowany były żołnierz zamieszkał obok domostwa Jaygego i Araminy w tym samym czasie, gdy ciocia Temma i wujek Nazer przybyli tu z pomocy. Zajął jedno z mniejszych pomieszczeń i wykonywał wszelkie prace niezbędne w Siedlisku Rajskiej Rzeki. Swacky opowiadał zafascynowanemu dziecku wiele wydarzeń z okresu swojej służby strażniczej w różnych Siedliskach. Jayge, ojciec Readisa, nigdy nie wspominał o sprawie zdrajców, która zbliżyła obu mężczyzn. Również Swacky, chociaż był niezwykle uparty i nie umiał przebaczyć zdrajcom tego, że „mordowali niewinny naród i zwierzęta tylko po to, by przyglądać się rozlewowi krwi”, nigdy nie wspominał, co konkretnie robił wówczas Jayge. Kiedyś przyznał jedynie, że miało to coś wspólnego z atakiem zdrajców na wóz Lilcampa, było więc rodzinną sprawą Jaygego.

Gdyby Readisa spytano, którego z mężczyzn poza swoim ojcem kocha najbardziej, miałby bardzo trudny wybór pomiędzy Swackym i Alemim. Obaj odgrywali ważną rolę w jego młodym życiu, lecz każdy z innego powodu. Dzisiaj z jednym i drugim wiązały się wspaniałe wydarzenia — rano łowienie ryb z Alemim, a wieczorem Spotkanie dla uczczenia siedemdziesięciu pięciu Obrotów przeżytych przez Swacky’ego:

Wspólnymi siłami zepchnęli łódkę z piaszczystego brzegu na lekko falującą wodę. Brodzili po płyciźnie do miejsca, gdzie woda sięgnęła Readisowi pasa, wtedy Alemi dał znak, by chłopiec wskoczył do łódki i chwycił za wiosło. I tu widać było różnicę pomiędzy mężczyznami — Swacky był zawsze bardzo rozmowny, natomiast Alemi wolał wyrażać gestami to, na co inni potrzebowali wielu słów.

Alemi z wielką siłą popchnął łódź pomiędzy pierwsze grzywiaste fale i sam wdrapał się do jej wnętrza. Następnie ruchem ręki wskazał Readisowi, by ten przesunął się na rufę i wiosłując pagajem utrzymywał kurs łodzi. Alemi zaś rozwinął żagiel i poluzował bom. Wiejąca od lądu poranna bryza wydęła płótno. Readis odłożywszy wiosło sięgnął po miecz, wsunął go do skrzynki mieczowej i zabezpieczył bolcem.

— Ostro na lewą burtę — śpiewnie wykrzyknął komendę Alemi, uzupełniając ją odpowiednim gestem. Zwinnie uchylił się przed bomem przelatującym na drugą stronę łodzi, wybrał szoty i usiadł obok towarzysza wyprawy. Mocno uchwycił linę grota, a drugą ręką objął Readisa. Nie po raz pierwszy zwrócił dziś uwagę, jak sprawnie, niemal instynktownie, chłopiec posługuje się sterem.

Poczciwa żona Alemiego dała mu już trzy córki i teraz była brzemienna po raz czwarty. Oboje gorąco pragnęli syna, ale do czasu jego narodzin Alemi „praktykował” wychowywanie męskiego potomka na Readisie. Jayge zgadzał się na to, gdyż dla przyszłego Włodarza Nadbrzeżnego Siedliska bardzo pożyteczne mogło okazać się zapoznanie z charakterem i bogactwami morza. Readis wiele korzystał, zdobywając nowe umiejętności.

Alemi upajał się wonią roślinności i egzotycznych kwiatów, niesioną przez wiejącą od lądu bryzę. Po wydostaniu się z ujścia Rajskiej Rzeki spodziewał się zmiany kierunku wiatru. Nie zamierzał płynąć daleko w morze, pragnął trzymać się wód pomiędzy lądem a Wielkim Prądem Południowym. Był przekonany, że tam uda się im trafić na ryby czerwonopłetwe, które zwykle wielkimi ławicami pływały w tej części morza. Wczoraj Alemi wysłał dwa mniejsze statki rybackie ze swojej floty, aby odszukały te ławice. Natychmiast po naprawieniu większego żaglowca pragnął ze swoją załogą dołączyć do nich. Teraz jednak cieszył się z pozostania na lądzie, bo pozwalało mu to na uczestniczenie w Spotkaniu u Swacky’ego. Ciągnęło go do połowów na pełnym morzu, lecz podczas naprawy głównego żagla był przykuty do Siedliska.

Po wypłynięciu z ujścia rzeki na wzburzone morze ich łódź zaczęła chwiać się i podskakiwać na falach. Readis wybuchnął radosnym śmiechem, gdyż uwielbiał taką żeglugę. Niewiele rzeczy mogło speszyć tego chłopca — dotąd nigdy jeszcze nie cierpiał na chorobę morską, choć zdarzało się to nawet doświadczonym marynarzom.

W pewnej chwili Alemi dostrzegł jakby migotanie na powierzchni wody i trącił Readisa w ramię, wskazując to zjawisko. Chłopiec oparł się o niego, spoglądając w tamtą stronę. Skinął głową, gdyż on również dostrzegł już ławicę. Ogromna ilość ryb kłębiła się na niewielkiej przestrzeni, zupełnie jakby jedne pływały na drugich.

Obaj zareagowali równocześnie, sięgając po wędki schowane pod okrężnicami. Były to solidne kije, zrobione z najlepszego gatunku bambusa, z kołowrotkami, na których ciasno nawinięto zwoje bardzo wytrzymałej żyłki. Na jej końcach umieszczone zostały haczyki wykute ręcznie przez kowala, sezonowo zatrudnianego w Siedlisku. Haczyki miały ostrogę, która nie pozwalała im się wysunąć, gdy już raz zagłębiły się w szczęce najwaleczniejszej nawet czerwonopłetwej.

Na dzisiejszy wieczór potrzebowali dwunastu ryb długości ramienia dorosłego mężczyzny. Kolacja miała się składać z pieczonych rajskich jabłuszek i soczystego mięsa, ale czerwonopłetwe stanowiły ulubione danie Swacky’ego. On sam także zamierzał popłynąć z nimi na ryby, jednakże poprzedniego wieczoru oznajmił Readisowi, że będzie musiał zostać w domu i zająć się przygotowaniem Spotkania, gdyż nikt inny nie potrafi zrobić wszystkiego tak, jak on by sobie tego życzył.

Alemi pozwolił chłopcu nałożyć na haczyk przynętę, a były to wnętrzności mięczaka — przysmak czerwonopłetwych. Mały z wielką uwagą, wysuwając z buzi koniuszek języka, zakładał śliską masę na ostrze. Gdy skończył, spojrzał na Alemiego, który skinieniem głowy wyraził swą aprobatę. Następnie znakomitym, jak na chłopca w jego wieku, rzutem skierował haczyk z przynętą i ciężarkiem w fale po prawej stronie kilwateru powstającego za płynącą łodzią. Alemi, chcąc dać chłopcu szansę złowienia pierwszej ryby, zajął się zwijaniem żagla i innymi pracami porządkowymi. Po chwili jednak i on przykucnął w kokpicie i zarzucił wędkę z lewej burty.

Nie musieli długo czekać na podbicie przynęty przez rybę. Readis był pierwszy. Jego wędzisko gwałtownie się wygięło, a szczytówka niemal dotknęła postrzępionej fali, gdy czerwonopłetwa rozpoczęła walkę, by wyzwolić się z uwięzi. Readis miał zaciśnięte usta, twarde spojrzenie, zaparty był nogami o ławkę i mocno trzymał wędzisko. Postękując, usiłował skręcać żyłkę na kołowrotku, walcząc z wielkim okazem. Alemi czekał w pogotowiu za chłopcem, by chwycić jego wędkę, gdyby ryba okazała się zbyt silna.

Readis sapał z wysiłku, a równie zmęczona czerwonopłetwa przewalała się po falach z prawej strony łodzi. Jednym zręcznym ruchem Alemi złapał rybę do podbieraka i wciągnął ją na pokład. Readis wydał okrzyk radości na widok rozmiarów zdobyczy.

— To ogromna ryba, prawda, wujku Alemi? Największa, jaką złowiłem, prawda? Jest rzeczywiście duża!

— Tak, udało ci się — z powagą odpowiedział Alemi. Ryba była trochę krótsza od jego ramienia, lecz dla chłopca stanowiła wspaniałą zdobycz.

W tym momencie linka drugiej wędki wyraźnie się napięła.

— Tobie też bierze ryba, wujku!

— Masz rację. Teraz sam będziesz musiał się zająć swoją czerwonopłetwą.

Alemiego zadziwiła siła schwytanej na hak ryby. Musiał mocno trzymać wędzisko, by nie dać go sobie wyrwać. Przemknęła mu przez głowę myśl, że przypadkiem złapał na haczyk rybę — towarzysza okrętów. Każdy rybak o zdrowych zmysłach pragnie tego uniknąć. Bardzo mu ulżyło, kiedy zobaczył czerwone płetwy swojej zdobyczy.

— To olbrzym — zawołał Readis, patrząc z uwielbieniem na swego mistrza.

— Tak, duża sztuka! — odrzekł Alemi, zapierając się nogami o dno łodzi, by móc pewniej walczyć z rybą.

— Ciągnie naszą łódź!

To także było jasne dla Alemiego — czerwonopłetwa holowała ich na skraj Wielkiego Prądu Południowego. Mógł już nawet rozróżnić inny kolor wody.

— Teraz znajdujemy się w samym środku ławicy — krzyknął Readis, biegając od burty do burty, by obserwować smukłe ciała ryb przepływających wokół ich łodzi.

— Powinieneś zabić swoją zdobycz, zanim wskoczy z powrotem do wody — powiedział Alemi, patrząc na rzucającą się rybę. Nie chciał, by swoim śluzem zabrudziła cały pokład. W międzyczasie udało mu się nawinąć na kołowrotek długi odcinek żyłki, chociaż chwilami szczytówka jego wędki chowała się pod wodą. Mocno podciągnął wędzisko i znowu udało mu się zwinąć następny odcinek.

— To jest najsilniejszy okaz, jaki kiedykolwiek miałeś na haczyku — stwierdził Readis. Zręcznie uderzył w głowę swoją czerwonopłetwą i wrzucił ją do skrzynki na ryby, pamiętając o tym, by zabezpieczyć wieko przed przypadkowym otwarciem.

Alemi, obserwując zbliżanie się łodzi do Wielkiego Prądu, usiłował jak najszybciej doholować czerwonopłetwą do burty. Readis ciągle radośnie paplał o ogromnych rozmiarach ryby.

— Przygotuj podbierak, chłopcze! — zawołał Alemi, manewrując wędką.

Readis był przygotowany, lecz zapamiętale walcząca ryba okazała się zbyt wielka dla jego młodych ramion. Alemi puścił wędzisko i pomógł mu wciągnąć do łodzi podbierak ze zdobyczą. W momencie, gdy ryba znalazła się na pokładzie, mężczyzna ogłuszył ją uderzeniem w głowę i sięgnął do rumpla, by zmienić kurs łodzi i oddalić się od Prądu Południowego. Znajdowali się już tak blisko niego, że wyraźnie widzieli jego gwałtowny strumień przedzierający się przez toń wypełnioną rybami.

— Hej, wujku Alemi, popatrz, co się dzieje! — zawołał Readis, wskazując umazanym we krwi palcem na całą ławicę czerwonopłetwych. — Nie moglibyśmy tu połowić?

— Niestety, nie na obszarze Prądu, chłopcze, chyba że chciałbyś odbyć dłuższą podróż i zrezygnować z dzisiejszego wieczornego Spotkania.

— O nie, nie mam zamiaru rezyg… — Oczy Readisa zrobiły się ogromne i zamarł z otwartą buzią, spoglądając w kierunku rufy łodzi. — Oooch!

Alemi popatrzył przez ramię i zatkało go. Z tyłu, za nimi, zbyt blisko, by nawet marzyć o schronieniu się w ujściu rzeki, szalał jeden z tych czarnych szkwałów, z których znana była ta część wybrzeża. Szkwały te były postrachem nawet najbardziej zahartowanych w morskim rzemiośle żeglarzy. Potężny podmuch wiatru uderzył mężczyznę w twarz, aż mu oczy zaszły łzami.

Zaczął zabezpieczać bom i gestem polecił Readisowi wykonanie czynności przewidzianych i przećwiczonych na wypadek zagrażającego niebezpieczeństwa. Alemi przeklinał kapryśną zmienność lokalnej pogody. Tutaj żadne znaki nie ostrzegały o zbliżającym się sztormie, inaczej, niż to się działo w Zatoce Nerat, gdzie odbywał swoje szkolenie.

Jego ojciec, Yanus, często narzekał na rybaków, którzy upierali się przy wypływaniu w rejon Wielkich Prądów, gdy na spokojniejszych wodach bez takiego ryzyka można było złowić tyle samo ryb. Alemi jednak lubił stawiać czoło niebezpieczeństwom i nie zgadzał się ze zdaniem ojca na ten temat, jak zresztą na wiele innych tematów.

Teraz szybkimi ruchami sprawdził węzły na kamizelce ratunkowej Readisa, uśmiechając się dla dodania mu odwagi, i wyrzucił za burtę dryfkotwę.

— Powiedz mi, Readisie, co robią rybacy w przypadku tak silnych podmuchów? — krzyknął poprzez wzmagający się wiatr, który wtłaczał mu do gardła wypowiadane słowa.

— Płyną w stronę sztormu! Lub starają się uciekać zgodnie z kierunkiem wiatru! — Pogodnie, z nadmierną pewnością siebie tak charakterystyczną dla jego wieku, Readis oparł się na ramieniu Alemiego, usiłując wspólnie z nim znaleźć bezpieczne miejsce w kokpicie łodzi. — Co teraz zrobimy?

— Będziemy uciekać! — Powiedział Alemi, przyjmując kurs zgodny z podmuchami wiatru, które czuł na tyle głowy.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin