Gwiezdne Wojny 11 - Timothy Zahn - Dziedzic Imperium.doc

(1841 KB) Pobierz
WIELKIE SERIE SF


 

 

Przekład

ANNA I JAN MICKIEWICZ

 

 

 

 

 


Published originally under the title

HEIR TO THE EMPIRE
by Bantam Books.

 

 

 

 

Redaktor
DANUTA BORUC

 

 

 

 

Redaktor techniczny

ANNA WARDZAŁA

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Copyright © 1995 by Lucasfilm Ltd.

All rights reserved

 

 

For the Polish edition

Copyright © 1995 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

 


ROZDZIAŁ 1

- Kapitanie Pellaeon? - dobiegł z oddali jakiś głos. Ktoś starał się przekrzyczeć panujący na mostku gwar rozmów. - Wiadomość z patrolowców: statki zwiadowcze wyszły przed chwilą z nadprzestrzeni.

Pellaeon zignorował okrzyk i pochylił się nad monitorem, przy którym siedział oficer techniczny „Chimery".

- Proszę mi przedstawić zmiany tych wielkości na wy­kresie - rozkazał, dotykając piórem świetlnym ekranu.

- Ale, panie kapitanie...? - Inżynier rzucił mu pytające spojrzenie.

- Słyszałem - przerwał Pellaeon. - Wydałem panu rozkaz, poruczniku.

- Tak jest - odparł posłusznie oficer i zaczął wystuki­wać polecenie dla komputera.

- Kapitanie Pellaeon? - powtórzył głos; tym razem mówiący znajdował się bliżej. Nie spuszczając wzroku z monitora, Pellaeon wyczekał do momentu, gdy usłyszał za sobą odgłos zbliżających się kroków. Wyprostował się i odwrócił; z jego ruchów przebijał cały majestat, jaki dawało pięćdziesiąt lat służby we Flocie Imperialnej.

Młody oficer dyżurny zatrzymał się raptownie.

- O, panie kapitanie... - urwał, spojrzawszy w oczy zwierzchnika.

Pellaeon się nie odezwał. Przez chwilę panowała martwa cisza. Najbliżej stojący żołnierze odwrócili głowy w ich kie­runku.

- To nie jest targowisko w Shaum Hii, poruczniku Tschel - powiedział w końcu Pellaeon. Jego głos był opanowany, ale brzmiał lodowato. - To jest mostek imperialnego niszczy­ciela gwiezdnego. Tu meldunków nie przekazuje się, krzycząc w kierunku, w którym przypuszczalnie znajduje się ten, do kogo są adresowane. Zrozumiał pan?

Oficer nerwowo przełknął ślinę.

- Tak jest, panie kapitanie.

Pellaeon wpatrywał się w niego przez chwilę, po czym skinął głową.

- A teraz proszę o raport.

- Tak jest, panie kapitanie - powtórzył Tschel. - Przed chwilą patrolowce zawiadomiły nas, że grupa zwiadowcza po­wróciła z rajdu na układ Obroa-skai.

- To dobrze. Czy były jakieś trudności?

- Niewielkie, panie kapitanie. Tubylcom najwyraźniej nie spodobało się, że ktoś przetrząsa ich centralną bazę da­nych. Dowódca zwiadu twierdzi, że wysłali za nim pościg, ale go zgubił.

- Mam nadzieję, że to prawda - rzucił ponuro Pellaeon. Leżący na pograniczu układ Obroa-skai miał olbrzymie znacze­nie strategiczne i - jak donosił wywiad - Nowa Republika usilnie zabiegała o jego członkostwo w sojuszu. Jeśli w czasie rajdu przebywały tam akurat jakieś statki Republiki, to...

„Cóż, wkrótce i tak się o tym przekonam" - przemknęło mu przez głowę.

- Niech dowódca grupy natychmiast po wylądowaniu za­melduje się w kabinie operacyjnej. I ogłosić żółty alarm dla patrolowców. To wszystko. Może pan odejść.

- Tak jest. - Porucznik niezupełnie przepisowo zrobił w tył zwrot i skierował się z powrotem do centrum komunika­cyjnego.

„Młody - pomyślał z goryczą kapitan. - I w tym tkwi cały problem. Dawniej - kiedy Imperium znajdowało się u szczytu potęgi - byłoby nie do pomyślenia, żeby ktoś tak niedoświadczony był oficerem na statku takim jak »Chimera«. A teraz..."

Spojrzał na siedzącego przy monitorze młodego chłopaka . „A teraz, jak na ironię, na pokładzie »Chimery« służą wy­łącznie młodzi ludzie."

Pellaeon omiótł wzrokiem mostek. Obudził się w nim daw­ny gniew i nienawiść. Wiedział, że wielu wyższych dowódców floty w skrytości ducha sądziło, że Gwiazda Śmierci miała słu­żyć przede wszystkim ściślejszemu podporządkowaniu sił zbrojnych Imperatorowi, tak żeby - podobnie jak w sprawach politycznych - mógł on o wszystkim decydować osobiście. Fakt, że mimo iż zniszczenie pierwszej stacji bojowej odsłoniło jej wszystkie słabe strony, to Imperator nakazał budowę kolej­nej Gwiazdy Śmierci, jeszcze bardziej wzmógł podejrzenia. Tamta strata nie byłaby tak dotkliwa, gdyby nie fakt, że wraz z nią uległ zagładzie gwiezdny superniszczyciel „Egzekutor".

Choć od tego czasu minęło już pięć lat, Pellaeon skrzywił się na wspomnienie chwili, gdy dryfujący bezwładnie „Egze­kutor" uderzył w nie dokończoną Gwiazdę Śmierci, a następ­nie uległ dezintegracji w potężnej eksplozji, która rozerwała stację bojową. Utrata superniszczyciela była ciosem tym dot­kliwszym, że statkiem dowodził sam Darth Vader, a mimo iż wybuchy gniewu Czarnego Lorda były wręcz legendarne - i często kończyły się śmiercią któregoś z podwładnych - służbę na „Egzekutorze" uważano powszechnie za najszybszą drogę do awansu.

Na pokładzie superniszczyciela zginął kwiat kadry oficer­skiej niższego i średniego szczebla oraz świetnie wyszkolona załoga. Flota już nigdy nie zdołała się podnieść po tej klęsce.

Pozbawione dowództwa siły imperialne szybko poszły w rozsypkę i bitwa zamieniła się w pogrom. Po stracie jeszcze paru niszczycieli dano wreszcie sygnał do odwrotu. W bitwie zginął kapitan „Chimery". Starając się opanować sytuację, Pellaeon przejął dowodzenie. Jednak mimo jego intensyw­nych wysiłków flocie nie udało się już odzyskać inicjatywy. Spychana przez Rebeliantów coraz dalej i dalej, w końcu zna­lazła się tu...

Tu - w miejscu, które niegdyś było odległym zakątkiem Imperium. Obecnie ledwie jedna czwarta dawnego terytorium znajdowała się nominalnie pod kontrolą sił imperialnych. Tu - na pokładzie niszczyciela gwiezdnego, którego załogę stanowili niemal wyłącznie młodzi, intensywnie przeszkoleni, ale bar­dzo niedoświadczeni żołnierze. Wielu z nich siłą lub groźbą jej użycia zmuszono do opuszczenia rodzinnych planet i wcielono do służby.

Tu - pod dowództwem najzdolniejszego stratega, jakiego kiedykolwiek oglądało Imperium.

Pellaeon ponownie rozejrzał się po mostku. Na jego ustach pojawił się ledwie dostrzegalny, jadowity uśmiech. „Nie - po­myślał - Imperium nie zostało jeszcze pokonane. A butna i samozwańcza Nowa Republika wkrótce się o tym przekona."

Spojrzał na zegarek. Była druga piętnaście. Wielki admirał Thrawn zwykł o tej porze oddawać się medytacji w kabinie do­wodzenia... I jeśli wykrzykiwanie meldunków na mostku było wbrew przyjętym w siłach imperialnych zwyczajom, to przery­wanie rozmyślań admirała za pomocą interkomu stanowiło je­szcze poważniejsze naruszenie obowiązujących zasad. Należało zwracać się do niego osobiście albo nie zwracać się wcale.

- Proszę nadal kontrolować zmiany tych wielkości - polecił oficerowi technicznemu Pellaeon, kierując się w stronę wyjścia. - Niedługo wrócę.

Kabina dowodzenia admirała Thrawna znajdowała się o dwie kondygnacje niżej niż mostek. Urządzono ją w luksusowo wyposażonym pomieszczeniu, które poprzednie­mu dowódcy służyło do wypoczynku. Kiedy Pellaeon odnalazł Thrawna - a właściwie, kiedy Thrawn odnalazł jego - jed­nym z pierwszych posunięć admirała było przejęcie apartamen­tu i przekształcenie go pod względem funkcjonalnym w kopię mostku.

Drugi mostek, pokój do medytacji... a może coś jeszcze... To, że odkąd zakończono przebudowę, wielki admirał spędzał w kabinie dowodzenia bardzo dużo czasu, nie stanowiło dla załogi „Chimery" tajemnicy; sekret tkwił w tym, co właściwie Thrawn robił w ciągu długich godzin, które spędzał samotnie w tym pomieszczeniu.

Podchodząc do drzwi kabiny, Pellaeon obciągnął mundur i poprawił pas. „Może zaraz się tego dowiem" - pomyślał.

- Melduje się kapitan Pellaeon - powiedział. - Panie admirale, przynoszę informa...

Drzwi się rozsunęły, nim zdążył skończyć. Przygotowując się psychicznie na spotkanie z Thrawnem, wszedł do słabo oświetlonego przedsionka. Rozejrzał się wokół, ale nie do­strzegł nic ciekawego. Ruszył w stronę odległych o parę me­trów drzwi do głównego pomieszczenia.

Nagle poczuł na karku nieznaczny ruch powietrza.

- Kapitanie Pellaeon - niski, chrapliwy głos, który ode­zwał mu się tuż nad uchem, przypominał trochę miauczenie kota.

Pellaeon podskoczył i błyskawicznie odwrócił się do tyłu. Był zły zarówno na siebie, jak i na niską, chudą postać stojącą o niecałe pół metra od niego.

- Rukh, do cholery! - wybuchnął. - Co ty wypra­wiasz?

Przez dłuższą chwilę Noghri tylko mierzył go wzrokiem i kapitan poczuł krople potu spływające mu po plecach. Wpa­trująca się w niego istota miała duże, ciemne oczy, wydatne szczęki i lśniące, ostre kły. W półmroku przypominała bestię rodem z koszmaru - szczególnie komuś takiemu jak Pellae­on, kto doskonale wiedział, do jakich zadań Thrawn używa Rukha i innych Noghrich.

- Wykonuję tylko swoje obowiązki - powiedział w koń­cu Rukh. Niedbale skinął żylastą ręką w kierunku wewnętrz­nych drzwi i kapitan zauważył błysk wąskiego noża, który w jednej chwili zniknął w rękawie Noghriego. Rukh zacisnął, a potem rozluźnił pięść. Pod ciemną skórą wyraźnie widać było pracujące mięśnie. - Może pan wejść.

- Bardzo dziękuję - mruknął Pellaeon. Ponownie obcią­gnął mundur i odwrócił się w stronę drzwi. Te otworzyły się natychmiast, gdy się do nich zbliżył. Wkroczył do środka i znalazł się w... nastrojowo oświetlonym muzeum sztuki.

Stanął jak wryty. Opanowując zdumienie, rozejrzał się do­koła. Ściany i sufit w kształcie kopuły były pokryte malowi­dłami i płaskorzeźbami. Parę z nich przypominało trochę dzieła ludzkich twórców, ale większość była obcego pocho­dzenia. W różnych miejscach kabiny poustawiano rzeźby: część na cokołach, inne wprost na podłodze. Pośrodku, w dwóch kręgach, stały szklane gabloty. Zewnętrzny krąg był nieco wyższy. Na ile Pellaeon mógł dostrzec, w gablotach tak­że znajdowały się dzieła sztuki.

W samym środku podwójnego kręgu, na fotelu będącym idealną kopią znajdującego się na mostku fotela admiralskiego siedział nieruchomo wielki admirał Thrawn.

Jego granatowoczarne włosy lśniły w półmroku. Blado - niebieska skóra wydawała się lodowata i zupełnie nie pasowa­ła do ludzkiej sylwetki. Opierał głowę o zagłówek, a pod pół - przymkniętymi powiekami błyszczały czerwone źrenice.

Pellaeon zwilżył wargi koniuszkiem języka. Świadomość, iż bezceremonialnie wkroczył do sanktuarium Thrawna, spra­wiła, że nagle poczuł się niepewnie. Jeśli admirał uzna za sto­sowne okazać niezadowolenie, to...

- Proszę wejść, kapitanie - spokojny głos Thrawna przerwał jego rozmyślania. Oczy admirała były wciąż lekko przymknięte. Starannie wyważonym gestem zaprosił gościa do środka. - Co pan o tym sądzi?

- To... bardzo interesujące, panie admirale - Pellaeon nie potrafił wymyślić nic innego. Podszedł do zewnętrznego kręgu gablot.

- Oczywiście, to wszystko hologramy - wyjaśnił Thrawn. Kapitan zauważył nutkę żalu w jego głosie. - I to zarówno malowidła, jak i rzeźby. Część oryginałów uległa zniszczeniu, a większość tych, które ocalały, znajduje się na planetach zaj­mowanych obecnie przez Rebeliantów.

- Rozumiem, panie admirale - przytaknął Pellaeon. - Pomyślałem, że zainteresuje pana wiadomość, że statki zwia­dowcze powróciły z układu Obroa-skai. Za parę minut do­wódca grupy będzie mógł złożyć szczegółowy raport.

Thrawn skinął głową.

- Czy zdołali się podłączyć do centralnej bazy danych?

- Tak, odnieśli spory sukces. Jeszcze nie wiem, czy zdą­żyli skopiować całość informacji - próbowano im w tym przeszkodzić. Wysłano za nimi pościg, ale dowódca zwiadu twierdzi, że go zgubił.

Przez chwilę admirał się nie odzywał.

- Nie - powiedział w końcu - nie wierzę, że mu się to udało. Szczególnie jeśli ścigali go Rebelianci. - Wziął głębo­ki oddech i wyprostował się w fotelu. Po raz pierwszy od wej­ścia Pellaeona otworzył szeroko jarzące się czerwienią oczy.

Kapitan wytrzymał ich spojrzenie i poczuł się z tego dum­ny. Wielu wysokich rangą dowódców i urzędników Imperium nigdy nie nauczyło się spokojnie w nie patrzeć. W obecności Thrawna czuli się nieswojo i zapewne dlatego admirał tak dużo czasu w swojej karierze spędził na Nieznanych Teryto­riach, próbując podporządkować władzy Imperium te na wpół barbarzyńskie obszary galaktyki. Jego olśniewające sukcesy przyniosły mu tytuł lordowski i biały mundur wielkiego admi­rała - był jedynym nieczłowiekiem, który kiedykolwiek do­stąpił tego zaszczytu z woli Imperatora.

Jak na ironię, stał się tym samym jeszcze bardziej niezastą­piony w toczących się na pograniczu wojnach. Pellaeon wielo­krotnie zastanawiał się, jak potoczyłyby się losy bitwy pod Endor, gdyby to Thrawn, a nie Vader, dowodził „Egzekutorem".

- Tak jest, panie admirale. Poleciłem już ogłosić żółty alarm dla patrolowców. Czy mamy przejść na czerwony?

- Na razie nie - odparł Thrawn. - Mamy jeszcze parę minut. Proszę mi powiedzieć, czy zna się pan na sztuce, kapi­tanie?

- No... nie bardzo - wyjąkał Pellaeon, zbity z tropu na­głą zmianą tematu. - Nigdy nie miałem czasu na takie rzeczy.

- A powinien pan znaleźć na to czas. - Thrawn wskazał jedną z gablot znajdującą się w wewnętrznym kręgu, po pra­wej stronie. - Malarstwo z Saffy - objaśnił. - Około 1550 do 2200 ery preimperialnej. Proszę zauważyć zmianę stylu... o tu... w następstwie pierwszych kontaktów z cywilizacją z Thennqory. A tam - wskazał na lewo - ma pan przykłady sztuki paonidzkiej. Niech pan zwróci uwagę na podobieństwa z wczesną sztuką saffiańską, a także z płaskorzeźbami z Vaathkree z połowy osiemnastego stulecia ery preimperialnej.

- Tak, rzeczywiście - potwierdził Pellaeon bez przeko­nania. - Panie admirale, czy nie powinniśmy...?

Przerwał mu przenikliwy dźwięk dzwonka.

- Mostek do wielkiego admirała Thrawna - rozległ się przez interkom zdenerwowany głos porucznika Tschela. - Panie admirale, zostaliśmy zaatakowani!

Thrawn przełączył komunikator.

- Tu Thrawn - odparł ze spokojem. - Proszę ogłosić czerwony alarm i podać mi szczegóły. Tylko wolno i po kolei, jeśli to możliwe.

- Tak jest. - Zaczęły migać światła alarmowe. Pellaeon usłyszał przytłumiony odgłos wycia syren. - Nasze czujniki wykryły cztery fregaty szturmowe Nowej Republiki - infor­mował Tschel. Jego głos był wciąż napięty, ale porucznik sta­rał się nad nim panować. - Oraz co najmniej trzy eskadry myśliwców. Tworzą luźną formację w kształcie klina. Nadla­tują z kierunku, z którego przybyły statki zwiadowcze.

Kapitan zaklął w duchu. Jeden niszczyciel gwiezdny z nie­doświadczoną załogą przeciw czterem fregatom osłanianym przez myśliwce...

- Pełna moc silników - zawołał do interkomu. - Przy­gotować się do skoku w nadprzestrzeń. - Ruszył w stronę drzwi...

- Niech pan się wstrzyma z wykonaniem tego ostatniego rozkazu, poruczniku - polecił ze stoickim spokojem Thrawn. - Załogi myśliwców na miejsca, włączyć pola ochronne.

Pellaeon odwrócił się gwałtownie.

- Ależ, panie admirale...

Thrawn uciszył go machnięciem ręki.

- Niech pan tu podejdzie, kapitanie. Przyjrzyjmy się sy­tuacji...

Wcisnął guzik i w jednej chwili wystawa sztuki zniknęła. Pomieszczenie zamieniło się w miniaturę mostka. Na ścianach i w podwójnym kręgu pojawiły się dane o pozycji statku, sil­nikach i stanie uzbrojenia. Wolną przestrzeń wypełnił holo­gram obrazujący aktualną sytuację taktyczną. Migająca w rogu sfera oznaczała napastników. Tuż obok, na ścianie, wyświetlił się napis informujący, że do nawiązania kontaktu bojowego pozostało dwanaście minut.

- Na szczęście statki zwiadowcze zyskały wystarczającą przewagę i nie są bezpośrednio zagrożone - skomentował Thrawn. - Spróbujmy się zatem dowiedzieć, z kim właści­wie mamy do czynienia. Mostek: niech trzy najbliższe patro­lowce zaatakują nieprzyjaciela.

- Tak jest.

Na hologramie trzy niebieskie punkciki oderwały się od li­nii patrolowców i skierowały w stronę napastników. Kątem oka Pellaeon zauważył, że Thrawn pochylił się do przodu, gdy fregaty i myśliwce republikańskie w odpowiedzi zmieniły swój szyk. Jeden z niebieskich punkcików zgasł...

- Doskonale - stwierdził admirał i opadł na oparcie fote­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin