Lackey Mercedes - Strzaly Krolowej.txt

(484 KB) Pobierz
   MERCEDES LACKEY
   Strza�y Kr�lowej
   (T�umaczy� Leszek Ry�)
   
   
   PIERWSZY
   
   �agodny wietrzyk szele�ci� li��mi, co, jak si� zdawa�o, nie przyci�ga�o uwagi siedz�cej pod drzewem dziewczynki. Trzynastoletnie mniej wi�cej dziecko nale�a�o - s�dz�c z prostego odzienia - do jednej z zamieszkuj�cych Grody Granicznej Krainy Valdemaru, pobo�nych i wiernych surowym obyczajom rodzin, osiad�ych tu ledwie od dw�ch pokole�. Jej ubranie, jak ka�dego dziewcz�cia z Grodu, sk�ada�o si� z prostych, br�zowych bryczes�w i d�ugiej tuniki z r�kawami. Niesforne, br�zowe loki przyci�to kr�tko, daremnie pr�buj�c poskromi� je stosownie do przyj�tych obyczaj�w. Dla kogo� znaj�cego ten lud przedstawia�aby dziwny widok, gdy� zaj�ta czesaniem niebarwionej we�ny - kt�r� wcze�niej w�asnor�cznie czy�ci�a - czyta�a. W Grodzie jedynie kilka dziewcz�t posiad�o t� sztuk� i �adna nie robi�a tego dla przyjemno�ci. By� to przywilej od wiek�w zastrze�ony dla m�czyzn i ch�opc�w. Przeznaczeniem kobiet nie by�a nauka! Dziewcz� przy lekturze - nawet �l�cz�ce r�wnocze�nie nad czym�, co uchodzi�o niewie�cie - by�o tak nie na miejscu jak purpurowa s�jka zab��kana w stadzie wron.
   Gdyby w tej chwili ktokolwiek m�g� odgadn�� jej my�li, przekona�by si�, i� wi�kszym jest jeszcze odszczepie�cem, ni� wskazywa�oby na to jej zainteresowanie ksi��kami.
   
   * * *
   W ciemno�ci Vanyel by� tylko niewyra�nym kszta�tem u jej boku. Noc by�a bezksi�ycowa, jedynie s�abe �wiat�o gwiazd s�czy�o si� poprzez ga��zie krzew�w cykuty, pod kt�rymi le�eli ukryci. Cho� byli tak blisko siebie, �e przesun�wszy d�o� ledwie o u�amek cala, mog�aby go dotkn��, jego obecno�� zdradza� jedynie s�abiutki odg�os oddechu. Zachowywa�a cisz�, ale w ryzach trzyma�y j� tylko trening i dyscyplina; zwykle w takich okoliczno�ciach trz�s�aby si� ca�a, g�o�no przy tym dzwoni�c z�bami Odbijaj�cy si� od �niegu nik�y blask gwiazd wystarcza�, by mogli zobaczy�, jak szlakiem biegn�cym prze��cz� nadci�ga �miertelne niebezpiecze�stwo dla Valdemaru.
   Poni�ej p�ki skalnej, na kt�rej le�eli, w�skim przesmykiem pomi�dzy Dellcrag i g�r� Thurlos kroczy�a armia S�ug Mroku. Byli niemal tak milcz�cy, jak obserwuj�ca ich para. Zdradza�o ich jedynie skrzypienie �niegu, z rzadka trzask �amanej ga��zi, cichutkie pobrz�kiwanie zbroi lub ko�skiej uprz�y. Dyscyplina, z jak� ci�gn�� �w poch�d, budzi�a jej zachwyt i przera�enie. Jak�e za�oga malutkiej plac�wki Stra�y Granicznej mog�a marzy� o stawieniu czo�a tym wojownikom, kt�rzy byli zarazem magami?! Czy� nie do��, �e by�o ich stokro� wi�cej? Nie byli to pro�ci barbarzy�cy, �atwi do pokonania cho�by dzi�ki temu, �e nikogo spo�r�d siebie nie potrafili uzna� za przyw�dc�. Nie, ci wojownicy podporz�dkowali si� �elaznej woli wodza - i nie by� on gorszy od �adnego dow�dcy Valdemaru - a w swych szeregach mieli tylko do�wiadczonych i wyszkolonych �o�nierzy.
   Patrzy�a jak w transie na sun�ce szeregi. Drgn�a przestraszona, kiedy d�o� Vanyela lekko dotkn�a jej karku. Poci�gn�� j� delikatnie za r�kaw. Zachowuj�c ostro�no��, pos�usznie wype�z�a spod krzew�w.
   - I co teraz? - wyszepta�a, kiedy od S�ug Mroku bezpiecznie oddzieli�y ich masywne, skaliste wyst�py na kraw�dzi p�ki.
   - Jedno z nas musi zawiadomi� Kr�la, podczas gdy drugie zagrodzi im drog� u wylotu prze��czy...
   - Na czele jakiej armii? - zapyta�a, ze strachu w jej glosie pojawi� si� ton zjadliwego sarkazmu.
   - Zapominasz siostrzyczko, �e ja nie potrzebuj� armii... - Raptowny b�ysk z wyci�gni�tej r�ki Vanyela wydoby� z ciemno�ci jego ironiczny u�miech, na mgnienie oblewaj�c bia�y mundur niesamowitym, niebieskawym �wiat�em.
   Zadr�a�a. Zawsze wydawa�o si� jej, �e w ponurych rysach jego twarzy skrywa si� cie� grzechu, a teraz, w niebieskawej po�wiacie wygl�da�y one demonicznie. Vanyel rzuca� na ni� czar, w kt�rym by�o co� chorobliwego. Ten cz�owiek by� niebezpieczny. W niczym nie przypomina� �agodnego towarzysza jej �ycia, barda Stefena. Niewykluczone, �e by� ostatnim i - jak powiadali niekt�rzy - najlepszym magiem Herold�w. Armia Milcz�cych S�ug zniszczy�a pozosta�ych, jednego po drugim. Jedynie Vanyel by� na tyle pot�ny, by oprze� si� ich zjednoczonej mocy. Ona, w kt�rej duszy tak�e tli�a si� iskierka magii, niemal namacalnie odczuwa�a na sobie jego moc, nawet je�li nie pos�ugiwa� si� ni�.
   - Razem z moim Towarzyszem mo�emy sprosta� tysi�cu tych pan�w nad wied�mami - ci�gn�� zawadiacko. - Pr�cz tego przez wylot prze��czy nie przeci�nie si� naraz wi�cej jak trzech m��w obok siebie. Z �atwo�ci� mo�emy ich tam powstrzyma�. A przy tym �ycz� sobie, by Stefen znalaz� si� jak najdalej st�d. Nas dw�ch Yfandes by nie ud�wign��, lecz ty jeste� tak lekka, �e Evalie z �atwo�ci� was uniesie.
   Schyli�a g�ow�, poddaj�c si� jego woli.
   - Nie podoba mi si� to...
   - Wiem, siostrzyczko, ale w tobie tli si� p�omyczek cennej magii, a Evalie potrafi by� naprawd� �mig�a. Im pr�dzej wyruszysz, tym pr�dzej sprowadzisz pomoc.
   - Vanyel... - dotkn�a jego d�oni, okrytej futrzan� r�kawic�. - U... uwa�aj na siebie...
   Nagle zl�k�a si� bardziej o niego ni� o siebie. Kiedy Kr�l obarczy� go t� misj�, Vanyel wygl�da�, jakby postrada� rozum, jak cz�owiek kt�ry zobaczy� w�asn� �mier�.
   - Na tyle, na ile to tylko b�dzie mo�liwe, siostrzyczko. Przysi�gam, nie porw� si� na nic, do czego nie zostan� zmuszany.
   Nim serce zabi�o, siedzia�a mocno w siodle Evalie, galopuj�cej niczym wicher przyobleczony w ko�skie kszta�ty. Za plecami czu�a obejmuj�cego j� w pasie barda Stefena. Wsp�czu�a mu: Evalie by�a dla niego obcym stworzeniem, nie potrafi� dostosowa� si� do rytmu ko�skiego kroku i wisia� niezdarnie uczepiony siod�a, podczas gdy ona czu�a si� jak zro�ni�ta w jedno ze swoim Towarzyszem, sp�ywa�a na ni� magia, odbierana jedynie przez Herold�w.
   Galopowali jak oszalali, na z�amanie karku. Gdy przeje�d�ali pod drzewami, ich konary - niczym piszczele ko�ciotrupa - pr�bowa�y ich schwyci�, �ci�gn�� z grzbietu Evalie. Lecz zwinny jak �asica Towarzysz zawsze wywija� si� przypominaj�cym pazury ga��ziom.
   - Milcz�cy S�udzy... - Stefen krzycza� jej wprost do ucha - ... musz� wiedzie�, ze kto� p�dzi po pomoc, o�ywiaj� te drzewa przeciw nam!
   Zrozumia�a, gdy Evalie unikn�a kolejnej pu�apki, ze Stefen mia� racj�. Drzewa istotnie porusza�y si� jakby z w�asnej woli, a nie tylko targane wichur�. Si�ga�y przed siebie zg�odnia�e, gniewne. Na karku poczu�a gor�ce tchnienie mrocznej magii, jak cuchn�cy oddech zwierz�cia �ywi�cego si� padlin�. Oczy Evalie szeroko otwiera� nie tylko strach, wiedzia�a, �e Towarzysz tak�e czuje oddzia�ywanie tajemnych mocy.
   Przynagli�a Evalie i Towarzysz przyspieszy� jeszcze kroku. Jego szyja i boki pieni�y si� od zamarzaj�cego niemal natychmiast potu. Wydawa�o si�, �e konary drzew ch�oszcz� z bezsilnego rozczarowania i w�ciek�o�ci, gdy wypadli na skraj kniei. Przed nimi, prosto jak strzeli�, rozpo�ciera�a si� droga do stolicy. Evalie prawie przefrun�a ponad powalonym gigantem puszczy, by z triumfalnym r�eniem stan�� na ubitym trakcie...
   
   * * *
   Talia zamruga�a, nagle wyrwana z uroku, kt�ry rzuci�a na ni� ksi��ka. Zagubi�a si� w tym �nie na jawie utkanym specjalnie dla niej przez opowie��, teraz jednak�e marzenie ulotni�o si� bezpowrotnie. Z oddali kto� wo�a� j� po imieniu. Szybko poderwa�a g�ow�, odrzucaj�c spadaj�ce na oczy niesforne loki. Nie opodal drzwi rodzinnego domu dostrzeg�a kanciast� posta� odzianej na ciemno Keldar, Pierwszej �ony. Sta�a sztywno wyprostowana, zwini�te w pi�ci d�onie wspar�a na biodrach, a bij�ca z jej postury surowo�� wskazywa�a, �e oczekuje odpowiedzi Talii, nie grzesz�c przy tym nadmiarem cierpliwo�ci.
   Talia westchn�a �a�o�nie. Zebra�a we�n� oraz druciane szczotki, zamkn�a oprawiony w p��tno, podniszczony tomik i od�o�y�a na bok kamienie, kt�rymi przyciska�a strony, gdy mia�a r�ce zaj�te prac�. Starannie zaznaczy�a stron� cennym skrawkiem wst��ki, chocia� wiedzia�a, �e i bez niej nie mia�aby k�opotu z odnalezieniem w�a�ciwego fragmentu. Keldar nie mog�a wybra� gorszej chwili: Herold Vanyel by� osamotniony, otoczony S�ugami Ciemno�ci, nikt nie wiedzia�, �e grozi mu niebezpiecze�stwo pr�cz jego Towarzysza i barda Stefena. Znaj�c Keldar, up�yn� godziny, zanim b�dzie mog�a powr�ci� do opowie�ci, mo�e stanie si� to dopiero nazajutrz. Keldar by�a bieg�a w wynajdywaniu niezliczonych zaj��, byle tylko odebra� Talii przyjemno�� czerpan� z czytania, przyjemno��, na kt�r� niegdy� sama z oci�ganiem przyzwoli�a. Keldar by�a jednak Pierwsz� �on�, jej g�os rozstrzyga� we Dworze, trzeba by�o mu ulega�, albo cierpie� za niepos�usze�stwo.
   Talia odpowiedzia�a na wezwanie z pokor�, jak� tylko mog�a z siebie wykrzesa�. Ksi��eczk� razem z czesan� i nie czesan� we�n� oraz wrzecionem ostro�nie w�o�y�a do koszyka z wieczkiem. W�drowny handlarz, od kt�rego dosta�a j� przed tygodniem, wielokrotnie zapewnia�, �e dla niego nie ma ju� �adnej warto�ci. Dla niej, jako jedna z trzech ksi��ek, kt�rych by�a w�a�cicielk� i - co wa�niejsze - jedyna dot�d nie przeczytana, by�a skarbem. Tego popo�udnia na godzin� zosta�a przeniesiona w nieznany �wiat Herold�w i Towarzyszy, �wiat przepojony magi� i pe�en przyg�d. Powr�t do dnia powszedniego, codziennego kieratu, widoku kwa�nej miny Keldar by� bolesnym zawodem, Starannie rozpogodzi�a czo�o, w nadziei �e zdo�a skry� niezadowolenie, i pochmurna, z koszykiem w r�ce z wolna ruszy�a drog� do Dworu. Jednak, obserwuj�c twardniej�ce rysy twarzy Pierwszej �ony, mia�a niemi�e uczucie, �e pomimo stara� nie wyprowadzi Keldar w pole.
   Oznaki buntu nie usz�y uwagi Keldar, widoczne mimo wysi�k�w dziewczynki. By�y one dostatecznie wyra�ne dla kogo� do�wiadczonego w radzeniu sobie z dzie�mi: lekkie pow��czenie nogami, pos�pny wzrok. Usta Keldar zacisn�y si� niedostrzegalnie. Trzyna�cie lat, a mimo to wci�� stara si� zrzuci� jarzmo, kt�re sami bogowie na�o�yli na jej barki! Doskonale, to si� zmieni i to wkr�tce. Nied�ugo zabraknie jej czasu na g�upie opowie�ci, na marnotrawstwo czasu.
   - Przesta� si� tak gapi�...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin