Rosja nie jest wiarygodna w tym śledztwie(rozmowa z Mariuszem Pilisem).doc

(37 KB) Pobierz
Rosja nie jest wiarygodna w tym śledztwie

Rosja nie jest wiarygodna w tym śledztwie

 

Z Mariuszem Pilisem, reżyserem filmu „List z Polski” poświęconego katastrofie smoleńskiej, rozmawia Łukasz Sianożęcki

 

Skąd pomysł nakręcenia filmu poświęconego katastrofie pod Smoleńskiem, osadzonego w kontekście polityki międzynarodowej?

- Chciałbym zacząć od rzeczy porządkującej, czyli od przypomnienia, że nie jest to mój pierwszy film dokumentalny. Filmy robię od 1995 roku. Wcześniej zajmowałem się przede wszystkim obserwacją Rosji, Kaukazu, czyli przede wszystkim Czeczenii, Azji Centralnej, Bliskiego Wschodu. Jest to kolejny dokument wśród tematów, które lubię podejmować. Czyli takich, które ukazują problemy w skali makro, choć w jakiś sposób zaczynają się od konkretnych wydarzeń. Podstawę do stworzenia „Listu z Polski” napisało życie. Tragedia z 10 kwietnia wstrząsnęła wszystkimi Polakami do głębi, bez względu na opcję polityczną czy światopogląd. Natomiast ja osobiście postrzegam tę tragedię jako swego rodzaju – być może zupełnie przypadkowy – element bardzo szerokiej gry politycznej, która obecnie się toczy. Więc nawet jeśli katastrofa to tylko wynik złych warunków pogodowych czy innych rzeczy, które by wykluczały działanie osób trzecich, to mimo wszystko ma ona olbrzymie konsekwencje dla Polski zarówno wewnątrz kraju, jak i na zewnątrz. I to już dziś widać, gdzie tracimy pole, w jaki sposób jesteśmy postrzegani, szczególnie przez tych, którzy na nas stawiali. Mam tu na myśli ścianę wschodnią Europy. Obserwacja tego regionu i polityka Rosji zawsze mnie interesowały. „List z Polski” też jest w dużej mierze próbą obserwacji Rosji. Tyle że w odniesieniu do Polski, a nie do regionów, w których do tej pory obserwowałem jej poczynania. Toteż powstanie tego filmu było dla mnie czymś naturalnym, choć bardzo emocjonalnym. Przecież dotyczy on straszliwej polskiej tragedii. To mój pierwszy film o Polsce i o naszych sprawach.

 

Dlaczego wyemitowano go w Holandii? Czy polskie media nie były zainteresowane tego typu produkcją?

- Ja już od lat współpracuję z telewizjami brytyjskimi, holenderskimi, a także z kontynentu amerykańskiego, więc to nie jest dla mnie pierwsza tego typu sytuacja. I tam jako twórca jestem bardziej rozpoznawalny niż w Polsce – mimo że większość filmów kierowałem zawsze do polskiego widza. Zwrócenie uwagi holenderskich producentów telewizyjnych na to zagadnienie nie było szczególnie trudne. Oni już od pewnego czasu przyglądają się kwestii smoleńskiej. Może nie aż tak intensywnie jak polskie media, ale jednak interesują się nią, gdyż definiują ją podobnie jak polski Sejm, czyli jako największą tragedię naszego kraju od zakończenia II wojny światowej. Uważają, że jest to temat bardzo istotny. Jeśli chodzi o telewizje komercyjne w Polsce, to są one nastawione na zupełnie innego rodzaju produkcje. Natomiast co do telewizji publicznej – jeżeli weźmiemy pod uwagę to, jak w ostatnich latach była ona rozchwiana, rozmowa na temat poważnych projektów z tą stacją okazuje się bardzo trudna.

 

TVP może żałować chyba, że nie podjęła z Panem współpracy, o „Liście z Polski” robi się z każdym dniem coraz głośniej…

- Jestem pozytywnie zaskoczony tym, co spotyka mój film w internecie. Liczba jego wyświetleń rośnie w sposób nieprawdopodobny, wręcz lawinowo. To nastraja bardzo pozytywnie. To trudny temat, drażliwy. Popularność filmu w internecie pokazuje, jak bardzo ludzie chcą wiedzieć, a przede wszystkim uczestniczyć w publicznym mówieniu prawdy. Głównym celem twórcy filmu jest zawsze to, aby jego dzieło obejrzało jak najwięcej osób. Dziś nie muszę rozmawiać z polską telewizją, aby ten film obejrzeli Polacy. Do tej pory nie zastanawiałem się nad tym, jakie możliwości ma sieć, a ten film pokazuje mi, że jest to zupełnie odrębny, bardzo szeroki obieg informacji. Niemniej ważny, a często dużo bardziej prawdziwy. Cieszę się więc, że Polacy mają do niego niemal nieograniczony dostęp. Wiem wprawdzie, że pewną barierę może stanowić język, gdyż część bohaterów filmu wypowiada się po angielsku, rosyjsku czy ukraińsku, ale z tego, co wiem, internauci już uporali się z tym problemem. I tak, jak pan mówi, to nie miała być laurka, których pełno w mainstreamie. Jest to obraz moich przemyśleń o tym, jakie mechanizmy uruchomiła tragedia z 10 kwietnia. Ale nie zajmowałem się tym, co stało się wewnątrz naszego kraju, bo na ten temat należałoby zrobić nie jeden film, ale dziesięć. Natomiast opowiedziałem to, o czym Polacy w gruncie rzeczy wiedzą najmniej. Czyli, jaki sygnał poszedł w świat po tej tragedii, a zwłaszcza do naszych sąsiadów. Chciałem pokazać, jak ta katastrofa wpisuje się w pewien obszar gry na kontynencie eurazjatyckim. Mam nadzieję, że zostało to opowiedziane klarownie i jasno na tyle, że ludzie w pełni to zrozumieją. Do tej pory powstało już wiele produkcji, które w dobry sposób opisują skalę tej tragedii. Mnie natomiast interesują konsekwencje, które pociąga za sobą to kwietniowe wydarzenie.

 

Pański dokument przywołuje szereg kluczowych pytań, które Polacy zadają sobie od czasu katastrofy. Które z nich uznałby Pan za najważniejsze?

- Ciężko wybrać, gdyż każde z tych pytań, na które nie mamy odpowiedzi, jest szokujące. Szokująca jest np. kwestia wymiany żarówek na lotnisku. Tak samo zostawienie wraku samolotu przez pół roku pod gołym niebem, co niemal automatycznie wyklucza go jako potencjalny dowód w sprawie. Są to rzeczy, których osobiście kompletnie nie rozumiem. Może część społeczeństwa to rozumie, ja jednak nie. Nie wiem, dlaczego nie domagaliśmy się aktywniej, dłużej chociażby przykrycia tego samolotu. Ponadto jeżeli po pół roku polscy archeolodzy znajdują na miejscu katastrofy ludzkie szczątki i tysiące części samolotu, to należy zadać co najmniej dwa fundamentalne pytania: w jaki sposób Rosja zamierza zbudować swoją wiarygodność w tym śledztwie? Ponieważ wszystko, co robiła do tej pory, wskazuje na, że wiarygodna nie jest. Drugie pytanie brzmi nieco smutniej, gdyż chodzi o komentarz do sprawy tych, którym powinniśmy ufać w stu procentach, czyli naszym władzom. Ludzi, którzy uspokajali nas, że wszystko jest w porządku, że wszystko jest zebrane i jest pod jak najlepszą ochroną. Do dziś, niestety, nie słyszę słów reakcji polskich władz dotyczących tych problematycznych kwestii. Niemal całkowite przekazanie śledztwa przez nasz rząd stronie rosyjskiej sprawia, iż jestem upoważniony do zadawania tych wszystkich pytań. Kwestie żarówek czy wraku to nie są sprawy normalne. Proszę mi wierzyć, że ci, którzy oglądali ten film w Holandii, również tak uważają.

 

Przejdźmy do symbolicznej warstwy filmu. Czy nie bał się Pan zastosować tak czytelnych nawiązań do zdrady narodowej, jakim jest choćby obraz Matejki „Rejtan” w zestawieniu ze zdjęciami polskich polityków w towarzystwie rosyjskich władców?

- Należy przede wszystkim zwrócić uwagę, że w moim filmie perspektywa Rejtana, czyli to, jak całą scenę widać jego oczyma, interesuje mnie w niewielkim stopniu. Bardziej interesująca jest perspektywa balkonu. To jest miejsce, z którego widać wszystko. Na tym balkonie siedzi ambasador rosyjski. I ta perspektywa z punktu widzenia tego, co chciałem opowiedzieć, jest najważniejsza. Bo właśnie ona jest w stanie odsłonić i w pełni ukazać spór, który się toczy w Polsce. I przedstawić może nie tyle to, na czym on polega, ale czym może skutkować. Ten balkon, ta perspektywa jest też potrzebna nam, Polakom, abyśmy rozumieli, w jakich czasach żyjemy, w jakich realiach, co wpływa na pozycję, w której znajduje się Polska. Mam tu na myśli nasz prestiż, stabilność, bezpieczeństwo czy to, kto się z nami liczy. Spójrzmy na nasz kraj z perspektywy, którą proponuję widzowi, czyli pewnej definicji ścierania się interesów imperiów na obszarze Eurazji, a którą w moim filmie przytacza profesor Andrzej Nowak. Jeżeli uzmysłowimy sobie, że w ostatnich latach skończyła się rewolucja tulipanów w Kirgistanie, nastąpił bezpardonowy atak na rewolucję róż w Gruzji, zakończyła się „pomarańczowa rewolucja”, kończy się budowa Nord Streamu, który Polska przez szereg lat kontestowała i uznawała za jeden z najgorszych projektów europejskich, który eliminuje Europę Środkową z podmiotowego traktowania, to mamy obraz bardzo pesymistyczny. I tu, choć pytanie to nie pada w filmie, nasuwa się samo – co będzie dalej? Sytuacja, która powstaje obecnie w naszym regionie, a której jednym z elementów jest śmierć Lecha Kaczyńskiego, nie nastraja pozytywnie. Kiedy obserwuje się pewne rzeczy, które rozgrywają się wokół Polski, zwłaszcza u naszych wschodnich sąsiadów, zrozumiałe jest to, że możemy być pełni obaw.

 

Film ukazuje, że kłamstwo katyńskie było fundamentem władzy komunistycznej w Polsce w latach 1945-1989. Podwaliną jakiego zjawiska może się stać kłamstwo smoleńskie?

- Jeżeli mówimy o samej tragedii smoleńskiej, to miałem nadzieję, jeśli w ogóle w takiej szczególnej i tragicznej sytuacji można mówić w ten sposób, że stanie się ona fundamentem jednoczącym Polaków. Jako Polak mam ogromną potrzebę, abyśmy zrozumieli, przed jaką tragedią stoimy, i żebyśmy się nie dzielili. Już dziś, niestety, wygląda na to, że tak nie będzie. Ta sprawa będzie nas dzieliła przez lata, jeśli nie przez dziesiątki lat. A to, niestety, skutkuje na zewnątrz. To nas osłabia jako kraj. To jest konkluzja, która na dziś jest najbardziej czytelna. Rodzą się kolejne pytania. Czy będziemy umieli zareagować, jeśli prawda o tej tragedii okaże się trudniejsza, niż się do tej pory mówi? Czy jako Naród będziemy mogli liczyć na czytelne sygnały z góry? Jak dotąd, moim zdaniem, tych sygnałów brakuje. Sygnałów autentycznego przejęcia się sprawami Polaków. To też jest dla mnie rzecz kompletnie niezrozumiała. I jako obywatel oceniam to bardzo źle.

 

Dziękuję za rozmowę.

 

www.naszdziennik.pl

Zgłoś jeśli naruszono regulamin