Gurdzijew.doc

(1518 KB) Pobierz
Książę Jurij Lubowiecki

Wstęp do wydania angielskiego

 

Gurdżijew prawie całe swoje życie poświęcił na bezpośrednie przekazywanie uczniom systemu poznania; dopiero na krótko przed śmiercią zdecydował się na opublikowanie pierwszej z trzech książek, w których zawarł swoje idee, zatytułowanej: Wszystko i o wszystkim, albo Opowieści Belzebuba [All and Everything: Beelzebub's Tales to His Grandson, Routledge & Kegan Paul Limited, Londyn 1950]. Cytując jego własne słowa, celem Opowieści Belzebuba miało być bezlitosne zniszczenie – poprzez wywołanie w umyśle czytelnika strumienia niepowszednich myśli – przekonań i poglądów, które na przestrzeni wieków zakorzeniły się w umysłach i uczuciach ludzi.

 

Dziesięć lat po śmierci Gurdżijewa jego uczniowie postanowili opublikować całość jego idei, do których dotychczas tylko oni mieli dostęp.

 

Drugi tom, stanowiący to, co Gurdżijew nazwał drugim cyklem swoich pism, opublikowany po raz pierwszy we Francji w 1960 roku, ukazuje się teraz po angielsku pod tytułem Spotkania z wybitnymi ludźmi. Jak powiedział sam Gurdżijew, jego zadaniem w tym cyklu było dostarczenie “materiału potrzebnego do stworzenia odczucia nowego świata" – odczucia rzucającego inne światło na życie człowieka. Jednocześnie jest to książka autobiograficzna, która zawiera jedyne dostępne informacje na temat wczesnych etapów jego życia oraz źródeł posiadanego przez niego poznania.

 

Gurdżijew zaczyna od opisu zdarzeń ze swego dzieciństwa, szczególnie zaś wpływu ojca, jednego z ostatnich ludzi, którzy przechowali ślady pradawnej kultury, przekazywanej drogą tradycji ustnej. Dostawszy się w młodości pod kuratelę dziekana Katedry w Karsie, otrzymał od tego człowieka – który wiedział, jak pielęgnować zamiłowanie do ważkich wartości – zarówno przeszkolenie religijne, jak i nowoczesne wychowanie naukowe.

 

W miarę jak dorastał, jego pragnienie zrozumienia sensu ludzkiego życia stało się tak silne, że zaczął przyciągać do siebie grupę “wybitnych ludzi" – wśród nich inżynierów, lekarzy, archeologów itd. Wyruszył z nimi do wielu krajów Bliskiego Wschodu i Azji Środkowej w poszukiwaniu poznania, które, jak czuli, na pewno kiedyś istniało, ale którego prawie wszystkie ślady gdzieś zaginęły.

 

Po wielu ogromnych i nieprzewidzianych trudach odnalazł, wraz ze swoimi towarzyszami, zaledwie kilka osób i odizolowanych grup – za każdym razem otrzymując od nich fragmenty owego poznania – aż do chwili, w której wrota pewnej szkoły, gdzie wreszcie pojął, jak można połączyć wszystkie zasady ezoterycznego nauczania, stanęły przed nim otworem. Szkołę tę nazywa po prostu Bractwem Światowym i nic poza tym o niej nie mówi.

 

Od tego momentu, aż do samej śmierci, Gurdżijew zaczyna “żyć" tymi zasadami, wystawiając je na próbę najsurowszych dyscyplin wewnętrznych.

 

Gurdżijew wspomina również o trzecim cyklu swoich dzieł, zatytułowanym Życie jest rzeczywiste tylko wówczas, gdy “Ja jestem". Jego celem w tym cyklu było “asystowanie przy powstawaniu w myśli i czuciu człowieka prawdziwego obrazu rzeczywistego świata, zamiast świata iluzorycznego, który człowiek postrzega obecnie".

 

Trzecia książka składa się głównie z wypowiedzi i wykładów Gurdżijewa przeznaczonych dla jego uczniów. Ukazuje on w niej drogę do bezpośredniej pracy nad sobą, wskazuje pułapki oraz udostępnia środki umożliwiające lepsze zrozumienie warunków wewnętrznych, niezbędnych do samorozwoju człowieka.

Od tłumacza wydania francuskiego

 

Praca Gurdżijewa ma wiele aspektów. Ale bez względu na to, w jakiej formie on sam się wyraża, jego głos zawsze brzmi jak wezwanie.

 

Gurdżijew apeluje do nas, ponieważ cierpi z powodu wewnętrznego chaosu, w jakim żyjemy.

 

Wzywa nas do otwarcia naszych oczu.

 

Pyta, dlaczego znaleźliśmy się tutaj, czego pragniemy, jakim siłom jesteśmy posłuszni. I przede wszystkim pyta nas, czy rozumiemy, czym jesteśmy.

 

Chce, żebyśmy wszystko podali w wątpliwość.

 

Ponieważ nalega i jego uporczywość zmusza nas do odpowiedzi, powstaje w ten sposób związek między nim i nami, związek, który stanowi integralną część jego pracy.

 

Przez prawie czterdzieści lat jego wezwanie brzmiało z taką mocą, że przybywali do niego ludzie z całego świata.

 

Ale spotkanie z nim zawsze oznaczało prawdziwą próbę. W jego obecności każda postawa wydawała się sztuczna. Zbyt uległa albo przeciwnie, pretensjonalna, już od pierwszej chwili padała w gruzach i nie pozostawało nic oprócz ludzkiego istnienia obdartego z maski, przez moment ukazującego się takim, jakie naprawdę jest.

 

Było to doświadczenie bezlitosne i dla niektórych nie do zniesienia.

 

Ludzie nie potrafili mu przebaczyć, że przejrzał ich na wskroś, a gdy tylko znaleźli się poza zasięgiem jego wzroku, próbowali na wszelkie możliwe sposoby usprawiedliwiać się. Stąd właśnie wzięły się najbardziej niestworzone legendy.

 

Samego Gurdżijewa śmieszyły takie opowieści. Posuwał się nawet tak daleko, że czasami – jeśli tylko mogło to go uwolnić od ludzi ciekawskich, niezdolnych do zrozumienia sensu jego poszukiwań – sam je prowokował.

 

Co zaś się tyczy tych, którzy wiedzieli, jak się do niego zbliżyć, i dla których spotkanie z nim było punktem zwrotnym w ich życiu, to każda próba opisania ich doświadczenia wydaje się śmieszna. Dlatego też tak sporadyczne są bezpośrednie świadectwa.

 

Nie można jednak oddzielać wpływu, jaki Gurdżijew wywarł – i dalej wywiera – od Gurdżijewa-człowieka. Uzasadniona jest zatem chęć dowiedzenia się czegoś, choćby w zarysie, na temat jego życia.

 

Dlatego właśnie jego uczniowie postanowili opublikować tę książkę, przeznaczoną pierwotnie do czytania na głos dla ograniczonego kręgu uczniów i gości. Gurdżijew opowiada w niej o najmniej znanym okresie swojego życia: dzieciństwie, młodości i pierwszych etapach swojego poszukiwania.

 

Ale jeśli Gurdżijew mówi o sobie, to czyni to zawsze posłuszny celowi swego życia. Z pewnością nie mamy tu do czynienia z autobiografią, w ścisłym tego słowa znaczeniu. Dla niego przeszłość jest warta wspomnień tylko wówczas, gdy może służyć za przykład. Opowiadając o swoich przygodach, nie proponuje, żeby je zewnętrznie naśladować, lecz przedstawia zupełnie nowy sposób konfrontowania życia, który bezpośrednio nas dotyka i daje nam przedsmak rzeczywistości innego rzędu.

 

Gurdżijew nie był i nie mógł być jedynie pisarzem. Jego zadanie polegało na czym innym.

 

Gurdżijew był mistrzem.

 

Pojęcie mistrza, tak popularne na Wschodzie, jest prawie zupełnie obce na Zachodzie. Nie przywołuje ono na myśl niczego konkretnego; jego zawartość jest bardzo niejasna, wręcz podejrzana.

 

Według koncepcji tradycyjnych, funkcja mistrza nie ogranicza się do nauczania doktryny, lecz zakłada również faktyczne wcielenie poznania, dzięki któremu mistrz może obudzić innych ludzi i samą swoją obecnością pomóc im w poszukiwaniu.

 

Jego zadaniem jest stworzenie warunków do doświadczenia, które umożliwi jak najpełniejsze “przeżycie" poznania.

 

To jest prawdziwy klucz do życia Gurdżijewa.

 

Od chwili przyjazdu na Zachód Gurdżijew nieustannie pracował nad tym, by zgromadzić wokół siebie grupę ludzi gotowych dzielić z nim życie całkowicie nakierowane na rozwój świadomości. Wykładał im swoje idee, podtrzymywał i ożywiał ich poszukiwanie, a także przekonał ich, że aby to doświadczenie stało się pełne, musi ono obejmować wszystkie aspekty istoty ludzkiej. Na tym właśnie polega idea “harmonijnego rozwoju człowieka", stanowiąca oparcie dla działań Instytutu, który Gurdżijew przez wiele lat próbował powołać.

 

Dążąc do tego celu, musiał toczyć nieustanną walkę ze wszystkimi trudnościami spowodowanymi wojną, rewolucją i wygnaniem, a także z obojętnością jednych i wrogością drugich.

 

By dać czytelnikowi pewne pojęcie o tej walce i o jego niestrudzonej pomysłowości w jej prowadzeniu, dodano jeden rozdział, którego pierwotnie nie planowano włączyć do tej książki. Jest to opowieść, którą Gurdżijew przedstawił pewnego wieczoru w odpowiedzi na pytanie – pozornie bardzo niedyskretne – dotyczące środków finansowych Instytutu.

 

To zadziwiające opowiadanie, zatytułowane “Kwestie finansowe", może przyczynić się do lepszego zrozumienia tego, jak życie oraz wszystkie działania mistrza są podporządkowane wypełnieniu jego misji.

 

Upłynął dokładnie miesiąc od chwili, w której ukończyłem pracę nad pierwszym cyklem moich dzieł, czyli dokładnie taki okres upływu czasu, jaki zamierzałem przeznaczyć wyłącznie na wypoczynek tych części mojej zbiorczej obecności, które są podporządkowane mojemu czystemu rozumowi.

 

Zgodnie z tym, co napisałem w ostatnim rozdziale pierwszego cyklu [Ibid. str. 1236], przyrzekłem sobie, iż przez cały ten czas nie napiszę ani słowa, lecz dla dobrego samopoczucia tych spośród owych podporządkowanych części, które najbardziej na to zasługują, powoli i ostrożnie wypiję wszystkie butelki starego kalwadosu z piwnicy winnej w Prieure – celowo umieszczone tam w poprzednim stuleciu przez ludzi potrafiących zrozumieć prawdziwy sens życia – które zrządzeniem losu trafiły do moich rąk.

 

W dniu dzisiejszym postanowiłem, a obecnie pragnę – wcale się do tego nie zmuszając, a wręcz przeciwnie, czyniąc to z ogromną przyjemnością – ponownie zabrać się do pisania, oczywiście korzystając tym razem nie tylko z pomocy wszystkich odpowiednich sił, lecz także z prawowitych rezultatów kosmicznych, spływających ze wszystkich stron na moją osobę jako rezultat życzeń pomyślności od czytelników pierwszego cyklu.

 

Proponuję obecnie nadać wszystkiemu, co napisałem w ramach drugiego cyklu, formę zrozumiałą dla każdego, mając jednocześnie nadzieję, że owe idee posłużą za konstruktywny materiał przygotowawczy, służący do zbudowania nowego świata w świadomości stworzeń do mnie podobnych; świata według mnie rzeczywistego, lub przynajmniej takiego, który na wszystkich poziomach ludzkiej myśli może być postrzegany, bez cienia wątpliwości, jako rzeczywisty, w przeciwieństwie do świata iluzorycznego, jaki wyobrażają sobie ludzie współcześni.

 

I doprawdy rozum człowieka współczesnego, niezależnie od jego poziomu umysłowości, potrafi poznawać świat jedynie za pomocą danych, które ożywione przypadkowo lub w sposób zamierzony, powodują powstanie w nim wszelkiego rodzaju dziwacznych impulsów. Z kolei owe impulsy, nieustannie wpływając na tempo przepływu wszystkich pojawiających się w umyśle skojarzeń, stopniowo zupełnie dysharmonizują całokształt jego funkcjonowania i przynoszą tak opłakane skutki, iż każdy człowiek będący w stanie choć trochę odizolować się od wpływów wywieranych przez ugruntowane już anomalne warunki naszego życia codziennego i skłonny potraktować tę sprawę poważnie poczuje zgrozę wywołaną na przykład faktem, że z każdym dziesięcioleciem skraca się długość naszego życia.

 

Najpierw, aby “rozkołysać myśl", to znaczy ustanowić zgodny rytm zarówno mojego, jak i Twojego myślenia, pragnę w pewnym stopniu skorzystać z przykładu Wielkiego Belzebuba i naśladować formę myślenia, którą stosował ktoś wysoce ceniony przez niego oraz przeze mnie, a być może już także przez Ciebie, dzielny czytelniku moich dzieł – oczywiście, o ile miałeś odwagę przeczytać do samego końca cały pierwszy cykl. Innymi słowy, już na samym początku mojego obecnego dzieła chcę przedstawić coś, co drogi nam wszystkim mułła Nassr Eddin [Mułła Nassr Eddin to legendarna postać będąca uosobieniem modrości ludowej, znana w wielu krajach Bliskiego Wschodu] nazwałby “delikatną kwestią filozoficzną".

 

Pragnę uczynić to na samym początku, ponieważ zarówno teraz, jak i w moich późniejszych wywodach zamierzam obficie korzystać z wiedzy tego mędrca, który zdobył już uznanie prawie na całym świecie i któremu niedługo, jak wieść niesie, zostanie nadany przez właściwą osobę tytuł “Jednego Jedynego".

 

Obecność tej delikatnej kwestii filozoficznej można wyczuć już w pewnego rodzaju zakłopotaniu, które nieuchronnie pojawi się w świadomości każdego czytelnika po przeczytaniu choćby tylko pierwszego ustępu niniejszego rozdziału; wystarczy, że porówna on liczne dane stanowiące bazę jego poglądów na tematy medyczne z faktem, iż ja, autor książki Opowieści Belzebuba, po wypadku, który kosztował mnie nieomal życie, z nie w pełni jeszcze ustabilizowanym funkcjonowaniem mojego organizmu – co jest wynikiem nieustannego aktywnego wysiłku, polegającego na zapisywaniu moich myśli w celu jak najdokładniejszego przekazania ich innym ludziom – całkiem nieźle w tym czasie wypocząłem, zawdzięczając to głównie spożyciu nieumiarkowanej ilości alkoholu w postaci wspomnianego powyżej starego kalwadosu i jego rozmaitych pełnokrwistych męskich krewnych.

 

Tak naprawdę, żeby zupełnie szczerze i wyczerpująco ustosunkować się do owej postawionej impromptu delikatnej kwestii filozoficznej, należy najpierw sprawiedliwie osądzić występek, którego się dopuściłem, polegający na niedokładnym wypełnieniu narzuconego sobie obowiązku wypicia wszystkich pozostałych jeszcze butelek wspomnianego wcześniej starego kalwadosu.

 

Rzecz w tym, że w okresie przeznaczonym na mój odpoczynek, wbrew całemu mojemu automatycznemu pragnieniu, nie potrafiłem ograniczyć się do pozostałych piętnastu butelek starego kalwadosu, o których wspomniałem w ostatnim rozdziale pierwszego cyklu, lecz byłem zmuszony połączyć ich szlachetną zawartość z zawartością dwustu innych butelek – których sam widok już wprawia w zachwyt – nie mniej szlachetnego napoju, znanego pod nazwą stary armaniak, tak by owa suma substancji kosmicznych wystarczyła zarówno dla mnie, jak i dla całej bandy tych, którzy w ciągu ostatnich lat stali się moimi niechybnymi pomocnikami w trakcie owych “świętych ceremonii".

 

Zanim zapadnie nade mną wyrok, trzeba jeszcze wziąć pod uwagę fakt, iż już od pierwszego dnia porzuciłem swój zwyczaj picia armaniaku z tak zwanych kieliszków i zacząłem pić go w tak zwanych kuflach. I jak mi się wydaje, stało się to instynktownie – najwyraźniej po to, by także i tym razem zatryumfowała sprawiedliwość.

 

Dzielny czytelniku, nie wiem jak Twój, ale rytm mojego myślenia już się ustalił, tak że bez żadnego przymusu mogę znowu zacząć się mądrzyć na całego.

 

W niniejszym, czyli drugim cyklu zamierzam, między innymi, przedstawić i wyjaśnić siedem powiedzeń wywodzących się z zamierzchłej przeszłości, które dotarły do nas w postaci napisów na różnych pomnikach, a które miałem okazję zobaczyć i odcyfrować w trakcie moich podróży. W tych powiedzeniach nasi odlegli przodkowie sformułowali pewne aspekty prawdy obiektywnej, dostrzegalne nawet dla rozumu człowieka współczesnego. Powinienem więc zacząć od powiedzenia, które oprócz tego, iż posłuży za dobry punkt wyjścia do następującego później wywodu, będzie jednocześnie stanowiło ogniwo łączące nas z ostatnim rozdziałem pierwszego cyklu. .

 

To bardzo stare powiedzenie, wybrane przeze mnie na początek drugiego cyklu moich dzieł, brzmi następująco:

 

Tylko ten zasługuje na miano człowieka i może liczyć na to, co przygotowano dla niego w Górze, kto zebraljuż odpowiednie dane, umożliwiające zachowanie w stanie nienaruszonym zarówno wilka, jak i owcy powierzonej jego opiece.

 

“Filologiczno-psychoskojarzeniowa analiza" owego powiedzenia naszych przodków, którą przeprowadzili pewni współcześni uczeni mężowie – oczywiście nie wywodzący się spośród tych wylęgających się na kontynencie europejskim – wyraźnie pokazała, że słowo “wilk" symbolizuje całość zasadniczego i odruchowego funkcjonowania ludzkiego organizmu, zaś słowo “owca" całość funkcjonowania ludzkiego czucia. Co się tyczy funkcjonowania ludzkiego myślenia, to we wspomnianym powiedzeniu reprezentuje je sam człowiek – taki człowiek, który w procesie swojego odpowiedzialnego życia, dzięki świadomym trudom i dobrowolnemu cierpieniu, uzyskał w swojej zbiorczej obecności odpowiednie dane, pozwalające na stworzenie w dowolnej chwili warunków do współistnienia tych dwóch różnorodnych i wzajemnie obcych sobie stworzeń. Tylko taki człowiek może liczyć na otrzymanie i stać się godnym posiadania tego, co, jak twierdzi owo powiedzenie, jest przygotowane w Górze i ogólnie przynależne ludziom.

 

Jest rzeczą ciekawą, że wśród licznych przypowieści i pomysłowych rozwiązań zawiłych szarad, z których korzystają różne plemiona azjatyckie, istnieje jedno, według mnie bardzo bliskie istocie przed chwilą zacytowanego starego powiedzenia, w którym również pojawia się wilk i – zamiast owcy – koza.

 

Pytanie postawione w tej zawiłej szaradzie brzmi następująco: w jaki sposób człowiek, który jest właścicielem wilka, kozy i w danym wypadku również głowy kapusty, może przewieźć je na drugi brzeg rzeki, pamiętając

 

O tym, że jego łódka może pomieścić tylko jego samego oraz jedną z trzech części jego dobytku, i jednocześnie, że bez jego bezpośredniej obserwacji oraz wpływu wilk w każdej chwili może zagryźć kozę, a koza zjeść kapustę.

 

Właściwa odpowiedź na tę ludową zagadkę wyraźnie pokazuje, że przewoźnikowi nie wystarczy sama pomysłowość, która powinna cechować każdego normalnego człowieka; osiągnie on swój cel pod warunkiem, że nie będzie leniwy ł nie szczędząc sił przepłynie rzekę dodatkowy raz.

 

Jeśli powrócimy do sensu wybranego przeze mnie starego powiedzenia – zachowując w pamięci sedno właściwego rozwiązania tej zagadki ludowej – i jednocześnie pomyślimy o niej bez żadnych z góry wyrobionych opinii, które zawsze powstają w wyniku bezczynnych myśli charakteryzujących człowieka współczesnego, to będziemy musieli przyznać własnym rozumem i rozpoznać własnymi uczuciami, że ten, kto nazywa siebie człowiekiem, nigdy nie może być leniwy, lecz nieustannie wynajdując przeróżne kompromisy, musi walczyć z rozpoznanymi przez siebie słabościami; w ten sposób osiągnie on wyznaczony cel, a mianowicie zachowa w stanie nienaruszonym oba powierzone opiece jego rozumu samodzielne zwierzęta, które już w samej swojej esencji są diametralnie różne.

 

Skończywszy wczoraj to, jak je nazwałem, “mądrzenie się w celu rozkołysania myśli", dzisiaj rano wziąłem ze sobą rękopis zawierający streszczenie tego, co napisałem w ciągu dwóch pierwszych lat mojej działalności pisarskiej, a co miało posłużyć mi za materiał do pierwszej części drugiego cyklu, i udałem się do parku, aby zasiąść tam i popracować w cieniu historycznej alei drzew. Po przeczytaniu dwóch albo trzech pierwszych stron zapomniałem o otaczającym mnie świecie i wpadłem w głęboką zadumę nad tym, co mam pisać dalej; w ten sposób przesiedziałem do późnego wieczora nie napisawszy ani słowa.

 

Owe rozważania tak bardzo mnie pochłonęły, że ani razu nie spostrzegłem, jak moja najmłodsza bratanica – której zadaniem jest dopilnowanie, żeby kawa po arabsku, którą lubię pić zwłaszcza wówczas, gdy wykonuję intensywną pracę fizyczną albo umysłową, nie wystygła – zmieniła ją w filiżance, jak się później dowiedziałem, dwadzieścia trzy razy.

 

Czytelniku, abyś zrozumiał powagę tego pochłaniającego mnie rozmyślania i choćby tylko w przybliżeniu wyobraził sobie zawiłość mojego położenia, muszę Ci powiedzieć, że kiedy przeczytałem te stronice, przypomniałem sobie drogą skojarzeń całą zawartość rękopisu, z którego zamierzałem skorzystać przy pisaniu niniejszego wprowadzenia, i stało się dla mnie jasne, iż po uzupełnieniach i zmianach, jakich dokonałem w trakcie końcowej redakcji pierwszego cyklu, wszystko to, nad czym, że tak powiem, “wzdychałem" w czasie tylu bezsennych nocy, okazało się zupełnie bezużyteczne.

 

Zdawszy sobie z tego sprawę, mniej więcej przez pół godziny doświadczałem stanu, który mułła Nassr Eddin określa słowami: “czuć się wepchniętym w kalosze aż po same brwi". Tak więc w pierwszej chwili byłem gotów się poddać i postanowiłem napisać od nowa cały rozdział. Jednakże później, zupełnie automatycznie przypominając sobie najprzeróżniejsze zdania z mojego rękopisu, powróciłem myślą, między innymi, do miejsca, w którym, chcąc wyjaśnić, dlaczego przyjąłem postawę bezlitosnego krytyka literatury współczesnej, zacytowałem słowa pewnego sędziwego i inteligentnego Persa, które usłyszałem we wczesnej młodości i które moim zdaniem, najlepiej jak to jest możliwe, opisują cechy charakterystyczne cywilizacji współczesnej. Uznałem zatem, że nie wolno mi pozbawiać czytelnika informacji o tym, co na ten temat zostało powiedziane, jak również wszystkich innych, że tak powiem, zręcznie umieszczonych we wspomnianym ustępie myśli, które dla każdego, kto potrafi je odcyfrować, mogą się okazać niezmiernie cennym materiałem, umożliwiającym właściwe zrozumienie tego, co w formie dostępnej dla każdego poszukiwacza prawdy pragnę naświetlić w dwóch pozostałych cyklach.

 

A zatem wspomniane okoliczności zmusiły mnie do zastanowienia się nad tym, w jaki sposób – nie pozbawiając czytelnika tych wszystkich informacji – spowodować, by forma przedstawienia tematu, którą pierwotnie zastosowałem, odpowiadała formie wymaganej obecnie, dostosowanej do ogromnych zmian dokonanych przeze mnie w pierwszym cyklu.

 

I rzeczywiście, to, co napisałem w trakcie pierwszych dwóch lat praktykowania tego nowego dla mnie zawodu – który zresztą byłem zmuszony obrać – nie mogło odpowiadać temu, czego wymagała obecna sytuacja, ponieważ w pierwszej wersji zapisałem wszystko w formie streszczenia – które tylko ja jestem w stanie zrozumieć – zamierzając następnie rozwinąć cały zgromadzony materiał w trzydziestu sześciu książkach, z których każda miała być poświęcona tylko jednej wybranej kwestii.

 

Po upływie dwóch lat zacząłem nadawać temu szkicowi formę przedstawienia tematu, którą mogliby zrozumieć inni ludzie, przynajmniej ci wyćwiczeni w tak zwanym myśleniu abstrakcyjnym. Ponieważ jednak stopniowo coraz lepiej opanowywałem sztukę ukrywania poważnych myśli w powabnej łatwej do uchwycenia formie zewnętrznej i powodowania, by wszystkie myśli określane przeze mnie terminem “dostrzegalne tylko z upływem czasu" wypływały z innych myśli, do których współcześni ludzie są już przyzwyczajeni, zmieniłem zatem moją dotychczasową zasadę i zamiast osiągnąć wyznaczony sobie cel dzięki pisaniu “na ilość", przyjąłem zasadę, że osiągnę go wyłącznie poprzez jakość. Zacząłem więc od początku przeglądać wszystko, co zapisałem w streszczeniu – tym razem z zamiarem podzielenia całego materiału na trzy cykle, z których każdy, w wersji ostatecznej, miał dzielić się na kilka książek.

 

Fakt, iż zamyśliłem się dzisiaj tak głęboko, wynika być może także z tego, że nie dalej jak wczoraj na nowo odżyło w mojej pamięci stare powiedzenie: zawsze należy dążyć do tego, by wilk byt syty i owca cała.

 

Kiedy więc w Fontainebleau zapadł wreszcie zmierzch i unosząca się z ziemi słynna lokalna wilgoć zaczęła przenikać moje “angielskie podeszwy", wpływając w ten sposób na tok moich myśli, w górze zaś różne Bogu mile stworzenia, zwane ptaszkami, z coraz większą częstotliwością zaczęły wywoływać mroźne doznanie na mojej zupełnie gładkiej czaszce, z mojej zbiorczej obecności wypłynęła odważna decyzja, by nie zwracać uwagi na nic i na nikogo, i po prostu włączyć do pierwszego rozdziału drugiego cyklu to, co współcześni pisarze zawodowi nazwaliby wstawką dygresyjną, a mianowicie niektóre sprawiające mi osobiście przyjemność, wyszlifowane fragmenty wspomnianego rękopisu, i dopiero później, kontynuując pracę, ściśle trzymać się zasady, jaką przyjąłem przy pisaniu tego cyklu.

 

Takie rozwiązanie jest chyba korzystne zarówno dla mnie, jak i dla czytelnika, ponieważ uchroni mnie od dodatkowego wytężania mojego i tak już nadwerężonego mózgu, a czytelnik, szczególnie jeśli przeczytał wszystko, co do tej pory napisałem, dzięki wspomnianej wyżej wstawce dygresyjnej będzie w stanie wyobrazić sobie, jakiego rodzaju obiektywnie bezstronna opinia na temat skutków wywołanych sposobami manifestowania się ludzi cywilizacji współczesnej kształtuje się w psychice tych, którzy przypadkowo otrzymali należyte wychowanie.

 

Niniejszemu wprowadzeniu, które pierwotnie zamierzałem umieścić w księdze trzydziestej, nadałem tytuł: Dlaczego zostałem pisarzem i opisałem w nim wrażenia zebrane w trakcie mojego życia, które stanowią podstawę mojego obecnego niezbyt pochlebnego zdania na temat przedstawicieli literatury współczesnej. W nawiązaniu do tego tematu, jak już wspominałem, umieściłem we wprowadzeniu przemowę, którą usłyszałem dawno temu, kiedy w młodości, podczas mojego pierwszego pobytu w Persji, uczestniczyłem któregoś dnia w zgromadzeniu perskiej inteligencji, poświęconemu literaturze współczesnej.

 

Jednym z tych, którzy żywo brali udział w owej debacie był, wspomniany już przeze mnie, sędziwy i inteligentny Pers; inteligentny nie w europejskim sensie tego słowa, ale w znaczeniu, w jakim pojmuje się je na kontynencie azjatyckim, to znaczy nie tylko z punktu widzenia wiedzy, lecz także bycia.

 

Ów wszechstronnie wykształcony i szczególnie dobrze zorientowany w temacie kultury europejskiej Pers powiedział między innymi:

 

– To wielka szkoda, że obecny etap rozwoju kultury, który przyszłe pokolenia, tak jak my, będą nazywały “kulturą europejską", stanowi w całym procesie doskonalenia się ludzkości okres pusty i nieudany. Dzieje się tak dlatego, że z punktu widzenia rozwoju umysłu, który jest głównym inspiratorem procesu samodoskonalenia, ludzie naszej cywilizacji nie są w stanie przekazać w spadku potomnym nic wartościowego.

 

Na przykład jednym z głównych środków rozwoju umysłu człowieka jest literatura.

 

Ale co takiego ma nam do zaoferowania literatura współczesna? Zupełnie nic, z wyjątkiem rozwoju, że tak się wyrażę, “prostytucji słowa".

 

Moim zdaniem głównym powodem tej korupcji literatury współczesnej jest to, że stopniowo cała uwaga pisarzy skupiła się nie na jakości myśli i wierności jej przekazu, lecz jedynie na dążeniu do “zewnętrznego połysku" lub, jak to się czasami nazywa, “pięknego stylu", w wyniku czego pojawiło się to, co nazywam “prostytucją słowa".

 

I faktycznie, możesz spędzić cały dzień czytając rozwlekłą książkę i dalej nie wiedzieć, co takiego autor chciał przekazać. Dopiero gdy już ją prawie skończyłeś, marnując tyle swojego czasu – którego i tak brakuje ci nawet do wypełnienia elementarnych obowiązków narzuconych przez życie – odkrywasz, że cała ta symfonia opiera się na małostkowej, niemal zupełnie bezwartościowej idei.

 

Cała literatura współczesna dzieli się, pod względem zawartości, na trzy kategorie: pierwsza obejmuje tak zwany zakres naukowy, na drugą składają się opowiadania, a na trzecią tak zwane opisy.

 

Książki naukowe zawierają z reguły wybór wszelkiego rodzaju starych hipotez, wymieszanych na różne sposoby i zastosowanych do wyjaśnienia rozmaitych nowych teorii, które dla wszystkich stały się już oczywiste.

 

W opowiadaniach, znanych też pod nazwą powieści – na które również przeznaczono grube tomiska – prawie zawsze natrafia się na nie szczędzące detali opisy, jak to niejaki Jan Jasiński i niejaka Maria Kowalska zadośćuczynili swojej “miłości" – temu świętemu uczuciu, które stopniowo w ludziach uległo degeneracji z powodu ich słabości i braku woli, a obecnie w człowieku współczesnym całkowicie zamieniło się w występek, mimo że możliwość naturalnego manifestowania się tego uczucia otrzymaliśmy od naszego Stwórcy w celu zbawienia naszych dusz i wzajemnego moralnego wsparcia, potrzebnego nam do w mi^rę szczęśliwego wspólnego życia.

 

Trzecia kategoria książek zawiera opisy podróży, przygód oraz flory i fauny z najprzeróżniejszych krajów. Dzieła tego rodzaju piszą z reguły ludzie, którzy nigdy nigdzie nie byli i w rzeczywistości niczego na własne oczy nie widzieli; ludzie, którzy, jak to się mówi, nigdy nie opuścili rodzinnych progów. Z nielicznymi wyjątkami wszyscy oni dają po prostu upust swojej wyobraźni lub przepisują fragmenty z książek napisanych przez innych, takich samych jak oni, minionych marzycieli.

 

W obliczu tak słabego zrozumienia odpowiedzialności spoczywającej na dziełach literackich i ich znaczenia współcześni pisarze, dążąc do rozwoju coraz piękniejszego stylu, często wymyślają wierszowany groch z kapustą, w celu uzyskania tego, co uważają za pięknie brzmiące rymy, i tym samym jeszcze bardziej zacierają już i tak wątły sens wszystkiego, co piszą.

 

Choć może to wydać się wam dziwne, moim zdaniem wielką krzywdę współczesnej literaturze wyrządziły gramatyki, a mianowicie gramatyki języków wszystkich narodowości uczestniczących w, jak to nazywam, “wspólnym katastrofonicznym koncercie" cywilizacji współczesnej.

 

Niemal zawsze gramatyki tych różnych języków są zbudowane sztucznie; zazwyczaj ułożyli je i w dalszym ciągu zmieniają ludzie, którzy pod względem rozumienia rzeczywistego życia oraz stworzonego przez nie w celu utrzymywania wzajemnych stosunków języka są prawe zupełnymi “analfabetami".

 

Tymczasem u wszystkich narodów minionych epok, jak to bardzo dokładnie dokumentuje historia starożytna, gramatykę zawsze kształtowało stopniowo samo życie, zgodnie z różnymi etapami rozwoju tych narodów, warunkami klimatycznymi panującymi w głównym miejscu ich egzystencji i podstawową metodą zdobywania pożywienia.

 

W dzisiejszej cywilizacji gramatyki niektórych języków do tego stopnia wypaczają znaczenie tego, co chciał przekazać autor, iż czytelnik, szczególnie jeśli jest obcokrajowcem, nie ma żadnej możliwości uchwycenia choćby kilku płochych myśli, które wyrażone inaczej, to znaczy bez użycia danej gramatyki, być może mógłby jeszcze zrozumieć.

 

Aby lepiej wyjaśnić to, co przed chwilą powiedziałem – kontynuował ów sędziwy i inteligentny Pers – przedstawię pewien epizod z mojego życia.

 

Jak wiecie, jedyny bliski krewny, jaki mi pozostał, to mój bratanek ze strony ojca, który kilka lat temu odziedziczył szyb naftowy położony niedaleko Baku i musiał się tam przeprowadzić.

 

Od czasu do czasu udaję się więc w podróż do tego miasta, ponieważ mój bratanek, zawsze zajęty licznymi interesami handlowymi, rzadko kiedy może mnie, swojego starego wuja, odwiedzić tutaj, w miejscu naszych narodzin.

 

Obecnie okręg obejmujący szyby naftowe, jak również samo miasto Baku należą do Rosji, która jako jeden z dużych narodów współczesnej cywilizacji produkuje obfitość literatury.

 

Prawie wszyscy mieszkańcy Baku i okolic należą do różnych narodowości, które nie mają nic wspólnego z narodowością rosyjską; w swoich domostwach mówią oni własnymi językami, ale w stosunkach ze światem zewnętrznym zmuszeni są używać rosyjskiego.

 

W trakcie moich wizyt nawiązałem tam kontakty z różnymi ludźmi, a ponieważ moje osobiste potrzeby wymagały tego, żebym był w stanie z nimi rozmawiać, postanowiłem nauczyć się tego języka.

 

W przeszłości przyszło mi nauczyć się już tylu języków, że rosyjski nie stanowił dla mnie żadnej trudności. Tak więc wkrótce potrafiłem całkiem płynnie nim się posługiwać, ale oczywiście, jak wszyscy tubylcy, z akcentem i tylko do pewnego stopnia.

 

Jako ktoś, kto niejako może się uważać za “lingwistę", czuję się zobowiązany zwrócić przy tej okazji uwagę na fakt, iż nie można myśleć w języku obcym – nawet gdy się go opanowało do perfekcji – jeśli nadal mówi się w rodzimym lub w jakimś innym języku, w którym człowiek przywykł myśleć.

 

Dlatego też, kiedy zacząłem mówić po rosyjsku, ciągle jednak myśląc po persku, szukałem w umyśle rosyjskich słów, które odpowiadałyby moim perskim myślom.

 

I właśnie wtedy zdałem sobie sprawę z różnych niespójności – w pierwszej chwili zupełnie dla mnie niezrozumiałych – obecnych w tym współczesnym i cywilizowanym języku. Czasami z ich powodu nie można było dokładnie przekazać nawet najprostszych i najpospolitszych wyrażeń opisujących nasze myśli.

 

Ponieważ problem ten mnie interesował, a jednocześnie nie spoczywały na mnie żadne życiowe obowiązki, zabrałem się najpierw do studiowania gramatyki rosyjskiej, a później gramatyk kilku innych języków współczesnych. Pojąłem wówczas, że przyczyną zauważonych przeze mnie niespójności są owe sztucznie skonstruowane ichnie gramatyki. Właśnie wtedy zrodziło się we mnie, wyrażone już wcześniej, niezachwiane przekonanie, a mianowicie, że gramatyki języków, w których powstają dzieła literatury współczesnej, są wymysłem osób, które z punktu widzenia prawdziwej wiedzy znajdują się na poziomie niższym niż zwykli prości ludzie.

 ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin