Steven Brust - Vlad Taltos #4 - Taltos(1).docx

(247 KB) Pobierz
Taltos

             
 

             
 

Steven Brust

 


 

Taltos

 


 

Czwarty tom serii Vlad Taltos

 

 

 

 

 

 

 

 


 

 

              * * *

 

              Tym razem Vlad Taltos zostaje wynajęty nie do zabicia, lecz do okradzenia kogoś. I to nie byle kogo, lecz maga. Zleceniodawcami są Sethra Lavode i Morrolan e’Drien, konsekwencją zaś wyprawa na Ścieżki Umarłych i ocalenie Aliery oraz początki dziwnej przyjaźni człowieka z Domu Jherega z trójką Dragaerian z Domu Smoka.

 

              * * *

 

              Dla Fluffy’ego              
 

              Podziękowanie              
 

              Dziękuję Nate, Emmie, Karze, Pam i Willowi.

              Specjalne podziękowania za pomoc należą się Gailowi Bucichowi i jak zawsze Adrian Morgan.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

              Cykl

             
 

             
 

              Feniks ponownie rozpada się w kurz,

              Smok groźny na łów wyrusza już.

              Lyorn dziś warczy, opuszcza róg,

              Przed tiassy snami umyka wróg.

              Sokoła na niebie znak wartownika,

              Dzur cieniem przez noc przenika.

              Issola uderza zdradziecko i cicho,

              Tsalmoth jak żyje, wie tylko licho.

              Valista na zmianę niszczy i stwarza,

              Cichy iorich zna, nie powtarza,

              Jhereg tym żyje, co ma po innych,

              Chreotha plecie sieć na niewinnych.

              Yendi wystrzela zabójczym splotem,

              Jhegaala co robi, dowiesz się potem.

              Athyra w myśli milczkiem się wkrada,

              Strachliwa teckla w trawach jak zjawa.

              Orka przemierza podmorskie gaje,

              A szary feniks z popiołów wstaje.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

              Rozdział pierwszy

             
 

              Cykl: smok, dzur, chreotha, athyra, sokół, feniks, teckla i jhereg... Ludność imperium podzielona była na siedemnaście wielkich Domów, a symbolem każdego było inne zwierzę... Tańczyły mi przed oczami, zdając się otwierać w moich dłoniach... Oto było Imperium Dragaerian i oto byłem ja... człowiek... outsider.

              Łatwiej już na pewno nie będzie.

              Mając nadzieję, że nie obserwuje mnie żaden bóg, rozpocząłem.              
 

              Jakieś dwieście mil na północny wschód od Adrilankhi znajduje się góra wyglądająca jak dzieło jakiegoś megalomaniaka. Przypomina bowiem gotowego do skoku szarego dzura. Każdy ją widział, jeśli nie na obrazie, to na sztychu czy innej reprodukcji. Pokazano ją już chyba pod każdym możliwym kątem. Wyobrażenie drapieżnego kota jest doskonałe, choć nie wiadomo, czy to dzieło natury, czy rąk ludzkich. Najciekawsze jest lewe ucho - wyglądem niczym nie różni się od reszty, ale wiadomo, że nie powstało w sposób naturalny. Mamy zresztą takie podejrzenia co do całej góry, ale nie w tym rzecz: co się tyczy lewego ucha, mamy pewność.

              To tam właśnie, jak głoszą legendy i niesie wieść gminna, przesiadywała niczym pająk w sieci zła Sethra Lavode. Mroczna lady Góry Dzur, adeptka magii i co tam komu jeszcze przyjdzie do głowy z epitetów. I knuła, jak by tu złapać i pognębić kolejnego świetlanego bohatera. Dlaczego miałaby to robić, legendy i wieść gminna wyjaśniają raczej mętnie, do czego naturalnie mają prawo.

              O mnie krąży znacznie mniej wieści gminnych i żadnych legend, a siedziałem w centrum swojej własnej pajęczyny zła. Pociągnąłem za nić i spowodowałem spływ dodatkowych informacji o górze i jej pani. Wychodziło bowiem na to, że będę mógł odwiedzić to miejsce, choć naturalnie nie jako bohater.

              Z takich sytuacji rodzą się legendy.

              Wieści gminne (czyli plotki) lęgną się same.

              Zajmowałem się właśnie korespondencją, którą otrzymałem. Jeden z listów napisała Szandi - dziewczyna mojej rasy. Dziękowała mi za miły wieczór. Fakt - był miły. Dobrze byłoby jej odpisać i spytać, czy będzie miała wolne w przyszłym tygodniu. Drugi był od jednego z moich pracowników. Pytał, czy pewien klient mógłby uzyskać przedłużenie terminu spłaty pożyczki, zaciągniętej by spłacić dług zaciągnięty u innego mojego pracownika. Zastanawiałem się nad tym, bębniąc palcami o blat biurka, gdy usłyszałem chrząknięcie Kragara. Loiosh opuścił wieszak na płaszcze będący ostatnio jego ulubioną grzędą i przeleciał na moje ramię. Gdy wylądował, syknął wymownie do Kragara.

              „Mógłby przestać się wreszcie tak maskować, szefie” - oznajmił z pretensją.

              „To mu to powiedz, bo mnie jakoś nie słucha.”

              - Długo tu jesteś? - spytałem Kragara.

              - Niedługo.

              Siedział jak zwykle zapadnięty w fotel koło drzwi, ale przynajmniej nie wyglądał na zadowolonego z siebie. Było to nienormalne, więc zacząłem się zastanawiać, co go gryzie. Nie zapytałem jednak, bo to w końcu nie moja sprawa. Gdyby to mnie dotyczyło, powiedziałby mi.

              - Pamiętasz Chreothę zwanego Fyhnov? - spytałem. - Chce, żeby mu przedłużyć termin spłaty pożyczki zaciągniętej u Machana. Nie wiem...

              - Jest problem, Vlad - przerwał mi, nie czekając, aż skończę.

              Zamrugałem gwałtownie, ale powiedziałem spokojnie:

              - Mów, o co chodzi.

              - Posłałeś Quiona, żeby zebrał należność od Nielara, Machana, Tora...

              - Posłałem. Co się stało?

              - Zainkasował, co miał, i prysnął.

              Przez dłuższą chwilę nic nie powiedziałem. Raz, dlatego że mnie zatkało, dwa, że analizowałem konsekwencje tego, co usłyszałem. Własnym terenem zarządzałem dopiero parę tygodni, to jest od dnia nieszczęśliwej śmierci poprzedniego szefa, i pierwszy raz zetknąłem się z podobnym problemem.

              Quion był silnorękim - jest to nieco mylący termin, gdyż w istocie oznaczał tyle, że Quion był odpowiedzialny za to, za co chciałem, by był odpowiedzialny. Był stary, nawet jak na Dragaerianina. Według mojej oceny miał prawie trzy tysiące lat. Kiedy go przyjmowałem, obiecał, że przestanie grać. Był spokojny i tak uprzejmy, jak tylko Dragaerianin może być wobec człowieka. No i naturalnie niezwykle doświadczony we wszystkich rodzajach operacji, jakimi się zajmowałem: nielegalne gry hazardowe, burdele działające bez zezwoleń, pożyczki na zabronione procenty, paserka na dużą skalę... no, po prostu interesy. I wydawał się naprawdę chętny i zadowolony z tego, że go zatrudniłem.

              Cholera!

              Po tylu latach powinienem już się nauczyć nie ufać elfom! A jak ostatni idiota dalej to robię.

              Kiedy już się w miarę uspokoiłem, spytałem:

              - Jak to było?

              - Ochranialiśmy go we dwójkę z Temekiem. Przechodziliśmy akurat koło jakiegoś sklepu, kiedy powiedział, żebyśmy chwilę poczekali, i podszedł do okna, jakby chciał się dokładniej przyjrzeć czemuś na wystawie. I teleportował się.

              - Nie mogli go porwać?

              - Nikt się obok niego nie pojawił, a nie słyszałem, żeby dało się zdalnie teleportować kogoś, kto nie miałby na to ochoty. Ty słyszałeś?

              - Nie... Zaraz! Temek jest magiem. Wyśledził teleport?

              - Ano - przyznał dziwnie zwięźle Kragar.

              I milczał.

              - No?! To dlaczego go nie goniliście?

              - Noooo... bo żaden z nas nie miał najmniejszej ochoty znaleźć się tam, gdzie on się teleportował.

              - Tak? - spytałem uprzejmie. - A gdzie on się udał?

              - Prosto do Góry Dzur.

              Zatkało mnie drugi raz w ciągu paru minut.

              - Góra Dzur... - powtórzyłem po długiej chwili. - Żeby to najjaśniejszy szlag trafił! Skąd znał koordynaty teleportu?! Skąd wiedział, że będzie bezpieczny? Że ta Jak-jej-Tam go nie zabije? Jak...

              - Ona nazywa się Sethra Lavode, szefie. I nie mam pojęcia skąd.

              - No to musimy kogoś za nim posłać!

              - Nie da się zrobić, Vlad. Nie przekonasz nikogo, żeby go ścigał.

              - Dlaczego? Mamy dość kasy na premię.

              - Vlad, on jest w Górze Dzur! Zapomnij o tym.

              - A co jest znowu takiego specjalnego w tej całej Górze Dzur?!

              - Sethra Lavode.

              - No dobra. A co jest takiego specjalnego w Sethrze...

              - Jest wampirem, potrafi zmieniać kształt, włada jedną z Wielkich Broni, jest najprawdopodobniej najgroźniejszą żyjącą adeptką magii i ma zwyczaj zabijać wszystkich, którzy zjawią się nieproszeni. Chyba że przyjdzie jej ochota zamienić ich w jherega czy inne takie.

              „Wypraszam sobie! Jakie: inne takie?! Co to - jhereg się jaśnie panu nie podoba? Smok niedorobiony, kurde...”

              „Zamknij się Loiosh, bo własnych myśli nie słyszę!”

              Poczekałem, aż przestanie się ciskać, i spytałem:

              - Ile z tej wyliczanki to prawda, a ile plotki?

              - A co za różnica, skoro wszyscy w to wierzą? Sam bym tam nie poszedł za żadne pieniądze!

              Wzruszyłem ramionami.

              - Może gdybym był Dragaerianinem, to bym zrozumiał... - westchnąłem. - Cóż, w takim razie będę musiał sam się tym zająć.

              - Życie ci obrzydło? - zaciekawił się.

              - Nic mi nie obrzydło, ale nie mogę pozwolić złodziejowi na bezkarność... właśnie, ile rąbnął?

              - Ponad dwa tysiące imperiali.

              - Szlag! I ty się dziwisz, że chcę go dorwać?! Spróbuj dowiedzieć się czego tylko będziesz w stanie i o Górze Dzur, i o tej całej Sethrze. Tylko może bez plotek, co?

              - Pewnie. Ile lat mam na to?

              - Masz trzy dni. Jak już będziesz zbierał informacje, to dowiedz się czego się da o Quionie.

              - Vlad...

              - Sio!

              Wyszedł.

              A ja próbowałem kontemplować legendy. Doszedłem szybko do wniosku, że to bez sensu, więc zabrałem się do komponowania listu do Szandi. Loiosh wrócił na swój wieszak i co chwilę podsyłał mi pomocne sugestie. Gdyby Szandi lubiła zdechłe teckle, byłyby nawet użyteczne.

             
 

              * * *

 

              Czasami mi się wydaje, że pamiętam swoją matkę.

              Ojciec nieustannie zmieniał wersję, więc w sumie nie wiem, czy zmarła, czy go zostawiła, a jeśli to drugie, to czy miałem wtedy dwa, cztery, czy pięć lat. Ale co jakiś czas stawało mi przed oczyma jej wyobrażenie. Albo kogoś, kogo za nią uważałem. Nie było na tyle wyraźne, bym mógł ją opisać, ale byłem szczęśliwy, że mam choć tyle.

              Niekoniecznie są to moje najwcześniejsze wspomnienia. Gdy się naprawdę postaram, widzę nie kończące się sterty garów i talerzy, i czuję strach na myśl, że będę musiał je wiecznie zmywać. To pewnie wynik mieszkania nad restauracją ojca, bo nigdy nic podobnego mi nie groziło. Pomagałem mu naturalnie i to od najmłodszych łat, ale nie mogę mu zarzucić, żeby we mnie orał. Po prostu zmywanie utkwiło mi w pamięci jako coś nieprzyjemnego i pozostało dla mnie jedną z niemiłych czynności. Można by się pokusić o przypuszczenie, że całe swe dorosłe życie robiłem, co mogłem, żeby tylko nie zmywać brudnej zastawy.

              Jeżeli nawet, to są gorsze cele w życiu.

             
 

              * * *

 

              Moje biuro znajduje się na zapleczu psychodelicznej zielarni. A raczej na zapleczu salonu gry znajdującego się na zapleczu psychodelicznej zielarni. Salon naturalnie jest nielegalny - byłby legalny, gdybyśmy płacili podatek, a zostałby zamknięty, gdybym nie dawał łapówek Gwardii Feniksa teoretycznie pilnującej porządku w mieście. Ponieważ podatek jest wyższy od łapówki, opłacam Gwardię. Jak każdy właściciel podobnego salonu gier hazardowych. Dodatkową zaletą tego stanu rzeczy jest to, że klienci też nie muszą płacić podatku od wygranych. I w ten sposób wszyscy są szczęśliwi. Biuro obejmuje parę niewielkich pokoi, z których największy stanowi sekretariat będący równocześnie poczekalnią. Poza tym ja mam swoją klitkę i Kragar swoją. Moja ma nawet okno z pięknym widokiem na alejkę. To jest widok byłby, gdybym je otwierał, czy choćby odsłaniał.

              Było coś z godzinę po południu trzeciego dnia po ucieczce Quiona, kiedy wszedł Kragar. Parę minut później zauważyłem go.

              - I czego się dowiedziałeś o Górze Dzur? - zapytałem zamiast powitania.

              - Duża jest.

              - Opowiadasz?! Nie błaznuj, tylko gadaj!

              Wyciągnął notes, otworzył i spytał:

              - Co właściwie chcesz wiedzieć?

              - Na początek skąd Quinowi przyszło do łba, że będzie tam bezpieczny? A jeśli nie przyszło, to co go napadło: skleroza czy było mu wszystko jedno?

              - Odtworzyłem jego posunięcia z ostatniego mniej więcej roku i...

              - W trzy dni?

              - Ano.

              - Szybko jak na Dragaerianina - pochwaliłem.

              - Strasznie dziękuję, szefie.

              Loiosh siedzący na wieszaku zachichotał telepatycznie.

              - To co mówiłeś o jego poczynaniach?

              - Że jedyną interesującą rzeczą, jaką odkryłem, jest to, iż gdzieś na miesiąc nim zaczął dla nas pracować, posłano go z jakąś sprawą do Morrolana.

              Zastanowiłem się i przyznałem:

              - Gdzieś o nim słyszałem, tylko nie pamiętam gdzie.

              - Znany mag z Domu Smoka. Przyjaciel cesarzowej. Mieszka jakieś sto pięćdziesiąt mil stąd w latającym zamku.

              - Aha! - ucieszyłem się. - Zamek. Jedyny działający od zakończenia Bezkrólewia. Pozer znaczy się.

              Kragar prychnął i przyznał:

              - Można go tak określić. Nazwał go Czarnym Zamkiem.

              Potrząsnąłem głową z podziwem dla własnej przenikliwości: dla Dragaerian czerń to barwa magii.

              - No dobrze. A co ten Morrolan ma wspólnego z...

              - Technicznie rzecz biorąc, Góra Dzur leży na jego ziemi. Znajduje się zresztą ledwie pięćdziesiąt mil od rejonu, w którym najczęściej unosi się jego zamek.

              - Interesujące - przyznałem.

              „Ciekawe, jak pobiera podatek gruntowy” - wtrącił Loiosh.

              - To jedyne, co zwraca uwagę - zakończył Kragar.

              - Góry tak mają. No dobrze, to jest coś, co łączy Quiona z Górą Dzur. Co jeszcze wiesz o Morrolanie?

              - Niewiele. Większą część Bezkrólewia spędził na Wschodzie i podobno jest tolerancyjny wobec twojej rasy. - Kragar szybko się nauczył, żeby nie mówić przy mnie o Dragaerianach jako o ludziach, ale znacznie trudniej przychodziło mu używać wobec ludzi właściwego określenia.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin