Leone Laura - Sekrety rodzinne.pdf

(564 KB) Pobierz
Guilty secrets
129540543.001.png
LAURA LEONE
Sekrety rodzinne
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Adam Jordan westchnął ciężko. Miał przed sobą stronę zupełnie niezrozumiałego, fatalnie
napisanego tekstu.
Nie uda mi się chyba przerobić tej pracy Verbeny na normalną, czytelną prozę, pomyślał
zniechęcony.
Zwyczaj mniej rozprzestrzeniony, chociaż bez wątpienia łatwo usprawiedliwiany przez
restrykcyjny kontekst społeczny, spowodowany niezrozumieniem wynikającym z niemal nie
kończących się konfliktów militarnych obezwładniających te produktywne w normalnych
okolicznościach społeczności rolnicze, które w poprzednich wiekach były bardziej postępowe
intelektualnie, a nawet...
– O rany! – jęknął Adam. – Jeśli historyk nie może nic z tego zrozumieć, to jakim cudem
mają pojąć to zwykli czytelnicy? Muszę z nią o tym znów porozmawiać, postanowił.
Wyjrzał przez okno. Dom Verbeny, w którym mieszkał od dwóch tygodni, znajdował się
na wsi niedaleko Ithaki w stanie Nowy Jork. Miał ponad sto lat. Na jego trzech
kondygnacjach znajdowało się mnóstwo przestronnych, wysokich pokoi z olbrzymimi
oknami i dębowymi podłogami. Poza tym dom miał jeszcze piwnicę i ogromny strych.
Większość ludzi uznałaby taką siedzibę za zbyt obszerną. Profesor Verbena McCargar
potrzebowała jednak dużo miejsca na swoje zbiory biblioteczne. Była jednym z
najwybitniejszych znawców średniowiecza w całym kraju i posiadaczką największego zbioru
książek z tej dziedziny. Właścicielka domu i dwóch hektarów porośniętej drzewami ziemi
stała właśnie na podwórku. Siwowłosa pani grzała się w promieniach letniego słońca.
Adam chciał natychmiast zejść na dół i powiedzieć jej, że znów nie może zrozumieć ani
słowa z tekstu, który napisała, ale w ostatniej chwili zmienił zamiar. Wiedział, że starsza pani
bardzo źle znosi krytykę, i nie chciał sprawić jej przykrości. Zwłaszcza dziś. Był to dzień
wyjątkowy, bo syn i bratanica po dwuletniej nieobecności przyjeżdżali do domu na wakacje.
Adam od wielu lat znał Verbenę – historyka, ale prawie nic nie wiedział ojej życiu
prywatnym. Używała nazwiska panieńskiego i nigdy nie wspominała o mężu. Dlatego
przypuszczał, że jej syn Mordred jest nieślubnym dzieckiem, ale nigdy o to, oczywiście, nie
spytał. Trochę więcej wiedział o Leah, bratanicy Verbeny. Starsza pani prawie co dzień
rozwodziła się nad urodą i zdolnościami swojej wychowanki. Jej rodzice zginęli w wypadku
samochodowym i od tamtej pory dziewczynka mieszkała u Verbeny, swojej najbliższej
krewnej. Leah i Mordred mają teraz po dwadzieścia siedem lat, ale żadne z nich od dawna nie
miało czasu na odwiedziny u Verbeny.
Adam postanowił, że dzisiaj nie będzie męczył starszej pani sprawami zawodowymi. Sam
spróbuje poprawić jej okropny tekst.
– Adamie! – usłyszał wołanie Verbeny.
– Słucham. – Wychylił się przez okno.
– Zajmij się gośćmi, jeśli przyjadą – poprosiła. – Idę nad strumień nakarmić szopy.
– Dobrze. – Adam uśmiechnął się do siebie. Verbena miała na utrzymaniu co najmniej
129540543.002.png
połowę stworzeń żyjących dziko w okolicach Finger Lakes. Po pożywienie przychodziły do
jej domu szopy, oposy, jelenie, sarny, daniele i wiewiórki, a także przylatywały przeróżne
ptaki.
Może jednak da się coś zrobić z tym tekstem, pomyślał Adam i z westchnieniem zabrał
się do roboty.
Pisał szybko. Kartki pracy Verbeny, które udało mu się przetłumaczyć na język
zrozumiały dla zwykłych śmiertelników, odkładał na bok. Szło mu nieźle. Był zadowolony z
siebie.
Ktoś zadzwonił do drzwi i w tej samej chwili dom napełnił się nieopisanym jazgotem.
Wszystkie obecne w nim zwierzaki zgodnym chórem witały gości.
Akurat teraz, kiedy tak dobrze mi szło, rozzłościł się Adam. Wyłączył elektryczną
maszynę do pisania. Szybko zbiegł ze schodów, odsunął z drogi Makbeta, ciemnego
owczarka collie, i otworzył drzwi.
Na przestronnym ganku stała młoda kobieta. To musiała być Leah McCargar.
– Cześć, Leah – powitał ją Adam na progu domu ciotki Verbeny. – Gdzie Mordred? –
zapytał.
Zanim zdążyła się odezwać do nieznajomego, który najwyraźniej na nią czekał, Makbet,
dwa syjamskie koty, Tristan i Izolda, oraz dwa niedawno przez Verbenę przygarnięte psy
rzuciły się na nią, chcąc powitać gościa tak serdecznie, jak tylko umiały najlepiej.
– Daj walizkę! – zawołał mężczyzna próbując przekrzyczeć panujący jazgot. – Wchodź
szybko, bo Królowa znów nam ucieknie.
– Jaka Królowa? Kim ty jesteś? – zapytała zdezorientowana Leah.
Wziął od niej walizkę, odsunął poniewierające się po podłodze psie zabawki i
przeprowadził dziewczynę miedzy zwierzakami plączącymi się pod nogami.
– Mam na imię Adam – powiedział, jakby to wszystko wyjaśniało.
– Co tu robisz?
– O, nie! Tylko nie to! – krzyknął, rzucił walizkę i z szybkością godną mistrza
olimpijskiego wypadł za drzwi.
Leah patrzyła za nim kompletnie zaskoczona. Zupełnie inaczej wyobrażała sobie powrót.
Wprawdzie ten dziwny mężczyzna sprawiał miłe wrażenie, ale po długiej i męczącej podróży
z Kalifornii wolałaby, żeby drzwi rodzinnego domu otworzył jej ktoś znajomy.
– Dzień dobry! – zawołała, usłyszawszy jakiś ruch w kuchni.
– Leah! Leah! Kochanie, czy to naprawdę ty? – rozległ się radosny głos ciotki.
– Tu jestem, ciociu. – Dziewczyna nie mogła się ruszyć, otoczona gromadą zwierząt.
Chwilę później do wielkiego, sklepionego holu weszła Verbena.
– Tak się cieszę, że znów cię widzę! – zawołała.
– Dlaczego nie chciałaś, żebym przyjechała po ciebie na lotnisko?
– Po ostatnich doświadczeniach uznałam, że będzie roztropniej dostać się tutaj taksówką
– zaśmiała się Leah.
Wioząc ją dwa lata temu. Verbena była tak zaabsorbowana opowiadaniem nowinek, że z
drogi zjechała do rowu. Na szczęście nikt nie doznał obrażeń.
129540543.003.png
– A gdzie Mordred? – zapytała Verbena.
– Dziś rano zadzwonił do mnie z Los Angeles i powiedział, że trochę się spóźni. – Z
twarzy dziewczyny zniknął uśmiech.
– Spóźni? – Verbena wyraźnie posmutniała. – Więc kiedy przyjedzie?
– Wkrótce, ciociu. Przyrzekł mi to – zapewniła Leah.
Szczerze mówiąc, Mordred niczego takiego nie obiecywał. Zadzwonił i głosem, w którym
wyczuwało się lęk, oznajmił, że nie może się z nią spotkać na lotnisku. Prosił, żeby
wytłumaczyła go jakoś przed matką. Obiecał Leah, że się z nią skontaktuje, gdy tylko będzie
to „bezpieczne”. Ani treść, ani ton tej dziwnej rozmowy nie podobały się Leah. Od razu
zadzwoniła do Mordreda, żeby dowiedzieć się czegoś więcej, ale nikt nie odebrał telefonu.
Będzie więc musiała poczekać na wiadomości, a do tego czasu postara się, żeby Verbena nie
zamartwiała się nieobecnością syna.
– Wiesz przecież, jak on dużo pracuje – przypomniała ciotce.
– Tak, tak. Rzeczywiście. – Verbena próbowała nie okazywać rozczarowania.
Uśmiechnęła się i jeszcze raz uścisnęła bratanicę. – Przynajmniej mam ciebie. To ogromna
radość. Po tylu miesiącach...
– Przepraszam, ciociu, że tak długo nie przyjeżdżałam, ale...
– Wiem, wiem. Życie bywa trudne dla młodych, ambitnych kobiet. Jesteś pewnie bardzo
głodna, kochanie. Przygotowaliśmy wspaniałą, gorącą kolację... – Verbena urwała nagle i
rozejrzała się. – A gdzie się podział Adam?
– Wpuścił mnie, coś krzyknął i jak oparzony wypadł na dwór – wyjaśniła Leah.
– Och, to znów Królowa.
– Tak właśnie powiedział. Kto to jest Królowa?
– Nasza fretka. Zeszłej jesieni kupiłam ją w sklepie zoologicznym. Była taka słodka i
zawsze ze wszystkiego zadowolona. Dopiero niedawno coś jej się stało i korzysta z każdej
okazji, żeby tylko uciec z domu. Zawsze może sobie wychodzić kuchennymi drzwiami, bo
podwórko jest ogrodzone, ale drzwi frontowe wydają się bardziej atrakcyjne. Pewnie dlatego,
że nie wolno jej się do nich zbliżać.
– Ciociu – spytała Leah – kim jest ten człowiek?
– To Adam, kochanie. Czy chciałabyś się trochę odświeżyć?
– Co on tu robi? Pomaga ci w domu?
– Raczej nie – odezwał się miły męski głos. – Ale za sowity napiwek czasami robię to i
owo. – Leah odwróciła się. Adam jedną ręką przytrzymywał długie, wijące się stworzenie, a
drugą zamykał frontowe drzwi. – Masztu swoją fretkę, Verbeno. Bieganie za nią dziesięć razy
w tygodniu bardzo mi pomaga zachować dobrą formę.
– Choć tu, Królowo. – Verbena wzięła fretkę na ręce. Zwierzątko przytuliło się do niej i
patrzyło spode łba na swego prześladowcę.
– Miło mi wreszcie cię poznać – Adam zwrócił się do Leah. – Dużo dobrego o tobie
słyszałem.
– Za to ja nie wiem nic o tobie. – Dziewczyna uścisnęła wyciągniętą rękę. Adam miał
mocne dłonie o długich, szczupłych palcach.
129540543.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin