Boruta.pdf

(60 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
Boruta
Kazimierz Władysław Wójcicki
Boruta jest to nazwa sławnego diabła, co dotąd siedzi pod gruzami łęczyckiego
zamku. Żyje długo, bo już niemal cztery wieki przeżył; teraz przecie musiał się
zestarzeć, gdyż wielce się ustatkował i mało o sobie daje wiadomości. Imię to
było głośnym szeroko i długo; a niejeden piskorz szlachecki, chciawszy dogryźć
sąsiadowi, przeklinał:
- Żeby go Boruta zdusił albo łeb ukręcił!
A diabeł, chętny złorzeczeniu, dopełniał nieraz życzenia.
W pobliżu zamku łęczyckiego mieszkał szlachcic niewiadomego nazwiska i
herbu, rosły i silny. Nikt z nim nie mógł się zamierzyć na szable, bo za
pierwszym złożeniem przeciwnikowi silnym zamachem wytracał oręż z ręki.
Jak się raz plecami o zrąb domu oparł, całe sąsiedztwo nie dało mu rady.
Stąd szlachcic dostał przydomek Boruty, bo mówiono powszechnie, że musiał
mu diabeł Boruta pomagać, kiedy wszyscy nie podołali jego sile i mocy; a że
nosił siwą kapotę, dla różnicy od prawdziwego diabła, dostał przydomek siwy,
tak więc zwał się Siwy Boruta.
Od onej chwili nikt go nie zaczepił. Każdy pomijał lub ustępował z drogi; nawet
w gospodzie pijana szlachta, kiedy porwała się do broni, na sam głos Siwego
Boruty wychodziła do sieni albo na podwórzec i tam karbowała sobie dymiące
łysiny.
To uszanowanie, a raczej bojaźń sąsiadów, co znali moc żylastej prawicy, wbiła
go w dumę. Uniesiony nią, nieraz się w zuchwałej przechwałce odgrażał, że jak
złapie prawdziwego Borutę, to mu karku nakręci, a skarby, których pilnuje,
zabierze. Uważano nieraz, że wtedy słyszeć się dawał w piecu lub za piecem
śmiech szyderski.
Siwy Boruta, kiedy pił - a pił nie lada, bo najtęźsi bracia piskorze nie mogli go
przepić - zawsze pierwszą szklankę wypijał za zdrowie diabła Boruty, a
słyszano odgłos zaraz gruby, przeciągły:
- Dziękuję!
Siwy Boruta miał dużo pieniędzy, ale wkrótce w hulance roztrwonił; postanowił
przeto dostać się do skarbów i wziąć z parę mieszków złota od swego miłego
brata, jak nazywał diabła Borutę.
O samej północy, zapaliwszy latarnię, zuchwały szlachcic ufając swojej sile
szabli, poszedł do lochów. Wyostrzoną demeszkę trzymał wydobytą z pochew
pod pachą, a latarnią rozświecał ciemnotę dookoła panującą. Ze dwie godziny
chodził po zakrętach; nareszcie wybiwszy drzwi jedne, ukryte w murze, ujrzał
skarby, a w kącie na bryle złota siedział sam Boruta w postaci sowy z
iskrzącymi oczyma. Zbladł i zadrżał na ten widok zuchwały szlachcic, spocił się
potężnie ze strachu; po chwili, przyszedłszy do siebie, wyrzekł z cicha, z
ukłonem i pokorą:
- Mnie wielce miłościwemu panu bratu kłaniam uniżenie!
Sowa kiwnęła głową, co rozweseliło nieco Siwego Borutę. Ukłoniwszy się raz
jeszcze, zaczął wypełniać siwej kapoty kieszenie i mieszki, które przyniósł,
złotem i srebrem. Tak je obładował, że zaledwie mógł się obrócić. Już świtać
zaczęło, a szlachcic nie przestawał ściągać złota; w ostatku, nie mając go gdzie
włożyć, począł w gębę sypać, a że miał niemiłą, nasypał dosyć i, znowu
ukłoniwszy się stróżowi, wyszedł z lochu. Zaledwie stanął na progu, kiedy
drzwi się same zatrzasnęły i ucięły mu całą piętę.
Kulejąc a krwią znacząc ślady kroków swoich, przeładowany skarbami,
dobywając ostatki siły, tak dawniej głośniej, ledwo doszedł do domostwa.
Upuścił na podłogę złoto i srebro, wypluł z napchanej gęby, a sam padł
wysilony i słaby. Odtąd miał dużo pieniędzy, ale siłę stracił i zdrowie.
Przestękał całe życie. I gdy w kłótni o miedzę wyzwał sąsiada, ten, którego
dawniej jednym palcem obalał Siwy Boruta, pokonał bogacza i zabił.
Domostwo jego pustkami zostało; nikt zamieszkać nie chciał, bo sam diabeł
Boruta często przesiadywał w starej wierzbie, co na podwórzu rosła, odwiedzał
izbę i alkierz, pozostałe skarby przenosząc na powrót do zamku łęczyckiego.
Pochodzenie Boruty
Żoną Baruta, zwanego też Herutem, była Heryna. Baruta - Heruta, a później
Borutę znały dzieje historyczne i nie były to postacie fikcyjne. Naruszewicz w II
tomie Historii narodu polskiego tak pisał:
"Za czasów Ludwika Cesarza, syna Karola Wielkiego panował we dwu
zamkach hamburskich słowiański królik imieniem Barut, pospołu z żoną
Heryną, którzy zapalili sławne w dziejach męczeńskich prześladowanie
Niemców chrześcijan, jako apostołów wiary a burzycieli wolności
słowiańskiej".
O Barucie, jako obrońcy wiary słowiańskiej, którego Kościół zaliczył w poczet
diabłów zachowała się pamięć tylko wśród ludu. Ale nie na długo. Ostatecznie
wszyscy uwierzyli, że Barut był z piekła rodem. Gdy czas zatarł skutecznie o
nim pamięć, ze słowiańskiego bohatera narodził się diabeł Boruta. I o nim jest
właśnie klechda, istniejąca u Siemieńskiego w "Podaniach i legendach
polskich" , a tak podana za Wójcikiem przez Trentowskiego.
"W ciemnym lochu łęczyckiego zamku, przy rozpalonej drzazdze
smolnej, siedział wąsaty szlachcic i pił z beczki.
Miał na sobie karmazynowy żupan, pas złotolity. Na rzemyku szabla.
Czapka rogatywka z siwym barankiem nie przylegała mu należycie, jakby
coś jej zawadzało. Jakoż, kiedy chciał się poskrobać po głowie, ujrzałeś
przy ręku pięć ogromnych pazurów, a za uchyleniem czapki małe, czarne
różki.
Był to sławny diabeł Boruta, co pilnował skarbów zamkowych,
pozostałych w ukryciu od udzielnych jeszcze książąt mazowieckich. Tak
mówił do siebie:
"Już dosyć wysiedziałem się w tym lochu. Nie ma i co pić dalej. Ostatnią
beczkę węgrzyna za chwile dopiję. Myślę, iż nikt nie poważy się zajrzeć
do tych skarbów. A jakoś tu i tęskno i nudno. Sto lat tak siedzieć na
jednym miejscu! Trudno wytrzymać dłużej. Hulaj dusza, bez kontusza.
Zamknę loch i przejadę się po świecie."
U szlachcica Kaliny, o milę od zamku łęczyckiego, brzmi kapela.
Najstarsza córka idzie za mąż, w domu huczne i sute wesele. Grają
właśnie Chmiela, taniec oczepin.
We drzwiach ukazał się gość niespodziewany w karmazynowym żupanie.
Wyglądał tak jakoś, iż wszyscy się przelękli i surma ustała. Pan Kalina
chciał się pozbyć nieproszonego gościa. Ale nieznajomy pokręcił głową
na znak, że nie wyjdzie i wybąknął coś od niechcenia: "pić!"
Podano mu gąsior z miodem i czarę. Nieznajomy rzucił czarę o ziemię,
przyłożył gąsior do ust i wychylił go jednym łykiem.
Szlachta łęczycka klaszcze z radości, wołając : "to nasz brat, nasz brat!"
Nieznajomy uśmiecha się wesoło, porywa za beczkę miodu, stawia ją na
stole i wypija wnet do czysta.
Wszyscy byli w podziwieniu. Niewiasty powstawały na stole i ławach
patrząc na pijaka. Nieznajomy ciągnie pannę młodą do tańca na gwałt
wrzeszcząc: "kapela, Chmiela!" Nowożeniec stawi się w jej obronie.
Kłótnia. Wszyscy krzyknęli pojedynek!
Przyjął wyzwanie, mówiąc: "po jednemu!"
Idą na podwórzec. Rąbią się dziarsko. Krew płynie z wielu ran. Pijanica
dostał tęgo w łapę. Kur zapiał, on zniknął!
Pan Kalina porywa za zostawioną odeń rękawicę, trząsa, wypadają z niej
dwa wielkie pazury z kawałkami palców i rozszerza się zapach smoły.
Zawołano zewsząd Boruta, Boruta!
W ciemnym lochu łęczyckiego zamku siedział znów szlachcic w
karmazynowym żupanie, a liżąc okaleczoną łapę, tak do siebie prawił:
"Nie wyjdę już więcej na świat! O, przeklęta szlachta łęczycka! Lepiej się
rąbie od samego diabła. Nie poradzę jej. Wolę więc siedzieć tu cicho, by
też przez drugie lat sto!"
Zgłoś jeśli naruszono regulamin