Poniedziałek. Cały Czas Poniedziałek.doc

(49 KB) Pobierz

PONIEDZIAŁEK. CAŁY CZAS PONIEDZIAŁEK
KARTKA Z PAMIĘTNIKA
Gen.Watutin





godz. 08:00 – 09:00

    – Należy pamiętać, że liczba miejsc zerowych w funkcji kwadratowej jest bezpośrednio zależna od delty, którą wyliczamy ze wzoru...
    Podniosłem smętnie wzrok znad zeszytu. Do ręki wziąłem piórnik i szukałem na nim guzika „mute” albo przynajmniej „Vol–   Chęć „wyciszenia” nauczycielki była nieziemska.
    – Kiedy obliczymy już miejsca zerowe, możemy przystąpić do szkicowania wykresu funkcji kwadratowej. Zaznaczamy wierzchołek, miejsca zerowe i punkt przecięcia z osią igrek. No i nie zapominajmy o współczynniku kierunkowym, który określa...
    Stęknąłem cicho i wyjrzałem przez okno. Już dawno stwierdziłem, że widok za oknem w sali matematycznej jest jednym z czynników potęgujących moją nienawiść do tego przedmiotu. Piękna, zielona dolina rozciągająca się wprost od parszywego ogrodzenia szkoły – druciana siatka nasuwa skojarzenia z Oświęcimiem – w środku której nieśmiało wije się rzeka. Jesienią na pierwszych lekcjach widać mgłę unoszącą się nad całą doliną, w cieplejsze dni światło słoneczne odbija się od leniwych fal rzeki. W oddali majaczy metalowy most.
    – Warto nadmienić, że podstawą w matematyce jest regularne ćwiczenie. My z koleżanką na studiach potrafiłyśmy wypisać cały wkład od długopisu przed egzaminem. W dwa tygodnie!
    Fanatyczka. Przewróciłem głowę na prawo i zawiesiłem wzrok na Mateuszu. Pomimo że jego dusza też ulatywała z każdym zapisanym w zeszycie słowem przez końcówkę długopisu, jego oczy miały ten błysk. Kiedy patrzyłem w nie zbyt długo, wydawało mi się, że ktoś zamontował w nich stroboskop. Wprost oślepiają... a ja nie mogę od nich oderwać wzroku.
Przez tego... przyjaciela... cierpiałem już od dwóch lat. Mówią, że nieodwzajemniona miłość to coś strasznego. Ja nawet się nie dowiedziałem, czy moja miłość jest odwzajemniana, czy nie. Każde, nawet najbardziej przypadkowe zbliżenie naszych ciał pamiętałem około miesiąca. Raz zdarzyło się, że poczułem jego oddech na swojej szyi. Wtedy stęknąłem głośno.
    – Coś się stało?
    Delektowałem się tym oddechem. Po chwili, z zamkniętymi oczami, odpowiedziałem:
    – Podniecasz mnie, miśku...
    Uśmiechnął się. Kolejny orgazm.
    – Powinieneś pomyśleć o tym kółku teatralnym. Wiem, że ci się nie chce, ale załapiesz kilka punktów do liceum.
    Jeżeli chodzi o te sprawy, to chyba nigdy go nie okłamałem. Zawsze mówiłem prawdę, dobierałem jednak taki wyraz twarzy i ton głosu, żeby wyglądało to na żart. Zabawne... Grałem samego siebie.
    Obydwaj mieliśmy zbyt mało punktów, żeby dostać się do naszych trzech wymarzonych szkół. W praktyce, okazało się – byliśmy bez szkoły. Dzień później przeglądaliśmy oferty szkół z klasami, w których są jeszcze wolne miejsca.
    – Zawodówka, zawodówka, zawodówka… O! Liceum profilowane!
     Szaleństwo! Obaj marzyliśmy o LO, o kierunku humanistycznym.
    – Jest wolne miejsce w liceum!
    Spojrzeliśmy. Zespół szkół, technikum, co prawda z tradycjami i jedno z lepszych, ale nadal technikum, otworzyło w tym roku klasę politechniczną.
    – Politechniczna? To chyba nie... - spojrzeliśmy na siebie...
    A więc jednak... Mat–fiz. Najgorsze koszmarne wróżby tego nam nie przepowiadały. Z bólem serca zanieśliśmy nasze papiery do tej naszej nowej szkoły.
    I tak od września wegetowaliśmy sobie na mat–fizie.
    Trzeba przyznać, że z Mateusza było niezłe ciacho i stwory z mózgiem pomiędzy uszami także to dostrzegały. Był adorowany, miał sporo dziewczyn. Zawsze się cieszyłem razem z nim. Aktorem stałem się doskonałym...
    Z letargu wyrwał mnie dzwonek. Wychodząc z klasy, skierowałem się w stronę ubikacji. Po chwili za moimi plecami pojawił się Mateusz, dotrzymując mi kroku. Niepisana umowa: „długa przerwa = szluga” po raz kolejny nie została zerwana. Po drodze wymieniliśmy kilka uwag na temat szkicowania wykresu funkcji kwadratowej.
   Zajęliśmy nasze stałe miejsce w ubikacji. Przed sobą miałem okno umieszczone na tyle wysoko, że prześwitywała przez nie zawsze jedna gałązka. Matusz wyciągnął papierosy, otworzył paczkę i skierował ją w moją stronę. Idąc za własną echolokacją, wyjąłem jednego i włożyłem do ust, nie odwracając głowy w stronę Mateusza. Chwilę tak go trzymałem, aż usłyszałem pstryknięcie zapalniczki. Dopiero wtedy odpaliłem swojego papierosa. Patrzyłem na jego koniec, jak się żarzy wraz z wciąganiem dymu do płuc. Potem podnosiłem wzrok do góry, zamykałem oczy i wypuszczałem dym. Mój rytuał.
    – Pamiętasz imprezę u Iwony? – zapytał, patrząc na mnie. Wyczuwałem na sobie jego wzrok, nie patrząc w jego stronę.
    – Przecież to było w zeszły piątek. Jeszcze nie zapomniałem.
    – Chciałem wtedy o czymś z tobą pogadać. Nawet zacząłem, ale…
    – Mateuszu, wtedy twój stan skutecznie uniemożliwiał prowadzenie rozmowy z kimkolwiek innym niż Bogiem.
    Miałem wiele okazji, żeby go zapytać o jego orientację, bez późniejszych komplikacji. Miałem wiele okazji do zabaw jego ciałem, ale moje zaufanie do niego było zbyt wielkie, żeby go w jakikolwiek sposób wykorzystać. Wówczas też nie chciałem, żeby mówił o czymś poważnym po pijaku.
    – To generalnie dosyć delikatna i bardzo poważna... dla mnie poważna sprawa. Muszę komuś o tym powiedzieć, bo nie mogę dłużej sam wytrzymać.
    Jako biseksualny, mój umysł dzieli się na homo i hetero. Uruchomiła się połowa homo:
pedał, czyli gej.
    – Więc może... wyskoczymy dzisiaj do pubu? Trochę wypiję, to pewnie łatwiej będzie mi o tym mówić. Chodzi o kogoś z naszej klasy.
    Marzenie pękło jak bańka mydlana. Marta, ta pusta blondynka, pewnie go rozkochała. Kto jej dał takie pozwolenie?! Pomimo że już nie kochałem Mateusza – a nawet, jeżeli już, to żywiłem się resztkami tej bezsensownej miłości – to zazdrość pozostała.
    – Będę po ciebie o dziewiętnastej. Bądź gotowy.
    Porozmawialiśmy jeszcze chwilę. I dzwonek zawołał nas na drugą matematykę.
    Wziąłem głęboki oddech i wszedłem do sali. Usiadłem w ławce i zacząłem bawić się cyrklem. W ciągu pięciu minut wymyśliłem szesnaście różnych sposobów na zadanie tym przyrządem śmierci tej poj... kurw... od matematyki.

godz. 09:00 – 13:05

    Po raz chyba setny rzuciłem wzrok na Mateusza. Zmierzyłem go całego wzrokiem od stóp do głów. Ciacho. Rozejrzałem się po reszcie klasy.
    Paweł: blady jak papier, nosi okulary, wpatrzony w tablicę. Lubi matmę. Odpada.
    Krzysiek: nawet, nawet, gdyby nie ta jego nieśmiałość i cichość. Od września zamieniłem z nim może z cztery słowa, a już na dobre zaczął się drugi semestr.
    Marcin: czerwone, przejarane oczy, gdzieś po twarzy błąka się uśmiech. Patrzyłem na niego chwilę, nachalnie, po czym on skierował wzrok w moją stronę z niemą prośbą lub groźbą – „Nie filmuj mnie” – i opuścił głowę na ławkę.
    Agata: cudowanie całuje. A nie wygląda. Zawsze porządna, mówi powoli i mądrze, nie trwoni słów. Ładnie się uśmiecha. Ogólnie grzeczna, grzeczna i grzeczna. Dać jej jednak piwo – i budzi się w niej nimfomanka. Muszę z nią częściej pić.
    Po raz kolejny opuściłem głowę na ławkę, starając się nie zwracać wzroku w stronę doliny Warty.
    Rozłożyłem plan. Poniedziałek. Dzień strasznych kontrastów: dwie matematyki, a potem dwa wu-efy. Kiedy doszedłem do pozycji „wf”, uśmiechnąłem się mimowolnie. Taak... to ciało jest warte co najmniej uśmiechu. Potem chemia, biologia – i do domu.
    Zacząłem rozmyślać o Mateuszu. Zrobiło mi się przyjemnie, ciepło, zupełnie, jakby mnie przytulał. Do końca lekcji myślałem, co bym z nim zrobił, gdybym tylko mógł. Pewnie bym go wymęczył na śmierć.
    Z zadumy wyrwał mnie dzwonek. Umysł zaczął pracować szybciej. Wrzuciłem wszystkie graty do plecaka i prawie wybiegłem z sali. W szatni musiałem być pierwszy; nie mogłem stracić żadnego aktu tej sztuki.
    Rozsiadłem się na ławce i z plecaka wyjąłem zwolnienie z wf. Pomimo całej mojej sympatii, jaką darzyłem ten przedmiot, nie mogłem sobie pozwolić na osłabienie organizmu i w rezultacie powrót choroby.
    Po chwili na scenie pojawił się główny aktor. Niedbale rzucił plecak w kąt (ale po chwili go poprawił i otrzepał z kurzu), zdjął buty i bluzę. Nie patrzyłem bezpośrednio na niego, ale i tak miałem dobry widok. Miejsce w pierwszym rzędzie. Nie minęło wiele czasu, gdy obok bluzy powiesił koszulkę. Spodnie także długo się nie ostały na jego nogach. Przez obcisłe bokserki było widać więcej, niż by mi wystarczyło: idealny tyłek, za który byłbym w stanie oddać życie – oraz wypasiony śpiący penis. Do tego cudownie zbudowany brzuch, pięknie zarysowane mięśnie klatki piersiowej... Silne, męskie ramiona, do tego całe ciało równie, cudownie opalone. Szaleństwo. W każdym jego ruchu było coś przyciągającego moją uwagę. Zastanawiałem się, czy tylko ja to widzę, czy też wszyscy dookoła ukradkiem patrzą na niego.
    Kiedy już się przebrał, podszedł do Krzyśka i zamienił z nim kilka słów. Trzeba przyznać, że miał z nim o wiele lepszy kontakt niż z innymi chłopakami; sam nie wiedziałem, dlaczego. I niespecjalnie się tym przejmowałem. Krzysiek w żadnym stopniu nie stanowił dla mnie zagrożenia.
    Rozsiadłem się na widowni i z lubością patrzyłem na Mateusza. Dwie godziny rozrywki najlepszego gatunku.
    W połowie drugiej lekcji ten show trochę mi się znudził i wyszedłem na boisko zapalić. Kiedyś nie mógłbym nawet mrugnąć.
    Chemia i biologia minęły stosunkowo szybko. Kiedy wychodziliśmy ze szkoły, kierując się w stronę naszej miejscówki na boisku do palenia, Mateusz zawołał Krzyśka.
    No co, trzeba chłopaka rozkręcić.
    Nie wiedziałem, że Krzysiek pali. W ogóle nic o nim nie wiedziałem. Zresztą, co mnie to gówno obchodzi.
    Odprowadziłem Mateusza do domu i wróciłem do swojej nory. Postanowiłem odespać dzisiejszą noc, którą straciłem na wkuwanie matematyki


godz. 19:00 –

    U Mateusza stawiłem się pięć minut po siódmej.
    – Ty nawet na swój pogrzeb się spóźnisz!
    – Gdzie się człowiek spieszy, tam się diabeł cieszy.
    Poszliśmy do pubu. Zamówiliśmy po piwie i, jak nietrudno się domyślić, potem drugie... Zaczynaliśmy już trzecie. W głowie mi już nieco szumiało.
    – Wiesz, Mateusz, sympatycznie się rozmawia o bzdetach i tak w ogóle, ale chciałeś mi coś ważnego zakomunikować.
    Mateusz objął kufel i spojrzał w niego. Zaczął bawić się słomką. Pociągnął łyka, znowu zaczął bawić się słomką.
    – Poczekaj chwilę...
    Poszedł do bufetu. Wrócił z dwiema pięćdziesiątkami. Jedną postawił przede mną, drugą obok siebie. Moja połówka homo mi powiedziała: „Tu już nie potrzeba słów...”
    – Widzisz, Marku... Jest rzecz... W sumie to nic między nami nie zmieni, chciałbym, żeby nie zmieniło... ale też chciałbym, żebyś o tym wiedział... Od razu mówię, że podjąłem już decyzję, ale... chciałbym usłyszeć twoje zdanie na ten temat...
    – Więc?
    No więc... – Mateusz podniósł swój kieliszek. Opróżnił... – Jestem... z Krzyśkiem.
    – Eee... co masz na myśli, mówiąc „jestem z...”?
    – Jest moim chłopakiem...
    Cisza.
    – Chciałem po prostu, żebyś wiedział. Jest mi z nim dobrze. Od dawna o czymś takim marzyłem. Kocham go.
    Cisza.
    – Dlaczego nic nie mówisz?
    ...Co miałem powiedzieć?! To super, cieszę się? Mam nadzieję, że będzie wam dobrze? A może powinienem zapytać: przetkałeś go już? A może on ciebie...?
    Wszystkiego się spodziewałem. Wszystkiego, tylko – oczywiście – nie tego. Jak mogłem być tak ślepy?
    – W każdym razie... chciałbym cię zapewnić, że nigdy nie dobierałem się do ciebie i nie będę się dobierał, w jakim stanie byś nie był. Za bardzo ci ufam.
    Tego już było za wiele. Wypiłem swoją pięćdziesiątkę...
    Czasami sobie marzyłem, że Mateusz mówi mi, że jest gejem. Wtedy zawsze wyglądało to tak pięknie...
    Zakręciło mi się w głowie.
    – Marek... Co się stało? Dlaczego płaczesz...?
                                                                                            Gen.Watutin

Zgłoś jeśli naruszono regulamin