Blondynka Na Kubie_ Na Tropach Prawdy Er - Beata Pawlikowska.txt

(347 KB) Pobierz
noPasaran
Wolne Książki
2011
Rozpowszechniaj jak tylko możesz - za free oczywiście :)
Mówimy stanowcze NIE dla DRMu!
Niech żyją Wolne Książki! Anarchista jest w każdym z nas!
noPasaran


Blondynka na Kubie
Beata Pawlikowska

ROZDZIAŁ 1
Wyspa tajemnic
Hawana była gorąca. Po parnym dniu zaczynała się jeszcze bardziej upalna noc, kiedy barman bez pamięci lał rum do lodowatych drinków z liśćmi mięty, a przez otwarte drzwi na ulicę płynęła kubańska muzyka. Pulchne niemieckie turystki zrywały z ramion żakiety i chustki, dając się porwać do tańca giętkim Kubańczykom. Kiedy przyciskali brązowe palce do ich różowych pleców, powietrze gęstniało od westchnień i milczącej zgody na wszystko, co mogłoby się wydarzyć.
Kontrabas napełniał ciemność erotycznym wezwaniem, potęgowanym przez gorączkowe marakasy i studzonym przez tęsknie rozmarzoną trąbkę. Niemki lgnęły do swoich kubańskich partnerów, zapominając, że w swojej ojczyśnie są statecznymi matkami i żonami równie jak one grubych Niemców, z którymi od czterdziestu lat piją przed telewizorem wieczorne piwo. Nieważne było to, że obejmujący je Kubańczycy nie mają przeszłości, imion i ani grosza przy duszy. Byli tak samo anonimowi jak muzyka. W taką noc wszystko było możliwe.
Po wypiciu trzeciego mojito1, zobaczyłam, że do tańca przyłącza się słony wiatr znad morza i chudy koń zaprzężony do dorożki. Nawet kamienie w brukowanej ulicy podrygiwały pod moimi stopami, więc zerwałam się z miejsca i wpadłam w czyjeś ramiona, gotowa poddać się im w porywającym rytmie, biodro przy biodrze, policzek przy policzku, gdy nagle mój partner i ja spojrzeliśmy sobie w oczy. Świat zatrzymał się na ułamek sekundy, podczas którego czym prędzej rozłączyliśmy dłonie i odskoczyliśmy na bezpieczną odległość – ja i on, czyli pulchna Niemka o dekolcie głębokim jak Rów Mariański, w którym kołysały się dwie gołe, różowe dynie.
1 Mojito (hiszp.) –— ulubiony drink Ernesta Hemingwaya i do dziś najbardziej popularny na Kubie, składający się z białego rumu, soku z limonów, cukru, świeżych liści mięty, wody sodowej i lodu.
Skoczyłam w bok i prawie natychmiast chwycił mnie w pasie inny tancerz, o bezpiecznie kościstych rękach, w kraciastej koszuli i kapeluszu skrywającym pół twarzy. Tańczył jak szatan.
Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby ludzie tak namiętnie oddawali się muzyce. Ani w Argentynie, gdzie po zapadnięciu zmroku w portowych barach rozbrzmiewało tango, ani w Kolumbii, gdzie od rana do wieczora królowała salsa, ani podczas plemiennych ceremonii w dżungli amazońskiej czy w Afryce, gdzie muzyka miała otwierać wrota do świata niewidzialnego oczom zwykłych śmiertelników.
Muzyka na Kubie jest elektrownią, do której od urodzenia jest podłączony każdy człowiek, więc gdy tylko zaczyna grać, Kubańczyk zrywa się do tańca i z każ- dą minutą ładuje się zapasem energii do życia.
Nagle przypomniał mi się Fidel Castro, który wczoraj wieczorem w telewizji przez cztery godziny pokazywał lodówki i wiatraki, z oburzeniem wskazując, że zużywają za dużo energii elektrycznej. Grożąc palcem przeszedł kilka kroków dalej do mniejszego wiatraka z niebieskimi skrzydłami, odwrócił się do kamery i powiedział:
– Oto jest dobry wiatrak! Energooszczędny!
Kamera przeniosła się na twarz rozradowanej Kubanki, która klaszcząc ze szczęścia w ręce powiedziała:
– To jest mój nowy wiatrak! Kupiłam go dzięki naszemu Fidelowi, ale to nie jest jedyny prezent, jaki dostaliśmy od naszego jefe el comandante, wodza, bo pierwszą rzeczą, jaką nam dał, była rewolucja i wyzwolenie Kuby!
Fidel Castro występował w telewizji prawie codziennie, opowiadając o sprawach najbliższych Kubańczykom – o imperializmie Ameryki, o terrorystach niesłusznie pozostawionych na wolności, o potknięciach wrogich rządów, a także o najnowszych garnkach ciśnieniowych do gotowania ryżu, sprowadzonych z bratniego kraju – Chin, podając przy tym szczegółowy przepis ich obsługi, w którym również zawarte było polecenie oszczędzania energii elektrycznej. Do garnka należy wsypać ryż, zalać go wodą, szczelnie zamknąć, doprowadzić do wrzenia, a następnie zgasić gaz, pozostawiając ryż w zamkniętym garnku „aż dojdzie”. Garnek kosztuje 120 peso. Miesięczna pensja Kubańczyka wynosi 240 peso. Butelka wody mineralnej kosztuje 24 peso, kilogram mięsa bez kartek – 66 peso, jedno jajko – 2 peso. Każdy Kubańczyk dostaje przydział na zakup trzech kilogramów ryżu miesięcznie, 25 deka fasoli, tyle samo oleju, odrobinę kawy i paru innych produktów w niewielkich ilościach. Wołowiny nie można kupić od kilku lat. Dzieci do roku życia dostają miesięcznie dwie butelki mleka, starsze mają przydział mleka w proszku.
Bilet na autobus miejski w Hawanie kosztuje 20 centavos, czyli mniej niż 2 polskie grosze, ale za bilet autobusowy z Hawany do odległego o cztery godziny miasta Santa Clara trzeba zapłacić ponad czterysta peso. Jak możliwe jest tu życie na co dzień? Jak Kubańczykom udaje się przeżyć do końca miesiąca? Skąd biorą siłę, radość i nadzieję? A może tu nie ma nadziei?...
Po ulicach Hawany jeżdżą stare amerykańskie samochody. Po kilku dniach uświadomiłam sobie, że wszystkie te okrągłe fordy, chevrolety i buicki z lat pięćdziesiątych to rówieśnicy kubańskiej rewolucji. Pojawiły się na wyspie jako najnowsze modele światowej motoryzacji tuż przed tym, gdy władzę na Kubie przejął rząd rewolucyjny. I razem z rewolucją zaczęły dojrzewać. I choć to brzmi nieprawdopodobnie, pięćdziesięcioletnie samochody są dziś na wyspie tak samo wiecznie młode, jak kubańska rewolucja. Wyglądają jak triumfalna, nie kończąca się parada eksponatów, które z muzeów uciekły na wolność.
Kuba to wyspa tajemnic. Nie ma tu niczego, a jednak jest wszystko. Nie ma lekarstw, ale wszyscy są zdrowi. Nie ma żywności, ale nikt nie głoduje. Nie ma pieniędzy, ale wszyscy są zamożni. Brakuje swobód obywatelskich, ale nie ma żebraków ani bezdomnych dzieci na ulicach.
Każdy obywatel dostaje w pracy darmowy obiad. Każde dziecko dostaje w szkole dwa posiłki. Każdy uczeń jest pionierem i przychodzi do szkoły w białej koszuli i czerwonej chustce na szyi. Kim chcą zostać gdy dorosną?
– Seremos como el Ché! – odpowiadają bez wahania. – Będziemy tacy jak Che!
Kuba to wyspa tajemnic. Nie ma tu niczego,
a jednak jest wszystko.

Pięćdziesięcioletnie samochody
są tak samo wiecznie młode,
jak kubańska rewolucja.
Wyglądają jak triumfalna,
nie kończąca się parada
eksponatów, które z muzeów
uciekły na wolność.
Che Guevara to idealny wzór do naśladowania – młody, wykształcony lekarz, który podczas podróży po Ameryce Południowej odkrywa, że świat jest niesprawiedliwy, więc sprzeciwia się złu i próbuje je naprawić. W dodatku jest przystojny, inteligentny, uczciwy, łagodny, współczujący i kocha swoich rodziców. Jest bardziej bohaterski od Supermana, a co najważniejsze – jest prawdziwy. Nie powstał w wyobraśni pisarza ani reżysera; naprawdę żył, walczył i pisał.
Na jednej z tylnych, zapomnianych uliczek, dokąd nigdy nie docierają turyści, znalazłam księgarnię. W małym pokoju stały ciasno stłoczone drewniane regały pełne książek, które leżały też na parapetach, stołach, krzesłach i na podłodze. Między nimi drzemała nieco zakurzona Kubanka.
Obok podręcznika o gatunkach drewna z biciem serca znalazłam kilkanaście wyblakłych numerów magazynu National Geographic – czy to nie dziwne w kraju, który od lat prowadzi wojnę z Ameryką?...
Wczoraj wieczorem w telewizji Fidel Castro opowiadał w jaki sposób „ten, no ten, jak mu tam... Bush” znowu skompromitował się przed światem. Przy słynnym Maleconie, czyli bulwarze nadmorskim w Hawanie nieustannie trwa kampania antyamerykańska. Ostatnio powieszono tam jedno ze zdjęć opublikowanych w międzynarodowej prasie, a przedstawiające amerykańskich żołnierzy znęcających się nad irackimi więśniami. Domalowano na nim ogromną czarną swastykę.
Oryginalny numer magazynu National Geographic z 1930 roku, z czarno-białymi zdjęciami zimnego Tybetu na okładce, zrobił się niespodziewanie bardzo gorący. Odłożyłam go na stół i nagle zobaczyłam kompletny zestaw dzieł Che Guevary. Wzięłam do ręki pierwszy tom i otworzyłam na przypadkowej stronie. Che pisał:
„Zwyczajowym i bardzo ważnym elementem wyposażenia żołnierza jest tytoń – w postaci papierosów, cygar czy też fajki. Dym z tytoniu jest wspaniałym towarzyszem samotnego żołnierza”.
Pochwała palenia tytoniu i uzależnienia od nikotyny napisana przez lekarza, w dodatku od dzieciństwa chorego na astmę!
Nie mówiłam, że Kuba to wyspa tajemnic? Przyjechałam na Kubę po to, żeby odkryć prawdę. Jak się wkrótce potem okazało, moimi towarzyszami w tej podróży mieli być Flegmatyczny Anglik, Szalony Hiszpan i niezliczone zastępy tajnych agentów.

ROZDZIAŁ 2
Wielbłądy w Hawanie
To był potwór. Ogromny, długi, garbaty, ryczący i różowy jak landrynka. Wyłonił się zza zakrętu dysząc wielką paszczą, a potem stanął przy krawężniku, wypluwając z siebie małe ludziki. Wyglądali jak niejadalne resztki większego obiadu. Mnie też czekał ten los. Garbaty potwór zwany wielbłądem – camello – to najtańszy i największy hawański autobus miejski zrobiony z masy żelaza doczepionej do kawałka ciężarówki.
Odważnie stanęłam w tłumie udeptującym chodnik. Kubańczycy tworzyli teoretyczną kolejkę, bo każda nowa osoba rzucała w tłum sakramentalne pytanie: – Último?2 Kto jest ostatni?
– Soy yo! – odpowiedziałam podnosząc rękę. – To ja!
I od razu poczułam się lepiej, bo przyjemnie jest pomyśleć, że kolejka narasta z tyłu, a nie przede mną. Tak mi się przynajmniej wydawało. Dzień był gorący, Kubańczycy nie stali sznurkiem jeden za drugim, tylko rozproszeni w nielicznych plamach cienia, zajęci lizaniem lodów lub ponadczasowym spoglądaniem w horyzont. Trzeba umieć czekać jeśli się jest Kubańczykiem. Każdy gość na Kubie szybko powinien się tej sztuki nauczyć.
Po godzinie, kiedy zaczęłam już usychać z pragnienia, a moje nogi więdły pod ci...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin