Kraszewski JI - 14 Krol chlopow.pdf
(
1396 KB
)
Pobierz
Józef Ignacy Kraszewski
KRÓL CHŁOPÓW
Panu
WŁADYSŁAWOWI CHODKIEWlCZOWI
w Paryżu
Kochany Władysławie! Pierwszš z szeregu tych powieci historycznych przepisałem
nieodżałowanemu Bronisławowi Zaleskiemu tę przesyłam Tobie jako dowód przyjani szczerej,
szacunki i wdzięcznoci za wiele oznak życzliwoci. Przyjm tę maluczkš ofiarš takim sercem, jak ja
przesyłam, a bšd W ogóle dla całego szeregu tych opowiadań pobłażajšcym. Trudnoć zadania, o
które się pokusiłem, zuchwalstwo, z jakim się podjšłem, nie potrzebuje wyjanienia. Bije w oczy
ogrom i wszystko, ca było i jest do zwalczenia, aby podołać temu obrazowi dziejów wcielonych w
główne postacie historyczne.
Nie łudziłem się też nigdy, bym w zupełnoci wymaganiom nader rozlicznym mógł odpowiedzieć.
Czyniłem i czyniš, na co mnie staje sšdzšc, że mi w rachunek i to zaliczonym będzie, że potrzeba było
rodzaju ofiary i wyrzeczenia się, by taki ciężar dobrowolnie Wzišć na, ramiona, pod którego
brzemieniem, upać się musi.
Dla jednych jest tu za wiele, dla drugich za mało, dla nikogo prawie to, czego chciał i jak mieć
życzył. Z rezygnacjš przyjmuję najsprzeczniejsze sšdy, w duszy będšc przekonanym, że szereg tych
powieci, jakiekolwiek one sš, wiele rysów zatartych odwieży, wiele nowych uwydatni, wiele postaci
godnych pamięci przypomni. Sama polemika, choćby najdziwaczniejsza bo i z takš mi się spotkać
zdarzało, która dowodziła, że krytyk
nie przeczytał z uwagš tego, o czym sšdził ma swe dla ogółu pożytki. Na wszystko odpowiadam:
uczyńcie więcej a nade wszystko lepiej cieszyć się będę.
Zarzutów, jakie mi czyniono, poczšwszy od drobnostkowych szczegółów, które do mnie nie należały
aż do tendencji, popiechu itp. odpierać nie będę. Co do popiechu dodam tylko, że często po trzy razy
przepisuję, a zawsze cztery razy odczytuję. Jest zresztš w słaboci natury mojej, w jej właciwoci to,
że zwykłe opracowanie, dla innych pożyteczne u mnie daremnym się staje lub nawet szkodliwym. Sš
tacy nieszczęliwi, dc których ja należę, którym nie dano jest nic przerobić bez zepsucia. Nieubłagana
jaka, choć może fałszywa logika zmusza, co sir narodziło ułomnym, ortopedycznym dowiadczeniom
nie poddawać, aby większego nie cišgać nań kalectwa.
Wszystkie prawie bez wyjštku krytyki, które mi do ršk wpadły, z nadzwyczajnym staraniem wszelkie
możliwe usterki podnosiły, nie zdarzyło mi się ani jednej czytać, która by jakš stronę lepszš
podniosła.
Takie jest u nas pojęcie krytyki w ogóle i zadania krytyka. Każdy z tych sędziów chce tym swš
wyższoć nad autorem pod skalpel wziętym okazać, że wszystkie plamy i plamki dostrzega
nadzwyczaj bystro. Idzie mu o siebie, nie o rzecz, którš rozbiera. Jest to dotykalnie widocznym, że
często umiech wywołuje… Słaboć to ludzka.
Ale najgorsza nawet krytyka ma swojš dobrš stronę.
Chwalić się samemu nie podobna, propria laus sordet, mówiono nam w szkołach, bronić się nawet
nie przystało. Niech wiec wolno będzie przypomnieć, że opowiadania te historyczne wymagajš
wielkiej pracy przygotowawczej, która nie postrzeżonš dla czytelnika pozostaje i wsiška w utwór
fantazjš ubarwiony. Autor starał się i stara szczegóły dobyć z pyłu i za-poranienia, gdy sš
charakterystyczne, wysnuwa z nich wnioski i do przesady może posuwać sumiennoć w czerpaniu ich
u ródła. Jak trudno przy tym z często nader niedostatecznych napomknień, z tych okruchów i
obłamków odtwarzać żywe postacie nie potrzeba mówić o tym.
Za długo się może, za obszernie o tym rozpisujš, chociaż przedmiot wcale wyczerpany nie jest.
Chciałem się po prostu w tym otwartym licie do Ciebie poskarżyć. Skarga to próżna może, którš mi ty
i czytelnicy przebaczš, próżna, bo co żyć warto i ma w sobie życie to mimo krytyki nie zginie; a co
ma w sobie zaród mierci i brak warunków żywotnych, umierać musi. Na to żadne rodki kunsztowne
ani przyjacielskie pochwały nie pomogš. Zatem bšd co bšd człowiek czynić powinien, co może, a
sprawiedliwoć dokona, do czego jest obowišzanš.
Proszš Cię o współczucie, a z Tobš razem wszystkich Czytelników moich.
Przyjaciel i sługa wierny
J. I. KRASZEWSKI
CZĘĆ PIERWSZA
PROLOG
W wielkiej sklepionej sali krakowskiego zamku, na dole, mrok się już wieczorny rozpocierał.
Wšskie okna głęboko w mur wpuszczone w większej częci były gęstymi przysłonięte oponami, przez
inne mało się już gasnšcej wiatłoci wkradało. Włoska lampa oliwna zapalona stała w kšcie, ale słaby
jej ognik ledwie małš przestrzeń ruchawym rozjaniał promykiem. Cisza głęboka panowała w
obszernej izbie, w przedsionkach; na podwórzach ledwie się co poruszało.
W kociele w. Wacława na zaniku dzwoniono cicho, żałobnie na wieczornš modlitwę.
W jednym rogu sali na szerokim łożu skórami i suknami okrytym widać było z ciemnego tła
jedwabnych przykryć, na których spoczywała twarz wybladła, z oczyma zamkniętymi, jakby upionego
człowieka lat podeszłych.
Z jednej strony łoża stał w czerni, w sukni duchownych, mężczyzna stary wpatrzony w leżšcego z
brwiami cišgniętymi, z drugiej, na wielkim siedzeniu, wpółklęczšcy, pochylony troskliwie,
niespokojne oczy wlepiajšc w chorego młodzieniec w kwiecie wieku, silny, piękny, rysów
szlachetnych, pańskiego oblicza Ręce trzymał załamane na kolanach.
Opodal nieco niewiasta w długiej, szarej, obcisłej sukni, z zasłonš na głowie, z różańcem w ręku,
modliła się, żywo paciorki przebierajšc palcami wychudłymi.
W nogach łoża z rękami do modlitwy złożonymi, cicho co szepcšc, oczy wzniósłszy ku niebu, stał
mnich w sukni białej, w płaszczu czarnym.
Na łożu tym wyczekiwał mierci i wyzwolenia król, co przeszło pół wieku walczył dla połšczenia w
jedno rozszarpanego dziedzictwa Mieszka i Chrobrego Władysław, zwany Łoktkiem, mšż wielki
małego ciała a potężnej ducha siły.
Czuł on sam, widzieli wszyscy przybliżajšcš się ostatniš godzinę. Nie choroba, nie rany zwyciężyły
go i obaliły: długi trud, niezmierne troski wyczerpały sił ostatek.
Gasnšł powoli, bo życia ogień wypalił się w nim do dna. Umierał z tš mocš duszy, z jakš żył, mężny i
spokojny; nie bronišc się mierci, pożšdajšc jej, zstępujšc do grobu z pociechš w sercu.
Nie dokonał wszystkiego, co zamierzał, ale niewiele brakło do spełnienia myli jego zrodzonej w
dzieciństwie, wykołysanej życiem, dojrzałej w bojach… Myl swš spuciznš zostawił synowi.
Mnich stojšcy w nogach łoża, pobożny dominikanin Heliasz, już był przejednał króla z Bogiem.
Władysław dnia tego wolę swš objawił mężom dostojnym, ojczycom królestwa swego i pożegnał
wszystkich; rozstał się z żonš, pobłogosławił syna, któremu Polskę oddawał, ziemianom zleciwszy
jedyne dziecię.
Lekarz, kanonik Wacław, przepowiadał bliski zgon; królowa Jadwigi, płaczšc powtarzała modlitwy
za konajšcych, lecz mierć nie przychodziła jeszcze… Stary wojownik bronił się jej resztš potęgi w
Plik z chomika:
Lary1918
Inne pliki z tego folderu:
Kossak Zofia - Bursztyny.pdf
(1120 KB)
Kossak Zofia - Trembowla.pdf
(909 KB)
Kraszewski JI - 29 Saskie ostatki.pdf
(1566 KB)
Kraszewski JI - 28 Za Sasów.pdf
(1638 KB)
Kraszewski JI - 27 Adama Polanowskiego dworzanina króla Jegomości Jana III.pdf
(678 KB)
Inne foldery tego chomika:
- !!! ►E-book !!!! KSIĄŻKI (123)
● A
● B
● QVXY
● Sś
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin