Brzegi zapomnianego morza - McDEVITT JACK.txt

(636 KB) Pobierz
McDEVITT JACK





Brzegi zapomnianego morza





JACK McDEVITT





Przelozyl

Janusz Ochab





Dla Roseanne i Eda Garrity,Z ktorymi zawsze moglem sie dzielic swoimi myslami





1





Zamkniete w bursztynie formy roznorakie





Wlosy, liscie, trawy, muchy i robaki





Rzeczy calkiem zwykle, i duze i maleCiekaw jestem tylko, jak sie tam dostaly





Alexander Pope, "List do doktoraArbuthnota"





-A COZ TO MOZE BYC, DO DIABLA!? - zdumial sie Tom Lasker, przekrzykujac wycie wiatru. Will odlozyl na moment lopate, by zobaczyc, co przyciagnelo uwage jego ojca.Z ziemi wystawala trojkatna plytka, przypominajaca ksztaltem pletwe rekina. Byla twarda, prawdopodobnie metalowa, choc nieskorodowana.

Obaj mezczyzni znajdowali sie na grzbiecie gorskim, ktory wyznaczal zachodnia granice farmy. Bylo juz pozno, pracowali wiec przy swietle kilku zarowek, starajac sie zamontowac na wzgorzu system rur, ktorymi plynelaby woda pompowana ze studni. Lasker oswietlil latarka dziwny przedmiot, a Will dotknal go czubkiem buta. Nocne powietrze nioslo ze soba zapach zblizajacej sie zimy. Chlodny wiatr smagal zbocze i kolysal zarowkami zawieszonymi na kablu. Lasker przykleknal i nie zdejmujac rekawic, odgarnal ziemie dlonmi. Trojkatna plytka byla czerwona. Gladka i twarda. Kiedy probowal ja wyciagnac, nawet nie drgnela.

Cwierc mili od tego miejsca znajdowal sie ich dom, pietrowy budynek otoczony gestym szpalerem drzew. Okna domu jarzyly sie cieplym, wesolym blaskiem.

Metalowa pletwa polaczona byla z pretem o tej samej barwie i strukturze, przechylonym o jakies trzydziesci stopni w stosunku do gruntu. Will wsunal pod niego szpadel i razem probowali go przewazyc. Pret poddal sie odrobine, ale ponownie wrocil na swoje miejsce.

-Na trzy - powiedzial Lasker.

Odliczyl do trzech, po czym obaj z calych sil naparli na trzonek lopaty, stracili rownowage i przewrocili sie na siebie, smiejac sie glosno.

-Wystarczy na dzisiaj, tato - powiedzial Will. - Chodzmy cos zjesc.

Pasmo gorskie zwane Pembina Escarpment widoczne bylo z okien sypialni domu Toma Laskera. Tworzyly je okragle wzgorza i grzbiety, zwienczone ostrymi skalkami. Na tle plaskiego jak stol krajobrazu wygladaly naprawde imponujaco. Dziesiec tysiecy lat wczesniej byl to zachodni brzeg srodladowego morza, pokrywajacego wielkie obszary ziemi na terenie kilku stanow: Dakoty, Minnesoty, Manitoby i Saskatchewan. Miejsce, w ktorym stal obecnie dom Laskera, wowczas znajdowalo sie kilkaset stop pod powierzchnia wody.

Lasker byl duzym, odrobine niezgrabnym mezczyzna o rzednacych juz ciemnych wlosach i szerokich ramionach. Ostre, surowe rysy jego twarzy wyrzezbione zostaly przez zbyt liczne, bezlitosne zimy. Cale swe dotychczasowe zycie spedzil w okolicach Fort Moxie. Uwazal, ze jest malo interesujacym czlowiekiem, zwyklym farmerem, ktory ciezko pracuje, nie szuka towarzystwa i dba o swoja rodzine. Ozenil sie szczesliwie, mial dwoch dorastajacych synow, ktorzy nie sprawiali mu zadnych klopotow, i uwielbial latanie. Jak wielu miejscowych farmerow mial licencje pilota i swoj samolot, Katana DY-20. Procz tego jednak posiadal maszyne z czasow drugiej wojny swiatowej, Navy Avengera, i nalezal do Konfederacji Sil Powietrznych - grupy entuzjastow, ktorych pasja bylo odnawianie starych samolotow wojskowych.

Wczesnym rankiem nastepnego dnia Lasker i Will powrocili na wzgorze. Pazdziernik na polnocnych rowninach zazwyczaj jest zimny i szary. Ten dzien byl typowy. Lasker pracowal w kurtce puchowej, nie rozgrzawszy sie jeszcze dosc, by zrzucic wierzchnia warstwe odziezy.

Pletwa wystawala kilka cali nad ziemie. Podtrzymywal ja pret o grubosci dwoch cali. Lasker pomyslal, ile szkod moglyby wyrzadzic te metalowe smiecie, gdyby najechal na nie traktorem.

Will wbil lopate w ziemie.

-No dobra - westchnal. - Pozbadzmy sie tego. Odrzucil na bok fragment gleby, ktora nawet o tej porze roku byla ciezka i slodka.

Powietrze stalo nieruchomo. Na plocie siedziala niebieska sojka, przygladajac sie pracy mezczyzn. Lasker byl w pogodnym nastroju. Metalowa pletwa intrygowala go coraz bardziej. Nie potrafil sobie wyobrazic, czym jest, ani jak znalazla sie na terenie, ktory od ponad szescdziesieciu lat nalezal do jego rodziny. Co wazniejsze, stanowila problem, ktory pozwalal mu dluzej przebywac z synem i zblizal go do niego.

Jak gleboko siegal metalowy palik? Odmierzyl kilka stop w linii prostej od miejsca, w ktorym wbity byl pret i zaczal metodycznie wybierac ziemie. Will przylaczyl sie do niego i juz po chwili ostrza ich lopat uderzyly o metal. Palik byl dlugi co najmniej na szesc stop. Kopali razem do chwili, gdy Will musial pojsc do szkoly. Lasker wrocil wtedy do domu, napil sie kawy, zjadl tost i zabral sie ponownie do pracy. Przerwal ja dopiero po poludniu, kiedy Ginny zawolala go na lunch.

Po posilku wybrala sie z nim na pole, by zobaczyc, co sprawia mu tyle klopotu. Ginny byla wysoka, inteligentna kobieta, urodzona i wychowana w Chicago. Przyjechala do Polnocnej Dakoty jako inspektor celny, by wyrwac sie z miejskiego zycia. Szybko zakochala sie w tym malomownym farmerze, ktory z kolei zaczal regularnie podrozowac do Kanady, liczac po cichu na to, ze zostanie przez nia zatrzymany na granicy. Czasami kupowal w tym celu jakies rzeczy, artykuly, za ktore musial placic clo. Ginny pamietala dobrze pierwsza z takich podrozy Toma; pojechal wtedy do Winnipeg i wydal tam ponad trzydziesci dolarow na ksiazke o historii lotnictwa. Byl mocno rozczarowany, kiedy kazala mu jechac dalej, gdyz okazalo sie, ze ksiazki zwolnione sa od cla.

Przyjaciele starali sie zniechecic go do Ginny. "Przestraszy sie mroznych zim", powtarzali. "Szybko znudzi jej sie zycie w malym miasteczku. W koncu wroci do Chicago". Mowili o Chicago takim tonem, jakby lezalo ono gdzies na Plutonie. Minelo jednak dwadziescia lat, a Ginny wciaz tutaj byla. Mrozne noce, sniezyce i ciche wieczory przy kominku sluzyly jej rownie dobrze jak Tomowi.

-Czy to rzeczywiscie taki wielki problem? - spytala, zaklopotana, stojac na krawedzi dolu, ktory Lasker wykopal wokol zerdzi. Dol mial juz szesc stop glebokosci i Tom musial schodzic na dno po drabinie.

-Wlasciwie nie.

-Wiec dlaczego az tak sie przejmujesz? Przeciez wcale nie musisz wyciagac tego z ziemi, prawda? Utnij to i po klopocie.

-Hej, nie chcesz sie zabawic w poszukiwacza przygod? - spytal, uciekajac sie do argumentu, ktorego Ginny uzywala czasem przeciw niemu. - Naprawde nie chcesz wiedziec, co to jest?

Ginny usmiechnela sie lekko.

-Wiem, co to jest. Palik.

-A skad sie tutaj wzial? Ginny zajrzala do wykopu.

-Tam cos jest - powiedziala. - Na dnie.

Byl to fragment jakiejs tkaniny. Lasker zszedl do dolu i okopal material, a potem probowal go wyciagnac.

-Jest przywiazany do palika - oswiadczyl po kilku nieudanych probach.

-Zdaje sie, ze niepotrzebnie przysparzasz sobie pracy.

-Ale tego nie powinno tutaj byc.

-Zgoda. Tyle ze mamy jeszcze dzisiaj inne rzeczy do zrobienia.

Tom skrzywil sie tylko i wbil lopate w miekka ziemie.





***





Wygladalo to jak maszt. Caly maszt razem z zaglem.Przymocowany do pokladu.

Lasker poprosil do pomocy sasiadow i wszyscy zaczeli odkopywac dziwne znalezisko.

Poklad stanowil czesc jachtu. A jacht byl calkiem spory.

Odslaniano go stopniowo podczas tygodniowych robot prowadzonych przez coraz wieksza grupe przyjaciol, dzieciakow ze szkoly sredniej, a nawet przypadkowych przechodniow. Metalowa pletwa rekina byla w rzeczywistosci elementem dekoracyjnym, osadzonym na szczycie jednego z dwoch masztow.

Sam jacht stanowil okazaly przyklad marynistycznej architektury, miescil w sobie kilka kabin i kabine sternika, a takielunek pozostawal najwyrazniej w nienaruszonym stanie. Wspolnymi silami wyciagneli go z ziemi i polozyli na boku, podpierajac burte betonowymi blokami. Mlodszy syn Laskera, Jerry, obmyl jacht strumieniem wody z gumowego weza. Spod warstwy blota wyjrzala jasnofioletowa farba, kremowe panele pokrywajace burte od wewnatrz i jaskrawozielony poklad. Strumien wody uderzajac o twarda powierzchnie rozpryskiwal sie i tworzyl delikatna mgielke. Na sterburcie, przy dziobie i rufie wisialy grube liny. Prawdopodobnie liny do cumowania.

Tlum zgromadzony wokol jachtu rosl z kazda godzina.

Betty Kausner dotknela stepki raz i drugi, ostroznie, jakby mogla sie sparzyc.

-To chyba wlokno szklane - powiedzial jej maz, Phil.

Jack Wendell podszedl blizej do jachtu, oparl dlonie na biodrach i przyjrzal mu sie uwaznie.

-Nie sadze - pokrecil glowa. Jack sluzyl kiedys w marynarce. - Wlokno szklane jest inne w dotyku.

-Tom - Betty Kausner spojrzala w oczy Laskera. - Czyja to lodz?

Lasker nie mial pojecia. Jacht byl wspanialy. Lsnil w blasku jesiennego slonca Dakoty.

Co kilka minut ktos pytal go, czy to nie zart.

Lasker znal tylko jeden powod, dla ktorego ktos moglby zakopywac taka lodz, a tym powodem byly narkotyki. Spodziewal sie znalezc w niej ciala i kiedy weszli do wnetrza, z ociaganiem zagladal do kolejnych kabin.

Po chwili z zadowoleniem stwierdzil, ze jego obawy byly bezpodstawne.

Jacht nie przypominal niczego, co Lasker widzial kiedykolwiek w zyciu, choc nie potrafil powiedziec, dlaczego nabral takiego przekonania. Byc moze sprawilo to dziwne swiatlo, przebijajace sie miedzy chmurami pierwszego ranka, kiedy zobaczyl lodz. Byc moze winne byly temu dziwne proporcje dzioba i rufy, rumpla i glownego masztu. Moze jakies nieuchwytne, ale znaczace elementy kadluba, czy jego ksztalt.

Will spojrzal na wschod, tam gdzie plynela Czerwona Rzeka Polnocy.

-Daleko stad do jakiejs wiekszej wody - powiedzial.

-Jest chyba w calkiem dobrym stanie. - Ray Hammond, farmer, do ktorego nalezaly ziemie na wschod od drogi numer 11, podrapal sie po glowie. - Wyglada ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin