Ryk tornada - WILLIAMS WALTER JON.txt

(596 KB) Pobierz
WILLIAMS WALTER JON





Ryk tornada





WALTER JON WILLIAMS





Przelozyl

Andrzej Pienkowski



WARSZAWA 1999



Tytul oryginalu:



VOICE OF THE WHIRLWIND



1





Steward unosil sie w powietrzu, pod niebem koloru mokrych, szarych dachowek. W dole pod nim majaczyla ciemna i niewyrazna ziemia. Doswiadczal ruchu - czegos w rodzaju szybowania.Jego zoladek reagowal skurczem, ilekroc nurkowal blizej lezacej pod nim nieprzeniknionej szarosci. Czul, jak pracuja mu nerwy, zwiekszajac gotowosc calego organizmu. Niebo przechylilo sie i obrocilo.

Na horyzoncie jasniala luna - ciemnoczerwona prega, pulsujaca jak otwarta przez szrapnel zyla, ktora przyslanial czarny, plynacy woal. To nie slonce, uswiadomil sobie Steward. Tam cos plonie...

Gdy budzil sie z tego snu, nigdy nie odczuwal leku czy zaskoczenia.

Wypoczety, gotowy do ruchu, tanca, walki.

Wiedzial, ze czymkolwiek bylo to, do czego szybowal pod zimnym niebem, tego wlasnie chcial.

Doktor Ashraf zajmowal narozne biuro wysoko w kompleksie szpitalnym. Z dwu stron wlewalo sie do pomieszczenia jasne niebo Arizony. Etienne Njagi Steward siedzial na pikowanej lezance i gapil sie przez szklane sciany na lezace za Flagstaff gory: trzy szczyty pociete na kawalki przez rzedy kondekoblokow z polprzepuszczalnego szkla, ktore odbijaly wznoszacy sie teren, niebo, szpital, a takze lsniaca nitke autostrady, zbudowana z jasnego stopu, ktora biegla miedzy wiezowcami. Rzeczywistosc w lustrzanych budynkach ulegala znieksztalceniu i powieleniu. Stawala sie interesujaca.

Pomieszczenie bylo calkowicie dzwiekoszczelne. Nawet szybkobiezna linia kolejowa, przebiegajaca pod szpitalem, powodowala zaledwie nikle wibracje szklanych scian. Steward mogl ogladac swiat w lustrach, lecz byl od niego odizolowany - slyszal jedynie beznamietny glos Ashrafa, cichy szum klimatyzacji i odlegle drzenie szybkiej kolei. Zastanawial sie, kogo Ashraf chcial w nim widziec.

Ashraf usiadl na biurku; Steward wiedzial, ze biurko mialo po stronie doktora panel odczytu, podlaczony do zainstalowanych w lezance analizatorow zabarwienia emocjonalnego glosu, wskaznikow tetna i oddechu, a moze nawet detektorow sledzacych napiecie miesni i wydzielanie potu. Nie widzial ich, lecz kiedy obracal sie w strone Ashrafa, w oczach doktora odbijaly sie czerwone diody.

Stewarda nauczono kiedys, jak oszukiwac takie maszyny. Pamietal dlugie godziny spedzone w stanie glebokiej hipnozy, pod wplywem narkotykow, mechanizmow biofeedbacku. Nie przychodzil mu do glowy zaden powod, dla ktorego mialby uzyc tych umiejetnosci, wiec rzadko to robil. Tylko wtedy, gdy mowil o Natalie. Tlumaczyl sobie, ze postepuje tak bardziej po to, by zachowac spokoj, niz by zmylic Ashrafa.

Kiedys powiedzial Ashrafowi o swoim snie.

-Moze to wspomnienia z Szeolu? Atak paraplanowy, czy cos w tym rodzaju?

-Wie pan, ze to niemozliwe - odparl doktor Ashraf.

Stewardowi przychodzilo czasem na mysl, ze doktor ma w zanadrzu tyle osobowosci, ile jest odbic swiatla w kondekoblokach i przymierza je jedna po drugiej, jak maski w sklepie - a nuz ktoras z nich bedzie pasowala. Steward nie mial watpliwosci, ze osoba, ktora snila, byla dla doktora Ashrafa nie do zaakceptowania.

Steward nigdy wiecej nie wspomnial o swoim snie.

Na scianach szpitala wymalowano waskie paski o intensywnych barwach, odpowiadajacych kolorystyce bransolet identyfikacyjnych noszonych przez pacjentow. Gdyby ktos zgubil sie w gaszczu ruchliwych, wyszorowanych do czysta korytarzy, mogl odnalezc droge za pomoca miniaturowych strzalek na tych kolorowych paskach. Zaprowadzilyby go do jego oddzialu, gdzie sciany mialyby wlasciwy kolor i gdzie powitalby go dobrze znany zapach srodkow odkazajacych oraz znajome pielegniarki. Ich fartuchy mialy rowniez cieniutkie paski w oddzialowym kolorze. Zolty oznaczal Oparzenia, czerwony - Intensywna Terapie, uspokajajacy blekit - Polozniczy. Bransoleta Stewarda lsnila przyjemna, jasna zielenia, przypisujac go do Oddzialu Psychiatrycznego.

Byl fizycznie sprawny, wiec pozwolono mu nosic zwykle ubranie. Gdy wedrowal po innych czesciach szpitala, zawsze mial dlugie rekawy, zeby moc ukryc zielona bransolete. Wsuwal ja az pod pache.

Nie chcial, by ludzie uwazali go za wariata.

-W Marsylii rozpetala sie wojna miedzy gangami nastolatkow - powiedzial Steward. - Zdarzalo sie to od czasu do czasu.

Nalezalem do Canards Chroniaue; bylem z nimi, od kiedy skonczylem dwanascie lat. Paralismy sie glownie informacja. Nielegalne oprogramowanie, porno na zamowienie. Czasem narkotyki.

Pelny zakres uslug, okreslany przez Amerykanow zbiorczym terminem juvecrime. Inteligentne byly z nas dzieciaki.

Przypomnial sobie balkon z kutego zelaza, na ktorym siedzial z jasnowlosa dziewczyna, popijajac whisky i patrzac po raz ostatni na Morze Srodziemne. Bylo piekne az do bolu, bardziej niebieskie i glebokie niz oczy dziewczyny, bardziej niebieskie niz odbicie nieba, ktore widzial przez okno gabinetu Ashrafa. Pamietal odlegly terkot broni automatycznej, rozchodzacy sie echem wsrod pokrytych stiukami domow i betonowych rynsztokow. Pamietal - rownie dobrze jak wlasne znuzenie - uczucie, ze nie chce juz tego robic. Zbyt dobrze poznal te gre. Mial dosc manipulowania ludzmi.

Dziewczyna przechylila glowe, wsluchujac sie w dochodzace z oddali dzwieki.

-Wyglada na to, ze Femmes Sauvages bronia swojego terytorium - powiedziala. - Kto atakuje? Ztienne sprzedawal te nowine na lewo i prawo przez ostatnie dwanascie godzin.

-Skin Samurai - odparl.

Dziewczyna wzruszyla ramionami. Jej nos i policzki nosily slady oparzen slonecznych. Spojrzala na niego.

-Wejdziesz? - spytala.

Ctienne Njagi Steward zapalil papierosa.

-D'accord - odparl. Nie bral pod uwage kolejnego spotkania.

-Mialem wtedy ledwie szesnascie lat - powiedzial - ale wiedzialem juz, ze w zyciu sa lepsze rzeczy niz umieranie za kilka budynkow w Starej Dzielnicy.

Pociagniete brylantyna wlosy Ashraf a zwisaly mu do ramion.

Jego otyla, nieruchoma twarz nie zdradzala zainteresowania.

-Czy wlasnie wtedy postanowiles sie zaciagnac? - spytal.

-D'accord - odpowiedzial Steward.

Steward byl bardzo slaby, gdy sie obudzil. Jakas maszyna oddychala za niego, a w gardle tkwila mu rura. Brakowalo mu paru rzeczy: implantow, gniazda interfejsu cybernetycznego, kiedys zainstalowanych z tylu czaszki. Jego umysl zawieral wspomnienia odruchow, ktorych nie potrafil przyporzadkowac oraz swiadomosc fizycznej sprawnosci, ktora w jakis niezauwazalny sposob nagle wyparowala.W pocie czola spedzal codziennie dlugie godziny nad atlasem, pokonywal kilometry na szpitalnej biezni tasmowej, rozciagajac delikatne miesnie nog, barkow i ramion. Trenowal takze walke wrecz w ustronnym rogu sali fizykoterapeutycznej - ciosy piescia, kopniecia i ich kombinacje wykonywane raz za razem z chlodna, wypracowana determinacja.

Mezczyzni i kobiety, powracajacy do wzglednej sprawnosci po operacjach chirurgicznych, oraz staruszkowie, stawiajacy pierwsze niepewne kroki w swoich nowych, mlodych cialach, odwracali od niego oczy - nie mogli zniesc tej ponurej wscieklosci, z jaka atakowal powietrze, wlasne wspomnienia i siebie samego.

W swym rogu sali powtarzal w kolko te same ruchy - ruchy, ktore lamaly kosci, wylupialy oczy i skrecaly karki.

Na razie nie wiedzial jednak czyje.

Pokoj obok Stewarda zajmowal mezczyzna imieniem Corso, ktoremu trafila sie zwariowana mieszanka poczucia winy i paranoi. Obudziwszy sie odkryl, ze jego wszystkie najgorsze obawy staly sie rzeczywistoscia, ze caly swiat jego osobowosci Alfa rozpadl sie na kawalki jak pekniete lustro i ze torturowal sie tymi kawalkami przez miesiace, az w koncu rzucil sie z mostu. Teraz, gdy powrocil, wszystko trwalo nadal, zmieniajac sie przed jego oczami w ziejacy groza horror, koszmar, ktory nie mijal.

Lekarze probowali uladzic wewnetrzny swiat Corso za pomoca lekow, by uczynic go znowu lagodnym i zrelaksowanym do czasu, az terapia zacznie przynosic efekty. Jednak wrzaski i jeki sasiada wciaz budzily Stewarda kazdej nocy. Gdy wyrywaly sie z ciemnosci, on lezal na swoim lozku ze wzrokiem wbitym w miekka zaslone ciemnosci. Oczami wyobrazni widzial jeszcze obraz ze swojego snu - plonacy horyzont i niebo, czarniejsze od mroku otaczajacego lozko.

W pokoju za druga sciana mieszkalo malzenstwo Thornbergow. Zbili w swoim zyciu wielka fortune i zainwestowali w dwa mlode ciala. Wiekszosc nocy spedzali kochajac sie. Wydawali sie mili, ale ich rozmowy dotyczyly wylacznie inwestycji, wyjatkowych okazji i sportow typu sauasha lub golfa. Steward nie mial zielonego pojecia o inwestycjach, a jedyne dyscypliny sportu, jakie mogly go zainteresowac, musialy wiazac sie z hazardem: wyscigi, jai alai, australijski futbol strazacki. W poprzednim zyciu zazwyczaj lapal je okolo drugiej rano na pirackich satelitach.

Thornbergowie mieszkali w jakims prezbiterianskim kondekobloku w Kalifornii, gdzie pirackie odbiorniki satelitarne byly niedozwolone, podobnie jak hazard sportowy, programy informacyjne ze zlych czesci swiata, pornografia i inne tego typu rzeczy. Ich ciala byly mlode, lecz umysly podstarzale. Steward po prostu nie mial im nic do powiedzenia.

Bardzo wielu pacjentow na Oddziale Psychiatrycznym przypominalo Thornbergow. Watpil, by kiedykolwiek udalo mu sie przyjac tego rodzaju osobowosc. Rozwazal nawet, czy Ashraf chcial mu cos takiego podsunac do przymiarki.

-Zastanawial sie pan kiedykolwiek, dlaczego pana wybrali? - zapytal doktor Ashraf.

-Odpowiadalem ich kryteriom - odparl Steward.

-Lecz czy wie pan, o co naprawde chodzilo Coherent Light? - naciskal Ashraf. - Mnostwo ludzi chcialo sie do nich dostac. Wybrali pana sposrod wielu. Ksztalcili, zywili, goscili u siebie, trenowali. Pan i pozostali z Icehawks kosztowaliscie ich znacznie wiecej niz standardowi...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin