Sigma #2 Mapa trzech medrcow - ROLLINS JAMES.txt

(905 KB) Pobierz
JAMES ROLLINS





Sigma #2 Mapa trzech medrcow





Z angielskiego przelozyl ARKADIUSZ NAKONIECZNIK

Aleksandrze i Aleksandrowi - oby wasze zycie lsnilo jak gwiazdy



Podziekowania

Praca nad ta ksiazka wymagala wsparcia mnostwa osob: przyjaciol, rodziny, krytykow, kustoszy, agentow biur podrozy, pomywaczy i opiekunow zwierzat. Przede wszystkim dziekuje Carolyn McCray, ktora pierwsza kreslila na czerwono kazda strone, oraz Steve'owi Preyowi za mysli i pomysly, ktore na tych stronach zamienily sie w dziela sztuki. Z ogromna przyjemnoscia dziekuje gronu przyjaciol, z ktorymi co dwa tygodnie spotykalem sie w restauracji Coco's. Sa to: Judy Prey, Chris Crowe, Michael Gallowglas, David Murray, Dennis Grayson, Dave Meek, Royale Adams, Jane O'Riva, Dan Needles, Zach Watkins oraz Caroline Williams. Serdecznie dziekuje mojej przyjaciolce z Dalekiej Bialej Polnocy, Diane Daigle, za pomoc lingwistyczna. Specjalne podziekowania kieruje do Davida Sylviana za niespozyta energie, wsparcie i entuzjazm, oraz do Susan Tunis za niestrudzone weryfikowanie faktow. Dziekuje sir Laurence'owi Gardnerowi za ksiazki, ktore staly sie dla mnie inspiracja, a takze Davidowi Hudsonowi za pionierskie badania naukowe. Na koniec pragne wymienic cztery osoby, ktore niezmiernie cenie zarowno jako przyjaciol, jak i doradcow: moja redaktorke Lysse Keusch, jej kolezanke May Chen, oraz moich agentow Russa Galena i Danny'ego Barora. Jak zawsze pragne podkreslic, ze ponosze calkowita odpowiedzialnosc za wszelkie bledy lub niedokladnosci, jakie mogly sie znalezc na kartach tej powiesci.



Dzielo literackie, jesli ma zachwycac precyzja, musi stanowic odbicie faktow. Nawet jesli prawda bywa niekiedy dziwniejsza od fikcji, to fikcja zawsze musi siegac korzeniami prawdy. W tym sensie wszystkie dziela sztuki, relikwie, katakumby i skarby opisane w tej ksiazce sa prawdziwe, tak samo jak opisany w niej historyczny slad. Nauka, ktora stanowi jadro niniejszej opowiesci, odzwierciedla aktualny stan badan oraz najnowsze odkrycia.





Po zlupieniu przez cesarza Fryderyka Barbarosse Mediolanu relikwie przekazano Rainaldowi von Dasselowi, arcybiskupowi Kolonii (1159-67) w podziece za to, ze doradzal i wiernie sluzyl cesarzowi. Nie wszyscy byli jednak zadowoleni, widzac, iz tak wielki skarb opuszcza Italie, i nie wszyscy zamierzali sie temu bezczynnie przygladac...fragment L'histoire de la Sainte Empire Romaine (Historii Swietego Cesarstwa Rzymskiego), 1845, Histoires Litteraires



Prolog

Marzec 1162



Ludzie arcybiskupa umkneli w cien wypelniajacy doline. Za nimi, na przeleczy, przerazliwie rzaly konie zasypywane i dzgane ostrogami. Wtorowaly im ludzkie okrzyki, wrzaski i przeklenstwa. Stal dzwieczala niczym koscielne dzwony, ale nie w bozej sprawie toczyla sie ta walka.

Straz tylna musi wytrzymac!

Brat Joachim kurczowo sciskal cugle wierzchowca zeslizgujacego sie po stromym stoku. Naladowany woz dotarl juz bezpiecznie na dno doliny, ale naprawde bezpieczni beda, gdy pokonaja jeszcze cala mile.

Jezeli dadza rade.

Joachim rozpaczliwie poganial klacz. Kiedy z pluskiem i chlupotem przebrneli przez lodowaty strumien, odwazyl sie zerknac za siebie.

Choc wiosna byla tuz-tuz, to w gorach wciaz niepodzielnie panowala zima. Osniezone szczyty o graniach ostrych jak brzytwy lsnily oslepiajaco w promieniach zachodzacego slonca, ale tu, w zacienionych wawozach, topniejacy snieg zamienil grunt w grzaskie bloto. Konie zapadaly sie tak gleboko, ze w kazdej chwili mogly polamac nogi. Kola wozu grzezly niemal po osie. Pojazd poruszal sie coraz wolniej, az w koncu znieruchomial. Joachim spial wierzchowca ostrogami, by dolaczyc do zolnierzy przy wozie.



Nadjechali kolejni jezdzcy, z tylu napierali nastepni. Powinni jak najpredzej dotrzec do szlaku wspinajacego sie na gran po drugiej stronie doliny.

-Wio! Wio! - wykrzykiwal woznica, poganiajac konie batem.

Zwierzeta naparly ze wszystkich sil, lecz bez rezultatu. Zaskrzypialy powrozy i lancuchy, z nozdrzy buchnely kleby pary, ludzie kleli na czym swiat stoi. Powoli - zbyt powoli - woz ruszyl z donosnym mlaskaniem przypominajacym odglos, jaki wydobywa sie z rozplatanej mieczem piersi. Najwazniejsze, ze znowu jechal naprzod. Za kazde opoznienie placili ludzkim zyciem. Z przeleczy za ich plecami dobiegaly krzyki konajacych.

Straz tylna musi wytrzymac jeszcze dluzej.

Woz wolno wspinal sie pod gore. Trzy wielkie kamienne sarkofagi coraz mocniej naprezaly liny. Gdyby ktoras z nich pekla...

Brat Joachim zrownal sie z wozem. Natychmiast podjechal do niego drugi zakonnik, Franz.

-Zwiadowcy donosza, ze szlak przed nami jest bezpieczny.

-Relikwie nie moga wrocic do Rzymu. Musimy dowiezc je do niemieckiej granicy.

Franz skinal glowa. Istotnie, relikwie nie byly bezpieczne na italskiej ziemi - szczegolnie teraz, kiedy prawowity papiez zostal wygnany do Francji, a w Rzymie rzadzil uzurpator.

Konie ciagnely coraz zwawiej, stapajac po twardym gruncie, niemniej posuwali sie naprzod co najwyzej w tempie piechura. Joachim co chwila odwracal sie w siodle i z niepokojem patrzyl na pozostawiona z tylu gran. Szczek oreza ucichl, od scian doliny odbijaly sie echem juz tylko jeki i szlochanie. Moglo to oznaczac jedno: straz tylna zostala pokonana. Joachim wytezal wzrok, lecz w glebokim cieniu lasu porastajacego zbocze ponizej skalnych grani niewiele mogl dostrzec. A potem nagle ujrzal metaliczny blysk. W plamie slonecznego blasku pojawila sie samotna sylwetka w blyszczacej zbroi.

Nawet gdyby Joachim nie zauwazyl czerwonego smoka na napiersniku, i tak od razu rozpoznalby porucznika czarnego papieza. Poganski Saracen przybral chrzescijanskie imie Firebras, po jednym z paladynow Karola Wielkiego. Przewyzszal swoich ludzi co najmniej o glowe. Prawdziwy olbrzym. Mial na rekach wiecej chrzescijanskiej krwi niz ktokolwiek, ale przyjawszy w minionym roku chrzest, Saracen stanal u boku kardynala Oktawiana, czarnego papieza, ktory przybral imie Wiktora IV.

A teraz trwal nieruchomo w plamie slonecznego blasku, najwyrazniej ani myslac ruszac w pogon. Wiedzial, ze jest juz za pozno.

Woz wreszcie dotarl do grani i wjechal na prowadzaca wzdluz jej krawedzi droge z glebokimi koleinami. Teraz juz nic nie powinno ich zatrzymac. Od niemieckiej ziemi dzielila ich zaledwie mila. Zasadzka zastawiona przez Saracena na nic sie zdala.

Uwage Joachima zwrocilo nagle poruszenie.

Firebras sciagnal z plecow ogromny luk, czarny jak cien, wyjal strzale z kolczanu i powoli naciagnal cieciwe. Joachim zmarszczyl brwi. Po co on to robi? Co chce w ten sposob osiagnac?

Strzala poszybowala w gore, na chwile znikla w blasku slonca nad grania. Chwile pozniej, niczym nurkujacy jastrzab, uderzyla w wieko srodkowego sarkofagu.

Chociaz wydawalo sie to nieprawdopodobne, kamienne wieko peklo z trzaskiem, zerwaly sie liny, wszystkie trzy skrzynie zsunely sie ku tylowi wozu. Ludzie rzucili sie, by uchronic sarkofagi przed upadkiem na ziemie. Natychmiast zatrzymano woz, ale za pozno: jeden z sarkofagow zjechal z wozu prosto na zolnierza, miazdzac mu noge i miednice. Powietrze rozdarl przerazliwy wrzask nieszczesnika.

Franz zsunal sie z konskiego grzbietu, doskoczyl do tych, ktorzy juz starali sie dzwignac sarkofag, uwolnic zolnierza, a co wazniejsze, umiescic sarkofag z powrotem na wozie. Pierwsza czesc zadania sie powiodla, ale nie mogli uporac sie z druga.

-Liny! - ryknal Franz. - Dawajcie liny!

Jeden z zolnierzy poslizgnal sie, sarkofag przechylil sie na bok, ponownie uderzyl o ziemie, kamienne wieko odpadlo z loskotem.

Z tylu, za ich plecami, rozlegl sie szybko narastajacy tetent. Odwracajac sie, Joachim wiedzial juz, co zobaczy. Konie z odzianymi na czarno jezdzcami na grzbietach pedzily ku nim z ogromna predkoscia. Wpadli w druga zasadzke.

Joachim siedzial nieruchomo na swoim wierzchowcu. Wiedzial, ze nie ma ucieczki. Franz otworzyl szeroko usta - nie ze strachu, lecz ze zdumienia, ujrzawszy zawartosc rozbitego sarkofagu... A raczej jej brak.

-Pusty! - wykrzyknal mlody zakonnik. - Jest pusty! Franz jednym susem znalazl sie na wozie i wybaluszyl oczy.

-Nic... - wykrztusil, osuwajac sie na kolana. - Ani sladu... Co z relikwiami?! - Popatrzyl na spokojnego Joachima. - Ty... Wiedziales?

Joachim przeniosl wzrok na zblizajacych sie szybko jezdzcow. Ta karawana byla jedynie fortelem, przyneta, ktora miala sciagnac na siebie uwage ludzi czarnego papieza. Prawdziwy kurier wyruszyl dzien wczesniej z kilkoma mulami i relikwiami ukrytymi w wiazce siana. Co prawda Firebras skapie dzisiaj ostrze swego miecza we krwi, ale relikwie nigdy nie dostana sie w rece czarnego papieza.

Nigdy.

Czasy obecne 22 lipca, 23.46 Kolonia, Niemcy

Zblizala sie polnoc. Jason podal iPod Mandy.

-Posluchaj. Najnowszy singel Godsmack. Jeszcze nawet niewydany w Stanach. I co ty na to?

Jej reakcja nieco go rozczarowala: Mandy wzruszyla ramionami z obojetna mina, po czym odgarnela do tylu czarne wlosy o zabarwionych na pomaranczowo koncach i wlozyla sluchawki do uszu. Poly kurtki rozchylily sie na tyle, by odslonic czarny T-shirt ciasno opiety na piersiach wielkosci jablek. Jason gapil sie na nie.

-Nic nie slysze - powiedziala Mandy, wzdychajac zniecierpliwiona.

No jasne. Jason przeniosl spojrzenie na iPod i wcisnal "play", po czym odchylil sie do tylu i oparl na rekach. Siedzieli na waskim trawniku okalajacym szeroki deptak zwany Domvorplatz. Otaczal on ogromna gotycka katedre, wzniesiona na wzgorzu i dominujaca nad miastem. Wzrok Jasona powedrowal w gore, na blizniacze wieze ozdobione niezliczonymi kamiennymi rzezbami niekoniecznie religijnej natury. Oswietlone blaskiem reflektorow wydawaly sie czyms nie z tego swiata.

Nasluchujac muzyki saczacej sie ze sluchawek iPoda, Jason patrzyl na Mandy. Oboje uczyli sie w Boston College i dot...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin