Ksiega sadu ostatecznego - WILLIS CONNIE.txt

(1312 KB) Pobierz
WILLIS CONNIE





Ksiega sadu ostatecznego





CONNIE WILLIS





Nagrody:



Hugo - 1993

Nebula - 1992

Nagroda Locusa - 1993





Tytul oryginalny: Doomsday Book





Tlumaczenie: Arkadiusz Nakoniecznik





Wydawca: Proszynski i S-ka

Wydanie polskie: Warszawa 1996



Wydanie oryginalne: 1992



ISBN-10: 83-86868-42-2



Seria: Fantastyka



Table of Contents





CZESC 1





CZESC 2





CZESC 3





Constance Elaine Trimmer Willis





Laurze i Cordelii;

Kazda z Was jest moja Kivrin.





Podziekowania





Serdecznie dziekuje Panu kierownikowi Jamiemu LaRue oraz calemu Personelowi Biblioteki Publicznej w Greeley za nieoceniona pomoc.Pragne takze wyrazic ogromna wdziecznosc Sheil i Kelly'emu, Frazierowi i Cee, a zwlaszcza Marcie - moim najdrozszym przyjaciolom.





Po to, by rzeczy, o ktorych winnismy pamietac, nie zaginely w otchlaniach czasu i nie ulecialy z pamieci tych, co przyjda po nas, ja, ktory widzialem tyle nieszczesc w swiecie opetanym przez Zlego, i ktory sam malo nie umarlem, czekajac na przyjscie smierci, opisalem wszystko, czego bylem swiadkiem.

Po to, by dzielo nie umarlo wraz z tworca, a trud nie zostal zapomniany z chwila jego poniechania, zostawiam dosc pergaminu dla tego, kto chcialby kontynuowac moja prace, rzecz jasna, jesli ktokolwiek z ludzi przetrwa te okropna zaraze i zechce wziac pioro do reki, by dokonczyc to, co ja rozpoczalem.





Brat John Clyn 1349





CZESC 1





Rzecza najpotrzebniejsza dzwonnikowi nie jest wcale sila, lecz wyczucie czasu (...) Te dwie mysli powinny stale goscic w twej pamieci: dzwony i czas... dzwony i czas...



Ronald Blythe

Akenfield





1.





Kiedy tylko Dunworthy otworzyl drzwi laboratorium, okulary natychmiast zaszly mu para. Zdjal je pospiesznie i mruzac oczy spojrzal na Mary.-Spoznilem sie? - zapytal.

-Zamknij drzwi - odparla. - Slysze tylko te okropne koledy.

Dunworthy poslusznie zamknal drzwi, lecz mimo to z dziedzinca nadal dobiegaly dzwieki "Pojdzmy wszyscy do stajenki".

-Spoznilem sie? - zapytal powtornie.

Mary pokrecila glowa.

-Ominela cie tylko przemowa Gilchrista. - Odchylila sie do tylu wraz z krzeslem, dzieki czemu Dunworthy mogl przecisnac sie kolo niej i stanac w glebi niewielkiego pomieszczenia obserwacyjnego. Na drugim krzesle lezaly jej plaszcz i gruby welniany beret oraz torba ze swiatecznymi prezentami. Siwe wlosy Mary byly w nieladzie, jakby zaraz po zdjeciu beretu zmierzwila je niecierpliwym ruchem reki. - Bardzo dluga przemowa o dziewiczej podrozy w czasie zorganizowanej przez sekcje sredniowiecza oraz o tym, ze college Brasenose wreszcie zajmie nalezne mu miejsce, lsniac niczym szlachetny klejnot w koronie Nauki. Czy ciagle pada?

-Tak - odparl, wycierajac szalikiem okulary w drucianej oprawce, po czym starannie umiescil je na nosie i zblizyl sie do szklanej sciany odgradzajacej ich od laboratorium. Posrodku pomieszczenia lezal czesciowo rozbity woz otoczony porozrzucanymi kuframi i drewnianymi skrzyniami. W gorze, podobne do polprzezroczystych spadochronow, wisialy ochronne ekrany.

Przy jednym z kufrow stal Latimer, opiekun naukowy Kivrin. Sprawial wrazenie jeszcze starszego i mniej pewnego siebie niz zazwyczaj. Montoya, ubrana w dzinsy oraz wojskowa kurtke, zajela miejsce obok konsolety; co chwila zerkala niecierpliwie na zegarek. Przy glownym pulpicie siedzial Badri, ktory wystukiwal cos na klawiaturze, spogladajac ze zmarszczonymi brwiami na ekrany monitorow.

-Gdzie Kivrin? - zapytal Dunworthy.

-Jeszcze jej nie widzialam - poinformowala go Mary. - Mysle, ze spokojnie mozesz usiasc. Przeskok jest wyznaczony na samo poludnie, ale szczerze mowiac watpie, czy zdaza ze wszystkim, szczegolnie jesli Gilchristowi przyjdzie do glowy wyglosic jeszcze jedno przemowienie. - Przewiesila plaszcz przez oparcie krzesla i zestawila na podloge torbe z pakunkami. - Wolalabym, zeby nie grzebali sie przez caly dzien, bo o trzeciej przyjezdza moj wnuk Colin. To znaczy, jest wnukiem mojej siostry, ale do mnie tez mowi "babciu". Mam go odebrac na stacji metra. - Siegnela do torby. - Moja siostrzenica Deirdre wyjechala na Swieta do Kentu i poprosila, zebym sie nim zajela. Mam nadzieje, ze przez ten czas przestanie choc na chwile padac - ciagnela, zawziecie grzebiac w torbie. - Colin ma dwanascie lat i jest bardzo bystrym chlopcem, choc jego slownictwo pozostawia nieco do zyczenia. Obecnie wszystko jest dla niego albo "wdechowe" albo "apokaliptyczne". W dodatku Deirdre pozwala mu jesc stanowczo za duzo slodyczy. - Wreszcie wydobyla z torby waskie pudelko w czerwonozielone pasy. - Mam to dla niego na Gwiazdke. Chcialam kupic cos jeszcze, ale zaczelo lac jak z cebra, a poza tym nie jestem w stanie zbyt dlugo wytrzymac tych okropnych koled, ktore nadaja bez przerwy przez glosniki na High Street. - Otworzyla pudelko. - Nie mam pojecia w co teraz ubieraja sie dwunastoletni chlopcy, ale przypuszczam, ze szaliki sa ponadczasowe. Co o tym myslisz, James?... James?

Dunworthy drgnal raptownie i odwrocil sie od szyby.

-Prosze?

-Powiedzialam, ze moim zdaniem szalik to znakomity prezent gwiazdkowy dla chlopca, nie sadzisz?

Spojrzal na gladki buroszary szalik, ktory Mary wyjela z pudelka i pokazywala mu z nie skrywana duma. Kiedy byl chlopcem w wieku Colina - od tego czasu minelo juz prawie pol wieku - wynajdywal najprzerozniejsze preteksty, zeby tylko nie zalozyc czegos takiego na szyje.

-Tak, oczywiscie - mruknal, po czym odwrocil sie z powrotem w kierunku laboratorium.

-O co chodzi, James? Czy cos sie stalo?

Latimer podniosl z podlogi mala szkatulke z metalowymi okuciami, po czym rozejrzal sie niepewnie dokola, jakby zapomnial, co zamierzal z nia zrobic. Montoya ponownie zerknela ze zniecierpliwieniem na zegarek.

-Gdzie jest Gilchrist? - zapytal Dunworthy.

-Poszedl tam - odparla Mary, wskazujac drzwi w przeciwleglej scianie pomieszczenia. - Najpierw przemawial na temat miejsca sekcji sredniowiecza w historii, troche pogadal z Kivrin, przygladal sie, jak technik przeprowadza testy, po czym zabral ze soba Kivrin i zniknal za tymi drzwiami. Przypuszczam, ze stara sie przygotowac ja do przeskoku.

-Przygotowac do przeskoku... - mruknal Dunworthy.

-James, usiadz tu wreszcie i powiedz, o co chodzi - zazadala stanowczo, chowajac do torby pudelko z szalikiem. - Przede wszystkim: gdzie sie podziewales? Myslalam, ze zjawisz sie tu przede mna. Badz co badz, Kivrin jest twoja ulubiona studentka.

-Probowalem sie skontaktowac z dziekanem Wydzialu Historycznego - odparl Dunworthy, spogladajac przez szybe na monitory i wskazniki zainstalowane na glownym pulpicie kontrolnym.

-Z Basingamem? Wydawalo mi sie, ze wyjechal na ferie?

-Owszem, a Gilchrist tak wszystko urzadzil, ze na czas nieobecnosci dziekana zostal jego zastepca i na wlasna reke podjal decyzje o rozpoczeciu badan nad sredniowieczem metoda podrozy w czasie. Nie konsultujac sie z nikim, zmienil klasyfikacje prawie wszystkich epok. Wiesz jaka kategorie nadal XIV wiekowi? Szosta. Szosta, wyobrazasz sobie?! Basingame nigdy by na to nie pozwolil, ale wyjechal nie wiadomo dokad. - Spojrzal z nadzieja na kobiete. - A moze ty wiesz, gdzie on sie podziewa?

-Niestety nie. Wydaje mi sie, ze gdzies w Szkocji.

-Gdzies w Szkocji! - powtorzyl z gorycza. - A tymczasem Gilchrist wysyla Kivrin do stulecia, ktore ma kategorie dziesiata, w ktorym panowaly skrofuly, dzuma, i w ktorym spalono na stosie Joanne d'Arc! - Spojrzal na Badriego mowiacego cos cicho do mikrofonu. - Powiedzialas, ze Badri przeprowadzal testy. Jakie? Sprawdzil koordynaty? Przeprowadzil symulacje?

-Nie wiem. - Machnela reka w kierunku ekranow, na ktorych migotaly zmieniajace sie w szybkim tempie kolumny liczb, tabele i wykresy. - Jestem tylko lekarzem. Wydawalo mi sie, ze to sa testy, ale nie pytaj mnie jakie, bo zupelnie sie na tym nie znani. On jest z Balliol, prawda?

Dunworthy skinal glowa.

-Najlepszy technik, jakiego mamy. - Przez chwile w milczeniu obserwowal Badriego, ktory wystukiwal cos na klawiaturze nie spuszczajac wzroku z monitorow. - Wszyscy technicy z New College wyjechali na ferie. Gilchrist zamierzal wziac praktykanta, ktory jeszcze nigdy nie obslugiwal przeskoku z udzialem czlowieka. Wyobrazasz sobie? Praktykanta! Z trudem namowilem go, zeby sciagnal Badriego. Jesli juz sie uparl, zeby to zrobic, niech przynajmniej zajma sie tym prawdziwi fachowcy.

Badri zmarszczyl brwi, wyjal z kieszeni swiatlomierz, wstal z fotela i ruszyl w kierunku wozu.

-Badri! - zawolal Dunworthy.

Technik nie zareagowal. Kontrolujac wskazania swiatlomierza, chodzil miedzy porozrzucanymi skrzyniami i kuframi, by wreszcie schylic sie i przesunac jedna z nich nieco w lewo.

-Nie slyszy cie - powiedziala Mary.

-Badri! Musze z panem porozmawiac!

Mary podniosla sie z krzesla.

-On cie nie slyszy, James - powtorzyla. - Ta szyba jest dzwiekoszczelna.

Badri powiedzial cos do Latimera, ktory wciaz trzymal w rekach szkatulke z metalowymi okuciami, po czym zabral mu ja i postawil z powrotem w miejscu, w ktorym na podlodze znajdowal sie narysowany kreda znak. Latimer sprawial wrazenie zupelnie zdezorientowanego.

Dunworthy rozejrzal sie w poszukiwaniu mikrofonu, lecz nigdzie nie mogl go dostrzec.

-W jaki sposob moglas wysluchac przemowy Gilchrista?

-Nacisnal jakis guzik - odparla, wskazujac tablice z licznymi przyciskami na jednej ze scian laboratorium.

Badri wrocil za konsolete i znowu zaczal mowic do mikrofonu. Ekrany ochronne opuscily sie na chwile, po czym, na polecenie technika, powedrowaly z powrotem w gore.

-Poprosilem go, zeby sprawdzil wszystko od A do Z: funkcjonowanie sieci, obliczenia tego praktykanta, koordynaty, doslownie wszystko... Obiecal mi...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin