Kornel Makuszyński
Wiersze zebrane
Warszawa — 1931
Nakładem księgarni F. Hoesicka
Zbiór ten powstał z połączonych,
przez autora przejrzanych tomów
„Połów gwiazd”
(r. 1908)
„Narodziny serca”
(r. 1912)
Czcionkami Drukarni Narodowej w Krakowie
Nie wejdziesz w dom mój, o najmilszy bracie,
Bowiem się słońcem twoje oczy palą,
A nikt słoneczny w mej nie będzie chacie.
Dom mój podmywa słońce świateł falą
Lub jak gad pełza popod próg obłudnie,
Albo mi węgły pali, albo dachy,
Albo znużeniem pęta mnie w południe,
Lub złote na mnie w śnie nasyła strachy.
Krew o zachodzie w moją leje studnię,
Skrzepłą wężowym i trującym jadem,
Albo mi nagle w okien szkło uderzy
Dyjamentowym, niezliczonym gradem;
Albo źrenice oczu swych rozszerzy
I błyśnie w oknie licem bardzo bladem,
Gromem mi ciska w dom z kościelnej wieży…
Przetom się czujnym stał jak zwierz, lub człowiek,
Któremu jeszcze z krwi nie oschły suknie…
Me oczy, bracie, już nie mają powiek,
A kto mnie strwożyć zechce — w drzwi niech stuknie.
Przeto nie wejdziesz w dom ten, o mój bracie,
Bowiem otarłszy z krwi twej nóż mój ostry,
Płakaćbym musiał potem po twej stracie
I matkę twoją cieszyć i twe siostry.
Masz słońce w oczach a na uściech słowo,
Które gdy padnie, to zadźwięczy złotem,
Masz apostolski święty krąg nad głową,
I szedłeś do mnie z dobrych ramion splotem,
I szedłeś dobry wszystek, Złotousty, —
Ale nie wejdziesz, — dom mój nie jest pusty.
Wypiastowałem w piersi świetną żmiję,
Kiedym na piękno chorzał i był cichy,
Gdym trwonił skarby, co były niczyje,
Gdym w pył murrheńskie rozbijał kielichy
Za pól urodzaj, za szczęśliwość wieczną,
Za snów przepychy, za złudę słoneczną,
Aby mi trwały aż po dni żywota,
Kiedy mnie zmorzy dobra śmierć — tęsknota.
I otom kłamał duszy, słońcu, tobie,
I szczęśliwości wiecznej i tęsknocie,
I śmierci cichej i piękna chorobie,
I snom i nocy i zorzom we złocie…
Śledziłem kłamstwa ród, lecz nadaremnie:
Nieurodzone, wiecznie było we mnie.
I teraz mieszka ze mną, a gdy rano
Idę strzedz drzwi mych, by nie weszło słońce,
Twarz mą całuje, bardzo miłowaną,
I żegna, jak się żegna swe obrońcę.
Kłamstwo to piękne jest. A mam je w twarzy,
I w oczach mam je i mam je na wardze,
W każdem mem słowie jak motyl się waży,
W kanzonie pustej i bolesnej skardze.
I wszystek jestem w niem, a ono we mnie,
Żywota mego w onem jest podnieta,
Więc nie wchodź z słońcem w domu mego ciemnie.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
I Chrystus znał je, przedziwny poeta.
W tobie jest kłamstwo i w nim jest i we mnie,
Wieczyście było i wieczyście będzie.
Gdy ziarno siejesz, nie trudź się daremnie,
Albowiem kłamstwo zejdzie ci na grzędzie:
Kwiaty, kłamiące wonią i barw tęczą,
Tęczowem kłamstwem pracę pszczół uwiodą,
Kiedy się pszczoły pośród nich rozbrzęczą.
Dzwonieniem cisza kłamie ponad wodą,
Ofelje wabiąc wezgłowia pieszczotą,
Snem nieprzespanym i koroną złotą…
Choćbyś całował hostje tysiąc razy,
Kłamstwo ci świętość z bladych ust ukradnie,
Będzie wraz z tobą w górę toczyć głazy,
I razem z nimi na pierś ci upadnie.
Słońce słoneczność skłamie ci, albowiem
Kłamstwo się cieniem za tobą powlecze,
Żar na powieki padnie ci ołowiem
I spali w tobie wszystko, co człowiecze.
Dusza ci skłamie sny swe, ty zaś duszy
W dzień nieśmiertelność będziesz kłamał cudnie,
Pustka samotność skłamie ci wśród głuszy,
A noc spokojną skłamie ci południe.
Źródło ci piaski pustyń skłamią płowe,
Gdy ci spękają wargi; wichry wieści,
Że w dali zaniki widać kryształowe,
I że u murów święty gaj szeleści.
Oczy ci skłamią długość twojej drogi,
Kiedy powracać będziesz w dom z podróży,
A kiedy czołem w swe uderzysz progi,
Skłamie ci spokój, bo cię męką znuży.
Kochanka miłość skłamie ci, ty zasię
Tysiąc jej kłamiesz przysiąg, a wzajemnie
Skłamiecie mękę. Bowiem w każdym czasie
Kłamstwo jest w tobie i w nim jest i we mnie.
Milczenie nawet kłamie w nas sfinksowe,
Albowiem kłamie wargom; tajemnice
Milczeniem kłamią, gdy zwiesiwszy głowę
Noc przez piramid włóczy się ulicę.
Kłamliwy będzie spór twój z samym sobą,
A kiedy zemrze w tobie coś na wieki,
Kłamstwem się czarnem skryjesz jak żałobą,
I łzy swe skłamiesz, w trumnę bijąc ćwieki.
I nikt z was królestw bożych nie posiędzie,
Bo kłamstwo było w was i jest i będzie.
I nikt nie wstanie z martwych… Ta nauka
Jest od anioła, co w miesięcznej ciszy
Na cmentarz chodzi i w grób każdy puka
I czeka, czyli krzyku nie usłyszy,
Który rozsadzi grób wykuty w skale,
Czy kto nie wstanie uwielbiony w chwale…
Do Emaus dusze wam się rwą!? Niech będzie
Ta pochwalona wiara, która kłamie
I ludziom martwym białe szaty przędzie
I tka chorągiew, chrystusowe znamię!
Dobre jest kłamstwo, które dobrze czyni,
Piękna potworność, która piękno rodzi,
Dostojny wszelki szczęścia śmiech w świątyni,
A godzien hymnów prometejski złodziej!
A przeto idźcie na rozstajne drogi,
Lotne całując po pustyni ślady…
Może z zachodnich, krwawych łun pożogi
Chrystus podejdzie ku wam, bardzo blady
I powie słowo do śmiertelnej rzeszy,
A pożar może nad wami przeleci…
Idźcie, — wszak jednym ruchem was rozgrzeszy,
Żeście na brzegach porzucili sieci
A poszli, męki cierpiąc i katusze,
Brzemię potworne niosąc mu: — swe dusze.
O, jako życie śmierci swojej kłamie,
I w oczy ciska jej słonecznym pyłem,
I jak, — w dantejskiej nawet stojąc bramie,
Sądzeniem jakiemś podli się zawiłem,
I sprawę czyni o błysk każdy słońca,
Anioły wszystkie na świadectwo wzywa
I mniema, że mu Chrystus jest obrońca,
I jego kłamstwa rzecz jest sprawiedliwa!…
Kłamstwo, przedziwne kłamstwo i odwieczne!
Kiedy nie było jeszcze dróg na ziemi,
Już się błąkało poprzez drogi mleczne,
W wichry skrzydłami bijąc anielskiemi.
I pychę rodząc bożą w archaniołach.
Paliło słońca, na których Bóg klęczy,
Kiedy się modli za świat — a w popiołach
Grzebało siebie. Wtedy z chmur przełęczy
Archanioł pędził na skrwawionych kołach,
Grzmotami dudniąc na pomoście tęczy…
Kłamstwo, przedziwne kłamstwo! bądź słodyczą
Złości żywota i śmiertelnym lekom,
W pierś bijąc wszystkich, co swe prawdy krzyczą:
Bo człowiek kłamie chwilom, a świat wiekom.
A to jest wiara moja. Z tem przychodzę
Z dróg mych dalekich, z nocnej mej włóczęgi;
Resztę zgubiłem na zawrotnej drodze,
Kędy o prawdzie mędrce piszą księgi.
A dokąd zajdę z taką wiarą, nie wiem…
Jeśli napotkam wieś spokojnych ludzi,
Wieś im podpalę moich kłamstw zarzewiem,
A noc na trwogę krzykiem ich obudzi,
I sąd uczynią na mnie. Jeśli w puszczy
Chrystusa spotkam, kiedy od aniołów
Uciekać będzie i wyjącej tłuszczy,
Pójdę z nim razem na gwiazd bożych połów.
A jeśli życie spotkam, to mi powie,
Żem jest pijany dziwnych prawd szelestem —
I na bluźniercę rzuci anatema.
I pójdę, kłamstwo wziąwszy za wezgłowie
Poszukać śmierci, bowiem cichy jestem.
A śmierć jest prawda jedna. Drugiej niema.
Tutaj się kończy cichych dusz włóczęga…
Stąd ciska słońce wszystkie tęcze w przepaść,
Tu się słoneczny wszelki twór wylęga,
Tu nie siadają orły, by w dół nie paść,
Gdy błyskawica skrzydła im tu spęta
Wichr tu płaz marny i tu nie przychodzi;
Tutaj milczenia jest kolebka święta
I tu jest rafa księżycowej łodzi.
Tutaj jest kościół tych gwiazd, co się —włóczą
I są bezdomne i blade z tęsknoty.
Tu z trwogi grzmoty milkną, co przed tuczą
Jak psy warczące biega, gdy je złoty
Bicz archanielski z błyskawicy goni.
Tutaj, gdy słońce płonie w łun pożarze,
Cisza na trwogę rozpaczliwie dzwoni.
Tutaj anioły odbywają straże,
Kiedy jest nocą złota gwiazd ulewa.
Tu noc przychodzi i sinemi usty,
Milcząc, o słońcu dziwne pieśni śpiewa,
A chmury czarne na nią kładą chusty,
Mchy się wezgłowiem jej pod głowę kładą,
Aż rano przyjdą zadumane zorze
I martwe oczy jej całują zdradą…
Tutaj się wielkie zaczyna przestworze,
I tutaj leży najdziwniejsza księga,
W której są wszystkie tajemnice boże.
A ktoby księgę czytał, tenby wiedział,
Gdzie jest ta miłość, która nie jest męką,
Czemu żywotów jest śmiertelny przedział,
I czemu można mocną zburzyć ręką
To, co jest boże. Czemu wieczność zdradnie
Na twarz całunek judaszowy kładzie,
I czemu oto Pan żywoty kradnie,
Jak słodki owoc w urodzajnym sadzie,
Kiedy w północy, we mgle snów przechodzi
Jak wąż, żywotów nienasytny złodziej.
Czemu kto księgę czyta, śmiercią zemrze,
Iże po boże tajemnice sięga,
Choć jest tak cichy Pan — jak zdrój, co szemrze,
I choć się miłość jego zwie potęga…
(A ktoby księgę otwarł — śmiercią zemrze.)
Tu nie przychodzi owa śmierć, co dzwoni
I jękiem dzwonów w mózg się strasznie wwierca,
I bije krzykiem w kość zapadłych skroni —
Tutajby pękły wszystkich dzwonów serca…
Tu się sam dławi wszelki krzyk na progu
I w głaz stężały, rzucony oddechem,
Na pierś samemu stoczyłby się Bogu,
Śmiertelnym ciążąc mu na piersi grzechem.
Tutaj się słońce w wieczny sen położy,
Ostatnich błysków tu się urwie wstęga,
I tu Bóg umrze, gdy śmierć sobie stworzy.
Uplotłem sobie złotą sieć
Z włosów niewiernych mych kochanek,
Uplotłem sobie sieć złocistą:
Minstrel uparty zapatrzony w ganek,
Wydzwaniający piosnkę płomienistą,
Z włosów niewiernych mych kochanek.
Rycerz płomienny nie schodzący z szranek
Zakuty w srebro zbrojnych blach i miedź.
Śmiechem mnie ima apostolska szata,
Ciąży u sieci mej złocistej ołów,
Spada mi z ramion moja sieć bogata,
Idę na połów!...
hazet1954