R.A. Salvatore - Dziedzictwo Mrocznego Elfa 02 - Bezgwiezdna noc.pdf

(1066 KB) Pobierz
143752357 UNPDF
R. A. SALVATORE
BEZGWIEZDNA NOC
(Starless Night)
Forgotten Realms
Tłumaczenie: Piotr Kucharski
A pierwszego dnia Ed stworzył świat ZAPOMNIANYCH KRAIN, dając tym mojej
wyobraźni miejsce, w którym mogła zamieszkać.
Dla Eda Greenwooda, z podziękowaniami i podziwem .
PRELUDIUM
Drizzt przejechał palcami po kształtach statuetki przedstawiającej czarną panterę, której
czarny onyks był idealnie gładki, bez skaz nawet w okolicach umięśnionego karku. Wyglądała
tak samo jak Guenhwyvar, była jej idealnym odzwierciedleniem. Jakże Drizzt mógł się teraz
zmusić, by się z nią rozstać, w pełni przekonany, że już nigdy więcej nie ujrzy wielkiej pantery?
- Żegnaj Guenhwyvar - wyszeptał drow tropiciel, a gdy spojrzał na figurkę, na jego
twarzy wymalował się smutek. - Sumienie nie pozwala mi zabrać cię ze sobą w tę podróż,
bowiem bardziej obawiałbym się o twój los niż o mój. - W jego westchnieniu słychać było
szczerą rezygnację. Wraz z przyjaciółmi walczyli długo i ciężko, by osiągnąć ten stan pokoju,
jednak Drizzt doszedł do przekonania, iż to zwycięstwo było fałszywe. Chciał temu zaprzeczyć,
chciał wsunąć Guenhwyvar z powrotem do sakiewki i na ślepo pójść dalej, mając nadzieję na
najlepsze.
Drizzt otrząsnął się z tej chwili słabości i podał figurkę Regisowi, halflingowi.
Regis wpatrywał się przez długą, milczącą chwilę z niedowierzaniem w Drizzta,
zszokowany tym, co drow mu powiedział i czego od niego wymagał.
- Pięć tygodni - przypomniał mu Drizzt.
Anielskie, chłopięce rysy halflinga zmarszczyły się. Gdyby Drizzt nie wrócił w przeciągu
pięciu tygodni, Regis miał oddać Guenhwyvar Catti - brie i powiedzieć jej oraz królowi
Bruenorowi prawdę na temat odejścia Drizzta. Z mrocznego i posępnego tonu drowa Regis
rozumiał, że Drizzt nie spodziewa się wrócić.
Pchnięty nagłym impulsem, halfling upuścił figurkę na łóżko i zaczął gmerać przy
wiszącym na jego szyi łańcuszku, którego klamra zaplątała się w długich, mocno skręconych
lokach jego brązowych włosów. W końcu zdołał ją odpiąć i zdjął wisiorek - duży, magiczny
rubin.
Teraz Drizzt był zszokowany. Znał wartość klejnotu Regisa oraz jego zaborczą miłość do
tego przedmiotu. Powiedzieć, że Regis zachowuje się niezgodnie ze swoim charakterem, byłoby
ogromnym niedomówieniem.
- Nie mogę - spierał się Drizzt, odpychając kamień. - Mogę nie wrócić i on może
zaginąć...
- Weź to! - zażądał ostro Regis. - Za to wszystko co dla mnie... co dla nas zrobiłeś, z
pewnością na to zasługujesz. Zostawienie Guenhwyvar to jedno, bowiem rzeczywiście byłoby
tragedią, gdyby pantera wpadła w łapy twoich złych pobratymców, jednak to jest tylko magiczna
zabawka, a nie żywa istota, a może pomóc ci podczas podróży. Zabierz to, tak jak zabierasz
swoje sejmitary. - Halfling przerwał, jego miękkie spojrzenie skrzyżowało się z fioletowymi
oczyma Drizzta. - Mój przyjacielu.
Regis strzelił nagle palcami, przerywając chwilę ciszy. Pobiegł przez pokój, jego bose
stopy klapały po zimnym kamieniu, a nocna koszula delikatnie powiewała. Z szuflady wyciągnął
kolejny przedmiot, raczej nie wyróżniającą się niczym szczególnym maskę.
- Odzyskałem ją - powiedział, nie chcąc ujawniać całej historii związanej z tym, jak
zdobył ten znajomy przedmiot. Tak naprawdę Regis wyszedł z Mithrilowej Hali i znalazł
Artemisa Entreri wiszącego bezradnie na wystającej skale wysoko ponad zboczem parowu. Regis
szybko ograbił zabójcę, po czym przeciął szew w jego płaszczu. Potem słuchał z pewną dozą
satysfakcji jak ów płaszcz, jedyna rzecz, która utrzymywała poszarpanego, ledwo przytomnego
mężczyznę w powietrzu, zaczął się drzeć.
Drizzt przyglądał się długo magicznej masce. Ponad rok temu zabrał ją z siedziby
banshee. Używająca jej osoba mogła zmienić cały swój wygląd, ukryć swą tożsamość.
- To powinno ci pomóc wejść i wydostać się - powiedział z nadzieją Regis. Drizzt mimo
to nie poruszył się.
- Chcę, żebyś ją wziął - nalegał Regis, źle rozumiejąc wahanie drowa i wyciągając jaw
stronę Drizzta. Regis nie zdawał sobie sprawy ze znaczenia, jakie maska miała dla Drizzta
Do'Urdena. Drizzt nosił ją kiedyś, by ukryć swą tożsamość, bo wiem mroczny elf przemierzający
powierzchnię świata nie mógł czuć się zbyt bezpiecznie. Zaczął postrzegać tę maskę jako
kłamstwo, jakkolwiek użyteczna mogłaby być, i po prostu nie był w stanie znów jej założyć,
niezależnie od korzyści, jakie mogła przynieść.
Czy też mógł? Drizzt zastanawiał się, czy mógł odrzucić ten dar. Jeśli maska mogła
pomóc w jego sprawie - sprawie, która z pewnością wpłynie na tych, których pozostawi za sobą -
to czyż założenie jej nie leżało w zgodzie z sumieniem?
Nie, zdecydował w końcu, maska nie była aż tak cenna dla jego sprawy. Trzy dekady
poza miastem było długim czasem, a nie wyróżniał się aż tak bardzo wyglądem, z pewnością nie
był zaś tak znany, by obawiać się, że ktoś go rozpozna. Podniósł rozłożoną dłoń, odrzucając
podarek, a Regis, po jeszcze jednej niepomyślnej próbie, wzruszył swymi małymi ramionami i
odłożył maskę.
Drizzt odszedł, nie mówiąc już nic. Do świtu pozostało jeszcze wiele godzin. Na górnych
poziomach Mithrilowej Hali dogasały pochodnie i niewielu krasnoludów krzątało się w okolicy.
Wydawało się być idealnie cicho i spokojnie.
Szczupłe palce mrocznego elfa, dotykając lekko, nie powodując żadnego dźwięku,
musnęły wzór na drewnianych drzwiach. Nie miał zamiaru przeszkadzać osobie, która
znajdowała się wewnątrz, choć wątpił, czy jej sen był spokojny. Tej nocy Drizzt chciał iść do niej
i ją pocieszyć, jednak nie zrobił tego, wiedział bowiem, że jego słowa nie uczyniłyby wiele, by
złagodzić żal Catti - brie. Podobnie jak podczas wielu innych nocy, kiedy stał przy tych
drzwiach, niczym czujny i bezradny strażnik. Tropiciel odszedł w końcu kamiennym korytarzem,
przemykając przez cienie nisko płonących pochodni, a jego stopy nie wydały nawet najlżejszego
szmeru.
Po zaledwie krótkim przystanku przy innych drzwiach, drzwiach do jego najdroższego
krasnoludzkiego przyjaciela, Drizzt opuścił zamieszkałe obszary. Dotarł do miejsca formalnych
zebrań, gdzie król Mithrilowej Hali zabawiał przyjezdnych wysłanników. Znajdowało się tu paru
krasnoludów - prawdopodobnie żołnierzy Dagny - nie usłyszeli jednak ani nie dostrzegli, że
przechodzi obok nich drow.
Drizzt znów przystanął, dotarłszy do wejścia do Sali Dumathoina, gdzie krasnoludy z
klanu Baltlehammer przechowywały swoje najcenniejsze przedmioty. Wiedział, że powinien iść
dalej, powinien opuścić to miejsce, zanim klan zacznie się krzątać, nie mógł jednak zignorować
emocji kłębiących się w jego sercu. Nie przychodził do tej świętej komnaty od dwóch tygodni,
odkąd jego pobratymcy zostali pokonani, wiedział jednak, że nie wybaczyłby sobie, gdyby nie
spojrzał choć raz.
Potężny młot bojowy, Aegis - fang, spoczywał na kolumnie na środku ozdobnej sali, w
najbardziej zaszczytnym miejscu. Wydawał się tam pasować, bowiem dla fioletowych oczu
Drizzta Aegis - fang dalece przewyższał wszystkie inne artefakty: lśniące zbroje, wielkie topory
oraz hełmy dawno zmarłych bohaterów, kowadło legendarnego kowala. Drizzt uśmiechnął się na
myśl, że ten młot nigdy nie był używany przez krasnoluda. Był bronią Wulfgara, przyjaciela
Drizzta, który dobrowolnie oddał swe życie, by inni z jego niewielkiej drużyny mogli przetrwać.
Drizzt wpatrywał się długo i bacznie w potężną broń, w lśniącą mithrilową głowicę, bez
żadnego zadrapania pomimo wielu gwałtownych bitew, których młot był świadkiem, na której
wyryto idealnie linie pieczęci krasnoludzkiego boga Dumathoina. Spojrzenie drowa przesunęło
się w dół broni, osiadając na zaschniętej krwi na rękojeści z ciemnego adamandytu. Bruenor,
uparty Bruenor, nie pozwolił, by wytrzeć krew.
Przez myśli drowa przemknęły wspomnienia o Wulfgarze, o walkach u boku tego
wysokiego, silnego mężczyzny, o jego złotych włosach i złotej skórze. W swoich myślach Drizzt
znów spojrzał w jasne oczy Wulfgara, w ich lodowaty błękit północnego nieba, w oczy zawsze
wypełnione iskrami ekscytacji. Wulfgar był tylko chłopcem, jego dusza nie dała się ujarzmić
twardej rzeczywistości brutalnego świata.
Tylko chłopcem, jednak takim, który dobrowolnie, z pieśnią na ustach, poświęcił
wszystko dla tych, których nazywał swymi przyjaciółmi.
- Żegnaj - wyszeptał Drizzt i zniknął, tym razem biegnąc, choć nie głośniej niż wcześniej
szedł. Po kilku sekundach minął balkon i zszedł po schodach do rozległej i wysokiej komnaty.
Przeszedł przed czujnymi oczyma ośmiu królów Mithrilowej Hali, których podobizny zostały
wyrzeźbione w kamiennej ścianie. Ostatni z wizerunków, przedstawiający króla Bruenora
Battlehammera, był najbardziej uderzający. Bruenor miał ponurą twarz, zaś owa posępność była
jeszcze bardziej zintensyfikowana przez głęboką szramę biegnącą od czoła do żuchwy oraz pusty
prawy oczodół.
Drizzt wiedział, iż zranione zostało więcej niż tylko oko Bruenora. Zranione zostało
więcej niż tylko twarde jak skała i nieugięte krasnoludzkie ciało. Najbardziej cierpiała dusza
Bruenora, ugodzona stratą chłopca, którego nazywał synem. Czy krasnolud miał równie silną
duszę jak ciało? Drizzt nie znał odpowiedzi. W tym momencie, spoglądając na przeciętą blizną
twarz Bruenora, Drizzt czuł, że powinien zostać, powinien usiąść przy swoim przyjacielu i
pomóc mu zaleczyć rany.
Była to przelotna myśl. Jakie rany mogły być jeszcze zadane krasnoludowi?
Krasnoludowi i wszystkim jego pozostałym przyjaciołom?
* * *
Catti - brie miotała się i wiła, znów przeżywając tę pamiętną chwilę, podobnie jak każdej
nocy - a przynajmniej każdej, kiedy wyczerpanie pozwalało jej zasnąć. Słyszała Wulfgara
śpiewającego do Tempusa, swego boga bitwy, i widziała pogodę w spojrzeniu potężnego
barbarzyńcy, pogodę, która pozwalała mu uderzać w osłabiony kamienny strop, choć wszędzie
wokół niego spadały bloki granitu.
Catti - brie widziała głębokie rany Wulfgara, biel kości, jego skórę oderwaną od żeber
Zgłoś jeśli naruszono regulamin