Antologia - Wizje alternatywne 6.doc

(1426 KB) Pobierz

 

6

Wybór

Wojtek Sedeńko




„Wizje alternatywne 6"

Copyright © 2007 by Wojtek Sedeńko

ISBN 978-83-89951-62-5

Projekt i opracowanie graficzne okładki

Grzegorz Kmin

Korekta Bogdan Szyma

Skład Tadeusz Meszko

Wydanie I

Agencja „Solaris"

Małgorzata Piasecka

11-034 Stawiguda, ul. Warszawska 25 A

tel./fax (0-89) 541-31-17


12 nowych prekognitów

 

Mijają właśnie 3 lata od wydania poprzednich „Wizji alternatywnych”. Dużo się zmieniło w polskiej fantastyce przez te trzy lata. Bardzo dużo.

Przez ten czas pisałem o boomie, dzisiaj mamy już chyba przesilenie tego zjawiska. Takiej liczby debiutów, wydanych książek i opublikowanych opowiadań jak w ostatnich dwunastu miesiącach nigdy dotąd nie było. Polska fantastyka leży dzisiaj wszędzie: w marketach, kioskach prasowych, stolikach ulicznych i na salonach księgarskich. Piszą o niej poważne dzienniki, tygodniki, bębni radio i pokazuje telewizja. Nie są to może informacje rzetelne, pełne, ale polscy fantaści są obecni w mediach i nikt temu nie zaprzeczy. Tylko...

No właśnie, mam tylko takie wrażenie, że fantastyka wcale jednak nie trafiła na salony intelektualne. Niby wszystko jest tak, jak sobie wymarzyliśmy w późnej komunie, ale jeśli się dobrze przyjrzeć temu zjawisku, to zauważymy, że o fantastyce nadal piszą „nasi” ludzie, a nie tzw. główna krytyka. Ona w ogóle nie zwraca już uwagi na SF czy fantasy. O ile kiedyś zajmowała się nią pod kątem ukrytych znaczeń w prozie Zajdla czy futurologią Lema, to dzisiaj całkowicie te gatunki ignoruje. Recenzuje się jeszcze Sapkowskiego, ale to wszystko. Niby polska fantastyka jest obecna w mediach, tylko wciąż mam wrażenie, że to jedynie getto trochę się poszerzyło, a bramy ma jeszcze szczelniej zatrzaśnięte niż dawniej.

Pisano już o tym po artykule Dukaja w „Nowej Fantastyce”, pokrzyczano, ponarzekano - głównie na autora szkicu - poboksowano, oszczędzając przeciwnika i sprawa ucichła. Nikt nie doszedł do żadnych konstruktywnych wniosków. Z częścią tez wspomnianego artykułu się zgadzam, z innymi nie, nie miejsce tu i czas, by dokładać swoje trzy grosze. Niewątpliwie mamy jednak w polskiej fantastyce sytuację, z jaką dotąd się nie spotkaliśmy.

Jest kilku wydawców specjalizujących się w rodzimej literaturze fantastycznej, są czytelnicy, którzy chcą ją czytać, jest dobry klimat wokół niej, tworzony przez portale internetowe i liczne konwenty miłośników fantastyki. Na nich bywają młodzi autorzy i razem ze swoimi - równie młodymi - czytelnikami dyskutują, planują, wymieniają opinie. Z peletonu czytelników co chwilę wyrywa się jakiś nowy literat, zadebiutować jest łatwo, więc po kilku miesiącach ma na rynku książkę, często od razu powieść. Poprawia się w niej niewiele albo w ogóle, daje kolorową okładkę i pisze blurb w stylu hip-hopowym, mający się do treści jak pięść do nosa, ale obiecujący niewiarygodne przeżycia. Od razu taki pisarz ma grono konwentowych zwolenników, co książkę kumpla kupią, ba, trwa nawet swoisty handel - można zostać jednym z bohaterów literackich. I tak kwitnie ta fanowska twórczość, kiedyś wypełniała fanziny, dzisiaj zalega księgarnie. Tworzy też fałszywy obraz polskiej fantastyki.

Ja widzę na rynku coraz więcej książek płaskich, by nie powiedzieć błahych, opowiadających historie o... no właśnie, o niczym. Niby nic nowego w świecie książki - na Zachodzie to zjawisko bardzo powszechne - trzeba się z tym pogodzić, ale człowiek wychowany w przeświadczeniu, że literatura to coś więcej, niż najlepiej nawet opowiedziana historia, zżyma się na takie praktyki.

Powoli zbliżamy się też do modelu rosyjskiego, gdzie moda na rodzimą fantastykę została wypracowana już dawno temu i właściwie żaden przekład nie jest w stanie przebić - nawet słabej i głupiej - fantastyki krajowej, np. takiego Gołowaczewa.

Ten boom na rodzimą twórczość nie jest zjawiskiem wyłącznie getta fantastycznego. Mamy boom na polską kulturę w ogóle. Kręci się więcej filmów, słucha się polskiej muzyki, czyta polskich pisarzy. W narodowej literaturze nagle obrodziło pisarzami; piszą kryminały, marynistykę, obyczaj, romanse, literaturę dla dzieci i młodzieży. Jeszcze w latach 80. nie mieliby szansy zaistnieć na rynku. I w każdym gatunku jest podobnie - mnóstwo książek, ale rzeczy wartościowych mało.

W fantastyce jednak, która ma zorganizowane środowisko bezkrytycznych odbiorców, brak dobrze napisanej recenzji czy opinii powoduje, że większość autorów nie rozwija się. Częściowo przez łatwość publikacji, co może się wydać paradoksalne - oni nie mają czasu dopracować swoich utworów, przemyśleć ich, skomplikować, zapętlić fabuły - pisać trzeba szybko, bo wydawca naciska. A entuzjastyczne komentarze w Internecie - bo trudno je nazwać recenzjami - usypiają ich czujność.

Twierdzę, że z wielu tekstów opublikowanych w ostatnich dwóch latach dałoby się wyciągnąć więcej. Tym autorom nie brak talentu, ale książka, a już na pewno powieść, wymaga czasu. Proces twórczy to nie machanie łopatą, wszystko trzeba przemyśleć, a nie siadać do komputera z marszu, mając ledwie konspekt utworu. Wiele książek tak właśnie potem wygląda.

Jest jeszcze jeden aspekt sprawy, jakby pomijany w rozważaniach o polskiej fantastyce. Mówiąc o miałkości utworów literackich trzeba wspomnieć o kryzysie odbioru w ogóle. Mamy powolny, ale stały upadek nie tylko kultury, ale wręcz tożsamości kulturowej i narodowej. Macki globalizacji i tu sięgnęły - liczy się (ze względów ekonomicznych) tylko kultura masowa, schlebianie jak najpowszechniejszym gustom, media właściwie tylko do tego nakłaniają. Coraz rzadziej o czytelnika, który wobec przeczytanej właśnie lektury ma jakieś pytania, zgłasza pretensje bądź nadzieje. To jak z kolorowymi magazynami, ludzie je czytają, ale nic z tego w głowach nie zostaje (bo i niby co miałoby zostać). Wszystko jest nieważne. Obojętność zabija. Już nie tylko przechodzimy obojętnie wobec drugiego człowieka, ubóstwa, tragedii, jesteśmy obojętni wobec sztuki, wobec wszystkiego, co nas otacza. Czasem tylko jakiś zryw puszczony zaraz w niepamięć (kibice piłkarscy po śmierci papieża), czasem jakaś moneta wręczona wstydliwie żebrakowi...

Mnie boli - gdy biernie czytam wypowiedzi pisarzy na różnego rodzaju forach lub przysłuchuję się im na konwentach - brak oczytania choćby w elementarnym kanonie SF czy fantasy. Wyczuwam, że te młode wilki tego nie potrzebują. Po co im Le Guin, Dick, Zelazny, Aldiss - to dinozaury.

Denerwuje mnie, gdy zarzut o błahość pisanej dzisiaj prozy odbija się, mówiąc, że dzięki ich książkom młodzi ludzie chociaż czytają. Toż to nie argument. Człowiek musi czytać, inaczej wróci na drzewo. Ale czytając rzeczy wyprane z ważnych treści, pozwalające wyłączyć w czasie czytania proces myślenia, także wróci na drzewo. Tylko trochę później.

Ale - na szczęście - w każdej dziedzinie życia można znaleźć coś dla siebie. Są w polskiej fantastyce autorzy, których czytać zawsze warto. Szkoda że wielu zaprzestało pisania, niektórzy twórcy obecnego boomu - np. Ziemiański - także dawno niczego nie napisali.

Do tych „Wizji” udało mi się nakłonić do napisania opowiadania Marka Baranieckiego, autora legendarnej już „Głowy Kasandry”, drugi oddech złapał Andrzej Zimniak, z wielką satysfakcją odnotowuję reaktywowanie się Marka Huberatha i marsz ku górze Łukasza Orbitowskiego. Ma wrócić do pisania Wiktor Żwikiewicz, a ten nigdy się czytelnikom nie kłaniał.

„Wizje alternatywne” obyć się muszą w tym roku bez opowiadania Jarka Grzędowicza, zawsze mocnego punktu w repertuarze - mam nadzieję, że to tylko jednorazowa przerwa. Cóż, kiedyś pisał bardzo mało i tylko opowiadania (był taki czas, że publikował je wyłącznie w „Wizjach”), ale odkąd przeszedł na zawodowstwo nie można go oderwać od pisania powieści. Nie udało mi się nakłonić też do powrotu Marka Oramusa, chociaż już już wydawało się, że jakiś tekst napisze.

Bardzo silny zrobił się autorsko Poznań, w tym tomie aż trójka z Wielkopolski - Iwona Michałowska, Wojtek Szyda i Maciej Guzek - miło obserwować rozwój tamtejszego środowiska.

Stale obecni są ostatnio na tych łamach Krzysiek Kochański, Iza Szolc i Maja Lidia Kossakowska. Krzysztof nie pisze ostatnio dużo, ale wyraźnie nie wyobraża sobie życia bez pisania, z czego ja skwapliwie zawsze korzystam. Iza publikuje z kolei dużo, próbuje różnych gatunków literackich. Zawsze jednak poszukuje trudnych i interesujących tematów. Maja do Wizji #4 napisała krótką powieść „Zwierciadło”, która bardzo mi przypadła do gustu i przez kilka lat namawiałem ją do powrotu do tego świata. Udało się, efekt znajdziecie w tym tomie.

Drugie opowiadanie publikuje u mnie Joanna Kułakowska, jej temat wschodni bardzo mi leży (poprzednio było to epitafium pamięci Bułyczowa w wykonaniu Grzędowicza).

Na koniec dwóch autorów, którzy w „Wizjach” po raz pierwszy (nie licząc Iwony Michałowskiej i Maćka Guzka). Piotr Witold Lech to autor, który w pewnym momencie częściej publikował u Czechów, niż w Polsce. Nie mógł znaleźć uznania wśród rodzimych redaktorów, a może była to kwestia tego, że uprawiał mniej popularne wtedy fantasy. Teraz chyba utrafił w gusta redaktorskie i czytelnicze.

A krótkie opowiadanko Rzymowskiego przypomniało mi nieco klimat opowieści Kelly Link, które bardzo lubię. Brakuje w Polsce tego rodzaju historyjek, klimatycznych, nastrojowych i niesamowitych, mam nadzieję, że przypadną Państwu do gustu.

Mija siedemnaście lat, odkąd złożyłem pierwsze „Wizje”. Wliczając w to monotematyczną „Czarną mszę”, jest to siódma antologia polskiej fantastyki. Znalazło się w nich wielu pisarzy, kilka opowiadań weszło już do kanonu. Tak sobie myślę, że zawsze będzie w naszej fantastyce trochę dobrych utworów, wartych wyłowienia i zebrania w jednym miejscu. Czego czytelnikom, sobie i innym selekcjonerom z całego serca życzę. Do zobaczenia za parę lat, zobaczymy, co wtedy będzie miała do zaoferowania polska fantastyka.

 

Wojtek Sedeńko, Olsztyn 17 maja 2007 roku


Andrzej Zimniak

 

Randka

z Homo sapiens


Pisarz, publicysta i naukowiec (chemik), ur. w 1946 r. w Warszawie. Wydał 10 książek: 8 zbiorów opowiadań i 2 powieści. Literacki debiut przypada na rok 1980 - pierwsze opowiadanie „Pojedynek” ukazało się w tygodniku Politechnik, do dziś opublikował w czasopismach i książkach 72 utwory. Książki: Szlaki istnienia (NK 1984), Homo determinatus (Poznańskie, 1986), Opus na trzy pociski (Iskry, 1988), Spotkanie z wiecznością (NK, 1989), Marcjanna i aniołowie (Poznańskie, 1989), Samotny myśliwy (Alfa, 1994), Klatka pełna aniołów (Prószyński, 1999), Łowcy meteorów (Sorus, 2000), Śmierć ma zapach szkarłatu (Fabryka Słów, 2003) oraz Biały rój (WL, 2007). Opowiadania Zimniaka znalazły się także w 12 antologiach. Jego utwory były publikowane w językach czeskim i białoruskim, a przekłady angielskie i francuskie są przygotowane do wydania.

Od roku 1991 członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.

Autor ponad 100 esejów, artykułów i felietonów popularnonaukowych. Autor ponad 40 eksperymentalnych prac naukowych i patentów w dziedzinie chemii, bywalec konferencji i zjazdów. Od 1997r. współorganizator Festiwalu Nauki w Warszawie, inicjator wydania i redaktor książki ”Inżynieria genetyczna - u progu nowej ery” (CUN PAN, Warszawa 2000).

Zimniak twierdzi, że świat jest zbyt ciekawy, żeby poprzestawać na jednym zajęciu, stąd jego zainteresowania: pisarstwo, nauka, publicystyka, fotografia, podróże, nurkowanie i eksploracja wulkanów. Więcej informacji o autorze na jego oficjalnej stronie http://zimniak.art.pl/.

 

W prezentowanym opowiadaniu „Randka z Homo sapiens” świat technologii jest w pełni symetryczny do biologicznego, gdzie wszelkie, nawet najbardziej obce sobie organizmy najpierw badają się, a dopiero potem pożerają, pasożytniczo wykorzystują lub wchodzą w symbiozę. Właściwie oba te światy zlały się w jeden: nie ma już ścisłych granic między biologicznym i technicznym, naturalnym i sztucznym, swoim i obcym. Przemiana nastąpiła tak niedawno i szybko, że nawet dzieci wciąż pamiętają świat, który jeszcze dało się nazwać, lecz nikt nie wie, co było jej przyczyną. Najczęściej powtarza się dwie hipotezy: albo nastąpił eksplozywny rozwój sztucznych inteligencji, albo na Ziemię dotarła obca forma inteligentnego życia.


Ból wydłubuje mu szpik z kości, tnie zęby, wyłupia oczy i wyszarpuje je z oczodołów rwąc powrósła nerwów. Ustaje tak nagle, że SAl krzyczy - dopiero wtedy krzyczy, bo przedtem zaciska szczęki z siłą imadła. Nagle ma wrażenie, że właśnie wypadł z toru wyścigowego, po którym wleczono go z ogromną prędkością, i teraz został wtłoczony pod powierzchnię letniej i gęstej cieczy, która objęła, znieczuliła i wessała zmaltretowane ciało.

Gdy ból uderza ponownie, bardziej szarpie umysł niż nerwy. Przy trzecim ataku SAl słyszy jakieś słowa, ale uznaje, że mu się zdawało, więc odrzuca je. Sam chce coś powiedzieć, i wtedy stwierdza, że nie ma ust. Do licha, więc jakim sposobem poprzednio krzyczał? Czy dusza może krzyczeć?

Dopiero wtedy przychodzi prawdziwy lęk i wzbiera w piersi lodowatym strumieniem. Przypomina sobie brata. Przypomina sobie, że coś było przed tym pieprzonym pierwszym bólem, coś znacznie gorszego niż przemijające cierpienie.

Po kolejnym cyklu, który jest już śmiesznie łagodny, coś jak masaż i kąpiel, głos rozbrzmiewa zupełnie wyraźnie. Kobiecy, głęboki, troskliwy.

- Jestem PH’daf Siódma, czy słyszysz mnie, Homo elegans? Mówię po raz kolejny: postaraj się i daj mi znać, że słyszysz i rozumiesz, człowieku. Zależy mi na tym, więc skoncentruj się, proszę.

Naprawdę daje z siebie wszystko. Napina mięśnie tak mocno, że ścięgna szyi tężeją w bolesnym skurczu. Poruszając na boki szczękami rozrywa błonę sklejającą wargi i próbuje mówić. Ma głęboki głos ze świetną dykcją, zupełnie jakby mówił za niego ktoś inny.

- Jak PHijka prosi, nie powinno się zwlekać. Słyszę i pojmuję twoje słowa, tylko nie rozumiem, skąd... czy... może zostałem restaurowany?

Zapada cisza. S’Al odczuwa narastające przerażenie - wie, że za chwilę jego mózg zapętli się w histerii.

- Nie!! - Głos Siódmej tnie jak skalpel i w ostatniej chwili przerywa proces autopobudzania. - Wszystko jest w porządku, Homo S’Albigab. Przebywałeś na leczeniu witalizacyjnym, twoje ciało uzupełniłam tylko zwykłą fortyfikacją genetyczną. Ubezpieczenie post-malum dla Homo sapiens nie pokrywa zabiegów restaurowania, dobrze o tym wiesz.

- Więc dlaczego jakiś... Homo elegans?

Odwleka, jak długo się da, najważniejsze pytanie. Próbuje się rozejrzeć, ale zachlapane krwią ścianki witalizera uniemożliwiają dostrzeżenie czegokolwiek.

- Och - odpowiada po chwili - nadałam ci tę nazwę dla rozrywki. Nasza praca jest ścisła w większości aspektów, więc w celu utrzymania własnej psychicznej homeostazy wymyślamy dla niektórych pacjentów zabawne przydomki. Gdybyś wielokrotnie ulegał wypadkom, a ja bym za każdym razem składała i fortyfikowała twoje ciało, mógłbyś żyć wiecznie, jak nicienie Caneorhabditis elegans w wersji dauer superior. Taka jest geneza, gdyby cię to interesowało.

S’Al słyszy wyjaśnienie PH’daf Siódmej, przyjmuje je i natychmiast o nim zapomina. Poci się i jest mu słabo. Nie może dłużej zwlekać.

- Co... z nim? - pyta drewnianym głosem.

- Z nim...? - powtarza Siódma jak echo.

- Mój brat - chrypi. - S’Erden! Pamiętam, jechał ze mną, prowadził. Gdzie jest?!

Tym razem Siódma nie pozwala sobie na zawieszenie głosu. Właściwie mówi bez przerwy.

- Popatrzmy na twoje parametry, Homo S’Albigab, są w porządku, dochodzisz, tak naprawdę już doszedłeś. Otwieramy teraz wieko witalizera, uważaj, przepraszam za to jaskrawe światło, ale masz ubezpieczenie podstawowe, a przydział czasu się kończy. Polecenie: oddychaj! Cóż, aplikujemy elektrowstrząs, i jeszcze jeden, mocniejszy. Uderzyłeś się o ściankę, nic nie szkodzi, to się zagoi, ale za to chwyciłeś haust powietrza, już oddychasz. To dobrze. Więc S’Erden prowadził ten archaiczny samochód, powinni zakazać ich używania, zbyt szybko i bez zachowywania należytej ostrożności. Zbliżył się niebezpiecznie do pojazdu OberMenscha Elwi K, inaczej mówiąc w momencie zero proksowane prawdopodobieństwo spowodowania groźnego wypadku przez S’Erdena wyniosło 99,998%, ze skutkiem letalnym dla O’Menscha szacowanym na 83%. W takiej sytuacji fajterlajfer pojazdu Elwiego K przejął inicjatywę i zadziałał według obowiązujących procedur. Wiem, że to co mówię jest ważne, ale właśnie odłączamy od twojego serca opiekuńcze kardiophylium i dalej musisz radzić sobie sam. Nie bije? Okay, uważaj, częstujemy cię stukilową grawipięścią samuraja prosto w splot słoneczny, i jeszcze raz. Wiem, to boli, ale musi, bo trzeba uaktywnić szlaki transmisji nerwowych w organizmie Homo elegans. Wracając do O’M Elwi K, naprawdę było mu przykro, że w trakcie realizacji standardowej procedury przeciwwypadkowej jego fajterlajfer w chwili zero zniszczył wasz samochód i zabił pasażerów, używając broni pokładowej. Osoby winnej spowodowania wypadku nie obejmuje żadne ubezpieczenie, więc w trakcie dezintegracji silnika i masywnych fragmentów karoserii stożek rażenia wielokrotnie omiatał kierowcę, i nie był to błąd w procedurze. Ostrzegam cię, Homo S’Al, że umrzesz powtórnie i nieodwracalnie, jeśli mentalnie nie pomożesz w uruchomieniu własnego serca! Myśl teraz o sobie, brata nie wskrzesisz, zostały po nim ledwie pojedyncze komórki do identyfikacji tożsamości. Daruj, ale muszę wyjąć cię z witalizera i rzucić o sufit - może się potłuczesz, może stracisz przytomność albo rozbijesz sobie głowę, ale zapewne cię zamroczy i wtedy, miejmy nadzieję, świadomość zostanie zdominowana przez pierwotną wolę życia. Skorzystajmy z szansy tej niezwykle prostej i, co istotne w twojej finansowej sytuacji, taniej kuracji. No tak, rozbiłeś nos i zwichnąłeś kciuk, ale serce ruszyło! Naprawdę cieszę się, że będziesz żył, Homo elegans Albigab.

 

* * *

 

Nie przysługiwała mu już ani jedna nanodrobina lekarstwa i ani jeden kwant terapii radiacyjnej, chyba że nastąpiłoby bezpośrednie zagrożenie życia. Więc przewracał się w błękitnobiałej pościeli, wdychając powietrze o ledwie uchwytnym zapachu ozonu i fiołków, a następnego dnia PH’daf Siódma oznajmiła, że może zostać wypisany i użyła grzecznościowej formuły pytając, czy zechce skorzystać z tej możliwości.

- Zgadzam się, jasne - burknął. Oczywiście nie miał wyboru, ale też było mu naprawdę wszystko jedno, gdzie bezproduktywnie spędzi następne dni. Dotychczas jeździli z bratem starym chevromasterem, trochę ścigali się z automatami O’Menschów, a czasem wypuszczali się aż do dystryktów agroponicznych, wybierając oczywiście te najbardziej przyjazne, i poprzez kaskady szablastych liści przyglądali się niestrudzonej pracy rodzin mechopterów. Co teraz będzie robił?

- Twoja depresja należy do lekkich i nie powinieneś się nią przejmować, młody człowieku. Jest niegroźna dla podstawowych procesów życiowych, więc nie mogę ci nic zaaplikować.

- Ja nie przejmuję się depresją, AIko. Ja ją po prostu mam - odburknął.

Poczuł pieczenie po powiekami. Jego brat S’Erden został usmażony laserem, odparowany, rozpylony na atomy. Dranie wiedzieli, że i tak nie będzie mógł skorzystać z ubezpieczenia, więc się nie patyczkowali.

- Nie nazywaj mnie w ten sposób - pouczyła go chłodno PH’daf. - Twoja inteligencja jest równie sztuczna czy naturalna jak moja, tyle że moją klasyfikuje się jako Post Hutnan, zaś twoją jako Sapiens. Nie powinieneś nikogo obrażać określeniem artificial, S’Al.

- Przepraszam, nie to miałem na myśli. W naszym codziennym języku... ech, wszystko jedno. Chciałbym się już ubrać.

- Twoje nowe ubranie znajduje się w foliowym worku pod łóżkiem. Nie musisz za nie płacić, koszta pokryło ubezpieczenie.

Szybko wciągnął spodnie i bluzę ze standardowego biowłókna. Zacisnął zęby i poczekał, aż ustanie mrowienie. Buty dopasowywały się jeszcze dłużej, przemieszczając gładź futrówki i łaskocząc go w stopy. Nie cierpiał tego organicznego paskudztwa, ale wiedział, że w klinice nie może liczyć na nic innego.

Wyprostował się nieco zbyt szybko i dopadł go zawrót głowy, więc musiał chwycić się poręczy łóżka. Mimo to ekstens najwidoczniej zakwalifikował człowieka jako ozdrowieńca i odezwał się, generując mikrowibracje we wnętrzu małżowiny usznej.

- Czy sir Homo sapiens Albigab zechce rozmawiać z lady Homo sapiens Malinere? Czy może sir wyraża życzenie, aby najpierw przełączyć go na tenora w celu uzupełnienia lub pozyskania danych?

- Czyś ty zgłupiał, ekstynku?! - żachnął się S’Al. - Zdążyłeś zapomnieć o konfigu osobistym?

- Ależ nie - kontynuował miękko głos PHijki. - Pan przeszedł restaurację, sir, więc może zechce ustanowić nową konfigurację...

- Nie, do cholery! Byłem tylko witalizowany po wypadku. Masz się natychmiast zresetować do ostatnich ustawień domyślnych, jasne?

- Sie robi, Albi, jak wolisz. Wydzwaniała ta mała czarnula z Botanicznego, jarzysz? Chcesz z nią gadać?

S’Al mocniej wsparł się na poręczy. Usiłował rękawem obetrzeć pot z czoła, ale socjalny biomateriał po zewnętrznej stronie miał fakturę zbliżoną do kory sosnowej. Malinere? Najpierw zatrzepotała w nim radość, ale zaraz potem zląkł się. To przecież nie jego brat dzwoni, oznajmiając jak zwykle niedbale, że mógłby podjechać za kwadrans, bo właśnie ma wolną chwilkę. Tych wolnych chwilek mieli sporo, tak naprawdę składał się z nich cały dzień i spora część nocy. Teraz niewyczerpywalny wolny czas Erdena skurczył się do nicości, do nieświadomego trwania kilku wysmażonych komórek, dopóki i te nie zgniją w miejskiej kanalizacji. S’Al miał chęć schować się przed światem, zakopać się w szpitalnej trupiosinej pościeli, przespać wszystkie zagrożenia, prawdziwe i skonfabulowane. Czego właśnie teraz chce ta mała siksa?

Kilka razy wciągnął powietrze, rozciągnął płuca do bólu. Może jednak powinien z nią porozmawiać, choćby po to, żeby dała mu spokój. Kochał się w niej od kilku lat, ale to było co innego - podobały mu się jej pończochy, ozdobione złożonym wzorem, odcinające się od szarości ogrodowych ścieżek i zaplatające wokół siebie jak dwa jaszczurcze ogony, gdy zakładała nogę na nogę, siadając z książką zawsze w tym samym miejscu, pod spatynowanym pomnikiem Beethovena. Często nadkładał drogi, żeby zajrzeć do parku, a ona prawie zawsze była na swojej ławce, kiedy tylko świeciło słońce, i uśmiechała się dyskretnie, nie podnosząc głowy znad stronic, gdy przechodził niby przypadkiem. Skąd wiedziała, że strzelał ku niej spojrzeniami? Jego starszy brat w końcu wszystko popsuł, bo zwyczajnie podszedł, jak gdyby nigdy nic, i zapytał ją o wynik wczorajszego meczu. Tak po prostu, jakby była którąś z jego kumpelek z baru. To stało się na dzień przed tą ich cholerną kraksą. Pewnie przyuważył, że Al stale się na nią gapi, więc chciał pomóc braciszkowi, którego miał za dzieciucha. Ech, Erden był niezłym babiarzem, stale sprowadzał ludzkie amjuzerki i rżnął je w swoim pokoju, aż jęczały sprężyny wyra, a kilka razy zwabił nawet O’Mensche, spragnione egzotyki spółkowania z H’Sapiensem. Ale ona, ta dziewczyna z Botanicznego - musiała też być Sapiens - więc ona po tym pytaniu Erdena uśmiechnęła się szeroko, do licha, trochę za szeroko, i pokazała swoje białe zęby. O tak, usta miała szerokie jak brzegi garnka, a w nich kwadratowych zębów ze dwa razy za dużo, może jakaś mutantka? Ale pończochy włożyła takie jak zawsze, robione na jaszczurczą skórkę, a nogi miała naprawdę niczego sobie. Erden kiedyś mówił, że do kobiety można też podejść od tyłu, więc jej zębów nie musiałby wtedy oglądać. Do licha, problem jednak był, bo teraz telefonowała...

- Ekstens!

- Słucham, S’Al - za...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin