Ojciec.docx

(23 KB) Pobierz

Ojciec

Adam szybko stał się moim najbliższym przyjacielem, w pełnym tego słowa znaczeniu. Mogłem na nim całkowicie polegać, a on na mnie. Funkcję najlepszego kumpla łączył z byciem nieziemskim kochankiem. Słodko jak w baśniach tysiąca i jednej nocy, nie? Ale tak było. Serio. Bawiliśmy się sobą, kiedy tylko mogliśmy – gdy moi rodzice wyjeżdżali na weekend, zawsze przyjeżdżał Adam. Rodziców nawet nie domyślali się szczegółów naszej „niezwykłej przyjaźni”. Wiedzieli natomiast, że jesteśmy najlepszymi kumplami. 
    Ale do rzeczy... 
    Był styczeń, do matury niecałe cztery miesiące. Obaj chcieliśmy się dostać na studia, na ambitne kierunki, obaj na tę samą uczelnię – na SGH. Dlatego, oprócz oglądania meczów, picia piwa i piekielnie pikantnego seksu, znajdowaliśmy czas na naukę. Adam był lepszy z matmy, więc rozwalał ze mną zadania, a ja z kolei lepiej radziłem sobie z języków. Nie wiem, co jeszcze bardziej zbliżyło nas do siebie, ale to wszystko było takie prawdziwe. Po prostu czułem, że dla niego mogę i chcę zrobić wszystko, a on dla mnie. Trzeba przyznać, że od czasu, kiedy poznałem Adasia lepiej, coraz rzadziej wychodziliśmy ze znajomymi – ale też mieliśmy dużo mniej czasu z powodu nauki, więc zamiast siedzieć w pubie, nad Wisłą czy gdziekolwiek indziej, woleliśmy pobyć ze sobą. Rzecz jasna, nie mogliśmy się spotykać codziennie w naszych domach. Zresztą, byłoby to nudne. Dlatego często gdzieś wychodziliśmy. Ot tak, żeby po prostu pobyć razem. Nakarmić wiewiórki w Skaryszaku, pobiegać na Polach Mokotowskich. Dla niego nawet nauczyłem się grać w kosza. Jednym słowem, było nam dobrze i chcieliśmy, żeby tak zostało. Kiedyś nawet obili nam ryje pod Poniatowskim, bo zbyt otwarcie obsypywaliśmy się czułościami. Całkiem fajnie musiało to wyglądać, gdy następnego dnia obaj przyszliśmy do szkoły z siniakami na twarzy. Jakoś się wytłumaczyliśmy, ale wtedy koleżanka z klasy, Aga, wszystkiego się domyśliła. Podeszła do nas na przerwie i zapytała wprost. Spojrzeliśmy na siebie z przerażeniem, ale... natychmiast pokiwaliśmy głowami potakująco! Aga wybuchła śmiechem, poklepała nas po plecach i powiedziała, że po kim jak po kim, ale po Adamie tego by się nie spodziewała. Aga była spoko. Zachowała tę tajemnicę tylko dla siebie. W sumie przez to się lepiej poznaliśmy, a później bardzo, ale to bardzo nam pomogła. Niestety, w życiu nie jest jak w baśniach tysiąca i jednej nocy, więc, mówiąc niezwykle delikatnie, sprawy szybko przybrały bardzo niepomyślny obrót.
    Wszystko zaczęło się w pewien piątek. Adaś w szkole powiedział, że jego rodzice wyjeżdżają, przez weekend ma wolna chatę. Super – pomyślałem. 
    – Wpadasz? – zapytał.
    – No jasne, jeszcze pytasz.
    – Od razu po lekcjach?
    – Nie, najpierw muszę do domu..
    – Uuuuu, szkoda.
    – No dobrze, już dobrze. Jakoś wytrzymasz do 19:00 – pogłaskałem go po włosach.
    – Będę musiał...
    Byłem u niego przed dziewiętnastą. Dłużej stałem pod drzwiami, zanim mi otworzył. Przywitał mnie półnagi, w ręczniku na biodrach.
    – Yyy, sory, właśnie brałem prysznic... – powiedział. Dobra wymówka mająca na celu rozpalić mnie od samego progu.
    – Jasne, akurat teraz! – przedrzeźniałem go.
    – No tak! Serio! – wymachiwał mi językiem.
    Z trudem zdejmowałem buty, targany falami gorąca – i rzuciłem się na niego. Przywarłem do jego ust swoimi, chwytając pod ręcznikiem jego ciepłego, wilgotnego malucha, ale Adaś stanowczo, choć delikatnie odepchnął mnie.
    – Hej, wyposzczony zboczuchu, może byś się uspokoił? Już od wejścia mnie napastujesz!
    – No co?
    – Chujów sto!
    – I twój jeden, to razem sto jeden. – zachichotałem i klepnąłem go w jajka.
    – O ty! – syknął przez zęby i zanim zdążyłem dobiec do kanapy, złapał mnie wpół i jednym ruchem położył na podłodze. Rozwarł kolanami moje uda, silnymi rękoma przycisnął moje barki i spojrzał prosto w oczy.
    – Nie masz szans – mruknął z przekąsem.
    – Na co?
    – Nie na co, tylko ze mną.
    Muszę przyznać, że pozycja, w jakiej się znajdowałem, pozwalała na rozkoszowanie się widokiem Adamowego ciała, bo to, co z tej perspektywy widziałem pod ręcznikiem... Mmm...
    – Będziesz grzeczny? – zapytał, a właściwie wymruczał
    – Yyy... Nie będę! – pomachałem językiem.
    – Nie?
    – Nie!
    – Tak?
    – Yhy..
    – Okej. To muszę cię ukarać. I to surowo.
    – Ależ nic jeszcze nie zrobiłem – udawałem, że bronię się przed karą, która tak naprawdę bardzo mnie intrygowała.
    – No, właściwie to jeszcze nie, więc będzie to działanie prewencyjne – powiedział i oderwał prawą rękę od mojego barku, żeby sięgnąć po coś, tuż za sobą, do szafki. Wykorzystałem to natychmiast i uwolniłem się z uścisku. Ucieczka! I niebawem byłem bezpieczny w jego pokoju, za drzwiami zamkniętymi na zatrzask. 
    – Wariat... No otwórz... – prosił, jęczał, błagał, coś obiecywał, ale tym bardziej mnie to rozbawiło, więc czekałem niewzruszenie, co będzie dalej. Dopiero po dłuższej chwili, gdy przestał hałasować, pomyślałem, że coś tam kombinuje. Niech kombinuje. Kucnąłem przy jego szafce i szperałem w jego płytach. I naraz... Adam! Zanim zdążyłem się zastanowić jak tego dokonał – miał klucz! – on jednym susem wskoczył mi na plecy.
    – Mam Cię! Złapany na gorącym uczynku! – krzyknął z triumfem i w tej samej chwili... na moich nadgarstkach zalśniły stalowe kajdanki. Byłem totalnie zaskoczony. Do tego zawiązał mi oczy jakimś szalikiem i zaprowadził do kuchni. Posadził mnie na krześle, przywiązał – chyba skórzanym pasem i... zdjął mi szalik z oczu. Zobaczyłem coś niesamowitego. Kolacja. On, który nie cierpi i w zasadzie nie potrafi gotować, upichcił kurczaka! Do tego wino. Popatrzyłem na swoje skute ręce.
    – Jak mam to jeść?
    – A kto ci powiedział, że to dla ciebie? – popatrzył spod przymrużonych oczu i... zaczął jeść! No nie!
    – Mam na to patrzeć? To lepiej z powrotem zawiąż mi oczy! – poprosiłem, czując tu jakiś jego kolejny podstęp.
    – Dobra tortura, nie? – śmiał się zadowolony, z ustami pełnymi kurczaka.
    – To po co postawiłeś dwa nakrycia i dwie lampki, co? – zauważyłem i pomachałem językiem.
    – O, spryciarz... – powiedział z uznaniem. – myślałem, ze będzie patrzył na kurczaka, a on się gapi na puste talerze. No to... Nie będę taki okrutny. Dawaj... – i odpiął mi – ale tylko jedną rękę! Drugą przykuł do krzesła. W dodatku specjalnie, na złość, uwolnił mi lewą rękę, a jestem praworęczny!
    Poradziłem sobie. Pyszne żarcie. Po kolacji podał mi tylko wilgotną ściereczkę, żebym sobie wytarł palce, z powrotem mnie skuł, złapał mnie na bary i przeniósł na kanapę. A że tu nie miał mnie do czego przykuć, skrępował mi ręce z tyłu ciała. Dowiedziałem się, że jako aresztowany nie mam żadnych praw i żebym nie liczył na wiele. Poza tym powinienem zachować milczenie, bo każde słowo może być wykorzystane... i tak dalej – i wyszedł z pokoju. Wrócił – z maszynką do golenia... Myślałem, że żartuje. Ale gdy włączył ją do prądu i przyłożył do mojej głowy...!
    – Zwariowałeś? – wrzasnąłem przerażony, ale było już za późno, bo właśnie przez środek mojego ślicznego irokeza przeleciała warcząca maszynka. 
    – Uspokój się. Jesteś aresztowany.
    – W dupie cię mam!
    – Jeszcze nie, to potem... 
    Zacząłem się rzucać, kręcić głową, wierzgać nogami. 
    Na nic się to zdało. Adam jest znacznie silniejszy ode mnie.
    – Przestań, bo cię zajadę w ucho i będziesz płakał – usiadł na mnie okrakiem i na tym się skończyło. Kiedy skończył, a ja kipiałem już z nerwów i wściekłości, a on złapał mnie za głowę i polizał po twarzy.
    – Będziesz grzeczny? – zapytał.
    – Przesadziłeś, skurwielu. Mocno przesadziłeś! – powiedziałem, a chciało mi się płakać!
    – Oj, cicho, kocie, nie znasz się na zabawie?
    – W dupie mam taką zabawę! – wydusiłem z trudem. – Ogoliłeś mnie na łyso! Jak ja się pokażę w domu, w szkole?
    – Później się pomartwimy. Póki co jesteś moim aresztantem, więc się zachowuj...
    – Co ci pizło na mózg z tym aresztantem! Rozkuj mnie natychmiast! Nienawidzę cię!
    – A będziesz grzeczny? – wesoło powtórzył pytanie.
    Zamiast odpowiedzi... splunąłem mu w twarz. Zdarzyło mi się to pierwszy raz... Ale też pierwszy raz zobaczyłem go tak nieobliczalnego! 
    Moja reakcja mu się nie spodobała. Zmarszczył brwi, rzucił mnie na kanapę, spod ręcznika wyjął kutasa i wpakował mi między zęby. Wyplułem go, wyrzuciłem go z ust językiem.
    – Bo cię ugryzę... odgryzę... Rozkuj mnie!
    – Spróbuj, to się przekonasz, jakie jeszcze niespodzianki mogą cię spotkać – i znów mi wpakował kutasa, już na wpół w wzwodzie. Zakrztusiłem się. I... zacząłem się go na serio bać! Adamowi już po drugim ruchu stanął na całego i posuwał mnie w usta, głęboko, po same jaja, a mnie zbierało na wymioty. Gdy odruchowo robiłem „łłł-ee...” – wyjmował na chwilę swoje wielkie, błyszczące mięsiwo, ale zaraz z powrotem wpychał je w moje gardło. Po kilku takich powtórkach byłem wykończony. Nie miałem sił. Myślałem, że się z bezsilności rozryczę w głos! Zlitował się nade mną. Wyjął. Popatrzył na mnie jak zwycięzca na pokonanego wroga i... tym razem on splunął mi w twarz. 
    – Nie masz szans – powiedział.
    Jakie to przerażające uczucie. Wiem, że jestem mu fizycznie całkiem podporządkowany. Wiem, że nie mam szans zmierzyć się z nim. Nie dam mu rady! 
    Adam spojrzał w moje oczy i już wiedziałem, że wcale nie skończył. Rozpiął mi spodnie, przerzucił mnie na oparcie kanapy i zsunął mi je z tyłka razem z bokserkami. Domyślałem się, że tego mogę się spodziewać. Zanim zdążyłem sobie wyobrazić, jak to będzie, on splunął na rękę, nasmarował śliną swego chuja i moją dziurkę. I poczułem jak się do mnie przymierza.
    – No chyba sobie żartujesz! Tak na sucho, bez... bez niczego? – rzuciłem ze strachem.
    – No, żartuję... 
    Natychmiast poczułem, że nie żartuje. Nim zdążyłem wziąć jeden głęboki oddech, wjebał się we mnie z takim impetem... Pchał i pchał, z całej siły, aż się przedarł... To był dziki ból. Jakieś masakryczne pulsowanie połączone z nieziemskim gorącem oblewającym całe moje ciało. Od razu poczułem kropelki potu na czole, już myślałem, że zdycham! Najpierw nie miałem siły nawet jęknąć! Potem wrzasnąłem na cały głos! 
    – Przestań, świrze! Natychmiast! Skończ...!
    – Cicho – usłyszałem i oto pan policjant Adam zakneblował mi usta swoją dłonią. Nie maiłem go nawet jak ugryźć... – Cicho, przecież lubisz to, sss...
    Myślałem, że dokończy: suko... Nie dokończył. Za to przyspieszył ruchy. Walił mnie do obłędu, a mój ból nie ustępował. Z każdym jego pchnięciem czułem, jak mnie rozrywa w środku. Myślałem, że naprawdę zemdleję, słowo daję. Gdy trochę zwolnił uścisk dłoni na moich ustach, z całej siły go ugryzłem...
    – Gryziesz? – i dostałem strzał w dupę, ale taki, że kolana mi zmiękły. I wtedy stało się coś dziwnego. Nagle jakby cały ten ból się zmniejszył. Nie był tak przeszywający, nie palił żywym ogniem. Ale też całkiem nie ustąpił. Z każdym pchnięciem odzywały się jeszcze gdzieś we mnie te nabrzmiałe tkanki, pamiętające o bolesnej inwazji tego bezwzględnego najeźdźcy, ale z drugiej strony zaczynała przez nie przebijać się jakaś nutka przyjemności. Co z tego. Byłem tak wyczerpany, że ledwo żyłem. Adam nigdy wcześniej się tak nie zachowywał. Całe szczęście, że był bliski wytrysku, więc długo tak nie umierałem. Poczułem jak przyśpiesza i spłyca ruchy i domyśliłem się, że zaraz wystrzeli. I – skończył we mnie głośno jęcząc.
    – To było najlepsze ze wszystkich – powiedział i zjechał ze mnie. Padłem za nim, na kanapę. Mało sobie nie połamałem tych skutych rąk.
    – Rozkuj mnie – wyszeptałem bez sił.
    Rozkuł. A ja i tak nie mogłem nic zrobić. Adam przytulił się do mojej piersi policzkiem, potem podniósł, spojrzał w oczy, pocałował krótko i powiedział:
    – Kocham cię!
    – A ja cię nienawidzę! To już koniec z nami! Zabije cię! – wydyszałem.
    – Pytałem, czy będziesz grzeczny. Powiedziałeś, że nie i w dodatku nie byłeś, więc... zostałeś ukarany.
    – Skąd wziąłeś te kajdanki, świrusie! – i przejechałem dłonią po głowie, co przypomniało mi, że w dodatku jestem ogolony do zera! – Zabije cię! Zarżnę! Powieszę! Zgwałcę! Zamorduję!
    – Ja też cię kocham, siostro. Zawsze było tak mdło, słodko, to trzeba było raz trochę inaczej – uśmiech nie znikał z jego ust.
    Nagle obaj usłyszeliśmy szczęk zamka w głównych drzwiach. Zamarliśmy przerażeni. Tuż potem stukanie obcasów o drewniany parkiet, drugie kroki, trzecie... Wszystko działo się w ułamkach sekundy. Nie było opcji, żeby się ubrać albo gdziekolwiek się schować. Adam chwycił mnie mocno w ramiona i spojrzał mi głęboko w oczy, jakby chciał powiedzieć „nie bój się!”. Ale bałem się potwornie!
    – Adaś, nie spisz? Wróciliśmy wcze... – pani Beata weszła do pokoju i...
   Co zobaczyła, nie muszę mówić...
    – Beata, Monika pyta, czy pijesz herbatę! – to był ojciec Adama.
    Tymczasem pani Beata stała oparta ciężko o futrynę drzwi, oddychając głęboko. Patrzyła z niedowierzaniem to na mnie, to na Adama, trzasnęła drzwiami – i wybiegła do łazienki. 
    – Beata? Co się dzieje? – brzmiał głos pana Piotra.
    – Nic, nic, rób herbatę, coś mi wpadło do oka! – szlochała z łazienki matka.
    – O co cho... – ojciec wszedł za nią do łazienki, a zaraz potem z hukiem otworzył nasze drzwi. Jego mina początkowo nie zdradzała żadnego uczucia. Tak, jakby nas widział, albo nie wiedział właściwie, co na tym obrazku się nie zgadza.
    – Adam? – zapytał dziwnie. – Chcesz mi coś powie...? – głos zadrgał mu niebezpiecznie. – Chyba nie to, że... – zrobił trzy energiczne kroki i zdarł z nas kołdrę.
    – Ale macie fantastyczne zdjęcie z Majorki, to w kuchni... – za panem Piotrem do pokoju weszła pani Monika, głośno rechocząc. Jej zdziwienie musiało być olbrzymie, bo szklaną ramkę ze zdjęciem upuściła na podłogę. Zobaczyć nagiego syna swej przyjaciółki w łóżku z jakimś chłopakiem? W tym milczeniu brzęk tłuczonego szkła wydawał się złowieszczy.
    Było mi słabo. Wydawało mi się, że mdleję. Od początku całego zajścia minęła może minuta, może dwie, a może tylko pięć sekund. Adam zaciskał mięśnie, gniotąc mnie w żelaznym uścisku. I tylko ta przeraźliwa totalna cisza, przerywana nienaturalnym szlochem dochodzącym z łazienki... Pani Monika rzuciła się na kolana, żeby pozbierać rozbite szkło, ale po dwóch sekundach zrozumiała, że lepiej będzie jak po prostu stąd wyjdzie. Pan Piotr tylko wciąż stał jak wryty. Nagle jakby się ocknął. Podszedł do barku, wziął butelkę wódki, odkręcił i wypił z gwinta kilka dużych łyków. Spojrzał jeszcze raz na Adama i wylał sobie wódkę na twarz, jak wodę mineralną podczas upału. Odstawił butelkę i wyszedł... Dotarło do mnie, że ani raz na mnie nie spojrzał! Swym wzrokiem przebijał tylko Adama... 
    Kiedy pokój opustoszał, poczułem się, jakby ktoś zabrał mi grunt spod nóg. 
    – Nie płacz. Będzie dobrze. Damy radę, łobuzie... – usłyszałem jego słowa.
    Przecież nie płakałem! Dopiero gdy spojrzałem na Adama... To jego łza spłynęła mi na ramię. Złapał mnie za rękę i mocno pocałował w usta. Tego pocałunku nie zapomnę do końca życia...
    – Pójdę już... – powiedziałem.
    W tej samej chwili do pokoju wpadł jego ojciec i rzucił na podłogę podróżną torbę.
    – Powinieneś się spakować – powiedział sucho.
    – Może... porozmawiamy...? – przełamałem strach.
    – Nie. Tu nie ma o czym rozmawiać. Dokończcie, co zaczęliście, ale nie tu. Adam, pakuj się.
    – Dokąd...? – zapytałem.
    – Nie moja rzecz! Może do ciebie? Jeżeli twoi rodzice zaakceptują taką! waszą przyjaźń. – słowo „taką” zaakcentował tak, że przeszyły mnie ciarki.
    – Nie może pan tak...
    – Mogę! A on jest już pełnoletni. Wie, co robi! Każde działanie ma swoje konsekwencje. A to ma takie, że nie mogę na was patrzeć! Brzydzę się wami! – i wyszedł.
    – Adam, porozmawiaj z nim, tak nie można... – dopiero po chwili odzyskałem głos.
    – Po co... – wziął torbę. Podszedł do szafy i po prostu zaczął się pakować. Brał rzeczy jak popadło, wrzucając je do torby. Zdziwiło mnie, że tak zareagował, najnormalniej w świecie przyjął do wiadomości to, co powiedział ojciec!
    – Adam! Zrób coś!
    – Co mam zrobić! – zaskamlał wreszcie. – Nie wiem, gdzie mam iść! Nie chcę się wyprowadzać! Chyba, że prosto na cmentarz!
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin