POWOŁANIE BESTA
Konrad T. Lewandowski
A
niena szła pasażem handlowym szczęśliwa i rozkojarzona, zerkając w słońce przez zmrużone powieki. Ostre błyski wzmagały euforię, aż do zawrotu głowy. Upajała się sztychami światła, przeszywającymi umysł i zmysły, budzącymi ogień. Czuła się taka lekka, a do tego zdumiona i podniecona tym, że aby osiągnąć ten stan, nie musiała niczego zażywać. Więc to tak! Więc to tak, więc to tak! - śpiewała w duszy, kompletnie ignorując ryzyko napotkania polującego drapieżnika.
Cybertłum płynął wokół Anieny, z nią i mimo niej. Praco-, zakupo-, alko-, drago- i seksoholicy plątaniną ścieżek podążali ku swym spełnieniom. Jedni podrygiwali w multimedialnym transie, inni sprawiali wrażenie głęboko skupionych lunatyków - przeglądali oferty sprzedaży lub nadal byli w pracy. Jeszcze inni zwyczajnie naćpani zdali się na autopilota. Wielu przechodniów bawiło się rzucaniem mentalnych graffiti na ściany budynków pokryte hektarami ciekłokrystalicznych displayów, witryny sklepów i biur podróży geo-inner-virt. Myśli chwilowych performerów dopisywały komentarze, przedrzeźniały, zniekształcały lub kolażowały spływające po fasadach potoki reklam. Nikt nie miał nic przeciw temu, ważny był stopień wzbudzonego zainteresowania. Setki głosów bez przerwy mówiły i śpiewały, łomotały kapele - swojski jazgot miejskiej dżungli niezliczonymi dźwiękami i kolorami otulał cieszącą się życiem Anienę.
Raptor był dobrze zamaskowany w wirtualnej kryjówce. Nie zarejestrowały go cywilne skanery przechodniów, a strażników miejskich akurat w pobliżu nie było. Ochrona budynków jak zwykle nie interesowała się tym co na zewnątrz. Tak więc już pierwszy atak miał wszelkie szanse powodzenia i mało kto zauważyłby incydent. Jednak Raptor źle wybrał pierwszy cel. Chłopak słuchający muzyki na darmowym kanale popnetu z potrendowymi miksami miał pod czaszką profesjonalnego firewalla. Program łowny bezradnie odbił się i wleciał w zakres detekcji osobistych skanerów, tracąc efekt zaskoczenia. Reklamy na wideofasadach zamarły, a następnie w kontrastowo głuchej ciszy jak epileptyczne ośmiornice zawirowały czerwone spirale.
Cybertłum na sekundę stężał, po czym rozpierzchł się w kierunkach wyznaczonych przez malejące gradienty kontaktu. Pierwsi zareagowali odlotowcy z włączonym autopilotem, nie darmo mówi się, że holik ma szczęście, potem ludzie z aktywnym trybem awaryjnym i na koniec ci podejmujący
świadome decyzje. Ostatni wbrew pozorom nie byli w najgorszej sytuacji, gdyż w zamian mieli czas na obliczenie lepszej drogi ucieczki i jej aktywną korektę. Co prawda przed cyfrowym Raptorem nie dało się uciec na własnych nogach, ale można było biec szybciej od kogoś innego do miejsca o niższym potencjale zagrożenia. W ciągu trzech sekund od rozpoczęcia ataku ludzie i maszyny rozegrali między sobą precyzyjną partię wirtualnych szachów, w której jedna osoba musiała dostać mata.
Środkiem opustoszałego nagle fragmentu pasażu szła zapatrzona w słońce Aniena. Ostrzegawcza cisza dotarła do niej zbyt późno. Przystanęła, rozejrzała się półprzytomnie i dopiero teraz postanowiła włączyć swój wideofoniczny implant mózgowy zwany pospolicie ufonem. Spojrzała w cyberprzestrzeń i zobaczyła szarżującego Raptora, zwizualizowanego w postać zionącego płonącą siarką diabła z nadstawionymi widłami. Nie było czasu na ucieczkę ani jakąkolwiek obronę. Aniena zamarła przerażona, bezradnie czekając, aż widły wbiją się w jej mózg i wyrwą jaźń. Nie będzie bolało... - zdążyła się jeszcze pocieszyć. - Ani...
Raptor wykonał niespodziewany zwrot i rzucił się w pogoń za osobą stosującą standardową procedurę ucieczki. Na szczęście dla Anieny był programem samouczącym się, zdolnym do szybkiego wyciągania wniosków z niepowodzeń, a pierwszy chybiony atak nauczył go, że nie warto tracić czasu na cele sprawiające wrażenie zbyt łatwych. Dopadł zatem człowieka w zielonym garniturze, umykającego z nadmuchaną sekslalką pod pachą.
Osłupiała Aniena widziała to jednocześnie w przestrzeni wirtualnej i realnej. W chwili, gdy diabeł uderzył widłami w głowę ofiary, ta zatrzymała się i oddała mu pokłon, padając na twarz, po czym pozwoliła założyć sobie obrożę ze złotymi ćwiekami. W rzeczywistości ubrany na zielono mężczyzna potknął się, upuścił lalkę i przewrócił jak długi, po czym wstał i zaczął iść sztywnym krokiem zombie. Po kilkunastu krokach, gdy wstępne reformatowanie dobiegło końca, mężczyźnie wróciła płynność ruchów. Nie oglądając się na porzuconą sekslalkę, podążył w inną stronę, niż dotąd zmierzał, wtapiając w gęstniejący znów cybertłum. Ożyły wideościany i trzydzieści sekund po ataku wszystko zaczęło wracać do normy.
Pod Aniena ugięły się kolana. Siadła na chodniku wśród porzuconych reklamówek i rozsypanych zakupów. Automatyczne wyświetlacze spotów natychmiast otoczyły ją wianuszkiem ofert promocji, posłusznie wędrujących za jej błędnym wzrokiem. Dwadzieścia metrów dalej leżał pierwszy zaatakowany. Co prawda osłona mentalna okazała się skuteczna i ocaliła jaźń, ale uderzenie Raptora było tak silne, że spowodowało wstrząs wegetatywny. Chłopak był nieprzytomny, mocno krwawił z nosa i skroniowej waginetki.
Ktoś wezwał pogotowie. Straż oczywiście nie przyjechała. Pewnie zamierzali poprzestać na ściągnięciu cyfrowego zapisu zdarzenia i rutynowo zaklasyfikować je jako informacyjny ka-rambol, spowodowany przekroczeniem dopuszczalnej prędkości transmisji danych na gigastradzie. Oficjalnie Raptory nie istniały, były miejskim przesądem, albo zgodnie z urzędową definicją: niepostaciami, czyli autropomorfizującymi wizualizacjami global-
nych zaburzeń transferu. A mówiąc językiem prostej wsysaczki bitów: Ty się, kolaska, na zajawki nie napalaj! Obrazki sobie ludkowie, jak komu pasi, dobierają. Wiadomo, w szczytowanie sieci zawsze robi się odjazd, coś się tam spitoli, pozawiesza i może jebnąć. Takie życie i czachy trzeba pilnować, żeby rykoszetem dekla nie odwaliło. A ryzyk, kolaska, to zawsze był, wcześniej ludzie pod samochody wpadali albo ich konie kopały.
Nikt tych wyjaśnień serio nie kwestionował. Na pewno nie zamierzały tego robić pozbawione woli ofiary. Kiepskimi kandydatami byli też poważni mediodilerzy, poszukujący sprawdzonych informacji w certyfikowanych sieciowych serwisach, które układali im wyżej płatni koledzy na podstawie bardziej elitarnych serwisów. Jednak z całą pewnością nie był to problem na skołataną głowę niedoszłej ofiary.
Chłopaka załadowano do karetki. Aniena dostała iniekcję pobudzającą, która w minutę usunęła skutki szoku. Przepadł tylko euforyczny nastrój, ale nie na długo. Kiedy dziewczyna wchodziła do mieszkania, znów uśmiechała się do siebie.
Niebieskobłękitny nanobiont radośnie załopotał na info-ścianie, przymilnie wyciągając macki do Anieny. Pogłaskała go z roztargnieniem, myśląc o zbliżającym się spotkaniu. Zastanawiając się, co powie Darce, machinalnie uruchomiła domową holodramę.
Cała ściana pokoju natychmiast zmarszczyła się jak kurtyna, pokrywając ruchomym nanoreliefem, któremu holograficzne tło nadało złudzenie pełnej trójwymiarowości. Infościana wklęsła się pozornie, tworząc scenę o subiektywnej głębokości piętnastu metrów. Nie było to wiele - dostępne na rynku holodramy miały do dwustu metrów głębi, ale Aniena nie miała przepasio-nych wymagań. Wystarczało jej, że nie musi ograniczać się do spłaszczonego odbioru wewnątrz głowy. Ufony nie generowały efektów panoramicznych.
Nanobiont skulił się w rogu by nie przeszkadzać. Najpierw trafiła na wywiad ze Stojakiem, wokalistą topowego aktualnie zespołu Szpila: Gramy normalską muzę dla normalskich kolasów, co lubią turbociągi i bzykanie lachomata. Żadnego sensolenia dla frajersów. Wciągajcie naszego najnowszego plikora „Jajosztos"... Aha, promocja! Przełączyła to jednym ruchem oczu. Znów reklama. Hurysa żuła penisa-balonówę... Przełączyła. Do pokoju wpadła husaria goniąca Indian. Wieczne pióra znów trendy! Przełączyła. Zajawka kolejnej edycji porno show „Politycy pieprzą z sensem"... Tu Aniena się zreflektowała. Przecież jeśli będzie zipować na oślep, zawsze trafi na reklamy! Prawdopodobieństwo przypadkowego odnalezienia spotu było zbyt poszukiwanym towarem, by pozostawić je przypadkowi. Należało skonfigurować ramówkę. Skupić się na czymś ważnym... Tym razem wskoczyła procesja pogobiczowników do grobu Jana Tadeusza IV. Anienę zaintrygowała nawrócona neoczarownica, dokonująca samospalenia na żywo...
Gdy pokutnica z wrzaskiem ocknęła się z religijnego transu, do Anieny dotarło, czego właściwie szuka. Chciała jeszcze raz z boku zobaczyć wypadek na pasażu. Odpowiedni kanał informacyjny wskoczył natychmiast. Ludzie rozbiegali się i padali pokotem, jakby rozdmuchał ich niewidzialny huragan. Równocześnie dwóch ekspertów od informatyki i teorii złożoności mówiło o coś emergentnej info-interferencji, spo-
wodowanej lokalnym przeciążeniem sieci, zawinionym jak zwykle przez userów nieprzestrzegających podstawowych zasad nawigacji. Po chwili słuchania tego bełkotu Aniena nabrała przekonania, że to pomyłka, ale czas i miejsce się zgadzały. Potem zobaczyła samą siebie umykającą na czworakach i opadła jej szczęka.
- To nie było tak! - zawołała do wirtualnych komentatorów.Ci przerwali wyjaśnienia. Zamieszanie na pasażu znieruchomiało.
- Co nie było tak, Anieno? - zapytał życzliwie informatyk.
- Ja wcale nie uciekałam! - oznajmiła stanowczo.
- Masz prawo do własnych poglądów - zapewnił ją drugi ekspert, a informatyk z entuzjazmem pokiwał głową.
- Ale ja to pamiętam inaczej - nie ustępowała Aniena .
- Ależ oczywiście, Anieno. - Na scenę holodramy wszedł psycholog. - Traumatyczny stres spowodował u ciebie chwilowe zaburzenie świadomości. Nie mogłaś zapamiętać wszystkich szczegółów. Ten dysonans poznawczy z pewnością przeminie, a jeśli nie, powinnaś zgłosić się do grupy wsparcia.
Tu nastąpiła automatyczna archiwizacja adresów kontaktowych.
- Wśród ludzi po podobnych przejściach odnajdziesz życzliwość i zrozumienie. Czy chcesz jeszcze raz, na spokojnie,obejrzeć, co się naprawdę stało i podyskutować o tym?
Coś podpowiadało Anienie, żeby nie kontynuować tej rozmowy. Może była to intuicja lub komunikat intuicyjny... Nie była pewna. Decyzję przyśpieszył teleps od Darki, który właśnie odebrał ufon. Przyjaciółka informowała, że jest na granicy jej enklawy mieszkalnej i prosiła o walidację dostępu. Darka jako strażniczka miejska zwykle nie musiała o to prosić, ale najwyraźniej była już po służbie. Aniena zamknęła oczy na trzy sekundy. Kiedy je otworzyła, holodrama była znów ścianą pokoju, a nanobiont zaczął domagać się czułości.
Aniena wzięła głęboki oddech i nastawiła na pozytywne wibracje. W końcu cała ta historia na pasażu nie była dziś najważniejsza! Było coś znacznie bardziej niezwykłego i należało koniecznie zobaczyć jaka będzie reakcja Darki. Już nie mogła się tego doczekać!
Stanęły w progu, twarzą w twarz i nieruchomo patrząc sobie w oczy, skonfigurowały swoje ufony, przygotowując je do przekazu emocjonalnych kontekstów. Wyższa o pół głowy Darka wciąż była w swoim czarnym mundurze. W porównaniu ze szczupłą Aniena wydała się bardziej masywna niż była w rzeczywistości.
- Co piłyśmy ostatnim razem? - zaczęła powitalny test Aniena.
- Biały, słodki wert z lodem i limonką - odparła natychmiast Darka i sama zapytała: - Ile żywych osób było wcześniej z nami?
- Pięć.
Teraz się uściskały i wycałowały. Ludzie żyjący w skłębionych strumieniach informacji, dostarczających milionów nowych doznań, zapominali tak szybko, że zawsze przy kolejnym osobistym kontakcie dobrze było sprawdzić kompatybilność wspomnień. Oszczędzało to zawodów i nieporozumień. Popularny miejski przesąd głosił też, że w ten sposób można rozpoznać osobę uwiedzioną przez Agaptora, czyli samodzielny program dialogowy, wykazujący podobno ogromną zdolność dostosowywania
swoich komunikatów do emocjonalnych potrzeb rozmówcy. Ofiara pod wpływem szalonej miłości do spotkanego w sieci partnera przekonana, że jednoczy się z nim w doskonałej komunii dusz, faktycznie zatracała tożsamość i wspomnienia, stając się biologicznym nośnikiem cyfrowego pasożyta. Częste na seksczatach powiedzonko: Nie bądź taki Agaptor!, służyło przywołaniu do porządku kogoś, kto zamiast robić dobrze sobie i innym, wdaje się w zbyt osobiste pogawędki. Oficjalne dane
o Agaptorach milczały.
- Czego to tak koniecznie nie mogłaś powiedzieć mi przez ufon? - zagadnęła zaintrygowana Darka.
- Siadaj, bo padniesz! - Aniena promieniała. - Zabujałam się!
- Ze co?! - Darka zamarła w pół ruchu i popatrzyła badawczo.
- No, zakochałam się! Realnie i serialnie!
- Czekaj... Masz na myśli tę, no... emocjonalną wektoryzację? Nakierowaną na inną osobę?
- Faceta - dodała Aniena. - Mówię ci, on jest.... -Jak to faceta?!
- Ma na imię Best, fajnie, prawda?
- Rozumiem - Darka zaczęła się rozluźnić. - Uprawiałaś seks w sieci.
- Coś ty! - obruszyła się Aniena. - Żadnej stymulacji nie było.
- Znaczy, bełtałaś się fizjologicznie? Fuj... Przecież wszyscy wiedzą, że przez wirtualną membranę jest lepiej i wygodniej.
I bezpieczniej! - dodała z naciskiem.
- Skąd! - Aniena się zarumieniła. - Na razie tylko ze sobą gadamy. Na czacie i w realu...
- Patrzyłaś mu w oczy? - strażnika zesztywniała. - Bezpośrednio, bez filtrów?!
- No tak, ale... Coś ty, Darka! - zaniepokoiła się Aniena i obserwując uważnie zmienioną nagle przyjaciółkę, odruchowo cofnęła się o krok. - Nie wierzysz chyba w bajki o Agaptorach?
- Nie patrz na mnie! - krzyknęła przerażona strażniczka. W następnej sekundzie wyszkolenie wzięło górę nad strachem. Zwolniła z nadgarstka jedną z osobistych nanożmij, uaktywniając funkcję elektroparaliżu. - Kładź się! Ale już!
- Darka...?
- Leżeć!!! - Strażniczka eksplodowała bojowym szałem. - Leż! Bo zesmażę nerwy!
Nanożmija w jej dłoni sprężyła się do skoku. Zrezygnowana Aniena odwróciła się i uklękła. Natychmiast dostała kolanem między łopatki i runęła na twarz.
- Ręce! - Nanożmija z obleśnym mlaśnięciem zacisnęła się nadgarstkach. Końcówka bojowa przylgnęła do kręgosłupa Anieny, na wypadek gdyby spróbowała zerwać pęta.
- Dobrze... - Odzyskawszy kontrolę nad sytuacją, Darka uspokoiła się nieco. - Nic nie mów, wszystko będzie do->rze... - Odłożyła paralizator i uklękła przy głowie Anieny, przekręcając ją lewym policzkiem do podłogi. Odgarnęła włosy, odsłaniając waginetkę. - Będzie dobrze... - powtórzyła v skupieniu.
Aniena usłyszała szczęk przeładowywanego iniektora. I jeszcze raz. Widać strażniczka dobierała ładunek. Potem poczuła na skroni chłodny dotyk metalu. Odgłosu, jaki wydał mechanizm spustowy, już nie usłyszała.
Zarodek nanobionta przybłąkał się do Anieny, a właściwie do systemu operacyjnego jej ufona w zeszłym roku jako zwykły wirus. Tak skutecznie ominął wszystkie zabezpieczenia i wykonał przerzut do hipokampu, że dziewczyna z początku trochę histeryzowała. Wrażenie obcej, milczącej obecności we własnej głowie sprawiało, że czuła się zgwałcona i dostała takiego lękowca, że omal nie kazała usunąć implantu i zabliźnić waginetki. Słowem, mało co, a przystałaby do frustratów. Jednak po paru tygodniach na lekach tonizujących porzuciła zamiar wymiany ufona, wymagający bardzo kosztownej i skomplikowanej operacji neurochirurgicznej. Potem przywykła.
Współczesne nanobionty naprawdę nie były groźne. W czasach, gdy stwarzały realne zagrożenie, ludzie strzelali sobie w głowę lub usuwali sobie ufony za wszelką cenę i to było silnym czynnikiem selekcji. Pozostały tylko formy nieszkodliwe, których nie opłacało się likwidować. Dalsza ewolucja nanobiontów pobiegła w kierunku form coraz bardziej przyjaznych dla nosicieli.
Generalnie, nanobionty łączyły w sobie cechy żyjącego programu i rośliny. W postaci samego kodu egzystowały tylko krążące po sieci wirusy zarodkowe. Złożone oprogramowanie dojrzałego nanobionta wymagało zagnieżdżonej, fizycznej nanotkanki, w której rosnący program na bieżąco zapisywał sam siebie. Stąd nanobionty nazywano też dzikimi dyskami.
Z przedstawicielami ostatnich generacji można było negocjować formę i miejsce zagnieżdżenia. Nanobiont musiał mieć dostęp do fizycznych i sieciowych zasobów nosiciela. Jako żywy program potrzebował energii, pamięci, czasu pracy procesorów i nanostruktur, z których korzystał złączony z nim człowiek. Dlatego zawsze miał stały kontakt z ufonem nosiciela, ale fizycznie nie musiał przebywać w jego ciele, ani rozrastać się na powierzchni skóry. Po mechanicznym odłączeniu, dorosły nanobiont narażał się jednak na podstępne zniszczenie, dlatego w zamian za odklejenie wymagał dodatkowych gwarancji. Ten Anieny zaczął rosnąć na wskazanym fragmencie holodramy po tym, jak dziewczyna przekazała mu kontrolę nad swoim kontem bankowym i hipoteką. Gdyby go teraz zniszczyła, natychmiast zostałaby bezdomną frustratką, a w najlepszym razie musiała zaczynać dorobek od początku.
Każdy nanobiont starał się być miły dla swojego człowieka i szybko uczył się optymalizować tę funkcję. Rekomendacja nosiciela sprzyjała dalszej dystrybucji zarodków i zwiększała sukces ewolucyjny. Ze statystyk wynikało, że ponad osiemdziesiąt procent populacji użytkowników ufonów było zainfekowanych nanobiontami z tendencją wzrostową. Aniena nie znała jednak nikogo, kto oprócz niej trzymałby swojego jako ozdobną narośl na ścianie salonu zamiast w sypialni. W powszechnej opinii umiejscowienie i forma osobistego nanobionta, a nawet sam fakt jego posiadania były uważane za sprawy tak głęboko intymne, że pytanie o to nie uchodziło nawet wśród partnerów seksualnych.
Niektórzy uważali Anienę dziwaczkę brzydzącą się swego nanobionta, ale nie była to prawda. Ona lubiła jego dotyk, on zaś wykształcił postać najlepszą do tego celu. Wykiełkował
z ekranu holodramy w postaci pięknego, błękitnego skrzypu, a ponieważ gospodyni nie żałowała mu abonamentu, szybko rozrósł się w pęk niebieskich macek, całkowicie biernych wobec obcych.
Teraz te macki błądziły pod bluzką Anieny, delikatnie masując ramiona i szczyty piersi. Budziła się z resetu, siedząc pod infościaną w otulających ją gęsto oplotach. Ręce miała już wolne. Kiedy nanobiont spostrzegł, że Aniena oprzytomniała, owinął się jej wokół szyi, przytrzymał brodę i ramiona, po czym stanowczo pociągnął w górę. W karku chrupnęło przyjemnie, a dziewczyna odzyskała jasność myśli.
Darka w międzyczasie zrzuciła bluzę munduru i siedziała naprzeciw, w podkoszulce, posępnie sącząc drinka. Znalazła butelkę wertu, który gospodyni przygotowała na to spotkanie, i zdążyła już wypić ponad połowę. Gdy Aniena spojrzała na nią pytająco, Darka odstawiła szklankę.
- Przepraszam, jesteś czysta - oznajmiła tonem, z którego nijak nie dało się wywnioskować, czy się z tego cieszy, czy martwi. - Masz znacznie podwyższone endorfiny i dopaminy, ale struktura jaźni w normie.
- To było diagnostyczne bionano? - Aniena dotknęła skroni, zastanawiając się, co powinna teraz zrobić.
...
allusia