Oblicza PRL cz. 12 - 1979-1980.pdf

(1157 KB) Pobierz
125002834 UNPDF
Najnowsza
Instytut
Pamięci
Narodowej
Polaków
Oblicza PRL
Nr12
1979 – 1980
i Sierpień ‘80
Plakat sławiący
przyjaźń
polsko-radziecką
Na plakatach, w telewizji i prasie, podczas oficjalnych ceremonii sławiono „wieczną przy-
jaźń z Krajem Rad” oraz „dynamiczny rozwój socjalistycznej ojczyzny”. Tymczasem
bankructwo PRL stało się już faktem. Dwa wydarzenia dziejowe odmieniły w tamtych la-
tach oblicze Polski. W czerwcu 1979 roku przyjechał do Polski papież Polak Jan Paweł II.
Po roku fala strajków robotniczych – z epicentrum w Stoczni Gdańskiej – doprowadziła
do powstania „Solidarności”, łamiąc wszechwładzę partii komunistycznej. Przecięty też
został węzeł gordyjski – jak na plakacie – wymuszonej „przyjaźni polsko-radzieckiej”.
historia
29 STYCZNIA 2008
Jan Paweł II
125002834.018.png 125002834.019.png 125002834.020.png 125002834.021.png
125002834.001.png
> Oblicza PRL
3
Wiersz Byrona i portret Jana Pawła II
redaktor
cyklu,
dziennikarz
„Rzeczpospo-
litej”
m.rosa-
lak@rp.pl
Walka o wolność, gdy się raz zaczyna/ dziedzictwem z ojca przechodzi na syna/ Sto
razy obcą złamana potęgą/ w końcu zwycięży. Taki wiersz Byrona przeczytałem
wieczorem 27 sierpnia 1980 roku przed Stocznią Gdańską im. Lenina. Karteczkę przyszpilił ktoś
do drewnianego krzyża, który – oświetlony zniczami – stał wtedy dokładnie w tym miejscu, gdzie dziś
wznosi się znany monument. Dokładnie w tym miejscu, gdzie w Grudniu 1970 padli zabici stoczniowcy.
Cały następny dzień spędziłem w stoczni ze skrawkiem papieru opatrzonym pieczątką (jakby wyciętą
z kartofla) Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Nigdy, ani przedtem, ani potem, nikt nie dał mi
dokumentu dziennikarskiej akredytacji, z którego byłbym bardziej dumny. Dzięki żadnemu nie czułem
się tak bezpiecznie jak wśród tych prostych ludzi, strajkujących wtedy – za nas wszystkich – już drugi
tydzień. Jak wielkim, oczyszczającym przeżyciem dla narodu była ta stocznia i cały Sierpień ‘80, ten
tylko zrozumie, kto przeżył wcześniej ową potworną, peerelowską niemożność, opresyjność,
bezmyślność i zadęcie, degenerujące Polskę i Polaków. To się zdarzyło rok i kwartał po pielgrzymce
naszego papieża i słowach Jego pierwszej homilii: – Niech zstąpi duch Twój i odmieni oblicze ziemi, tej
ziemi... Portret papieża umieszczono na bramie stoczni. Dwa lata i dwa przełomowe momenty
w naszych dziejach. Pragnęliśmy, aby choć refleks owych lat znalazł się w tym zeszycie. —Maciej Rosalak
– Te Mongoły to ludzie radzieccy?
MAREK NOWAKOWSKI
pisarz
wości przebrała ucieczka
starców i pogoń za nimi. Ści-
gała ich milicja.
– Absolutnie nie zgadzają
się na milicję – rzekł Redaktor
i dodał, że wcale nie przeko-
nał ich argument o humani-
tarnych względach pościgu.
– Dopatrują się w tym szy-
derstwa w szerszym aspekcie.
Decyzja cenzora oznaczała
dla mnie koniec nadziei
na druk opowiadania. Nagle
zgaszone dotąd oczy Redak-
tora rozbłysły intensywnie.
Zapalił wreszcie papierosa.
– Eureka! – wykrzyknął.
Pochylił się nad tekstem.
– A gdyby tak... dajmy
na to... – przeciągał słowa
– milicję zamienić na straż
pożarną. Niech starców ści-
gają strażacy!
Już ołówkiem począł wy-
ławiać z tekstu milicjantów
i zamieniać ich na strażaków.
– To nabiera jeszcze bar-
dziej przewrotnego znacze-
nia – mówił. – Wyrobiony
czytelnik natychmiast skoja-
rzy, o kogo chodzi w istocie.
Kamuflaż wzmocni wymowę
tekstu.
Wahałem się, czy przystać
na taką kosmetykę. Ale bar-
dzo pragnąłem, żeby opo-
wiadanie ujrzało światło
dzienne. Zgodziłem się więc.
Wtedy Redaktor ze straża-
kami, którzy zluzowali ze
wszystkich posterunków mi-
licjantów, pobiegł z powro-
tem do cenzury.
– Wrócił rozpromieniony.
– Przechytrzyliśmy ich!
– obwieścił w drzwiach, po-
trząsając paskami szpalt.
Sam uwierzyłem w moc-
niejszą wymowę tekstu i czy-
tając na spotkaniach z czytel-
nikami fragmenty opowiada-
nia, akcentowałem z naci-
skiem słowo „strażak” w róż-
nych odmianach i wariantach
sytuacyjnych. Słuchacze
na ogół bezbłędnie odczyty-
wali intencję kamuflażu i wy-
rażali uznanie.
Tylko raz pewien młodzie-
niec powiedział: Ja tego nie
rozumiem. Dlaczego straża-
cy? To zupełnie bezsensowne.
Nie dał się przekonać. Ja-
kiś czas potem wystąpił pro-
blem „ruskiego anioła”.
W opowiadaniu ktoś użył te-
go przezwiska popularnego
wśród włościan byłego zabo-
ru rosyjskiego. Czerwony
ołówek cenzora grubą kre-
ską otoczył te dwa słowa.
– Zastąpimy go tureckim
aniołem – powiedziałem. Był
to zupełny absurd i liczyłem
na to, że wnikliwy czytelnik
domyśli się z kontekstu inter-
wencji cenzora. Poszedł
w druku turecki anioł, czyli
Orient w wydaniu mazo-
wieckim (...).
Jeszcze potem partyjny
kombinator i łapownik za-
mienił się w bezpartyjnego.
Jednak o ile w pierwszej wer-
sji wydawał się postacią
krwistą, to po odebraniu mu
legitymacji partyjnej stał się
manekinem.
Zdanie – Wszyscy czekają!
– dotyczące wzburzenia lo-
kalnej społeczności domaga-
jącej się sprawiedliwego osą-
dzenia wszechwładnej kliki
uległo bezwarunkowej ka-
stracji.
– Brzmi zbyt metafizycz-
nie. Odczytać mogą jako
uogólnienie dotyczące cało-
ści. Aż przyszedł taki dzień.
Siedzieliśmy po dwóch stro-
nach biurka. Redaktor i ja.
Opowiadanie „Mongoły” to
okupacyjny obrazek, opisa-
na egzotyczna formacja sko-
śnookich Turkmenów czy Uz-
beków, służyli w niemieckim
wojsku. Redaktor nawet nie
chciał posyłać do cenzury.
– Po co? – rzekł grzecznie.
– Te Mongoły to ludzie ra-
dzieccy, tak?
Pokiwałem głową.
– Uciekli z Czerwonej Ar-
mii, tak? Poszli z Hitlerem,
mając nadzieję na niepodle-
głość, tak?
Już nie chciało mi się ki-
wać głową.
– Chyba że... – zawahał się
– zmienimy czas, miejsce,
wszystko...
Sięgnął do szafki za sobą.
Wyciągnął winiak i kieliszki.
A w mojej głowie zalągł się
natrętny pomysł: Gdyby tak
tych Mongołów zamienić
na Gurków służących w an-
gielskiej armii kolonialnej?
Redaktor napełnił kieliszki.
ieliśmy szkopuł. Ja
i Redaktor. Jemu
opowiadanie się
spodobało i chciał
drukować. Dla mnie to była
nobilitacja: druk w najpo-
ważniejszym miesięczniku li-
terackim stolicy. Szpalty ko-
rekty cieszyły moje oko. Były
w trzech egzemplarzach. Je-
den wrócił z cenzury. Redak-
tor osadził papierosa w szkla-
nej lufce. Długi czas nie zapa-
lał i dumał.
Patrzyłem smętnie w dłu-
gie paski korektorskiego
składu. Rzecz dotyczyła
ucieczki starców z domu
spokojnej starości. Nocą
przywieziono tam trumny ze
spółdzielni stolarskiej spe-
cjalizującej się w wyrobie te-
go asortymentu. Starcy mają
płytki sen i bez trudu odkryli
przyczynę nocnego hałasu.
Popadli w panikę.
– Będą wykańczać! – prze-
kazywali sobie złowróżebną
wiadomość.
Już to sformułowanie spo-
wodowało wykrzyknik cen-
zora. Ale miarę jego cierpli-
M
125002834.002.png 125002834.003.png 125002834.004.png 125002834.005.png
 
4
Najnowsza historia Polaków
– Wołam wraz z wami wszystkimi: niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój i odnowi
Krzyż na placu Zwycięstwa
J
JAKUB KOWALSKI
dziennikarz
chłopów, którzy stratują ogrody,
złupią sklepy i domy, więc co
cenniejsze przedmioty lepiej
schować; potem się upiją i legną
pokotem, a zostawią po sobie
łajno i trupy, bo zmiażdżonych
zostanie co najmniej pięć tysięcy
osób. Wszystko na marne. Lu-
dzie z nadzieją szykowali się
do historycznej pielgrzymki,
w wielu oknach zawisły portrety
Jana Pawła II i biało-żółte flagi.
Dowód istnienia
Piątkowy wieczór 1 czerw-
ca 1979 roku był wyjątkowo cie-
pły. Mężczyźni bez marynarek,
kobiety w sukienkach na ra-
miączkach, dzieci z balonikami
– w końcu to był ich dzień. Tłum
narastał zwłaszcza wokół kate-
dry na Starym Mieście i kościoła
Świętej Anny na Krakowskim
Przedmieściu oraz na placu
Zwycięstwa – w miejscach, które
nazajutrz miał odwiedzić papież
Jan Paweł II.
Wśród spacerujących był
również Kazimierz Brandys,
który notował później w „Mie-
siącach”: „Idąc, napotykałem co-
raz więcej znajomych z widze-
uż sam wybór Polaka
na papieża rozsierdził
władze, a co dopiero jego
pierwsza wizyta w ojczyź-
nie... Zaczęto więc klecić
„listy sprzeciwu”, czyli wykazy
osób niezadowolonych z przy-
jazdu Jana Pawła II. Złożenie
podpisu pomagało w zdobyciu
mieszkania i kilku tysięcy zło-
tych. Zakazano udzielania urlo-
pu osobom, które chciały uczest-
niczyć w mszach papieskich.
Ustalono, że kto nie przyjdzie
do pracy 2 czerwca 1979 roku,
w dniu przyjazdu papieża i mszy
świętej na placu Zwycięstwa, bę-
dzie musiał pracować we wszyst-
kie czerwcowe niedziele.
Rozsiewano też pogłoski, że
do stolicy ściągną dwa miliony
Historyczna msza święta 2 czerwca 1979 roku na placu Zwycięstwa
w Warszawie
nia, których nazwisk nie mo-
głem sobie odtworzyć, i dopiero
po jakimś czasie pojąłem, że to
nie znajomi, tylko po prostu lu-
dzie o wyglądzie dawnej inteli-
gencji, ci, którzy na co dzień giną
w masie, których nie widać.
Więc jeszcze są, wylegli całymi
rodzinami. Tego wieczoru
na Świętojańskiej, na Krakow-
skim, na placu Saskim ludzie
przyszli obejrzeć miejsca, które
zobaczy Papież.I obejrzeli sie-
bie. (...) Sam fakt równoczesnego
przybycia tysięcy ludzi bez we-
zwania już był mocno zastana-
wiający. Odzwyczajono ich
od tego, że są żywym ogółem,
uczyniono wiele, aby ich prze-
konać, że stanowią bierną masę,
Słowa: – Niedziela jest Boża i nasza – wyrażały myśli i uczucia górników. Partyjne władze
Dojrzewanie buntu
otężna strajkowa fala,
która w końcu sierp-
nia i na początku
września 1980 roku
ogarnęła zakłady
i przedsiębiorstwa Górnego Ślą-
ska i Zagłębia Dąbrowskiego, za-
skoczyła komunistyczne wła-
dze. Nie spodziewały się, że
zbuntują się załogi, które przez
całe dekady traktowano jako
awangardę klasy robotniczej.
Takie rzeczy mogły się zdarzyć
wszędzie, ale nie w wojewódz-
twie katowickim – mateczniku
rządzącej w latach 70. ekipy
Edwarda Gierka.
Po wydarzeniach czerw-
ca 1976 roku I sekretarz KW
PZPR Zdzisław Grudzień, stoją-
cy na czele największej w kraju,
bo liczącej w końcu maja 1976 ro-
ku 296 909 członków i kandyda-
tów, wojewódzkiej instancji par-
tyjnej, zorganizował propagan-
dową fetę poparcia dla I sekreta-
rza KC PZPR Edwarda Gierka
i premiera rządu Piotra Jarosze-
wicza. W setkach wieców uczest-
niczyło ponad milion osób potę-
piających radomskich i ursu-
skich „chuliganów”, „warcho-
łów”, „wichrzycieli”. Równocze-
śnie pod pozorem „porządkowa-
nia stanu załóg i uwalniania ich
od elementów destrukcyjnych”
dyrekcje usuwały z pracy osoby
niewygodne. W ten sposób
do połowy lipca w województwie
katowickim zwolniono po-
nad 700 pracowników.
Partyjne władze wojewódz-
twa rządziły twardą ręką, miały
do dyspozycji rozbudowany
aparat represji. Katowicka SB
była w latach 70. druga co
do wielkości w kraju po bezpie-
ce warszawskiej (w 1976 roku li-
czyła 807 etatów). Podobnie jak
miejscowa milicja słynęła z bru-
talnych metod działania.
Po czerwcu 1976 roku, gdy
w kraju zaczęły się rozwijać opo-
zycyjne inicjatywy, robiono
wszystko, by ich działania nie
wpłynęły „destrukcyjnie” na po-
stawy środowisk robotniczych
regionu. Było to jednak myśle-
nie życzeniowe, co obrazuje jed-
na z informacji podanych na ła-
mach styczniowego numeru
niezależnego pisma „U progu”
z 1977 roku. Według niej w koń-
cu listopada 1976 roku w Czela-
dzi na domach i ogrodzeniach
pojawić się miały plakaty „pro-
testujące przeciwko służalczości
Gierka i Jaroszewicza w stosun-
ku do Rosji Sowieckiej”. Milicji
udało się zatrzymać człowieka,
u którego znaleziono egzempla-
rze plakatów i klej. Podczas
przesłuchania próbowano się
od niego dowiedzieć, kto poma-
gał mu w akcji plakatowania. On
jednak nikogo nie wydał. W ta-
kiej sytuacji szef Prokuratury
JAROSŁAW NEJA
OBEP IPN Katowice
P
125002834.006.png 125002834.007.png 125002834.008.png 125002834.009.png 125002834.010.png 125002834.011.png 125002834.012.png
> Reportaż z przeszłości
5
oblicze ziemi. Tej ziemi!
której ruchami się steruje. Przy-
szli tu odwiedzić miasto
w przeddzień wizyty papieża,
nie uświadamiając sobie, że
swoim przybyciem przeprowa-
dzili dowód własnego istnienia.
(…) Co mnie najsilniej pociągnę-
ło, to był rodzinny nastrój ulicy.
Inny sposób chodzenia, zmie-
niony skład irytm. Wtej ogrom-
nej ilości nie czuło się naporu,
tłum zwolnafalował, ludzie szli,
nie popychając się, ustępowano
sobie wprzejściu”.
Na ulicach nie było widać pi-
janych. Brakowało nawet mili-
cjantów. Całą władzę nad mia-
stem przejął Kościół. Na placu
Zwycięstwa, gdzie w sobotnie
popołudnie zaplanowano pa-
pieską mszę, prym wiodła już
katolicka straż porządkowa
– młodzi ludzie w niebieskich
czapeczkach. Przez głośniki
proszono o opuszczenie placu,
bo obecność ludzi utrudnia
przygotowania, azostało już na-
prawdę niewiele czasu. W kon-
strukcję ołtarza wbijano ostat-
nie gwoździe, skręcano metalo-
we barierki wyznaczające sekto-
ry. PrzyGrobie Nieznanego Żoł-
nierza stawiano żółty namiot,
który miał służyć papieżowi jako
zakrystia. Nad placem górował
już wielki krzyż, z którego ra-
mion spływała szkarłatna stuła.
Aniebo było niebieskie
Papieski samolot wylądował
na Okęciu w sobotę o godzi-
nie10.07 –we wszystkich kościo-
łach wPolsce odezwały się wtedy
dzwony. Ojciec Święty ucałował
polską ziemię. Napłycie lotniska
oficjalnie witali go przewodni-
czący Rady Państwa Henryk Ja-
błoński oraz prymas kardynał
Stefan Wyszyński i biskupi. Pa-
pież uściskał ich i rzucił: – Usza-
nowanie Wam. Muszę już iść, bo
pchają mnie dalej. Papamobil
Papież Jan Paweł II i I sekretarz KC PZPR Edward Gierek podczas
spotkania w Belwederze
Dopiero po jakimś
czasie pojąłem, że to
nie znajomi, tylko
po prostu ludzie
o wyglądzie dawnej
inteligencji, ci, którzy
na co dzień giną
w masie, których nie
widać. Więc jeszcze są,
wylegli całymi
rodzinami (Kazimierz
Brandys)
– wykonany na podwoziu Sta-
ra 66 przez przyjaciela papieża
Stanisława Kozłowskiego w sta-
rachowickiej Fabryce Samocho-
dów Ciężarowych, potem zresztą
pocięty na kawałki, by nie było
pamiątki –ruszył doBelwederu
na spotkanie z I sekretarzem
PZPR Edwardem Gierkiem. Pa-
pież przypomniał mu o odpo-
wiedzialności rządzących wobec
historii i własnego sumienia,
po czym pojechał dalej. Nacałej
trasie przejazdu stały wiwatujące
tłumy: JanaPawłaIIwyszli przywi-
tać nawet starzy partyjni towarzy-
sze zalei Róż.
Po południu papamobil do-
tarł na plac Zwycięstwa, gdzie
papież najpierw pomodlił się
przedGrobem Nieznanego Żoł-
nierza, aogodzinie16 zaczął od-
prawiać mszę świętą. Brandys,
choć dostał zaproszenie z Pen
Clubu, wolał oglądać papieża
wtelewizji, bo tam lepiej widać.
Rzeczywiście – kadrowano
głównie papieską twarz,
a skrzętnie wycinano tłumy lu-
dzi i mogło się zdawać, że
na mszę przyszła tylko garstka
sióstr zakonnych i nieco star-
szych ludzi. Ale na placu było
morze głów, szacowano że około
miliona. Ludzie wchodzili
na drzewa w parku Saskim, by
lepiej dostrzec postać w bieli.
Wyciągali lornetki. Wielu ma-
chało papieskimi chorągiewka-
mi, które kupowało się od mło-
>
województwa katowickiego rządziły twardą ręką
Rejonowej w Będzinie wstrzy-
mał się znakazem aresztowania
ipoprosił tamtejszegoIsekreta-
rza Komitetu Miejskiego PZPR
oinstrukcje. Ten zaś skontakto-
wał się osobiście z Grudniem
i po odpowiednich konsulta-
cjach poinformował prokurato-
ra, że „żadnych plakatów wCze-
ladzi nie było”. Zatrzymanego
mężczyznę zwolniono. Widać
więc, tam, gdzie się dało, sprawy
niewygodne, burzące raz ustalo-
ny porządek zwyczajnie zamia-
tano poddywan.
Kazimierz Świtoń
iWolne Związki
Nie zawsze jednak możnaby-
ło udawać, że nic się nie dzieje.
Kiedy w lutym 1978 roku Kazi-
mierz Świtoń wraz z kilkoma
osobami założył w Katowicach
pierwszy wPolsce Komitet Wol-
nych Związków Zawodowych,
reakcja władz była natychmia-
stowa i bardzo ostra. Bezpieka
nie mogła dopuścić, by przykład
Świtonia pociągnął innych. Za-
stosowano wobec niego i jego
współpracowników szeroki wa-
chlarz szykan i represji, co
od początku znacznie ograni-
czyło działalność śląskich WZZ
iich społeczny odbiór.
Przykładowo studentów ślą-
skich uczelni skłonnych doroz-
winięcia niezależnej działalno-
ści, a przyłapanych na kontak-
tach ze Świtoniem lub innymi
działaczami opozycyjnymi, SB
eliminowała „ze środowiska
akademickiego w drodze zain-
spirowania władz uczelni doza-
ostrzenia kryteriów zaliczenio-
wo-egzaminacyjnych […], co
w konsekwencji doprowadzało
do skreślenia ich z listy studen-
tów”. W taki sposób odcinano
środowiskom wyższych uczelni
Śląska kanały niezależnej ko-
munikacji z innymi ośrodkami
i środowiskami. Poddawano
kontroli także wszystkie inne
< Kazimierz
Świtoń
i Roman
Kściuszek,
założyciele
Wolnych
Związków
Zawodowych
na Górnym
Śląsku, w
obiektywie
Służby Bez-
pieczeństwa
osoby, októrych uzyskano infor-
macje, że wykazują zaintereso-
wanie zarówno działalnością
śląskich WZZ, jak iinnych nieza-
leżnych nurtów.
Każdego niezadowolonego ze
swojego losu robotnika szukają-
cego kontaktów zopozycją trak-
towano jako jej potencjalnego
uczestnika. Prowadziło to cza-
sem do paradoksów. Zdarzało
się, że pokrzywdzonemu przez
administrację czy kierownictwo
zakładu pracownikowi, który
zgłaszał się popomoc doŚwito-
nia, załatwiano bez większych
przeszkód wszystko to, czego
nie mógł dotąd wyprosić lub
wyegzekwować. Warunek był
tylko jeden: miał zerwać wszel-
kie kontakty z liderem śląskich
WZZ. W ten sposób mimo
wszystko Wolne Związki speł-
niały swoją rolę obrony pracow-
niczych interesów.
Na ogół jednak kontakty po-
>
125002834.013.png 125002834.014.png 125002834.015.png 125002834.016.png 125002834.017.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin