Oblicza PRL cz. 9 - 1970-1972.pdf

(1181 KB) Pobierz
125002831 UNPDF
Najnowsza
Instytut
Pamięci
Narodowej
Polaków
Oblicza PRL
Nr9
1970 – 1972
gospodarka
Fragment
plakatu
„Partia”
epoki Gierka
Biało–czerwony plakat partyjny, spreparowany w dużej mierze dialog „Pomożecie? Pomożemy!”,
hasło budowy „drugiej Polski” – takie propagandowe manipulacje oddziaływały na początku
lat 70. na sporą część społeczeństwa, które wiązało z ekipą Gierka autentyczne nadzieje
na poprawę bytu. I w pierwszych latach dekady jego rządów nadzieje te były w dużej mierze
spełniane. O zadłużeniu i powszechnym marnotrawstwie Polacy dowiedzieli się później.
Pierwsze lata gierkowskie nie były aż tak spokojne, jak zwykło się uważać. Trwały strajki
robotników, demonstrowano przeciw zakłamywaniu wydarzeń grudniowych, zapadły wyroki
w sprawie uczestników niepodległościowej organizacji Ruch
historia
8 STYCZNIA 2008
Księżycowa
125002831.016.png 125002831.017.png 125002831.018.png
125002831.019.png
> Oblicza PRL
3
Zdobywcy świetlanej epoki Gierka
redaktor
cyklu
dziennikarz
„Rzeczpospo-
litej”
m.rosa-
lak@rp.pl
– Związek Sowiecki wszystkich lubi, tylko nikt nie lubi Związku Sowieckiego
–oświadczyła towarzyszka obsługująca bar wpociągu Leningrad –Kijów. Wcześniej orżnęła mnie
narubla przysprzedaży piwa. Transakcji towarzyszyła rozmowa: –Awy Bułgarzy, czy kto? –Polacy.
–Polacy, aja myślałam, że małpy! Potej subtelnej aluzji domoich długich włosów zagadnąłem
rosyjskiego przewodnika naszej wycieczki, poczciwego Wołodię, czym się naraziłem barmance.
–Widzisz –usłyszałem –niektórzy nasi obywatele są przekonani, że lepiej by się im powodziło,
gdyby nie musieli pomagać innym krajom...
To tłumaczenie mogło jeszcze bardziej wstrząsnąć odpoprzedniej zaczepki. Był rok1972. Miliony
Polaków latami żywiły głębokie przeświadczenie, iż żyją wubóstwie, bo co się da, zabiera umiłowany
Kraj Rad. Dziś myślę, że władze wszystkich krajów socobozu nieoficjalnie rozpuszczały pogłoski
onieekwiwalentnej wymianie produktów, aby ukryć własne niedołęstwo iwady systemu księżycowej
gospodarki.
Otym, jak ów system działał zaGierka, pisze dziś Grzegorz Łyś. ARobert Przybylski porównuje średnią
płacę (nominalnie identyczną zdzisiejszą) zcenami niektórych towarów. Policzmy: mięso wieprzowe
kosztuje dziś3 razy mniej, banany10 razy, atelewizory kolorowe25 razy mniej. Tamte się wiecznie
psuły iciągle ich brakowało. Zarabiamy833 dolary USA, awtedy –31. Dolary możnabyło dostać tylko
naczarnym rynku. Młody czytelniku, zapytaj rodziców, którzy chwalą epokę Gierka irzekomy
ówczesny dobrobyt, co to jest czarny rynek, kiedy dorobili się pralki automatycznej oraz ile zadali
sobie trudu, by ją zdobyć.Idlaczego wtedy zdobywało się towar, adziś poprostu –kupuje.
—Maciej Rosalak
„Szanghaj”, Budapeszt, Warszawa
MAREK NOWAKOWSKI
pisarz
Kelnerzy traktowali ich
znadzwyczajną, jak naPRL,
starannością i czuwali dys-
kretnie w pobliżu biesiad-
nych stołów, gotowi spełniać
wszelkie zachcianki hojnych
gości. Osobnicy ci między to-
astami ikonsumpcją przeli-
czali coś nabibułkowych ser-
wetach, mnożyli idzielili, do-
dawali iodejmowali. Wwyni-
ku tych działań arytmetycz-
nych na stole pojawiały się
pliki zielonych banknotów,
które sprawdzano nader
sprawnie, śliniąc wskazujący
palec dla lepszej kontroli ja-
kości „zieleniny”, jak nazywa-
no potocznie dolary. Pod
wieczór zaś oddawano się
bardziej przyjemnościom
niż interesom. Wówczas po-
jawiały się efektowne, ładne
dziewczyny ione ozdabiały
męskie towarzystwo. Zaba-
wa przedłużała się nieraz
ichociaż „Szanghaj” był for-
malnie czynny do północy,
wobec tych szczególnych go-
ści stosowano taryfę ulgową.
Byli oni bowiem wybrań-
cami fortuny i całe miasto
śledziło z podziwem most
powietrzny między Warsza-
wą aBudapesztem. Wowym
czasie istniała znacznaróżni-
ca wzakupie dolara naczar-
nym rynku wPolsce inaWę-
grzech. Węgry miały tańsze-
go dolara iprosty, azarazem
zyskowny pomysł polegał
namasowym skupie dolców
unaszych przyjaciół Węgrów
i przywozie ich do Polski.
Most powietrzny działał wa-
hadłowo icałe rzesze kurie-
rów poruszały się zapomocą
aeroplanów między pięk-
nym miastem czardasza izu-
py rybnej nad Dunajem
iWarszawą. Różnica wcenie
dolarów tam itu przynosiła
krociowe zyski iszefowie te-
go sprawnie zorganizowane-
go interesu stali się w krót-
kim czasie krezusami. WBu-
dapeszcie przebywali mie-
siącami ludzie z Warszawy,
nawiązując odpowiednie
stosunki izajmując się maso-
wym skupem forintów,
za które nabywano dolary,
inawet tak trudny przecież
język węgierski siłą rzeczy
stawał się dla nich coraz bliż-
szy i mogli się nim bardzo
swobodnie porozumiewać.
Szczególnie dźwięczne
słowo „rendorszag” (oznacza
–milicję) było im bardzo bli-
skie jako sygnał ostrzegaw-
czy. Chociaż w węgierskich
organach ścigania też mieli
swoich ludzi; mocno już wte-
dy korumpował się aparat
władzy wKDL-ach.
Warszawski „Szanghaj” sta-
nowił miejsce spotkań praco-
witej rzeszy kurierów iszefów.
Interesom przewodzili trzej
mężczyźni w sile wieku, do-
świadczeni wtrudnym życiu
pod niebem socjalizmu, za-
hartowani miesiącami ilatami
odsiadek wturmach, kiedy to
żelazną regułą gry było grobo-
we milczenie wśledztwie iod-
porność na rozmaite presje
przesłuchujących oficerów
milicji ibezpieki.
Właściwie to przyjemnie
było patrzeć nato rozbawio-
ne towarzystwo, które rzą-
dziło się swoimi własnymi
prawami ipotrafiło tak sku-
tecznie rozsadzać dogma-
tyczne okowy ekonomii so-
cjalizmu. Idylla trwała bez
mała rok, aż nastąpiła duża
wsypa w wyniku połączo-
nych działań służb operacyj-
nych dwóch bratnich demo-
kracji ludowych. Wpadło kil-
kunastu kurierów. Trzem bo-
som udało się zbiec doWied-
nia, gdzie od czasów c.k.
monarchii Polacy również
czują się nieźle. „Szanghaj”
jednak istnieje nadal, lecz nie
zaglądają już do niego tacy
goście, jacy bywali podczas
trwania niezapomnianego
mostu powietrznego między
Budapesztem a Warszawą.
ył to „Szanghaj”
lat70. Świetności je-
go szczyt. Jedy-
nachińska restaura-
cja wmieście była wtedy lo-
kalem, wktórym tętniło buj-
ne, pełne rozmachu ifantazji
życie. Napiętrze wdyskret-
nym świetle lampionów, mię-
dzy parawanikami na bam-
busowych prętach, ozdobio-
nymi rysunkami pagód, kuli-
sów ipól ryżowych panował
tłok iprzystołach zastawio-
nych chińskimi potrawami,
butelkami znaszą czystą wy-
borową i specjałem z Pań-
stwa Środka –ryżową wódką
maotaj –przeważało męskie,
hałaśliwe towarzystwo. Bie-
siadnicy byli młodymi męż-
czyznami, którzy ubierali się
znieco przesadną elegancją;
zwracała uwagę ich duża
skłonność dozłotych ozdób
w postaci sygnetów, wisio-
rów, bransolet, łańcuchów.
B
125002831.001.png 125002831.002.png 125002831.003.png 125002831.004.png
 
4
Najnowsza historia Polaków
Epoka gierkowska ze strumieniem pożyczonych pieniędzy z Zachodu stwarzała niepowtarzalne
Plan rozwoju iluzji
obraźnią planistów i decyden-
tów. Dostrzeżono w nim szansę
nazmniejszenie napięć wgospo-
darce żywnościowej iwzbogace-
nie rynku o nowy rodzaj wyso-
kowartościowych produktów
białkowych. Plany przewidywa-
ły wysłanie na Antarktydę floty
składającej się z30 statków, która
miała napoczątek przywieźć50
tys. t kryla, oraz rozbudowę
przemysłu spożywczego onowe
moce produkcyjne, służące spe-
cjalnie doprzetwarzania organi-
zmów morskich. Zakładano, że
wraz zrybami będzie się ich po-
ławiać w latach 90. ponad 900
tys. t rocznie. Ale smaku kryla,
mimo daleko zaawansowanych
przygotowań, obywatele PRL nie
poznali. Komisja Planowania
przy Radzie Ministrów musiała
spojrzeć prawdzie w oczy
i uznać, że „samodzielne zago-
spodarowanie zasobów kryla
przekracza obecne możliwości
materialne i finansowe gospo-
darki”. Postulowano, by nieunik-
nione rozczarowanie konsu-
mentów (oantarktycznych pro-
jektach było już głośno) złago-
dzić obietnicą jego sukcesywnej
realizacji w dalszej przyszłości
iwe współpracy zZSRR. W1990
r. polska flota rybacka złowiła
tylko 430 tys. t „organizmów
morskich”. Plany rybackiej eks-
pansji na antypodach w owym
czasie okrywały się już kurzem
warchiwach jak wiele innych po-
dobnych dokumentów.
Jeden but na głowę
Historia PRL to również histo-
ria planów gospodarczych ida-
remnych zwykle prób ich reali-
zacji. Dziś, zdani nażywioł wol-
nego rynku, nie zdajemy sobie
już sprawy, jak mrówczej pracy
wymagało utrzymywanie w ru-
chu gospodarki planowej, zwa-
nej też, co bliższe jej natury, na-
kazowo-rozdzielczą. Nad spo-
rządzaniem planów strategicz-
nych pięciolatek, perspekty-
wicznych wizji, branżowych,
regionalnych, zakładowych
iwielu, wielu innych trudziły się
tysiące ludzi, odpralni miejskiej
czy spółdzielni zabawkarskiej
pozjednoczenia iministerstwa.
Wszystkie nici planistyczne
zbiegały się we wszechwładnej
Komisji Planowania przy RM,
doktórej należało oprócz same-
go sporządzania planów anali-
zowanie sytuacji gospodarczej,
koordynacja zamierzeń innych
urzędów ijednostek gospodarki
uspołecznionej oraz rozdział
deficytowych dóbr isurowców.
yśl socjalistycznych
planistów w epoce
Gierka sięgała dale-
ko poza granice
PRL –aż naAntark-
tydę. Żyjący spokojnie wantark-
tycznych wodach niepozorny
skorupiak, kryl, nie mógł się na-
wet spodziewać, jaki los mu szy-
kowano. Oto zakłady Spomasz
we Wronkach otrzymały zada-
nie wdrożenia doprodukcji spe-
cjalnych warników dojego prze-
twarzania oraz suszarek bębno-
wych dosuszenia pancerzyków.
Fabryka urządzeń młynarskich
wToruniu miała zkolei zająć się
wytwarzaniem linii do łuszcze-
nia kryla.
Antarktyczny raczek zawład-
nął wdrugiej połowie lat70. wy-
Tam, gdzie próbowano
regulować narzędziami
planu istniejącą już
złożoną rzeczywistość
gospodarczą, piętrzyły
się trudności niemal
nie do pokonania
Planowanie stanowiło
wowych czasach główne zajęcie
absolwentów studiów ekono-
micznych. Była to ekonomia spe-
cyficzna. Próżno szukać w pla-
nach z tamtej epoki takich
wskaźników jak zysk czy rentow-
ność. Również koszty, z wyjąt-
kiem dewizowych, traktowano
ze zrozumieniem. Wszystko ob-
Biskup Ignacy Tokarczuk i wierni diecezji przemyskiej wznieśli kilkaset kościołów, kaplic, punktów k
Kościół zbudowany w jedną noc
października1972 ro-
ku mieszkańcy wsi
Piątkowa (obecnie
w powiecie rzeszow-
skim), nie oglądając
się nazezwolenia władz, rozpo-
częli budowę kościoła. Jeszcze
tego samego dnia na miejsce
przybyli funkcjonariusze SB
zRzeszowa. Zastraszali ispisy-
wali zebranych, niektóre osoby
zostały wezwane na przesłu-
chania. Reakcją wiernych nate
szykany było przyspieszenie
prac budowlanych, obiekt
w stanie surowym oddano już
wlistopadzie tego samego roku.
Dwa lata później mieszkańcy
Dąbrówki Starzeńskiej (dzisiaj
wpowiecie rzeszowskim) zde-
cydowali się na rozbudowę
niewielkiej kaplicy podwor-
skiej. Władze administracyjne
uznały całą akcję zasprzeczną
z przepisami prawa budowla-
nego, skutkiem czego niemalże
natychmiast został zwolniony
sołtys. Ludność jednak nie
ustąpiła, odpowiedziała zato-
pieniem promu na Sanie, co
urzędnikom imilicji utrudniło
dostanie się na miejsce budo-
wy.
Parafialne dysproporcje
Wydarzenia te stanowią je-
dynie fragment niezwykłego
zjawiska społecznego – zaan-
gażowania wiernych diecezji
przemyskiej wakcję wznosze-
nia placówek duszpasterskich
(kościołów, kaplic, punktów
katechetycznych) bez wcze-
śniejszego uzyskania zgody
władz komunistycznych. Pro-
pozycje rozwoju sieci parafial-
nych były systematycznie od-
rzucane przez władze woje-
wódzkie, nie wydawano zgody
na budowę nowych świątyń,
nie pozwalano na przeprowa-
dzanie prac remontowych.
W porównaniu z okresem
przedwojennym obszar diece-
zji przemyskiej zmniejszył się
o jedną trzecią. W programie
biskupa Ignacego Tokarczuka,
pełniącego swoją posługę
duszpasterską w diecezji
od 1966 roku, budownictwo
sakralne zajęło poczesne miej-
sce.
Na łamach „Przewodnika
Katolickiego” w 1969 roku pi-
sał: „Wielkie parafie odbijają
się fatalnie także nakoncepcji
samego duszpasterstwa, które
możnapojmować różnie: albo
jako czystą administrację, po-
łączoną ztakimi funkcjami jak
pogrzeb, ślub, chrzest, albo ja-
ko rozwijanie uwiernych pełni
życia bożego, wyrażającego się
życiem wstanie łaski uświęca-
jącej. Przy wielkich parafiach,
praktycznie rzecz biorąc, to
drugie jest niemożliwe, a więc
pozostaje pierwsze”.
GRZEGORZ ŁYŚ
dziennikarz „Rzeczpospolitej”
M
KATARZYNA KYC
IPN Oddział w Rzeszowie
6
125002831.005.png 125002831.006.png 125002831.007.png 125002831.008.png 125002831.009.png 125002831.010.png 125002831.011.png 125002831.012.png
> Reportaż z przeszłości
5
możliwości kreowania sztucznej rzeczywistości gospodarczej
racało się wokół deficytowych
mocy produkcyjnych i wyko-
nawczych oraz możliwości za-
opatrzeniowych, czyli dzielenia
ustawicznego niedoboru. W so-
cjalistycznej gospodarce, jak wy-
nika z dokumentów planistycz-
nych, nie mieliśmy nawet trącą-
cego kapitalizmem popytu, lecz
„zgłoszone zapotrzebowanie”.
Nad owym zapotrzebowa-
niem starano się, za pomocą in-
strumentów planistycznych, za-
panować, a przynajmniej do-
kładnie je kontrolować. Komisja
Planowania wydawała nawet
w swoim czasie poufny biuletyn
„Zeszyty Planowania Konsump-
cji”. Była to dziedzina bardzo
złożona. Planiści łódzcy narze-
kali np. na niezrozumiałe, nega-
tywnie rzutujące na ciągłość za-
opatrzenia, zachowania konsu-
mentów, którzy przyjeżdżali
do Łodzi po materiały na ubra-
nia, choć takie same były do-
stępne w ich miejscach zamiesz-
kania. Ale dla chcącego nic trud-
nego. W 1960 r. planowano np.
wzrost spożycia nabiału w cią-
gu 15 lat z dokładnością do jed-
nego jajka i jednego litra mleka
(odpowiednio ze 145 do 188
sztuk i z 350 do 505 l rocznie). Nie
zawsze plany były tak śmia-
łe.I tak przewidywano, że zaku-
py butów przez ludność wiejską
na Lubelszczyźnie wzrosną
do 1975 r. tylko z 0,52 do 0,6 pary
na osobę rocznie. Nawet te
skromne zamierzenia nie zosta-
ły jednak wykonane.
Bilans ostatniej gomułkow-
skiej pięciolatki to planistycz-
na klapa oznaczająca krach go-
spodarczy i polityczny. Jak wyni-
ka z notatki sporządzonej w Ko-
misji Planowania w lutym 1970 r.,
przychody pieniężne ludności
były w okresie poprzednich pię-
ciu lat o 20,1 mld zł wyższe
od planowanych. Jednocześnie
nie wykonano planowych do-
staw towarów za 12,1 mld zł
i usług za 4,8 mld. Niemającą po-
krycia nadwyżkę pieniędzy
u konsumentów, łącznie 39 mld
zł, starano się zmniejszyć pod-
wyżkami cen i podwyższaniem
podatków, głównie podatku
od wynagrodzeń. Znaczną część
pieniędzy, których nie było moż-
na przeznaczyć na towary trwa-
łego użytku (nie wykonano pla-
nu dostaw w 34 na 48 grup towa-
rowych), obywatele w owym
okresie po prostu przepili i wy-
dali na papierosy. Zakupy alko-
holu i wyrobów tytoniowych
wzrosły w tym czasie o 33 proc.
w cenach stałych. Parę miesięcy
po powstaniu cytowanej tu no-
tatki władza postanowiła prze-
ciąć ten ekonomiczny węzeł
Budowa hydroelektrowni w Porąbce
i wprowadziła drastyczną pod-
wyżkę cen podstawowych arty-
kułów konsumpcyjnych. Ta kata-
strofalna porażka socjalistycznej
gospodarki planowej, która
skończyła się wydarzeniami gru-
dniowymi na Wybrzeżu, tylko
na chwilę zbiła z tropu rzesze
planistów. Za czasów Gierka
znów nabrali wiatru w żagle.
Woda rządowa
Właśnie epoka gierkowska,
znana jako dekada dynamiczne-
go rozwoju z gospodarką zasila-
ną strumieniem pożyczonych
pieniędzy z Zachodu, stwarzała
niepowtarzalne możliwości kre-
owania i podtrzymywania cał-
kowicie sztucznej rzeczywisto-
ści gospodarczej. Centralni pla-
>
w katechetycznych bez uzyskania zgody władz komunistycznych
Potrzeba żywego Kościoła
W zaistniałych warunkach bi-
skup, zniechęcony do jakichkol-
wiek prób dialogu z władzami,
zdecydował się zejść z drogi le-
galnej, lekceważąc wymogi for-
malne. Wspierał i zachęcał ka-
płanów oraz wiernych do budo-
wy obiektów sakralnych bez
oglądania się na zgodę władz.
Wcześniej bardzo wnikliwie za-
poznał się z sytuacją istniejącą
w diecezji – przez pierwsze pół-
tora roku rządów osobiście od-
wiedził wszystkie parafie.
Prawda miała zwyciężyć po-
przez Kościół żywy. Plan ten
oparty został na zasadzie mó-
wiącej, że sprawny ośrodek
duszpasterski w mieście nie po-
winien przekraczać liczby 10 ty-
sięcy wiernych, a na wsi odle-
głość do kościoła lub kaplicy nie
powinna być większa niż 3
– 3,5 km w jedną stronę. Pro-
blem ten istniał zwłaszcza w roz-
wijających się ośrodkach miej-
skich i robotniczych oraz na te-
renach podgórskich i w Biesz-
czadach.
W okresie sprawowania rzą-
dów w diecezji przez biskupa
Ignacego Tokarczuka plany in-
westycyjne objęły około 450
obiektów sakralnych. Biorąc
pod uwagę tak szeroki zakres
działań, akcja stawiania nielegal-
nych budowli sakralnych, bazu-
jąca na tworzeniu faktów doko-
nanych, miała charakter bezpre-
cedensowy. Najwięcej nielegal-
nych budowli wznoszono w la-
tach 70. Był to czas zdobywania
doświadczeń, głównie w zakre-
sie wypracowania taktyki wobec
wrogo nastawionych władz.
Fundament w kukurydzy
Nowe placówki duszpaster-
skie wznoszono od podstaw lub
przystosowywano istniejące już
obiekty. Często budowa bazo-
wała na kaplicach (np. przydroż-
nych, podworskich), czasem po-
< Kapliczka
wybudo-
wana
w Bziance
w 1974
roku ,
przy której
ksiądz
odprawiał
msze święte
dejmowano decyzję o odnowie-
niu starego kościółka bądź do-
stosowywano na potrzeby ob-
rządku łacińskiego cerkwie po-
unickie. Przejmowano i adapto-
wano również budynki świeckie,
których pierwotne przeznacze-
nie nierzadko całkowicie odbie-
gało od sakralnego charakteru
planowanej placówki duszpa-
sterskiej. Były to nie tylko opusz-
czone magazyny, stare szkoły, ale
nawet sale taneczne, stajnie czy
stodoły. Nieraz w ciągu kilku go-
dzin, niejednokrotnie pod osło-
ną nocy, budowano prowizo-
ryczne jeszcze obiekty i niemal
natychmiast odprawiano w nich
mszę świętą.
Do rangi symbolu urosła nie-
legalna budowa w Nowosiół-
kach, obecnie w powiecie le-
skim. Kościół postawiono w no-
cy z 2 na 3 sierpnia 1975 roku,
na fundamencie wybudowa-
nym i ukrytym w zasianych
uprzednio łanach kukurydzy.
Zdarzało się, że w pierwszym
>
125002831.013.png 125002831.014.png 125002831.015.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin