Dan Simmons - Pieśń bogini Kali.pdf

(1047 KB) Pobierz
Dan Simmons
Pieśń bogini Kali
Przełożyli:
Jan Zakrzewski
Ewa Krasnodębska
Alfa 1994
Wydanie pierwsze
Harlanowi Ellisonowi,
który słyszał pieśń, a także
Karen i Jane,
które były moimi innymi głosami.
„...panuje mrok. Czyha na każdego. Jedynie poniektórzy Grecy i ich wielbiciele,
pogrążeni w topniejącym południu - tam gdzie gorące uczucia przyjaźni dla ludzkich istot
były doskonałe - sądzili, że uwolnili się od groźby mroku. Ale i ci Grecy w nim tkwili.
Niemniej są podziwiani przez resztę wyrosłej w błocie, zniszczonej głodem, wydeptującej bez
końca ulice, znękanej wojnami, trudnej, schorowanej, kopanej w brzuch, smutnej i kruchej
ludzkości - pospólstwa i tego spod dyszącego gryzącymi dymami Wezuwiusza, i tego z
dyszącej nocą Kalkuty. Wiedzą oni dobrze, kim są.”
Saul Bellow
„Toż to piekło, a ja w nim.”
Christopher Marlowe
WSTĘP
Są na świecie miejsca zbyt nikczemne, aby pozwolić im istnieć. Są miasta zbyt niegodne,
by je tolerować. Przed pobytem w Kalkucie wyśmiałbym podobne myśli. Przed poznaniem
Kalkuty nie wierzyłem w istnienie absolutnego zła - w każdym razie nie jako siły niezależnej
od czynów człowieka. Przed wyjazdem do Kalkuty byłem po prostu naiwny i głupi.
Kiedy Rzymianie podbili miasto Kartaginę, zabili wszystkich mężczyzn, sprzedali w
niewolę kobiety i dzieci, zburzyli gmachy i świątynie, nawet rozkruszyli kamienie, a
wszystko spalili i posypali solą zgliszcza, by nigdy nic nie wyrosło na tej ziemi. Tego
wszystkiego byłoby jeszcze za mało w wypadku Kalkuty. Kalkuta powinna zostać
unicestwiona i wymazana z pamięci.
Nim udałem się do Kalkuty, uczestniczyłem w demonstracjach pokojowych przeciw
użyciu broni nuklearnej. A teraz marzę o tym, by nad Kalkutą zawisł atomowy grzyb. Oczami
wyobraźni widzę budynki topiące się w połyskliwe szkliwo, widzę ulice spływające potokami
lawy, a prawdziwe potoki i rzeki wyparowujące do ostatniej kropli, wygotowane do cna.
Widzę ludzkie istoty śmiesznie tańczące jak spalane insekty, jak plugawe drapieżne pająki
pękające z trzaskiem w piekielnym żarze stanowiącym instrument totalnego unicestwienia
miasta.
Tym miastem jest Kalkuta. Rozkoszne marzenie! Są na świecie miejsca zbyt nikczemne,
aby pozwolić im istnieć.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dziś wszystko może się zdarzyć w Kalkucie.
Kogo powinienem obarczyć winą...?
Sankha Ghosh
Nie jedź tam, Bobby! Po prostu nie warto - powiedział mi przyjaciel.
Był to czerwiec 1977 roku, a ja przyjechałem do Nowego Jorku z New Hampshire, aby w
redakcji miesięcznika Harper's uzgodnić szczegóły mojego wyjazdu do Kalkuty. Po
rozmowie w redakcji postanowiłem skorzystać z okazji i odwiedzić przyjaciela, Abe
Bronsteina. Nasze skromne pokoje redakcyjne na Manhattanie, w których mieścił się mało
znany kwartalnik literacki, wydawały się jeszcze skromniejsze po spędzeniu kilku godzin w
przepychu apartamentów redakcji Harper’s w drapaczu przy Madison Avenue.
Abe siedział sam w malutkim, zapchanym pokoiku pracując nad jesiennym numerem
Voices. Okna były otwarte, ale powietrze wydawało się zatęchłe i wilgotne, podobnie jak
dawno wygasłe cygaro, które Abe cierpliwie żuł.
- Nie jedź do Kalkuty, Bobby! - powtórzył Abe - Niech jedzie kto inny.
- Już wszystko postanowione, mój drogi - odparłem. - Wyjeżdżamy w przyszłym
tygodniu. - Wahałem się chwilę, a potem dodałem: - Bardzo dobrze płacą i pokrywają
wszystkie koszty.
Abe coś mruknął. Przesunął cygaro w drugi kącik ust i marszcząc brwi utkwił wzrok w
stosie rękopisów na biurku. Patrząc na tego wiecznie spoconego, rozczochranego człowieka
można by pomyśleć, że jest okropnie przepracowanym bukmacherem. Nikt by go nie posądził
o to, że redaguje ogólnie poważany kwartalnik literacki, małonakładowy, ale wysoko ceniony.
Oczywiście konkurenci, tacy jak Kenyon Review czy Hudson Review, nie bledną ze strachu,
gdy ukazuje się kolejny numer Voices. Niemniej nasz kwartalnik wychodzi regularnie i na
przykład pięć opowiadań po raz pierwszy opublikowanych przez Voices trafiło następnie do
antologii i otrzymało nagrodę O’Henry’ego, a dość sławna Joyce Carol Oates dała nam
ostatnio swój utwór do numeru wydanego w dziesiątą rocznicę powstania pisma. W różnych
okresach byłem kolejno zastępcą redaktora naczelnego, kierownikiem działu poezji i dość
często korektorem. Obecnie, po roku spędzonym w New Hampshire na rozmyślaniu i pisaniu,
mając na koncie dopiero co opublikowany tomik poezji, byłem jedynie cenionym
współpracownikiem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin