Karol May - Wyspa skarbów.rtf

(519 KB) Pobierz
Wyspa Skarbów

Karol May

 

 

 

Wyspa Skarbów

 

Tytuł oryginału Die Juweleninsel II

Tłumaczenie Ewa Fischer


„Tygrys”

 

Z Kalkuty do Kota Radża płynął potężnie zbudowany trójmasztowiec, który pod rozprzą i z tylu miał wypisaną złotymi literami nazwę „Tygrys”. Ubiór załogi wskazywał na to, iż okręt służył do celów wojennych, chociaż po niektórych drobiazgach w budowie i takielunku można było wywnioskować, że nie do tego celu został zbudowany.

Dowódca, jeszcze krzepki mat stał na tylnym pokładzie i spoglądał w górę na wanty, gdzie wisiał mężczyzna i lornetą penetrował teren.

 No. Piotrze, widzisz już jakiś ląd?

 Nie,. kapitanie, nic nie widzę. Jesteśmy daleko od lądu i słońce świeci nam prosto w twarz.

 Oczywiście, Piotrze, masz rację. Uważaj dobrze i zamelduj mi zaraz, jak zauważysz coś niezwykłego.

Falkenau — łaskawy czytelnik z pewnością odgadł, że to on był kapitanem — odwrócił się, skierował się na prawą burtę i wszedł do sterowni. Sternik miał posturę olbrzyma, którego należałoby się obawiać, gdyby nie łagodzący pierwsze wrażenie, wyraz jego twarzy.

 No, sterniku, jak leci? Dostaliście w Kalkucie dobrą wiadomość od swoich?

 Dziękuję! Moi są zdrowi, a chłopak robi postępy. Mimo młodego wieku jest już podporucznikiem marynarki.

 Naprawdę? No to gratuluję takiego chłopaka, sterniku! Kiedy widzieliście go po raz ostatni?

Cień przemknął po twarzy olbrzyma.

 W ogóle go jeszcze nigdy nie widziałem!

Falkenau cofnął się ze zdumienia o krok.

 Co powiadacie? Jeszcze go wcale nie widzieliście? Czy nie spędzaliście swego urlopu regularnie w domu?

 A bo to jest tak, — odezwał się sternik z żalem w głosie — jak przyjeżdżałem do domu, to mój syn nie miał urlopu, a kiedy dostał urlop, to ja, jego ojciec, właśnie wtedy pływałem po pełnym morzu.

Te słowa zostały wypowiedziane z tak komiczną powagą, że Falkenau się roześmiał.

 Dlaczego nie złożyliście dotąd prośby o przeniesienie syna na „Tygrysa”? Książe Maks z pewnością przychyliłby się do niej, chociażby dlatego, że wasz chłopak jest przybranym synem majora Helbiga.

 Widzicie, nie mogę żebrać o łaskę dla mojego syna. Mój chłopak sam powinien znaleźć swoją drogę, żeby potem nie mówił, że zawsze inni nim komenderowali.

 Sterniku, takie podejście do sprawy przynosi wam zaszczyt. Ale gdyby tak ktoś inny, na przykład ja, wniósł takie podanie, to chyba byście nie mieli nic przeciwko temu. Mam rację?

Oczy sternika zabłysły radośnie.

 Niech to diabli! Wybaczcie, chciałem powiedzieć, że to oczywiście byłaby dla mnie wielka radość. I to jeszcze jaka, gdybym mojego jedynaka mógł mieć przy sobie!

 No dobrze, będę miał tę sprawę na uwadze. A powiedzcie, co słychać u matki chłopca? Poślubiliście ją? Wiem, że byliście na to mocno zdecydowani.

Mina sternika natychmiast zrzedła.

 Zamierzałem i nadal mam ten zamiar. Ale istnieje pewna przeszkoda.

 Przeszkoda? Może już was nie lubi?

 Nie, to nie to. Ale jej mąż jeszcze żyje.

 Niewesoło. Jej mąż więc jeszcze żyje?

 Niestety! — odrzekł sternik z godną uznania szczerością. — Ma do odsiadki dziesięć lat, niedługo kończy się jego wyrok, a wtedy będzie wolny i pewnie spróbuje zarzucić kotwicę u swojej żony.

 Ale tym razem chyba odejdzie z kwitkiem? Prawda?

 Jestem o tym całkowicie przekonany Niech się tylko odważy dotknąć ją palcem, a przekona się, kto to jest Balduin Schubert! Wezmę go między pięści, żeby mu się zdawało, że słyszy anioły śpiewające w niebie.

Sternik się rozochocił i pewnie by dalej opowiadał w tym samym tonie, gdyby Falkenau nie skierował rozmowy na inny temat.

 Co powiecie, sterniku, na nasz rejs? Prawda, że wspaniały?

 Cudowny! To jeden z najpiękniejszych kursów, jakie odbyłem pod żaglami. Od czasu sztormu na wysokości Cejlonu mamy morze tak gładkie, jak parkiet damskiego salonu.

Kapitan uśmiechnął się.

 Czy weszliście już na parkiet jakiejś damy?

 Tak przynajmniej sądzę. W domu majora Helbiga, który ma trzy siostry.

 I jak, wyszła na zdrowie ta historia?

 Źle, bardzo źle. Mówię wam, wydawało mi się, że jestem bomkliwerem, od którego wymaga się tańczenia na silnie naprężonej linie tak, aby nie spaść.

Falkenau zaśmiał się:

 To byłoby zbyt wygórowane żądanie. Poza tym jak będziecie pisali do domu, to pozdrówcie ode mnie swoich i Helbigów!

 Dziękuję, . chętnie to uczynię. Ale chwileczkę! Czy mam też pozdrowić od was trzy siostry majora?

 Myślicie, żeby nie?

 Odradzam wam.

 Czemu to?

 Ponieważ wtedy, każda z tych trzech szalup natychmiast pomyśli, że chcecie się obok niej położyć; pokład w pokład, a potem będzie się wam trudno wydostać.

 A więc tak myślicie, sterniku. Nie ma tu żadnego niebezpieczeństwa, bo ja już mocno zarzuciłem swoją kotwicę.

 Ach tak, prawda! Co ze mnie za rekin, skoro wygaduję takie głupoty. Wy już przecież macie żoneczkę, i to taką, że trudno o milszą.

 Oczywiście, sterniku! A więc pozdrówcie te panie ode mnie! I jeszcze jedno, wasz następny urlop powinniście tak wziąć, abyście mogli w końcu zobaczyć syna.

Falkenau odszedł — i zostawił sternika sam na sam ze swoją radością.

Ledwo kapitan wszedł na tylni pokład, z bocianiego gniazda rozległo się wołanie:

 Łódź, ahoj!

 Gdzie?

 Z północnego wschodu.

 Żaglówka?

 Nie, wiosłowa.

Łódź wiosłową na pełnym morzu i to w takiej odległości od lądu, łatwo zauważyć.

 Ilu wioślarzy?

 Nie wiem. Odległość jest jeszcze zbyt duża.

Właśnie przechodził przez pokład starszy bosman, był to Cygan. Karavey, którego Czytelnik miał już okazję poznać.

 Bosmanie!

 Słucham!

 Przynieś mi moją lunetę z kajuty!

Karavey oddalił się i po chwili wrócił z lunetą. Falkenau rozciągnął ją i skierował w podane miejsce.

 Tak jest! Łódź wiosłowa, a na niej tylko dwóch mężczyzn. No i co na to powiecie bosmanie?

 Rozbitkowie z zatopionego statku.

 Też tak sądzę. Ale uwaga! Wygląda na to, że łódka się od nas odwraca. To mi wygląda podejrzanie. Gdyby byli rozbitkami, płynęliby raczej w naszą stronę. Na pewno już dawno nas zauważyli, gdyż słońce świeci im w plecy. Popatrzcie przez lornetę, bosmanie?

Karavey posłuchał kapitana.

 To prawda. Oni nie chcą o nas nic wiedzieć.

 Wygląda na to, że mają jakiś powód, aby nam zejść z drogi. Trochę ich sobie wybadam. Jak sądzisz, dobry pomysł, bosmanie?

 Jak chcecie, kapitanie! Mnie się też to wszystko wydaje bardzo podejrzane.

Za chwilę rozległ się na pokładzie rozkaz Falkenaua:

 Chłopaki, zwijać szoty!

Rozkaz wykonano w oka mgnieniu.

 Mat! Północny wschód!

„Tygrys” zakreślił lekki łuk, a wiejący teraz od rufy wiatr tak się oparł na płótnie, że statek nabrał podwójnej prędkości. Wkrótce można było gołym okiem dostrzec łódź.

 Na Boga, coś tak dziwacznego widzę po raz pierwszy — stwierdził po chwili Falkenau, który bez przerwy trzymał lunetę, skierowaną na łódkę. — Jeden wiosłuje, jakby miał piekło za sobą, a drugi siedzi z założonymi rękoma i nawet się nie oglądnie, jakby go ta cała historia zupełnie nie obchodziła. Jeśli się mylę, że za tym stoi jakaś diabelska sprawka, to nie chcę być kapitanem tak dobrego statku, jak nasz. Bosmanie, sprowadźcie tu lepiej kilku chłopców! Nie wiadomo, czy nie mamy do czynienia z bardzo niebezpiecznymi facetami.

Karavey wydal odpowiednie rozkazy, a potem spoglądali wszyscy z napięciem na wodę, co nastąpi dalej. Łódź zbliżała się szybko, lecz jej załoga nie zmieniła swego zachowania: jeden wiosłował ze wszystkich sił, a drugi siedział nieruchomo, jak lalka z wosku. Kapitan pokiwał głową.

 Mój Boże, to chyba wariaci, przecież wiedzą, że szkoda ich każdego uderzenia wiosłem, jakie wykonują.

 Pozwólcie, Kommodre. — zauważył Karavey. — Oni wcale nie wyglądają na stukniętych. Chcą po prostu zyskać na czasie.

 Być może. — Falkenau przyznał mu rację. — Ale ten drugi na ławce przy sterze jest dla mnie zagadką. Podejrzewam, że czyta jakąś książkę. To musi być najciekawsza książka, jaka istnieje, gdyż nie może się od niej oderwać.

„Tygrys” podpłynął bardzo blisko, Falkenau kazał zwinąć żagle. Wykonano tę robotę tak sprawnie, że statek zatrzymał się kilka długości przed łodzią, a potem poruszały go już tylko fale. W tym samym czasie obserwatorzy na trójmasztowcu zauważyli, jak ten przy sterze wstał i schował jakiś przedmiot na piersi. Ten drugi wciągnął w tej samej chwili wiosło.

Całe ubranie obu mężczyzn składało się z pewnego rodzaju koszuli sięgającej do kostek i mającej na rękawach jakieś znaki. Za pasek służył im zwykły sznurek. Falkenau natychmiast wiedział, o co chodzi.

 Ach, koszule przestępców! Mamy więc do czynienia z więźniami, którzy uciekli prawdopodobnie z Andamanów. No to zobaczymy, co nam nałgają.

Przechylił się przez reling i spytał po angielsku dwóch mężczyzn, którzy z napięciem, ale i bez trwogi spoglądali w górę.

 Skąd przybywacie?

Mniejszego z nich, wyglądającego na zdolniejszego, od swojego towarzysza, przeleciał gwałtowny strach, gdy na rufie trójmasztowca przeczytał napis „Tygrys”. Słyszał o tym statku i wiedział, że należy do Norlandczyków. Ale opanował się do tego stopnia, że nawet najbardziej uważny obserwator niczego by nie dostrzegł. Wszystko zależało teraz od tego, czy na pokładzie znajdował się ktoś, kto go znal: wtedy byłby zgubiony. Zauważył też to spojrzenie, jakim kapitan obrzucił jego ubranie i zrozumiał, że najlepiej zrobi, jak będzie mówił prawdę, przy czym oczywiście ani mu było w głowie podać prawdziwe nazwisko. Szybkim spojrzeniem przeleciał twarze mężczyzn przechylonych przez reling, a kiedy nie dojrzał wśród nich nikogo znajomego odpowiedział z ulgą:

 Z Andamanów.

 Tak myślałem. A dokąd to?

 Do Kota Radża.

 I to przypuszczałem. A w jakim celu?

 Panie, oszczędź nam odpowiedzi. Widzę po was, że bez trudu odgadliście, że jesteśmy zbiegami.

 Tak? Widzisz to po mnie? No to jesteś bystrym facetem. Dlaczego uciekaliście przed nami?

 Ponieważ nie wiedzieliśmy, pod jaką banderą pływacie! Równie dobrze mogliście być Anglikami.

Falkenau zaśmiał się: rozmowa z tymi dwoma sprawiła mu przyjemność.

 Strasznie się chyba boisz Anglików, a nas natomiast nie. Co powiesz na to, żebyśmy was wzięli na trochę do niewoli i potem wydali Anglikom?

 Panie, myśmy wam przecież nic nie zrobili.

 Wiem! — roześmiał się — No, ale chcę wam powiedzieć otwarcie, iż uważam, że kary za popełnione przestępstwa nie są po to, aby zostawały nie wykonane. Ale wy mi nie wyglądacie na zatwardziałych facetów, a poza tym nie mam ochoty bawić się za innych, w strażnika więziennego. Jak się właściwie nazywasz?

 Nazywam się Johnson, panie.

 A więc Anglik. A twój towarzysz?

 To Malaj. Sam nie wiem, jak się nazywa.

 Macie pieniądze na nowe ubranie?

 N…ie — odpowiedział z wahaniem.

 No to jak sprawicie sobie odzież? Będzie kradli, tak? Albo nawet… Przerwał, gdyż wzrok jego padł na łódkę uciekinierów, a tam na jedno miejsce.

 Ach, wyście się już zaopatrzyli w ubrania. Bo tam w dole, pod ławkę przy sterze jest chyba jakiś tobołek? Tak?

 Nie, panie.

 Coś innego?

 Tak, zwłoki.

 Co? Zwłoki? Uciekliście w trojkę, a jeden z was zmarł w czasie drogi?

 Nie, myśmy te zwłoki znaleźli.

Kapitan przez chwilę oniemiał ze zdumienia. Potem wybuchnął:

 Wy hultaje! Chyba chcecie zakpić sobie ze mnie?

 Ani nam to w głowie, panie. To szczera prawda.

 Ale przecież zwłok nie znajduje się na środku najspokojniejszego morza, jakie sobie można tylko wyobrazić!

 Nie w wodzie, ale w łodzi go znaleźliśmy.

 W łodzi? W jakiej?

 W tej, panie.

 A wasza gdzie jest? Nie żeglowaliście chyba w powietrzu?

 Uciekliśmy łodzią z Andamanów, ale na południe stąd na środku morza zamieniliśmy ją na tę ze zwłokami, ponieważ była znacznie większa.

 Hm? To dziwne! Opowiadaj! Co was spotkało!

Dotychczasowy mówca spełnił prośbę i zrelacjonował wydarzenia bardzo dokładnie, przemilczając jednak znalezisko, jakie odkryli przy zmarłym.

Gdy skończył, Falkenau powiedział z namysłem:

 Twoja relacja wygląda na prawdziwą. Nawet byłbym skłonny w to uwierzyć. Ale takim facetom jak wam, ufać nie można. Może ten człowiek jeszcze żył, a wyście go zakatrupili?

 Ależ panie! My nie jesteśmy mordercami.

 Powiedzcie mi jeszcze jedno! Na pewno przeszukaliście nieboszczyka. Czy nie znaleźliście przy nim niczego, z czego by można wnioskować, co to za jeden?

 Niczego nie znaleźliśmy.

 Dziwne! Naprawdę nie miał niczego przy sobie? Sprawa zasługuje na to, aby się nią bliżej zająć. Chodźcie na pokład!

 Panie, powiedzieliśmy prawdę. Puśćcie nas!

 Jeżeli rzeczywiście mówiłeś prawdę, to obiecuję wam, że za pól godziny będziecie mogli bez przeszkód iść swoją drogą. Póki co, macie być posłuszni, jeżeli nie chcecie zatonąć.

Nie było co polemizować z tymi pogróżkami. Obaj zrozumieli, że muszą się podporządkować i poddali się losowi, choć się w nich aż gotowało.

Na rozkaz Falkenua podpłynęli łodzią blisko kadłuba „Tygrysa”. Potem rzucono im linę, po której wdrapali się na pokład Jeden z marynarzy musiał na rozkaz kapitana zejść w dół, aby przynieść zmarłego. Potem gdy zwłoki leżały już na pokładzie, wychudzona postać zrobiła wielkie wrażenie na stojących wokoło.

Kapitan pochylił się nad nią celem dokonania oględzin, ale duch głodu pozostawił tak wyraźne ślady, iż tylko przez chwilę można było powątpiewać w to jaką śmiercią zmarł ten człowiek. Falkenau podniósł się i zwrócił do obu uciekinierów, stojących obok i czekających z wielką, dość widoczną niecierpliwością.

 Ten człowiek zagłodził się na śmierć. Ale twierdząc, że nic przy sobie nie miał, toście chyba żartowali.

 Nie żartowaliśmy, panie.

 Co schowałeś, gdy podpływaliśmy?

 Nic nie schowałem.

 Nie kłam, chłopie! Dobrze widziałem.

Gdy ten spostrzegł, że jego tajemnica jest w niebezpieczeństwie, zmienił swój dotychczas uprzejmy ton.

 ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin