Futbol ery Manen - OE KENZABURO.txt

(638 KB) Pobierz
OE KENZABURO





Futbol ery Manen





KENZABURO OE





Tytul oryginalu: Man'en-gannen-nofuttoboru



Tlum. Mikolaj Melanowicz





1. Prowadzeni przez umarlych

Budzac sie w mroku przed switem, bladze po omacku w swiadomosci posrod resztek gorzkiego snu w poszukiwaniu goracego wrazenia "oczekiwania". Wciaz na prozno poszukuje z niespokojna nadzieja goracego "oczekiwania", ozywajacego w najglebszych zakamarkach mojego ciala - jak obecnosc polykanej whisky rozpalajacej wnetrznosci. Zaciskam palce, ktore utracily sile. I wszedzie, w kazdej czastce ciala odczuwam odrebnie ciezar miesa i kosci; w mojej swiadomosci wracajacej niechetnie ku swiatlu doznania te zamieniaja sie w tepy bol. Z poczuciem rezygnacji jeszcze raz biore odpowiedzialnosc za to dreczace tepym bolem ciezkie mieso, ktore stracilo poczucie jednosci. Spie z podkulonymi nogami i rekami, w pozycji czlowieka, ktory nie chce, aby przypominano mu ani o jego istocie, ani o sytuacji, w jakiej sie znalazl.

Kiedy sie budze, za kazdym razem usiluje odnalezc to utracone poczucie goracego "oczekiwania", ktore nie jest swiadomoscia braku, ale pozytywna realnoscia. Przekonany w koncu, ze go nie odnajde, staram sie zwabic sam siebie na pochylnie prowadzaca w ponowny sen. Spij, spij! Swiat nie istnieje. Dzisiejszego ranka jednak trucizna, zadajaca meczarnie calemu cialu, jest tak silna, ze zamyka droge wiodaca do snu. Wzbiera we mnie strach. Do wschodu slonca pozostala chyba godzina. Nim ona minie, nie mozna powiedziec, jaki bedzie dzisiaj dzien. Leze w ciemnosci, niczego nie swiadomy, niby plod w lonie matki. Dawniej w takich momentach pozyteczne byly zle nawyki seksualne. Ale dzis, w dwudziestym siodmym roku zycia, majac zone, a nawet dziecko w zakladzie opiekunczym, na mysl o masturbacji odczuwam narastanie wstydu, rozgniatajace nagle paki pozadania. Spij! Spij! A jesli nie jest to mozliwe, udawaj spiacego. Nagle w ciemnosci pojawia sie przed oczyma kwadratowy dol, ktory wykopali robotnicy, aby umiescic w nim zbiornik na smiecie. W obolalym ciele wielokrotnieje pustoszaca gorzka trucizna, ktora niby galareta z tubki za chwile wytrysnie przez uszy i oczy, nos, usta, odbyt i drogi moczowe.

Nadal udajac spiacego wstaje i ide wolno przez ciemnosc. Z zamknietymi oczyma obijam sie cialem o drzwi, sciany, meble i wydaje z siebie jeki podobne do bolesnego bredzenia we snie. Prawe oko niczego nie dostrzega, nawet szeroko otwarte w samo poludnie. Ciekawe, czy kiedykolwiek zrozumiem, co sie krylo za tym zdarzeniem, w ktorym oko stalo sie takie, jakie jest teraz? Byl to paskudnie bezsensowny wypadek. Pewnego ranka szedlem ulica, gdy grupa uczniow ze szkoly podstawowej, ogarnieta panicznym strachem i zloscia, zaczela rzucac kamieniami. Trafiony wtedy w oko, upadlem na chodnik i lezac tam nie moglem zrozumiec, co sie stalo. Prawe oko wskutek poziomego pekniecia od bialka po zrenice stracilo zdolnosc widzenia. Do chwili obecnej ani razu nie mialem poczucia, ze zrozumialem prawdziwy sens tego zdarzenia. Przy tym boje sie zrozumiec. Jesli sprobujesz chodzic zakrywajac dlonia prawe oko, zdasz sobie sprawe, jak duzo rzeczy czyha z prawej strony. Bedziesz zderzal sie z nieoczekiwanym. Raz po raz mocno uderzysz o nie glowa, twarza. Totez prawa strone mojej glowy i twarzy pokrywaja ustawicznie odswiezajace sie rany, jestem wiec brzydki. Zreszta jeszcze przed zranieniem oka czesto przypominalem sobie slowa matki, przepowiadajacej moja brzydote i porownujacej mnie z mlodszym bratem, ktory mial byc przystojny, i stopniowo zaczalem dostrzegac cechy szczegolne mojej wrodzonej brzydoty. Utracone oko z kazdym dniem ja odnawialo i podkreslalo. Ta wrodzona brzydota chcialaby sie ukryc w cieniu i milczec, ale utracone oko wydobywa ja wciaz na swiatlo dzienne. Nie bez powodu zreszta temu oku, zwroconemu ku ciemnosci, powierzylem pewne zadanie: oko, ktore przestalo normalnie funkcjonowac, upodobnilem do oka otwartego w strone mroku panujacego wewnatrz czaszki. To jedno oko ustawicznie sie wpatruje w goracy mrok wypelniony krwia nieco goretsza od temperatury ciala. Po prostu zatrudnilem straznika, ktory strzeze lasu w nocy mojego wnetrza, i w ten sposob zmusilem sie do cwiczen w obserwowaniu siebie od wewnatrz.

Przeszedlszy przez kuchnio-jadalnie po omacku odmykam drzwi i gdy tutaj po raz pierwszy otwieram oko, widze bielejace przed switaniem nikle pasmo ponad odlegla krawedzia wznoszacego sie wysoko ciemnego jesiennego nieba. Podbiega czarny pies i juz ma podskoczyc ku mnie. Ale natychmiast pojmuje, ze go odrzucam, i bez jednego warkniecia kuli sie i przypada do ziemi; zwrocony w moja strone wysuwa z mroku maly nosek podobny do grzybka. Biore psa na reke i powoli ruszam do przodu. Pies smierdzi. Oddycha ciezko, przycisniety do mego boku. Pod reka robi sie cieplo. Moze pies ma goraczke. Palce bosych stop uderzaja o drewniana rame. Na chwile puszczam psa na ziemie, szukam po omacku drabiny, nastepnie obejmuje rekami mrok w tym miejscu, w ktorym puscilem psa, i znow chwytam go tak, jak trzymalem poprzednio. Nie moge powstrzymac sie od smiechu, ale smiech moj nie trwa dlugo. Pies na pewno jest chory. Z wielkim trudem schodze po drabinie na dol. Na dnie jamy sa niewielkie kaluze, w ktorych zanurzaja sie bose stopy po kostki. Wody w nich niewiele, tyle co soku wycisnietego z miesa. Siadajac wprost na golej ziemi czuje, jak woda przenika przez spodnie pizamy i slipki, moczy tylek, i wtedy czuje, ze przyjmuje to poslusznie, jak ktos, kto nie jest zdolny do sprzeciwu. Naturalnie pies moze odmowic moczenia go w wodzie. Ale on milczy, tak jak milczy pies, ktory potrafi mowic i utrzymuje rownowage na moich kolanach wspierajac lekko o moja piers swoje drzace, gorace cialo. Dla utrzymania rownowagi zakrzywionymi pazurami wczepia sie w skore na kolanach. Czuje, ze nie moge tez odrzucic tego cierpienia, a po pieciu minutach obojetnieje. Obojetnieje rowniez na wode, ktora zmoczyla tylek i naplynela miedzy uda i jadra. Moje stusiedemdziesieciodwucentymetrowe i siedemdziesieciokilo-gramowe cialo nie rozni sie od ziemi wykopanej wczoraj przez robotnikow z tego dolu, w ktorym teraz jestem, i wyrzuconej gdzies daleko nad rzeke. Moje cialo upodobnilo sie do ziemi. Cieplo psa i nozdrza niby wnetrze dwu jamochlonow - to dwie jedyne oznaki zycia w moim ciele, w otaczajacej ziemi i masie wilgotnego powietrza. Nozdrza z przerazajaca sila staja sie coraz wrazliwsze i wchlaniaja ograniczone wonie z dna jamy, jakby byly one niepojeta obfitoscia. Nozdrza pracuja z najwyzsza sprawnoscia, gromadza zbyt duza ilosc zapachow i nie moga rozroznic jednego od drugiego; omal nie trace przytomnosci, kiedy uderzam tylem glowy (zdawalo mi sie, ze bezposrednio gola czaszka) o sciane jamy, i odtad juz bez ustanku absorbuje jedynie tysiace roznych zapachow i minimalna ilosc tlenu. Rozkladajaca sie gorzka trucizna wciaz wypelnia moje cialo i juz nawet nie zamierza - jak mi sie zdaje - wysaczyc sie na zewnatrz. Nie wraca juz gorace uczucie "oczekiwania", ale ustepuje lek. Obojetnieje na wszystko, co mnie otacza, obojetne mi jest i to, czy mam cialo, czy go nie mam. Zaluje tylko, ze nikt nie oglada tej mojej totalnej obojetnosci w stosunku do siebie samego. A pies? Ale pies nie ma oczu. Nawet ja, zobojetnialy, nie mam oczu. Od chwili, w ktorej zszedlem po drabinie, mialem oczy zamkniete.

Nastepnie zaczalem myslec o przyjacielu, w ktorego kremacji uczestniczylem. Pod koniec tego lata przyjaciel pomalowal cynobrem glowe i twarz, rozebral sie do naga, wcisnal sobie ogorek w odbytnice i powiesil sie. Jego zona, wyczerpana nerwowo i wygladajaca jak chory zajac, wrocila z nocnego przyjecia i odkryla, ze maz popelnil samobojstwo. Dlaczego nie byl na tym przyjeciu razem z zona? Nalezal do tego rodzaju ludzi, ktorym nikt sie nie dziwil, kiedy posylal zone na przyjecia, a sam zostawal w domu i zajmowal sie tlumaczeniem (byla to praca, jaka mielismy wykonac wspolnie).

Od punktu oddalonego o dwa metry od wisielca zona przebiegla do miejsca, w ktorym odbywalo sie przyjecie; byla smiertelnie przerazona wymachiwala rekami, wykrzykiwala cos niezrozumialego, zamaszyscie wyrzucala przed siebie stopy w zielonych, jakby dziecinnych butach, gdy tak pedzila w ciemnosci w sam srodek nocy, niewidoczna dla nikogo. Wrocila ta sama droga niby postac na puszczonej do tylu tasmie filmowej, a po zawiadomieniu policji dotad plakala cicho, dopoki nie przyszedl ktos z jej domu rodzinnego i nie zabral jej ze soba. Po zakonczeniu procedury policyjnej ja wraz z jego stanowcza babka oddalismy ostatnia przysluge przyjacielowi, ktorego nic juz nie moglo uratowac, jego nagiemu cialu o czerwonej glowie, z ostatnia sperma w jego zyciu przylepiona do ud. Matka zmarlego zachowywala sie jak idiotka, wiec na nic sie nie przydala. Moze poza jednym tylko przypadkiem, w ktorym niespodzianie przejawila zdecydowana wole i przeciwstawila sie nam, kiedy zamierzalismy zmyc farbe z umarlego. Ja i stara kobieta wyprosilismy wszystkich przybylych z kondolencjami i tylko we troje czuwalismy bez przerwy cala noc przy zmarlym, w ktorego ciele niezliczone ilosci komorek, skarbniczek jego indywidualnosci, podlegaly juz niedostrzegalnemu, ale szybkiemu procesowi rozkladu. Wysuszona skora niby tama powstrzymywala slodkawo-kwasne rozowe komorki, topniejace i zmieniajace sie w cos nieokreslonego. Cialo przyjaciela, o twarzy pomalowanej cynobrowa farba, lezace wyzywajaco na prostym, niemal wojskowym lozu i podlegajace nieustajacemu rozkladowi, nabralo teraz znacznie bardziej natretnej realnosci niz kiedykolwiek podczas dwudziestosiedmioletniego zycia, spedzonego na pozalowania godnych probach przejscia przez ciemny tunel, jakby po to tylko, by urwac sie niespodziewanie, zanim udalo sie przedostac na druga strone. Juz wkrotce peknie nieuchronnie tama skory. Fermentujace skupiska komorek przygotowuja, tak jak prz...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin