1 rozdział.doc

(203 KB) Pobierz

 

 

1 Początek koszmaru

 

  Od dziecka mieszkałam w Seattle z rodzicami. Nigdy mimo wszystko nie miałam, na co narzekać. Kochałam moich rodziców, którzy zawsze starali się mi pomagać. Jak każda nastolatka chodziłam do szkoły. Nawet dobrze mi w niej szło, ale nie miałam zbyt wielu przyjaciół, a w sumie to ich nie miałam. Oczywiście podczas sprawdzianów to każdy chciał ze mną siedzieć w ławce, ale chyba nie muszę tłumaczyć, po co im to było…

  Po szkole dorabiałam jako opiekunka dla dzieci. Moi rodzice nie zarabiali zbyt wiele, więc musiałam im jakoś pomagać. Lubiłam zajmować się dziećmi. Zawsze chciałam mieć młodszą siostrę, ale to niestety się nie udało… Moja mama była w ciąży i urodziła śliczną dziewczynkę… Niestety mała Cynthia zmarła zaraz po urodzeniu. Wszyscy bardzo to przeżyliśmy, lekarze mówili, ze nic nie mogli zrobić, ale ja wiem, że jeśli bylibyśmy bogatsi i mogli im zapłacić Cynthia by jeszcze żyła…

  Ten dzień zaczął się jak każdy inny i nic nie wskazywało na to, że zmieni on całe moje życie. Każdego ranka jak zawsze wstałam o godzinie szóstej. Umyłam się, uczesałam i umalowałam. Spakowałam się na lekcję i gotowa zeszłam na dół zjeść śniadanie. Moi rodzice jak zawsze krzątali się już po kuchni.

- Dzień dobry kochanie. – przywitała mnie jak zawsze mama.

- Cześć mamo, cześć tato.

- Witaj skarbie. – przywitał się tata wyciągając nos z gazety.

  Tak kochałam te nasze wspólne poranki, niby nic, a były dla mnie takie ważne. Zjadłam szybko śniadanie i wyszłam do szkoły.

- Miłego dnia Alice! Pa! – pożegnali mnie rodzice.

- Pa, pa! – odpowiedziałam.

  Jak zawsze do szkoły musiałam iść piechotą. Oczywiście z tego powodu byłam wyśmiewana, bo wszystkie dzieciaki dojeżdżały do szkoły swoimi ‘super’ samochodami. Wyśmiewali też mój ubiór, uczesanie i każdą inną rzecz, do której mogli się przyczepić. Bardzo mnie to denerwowało, ale starałam się na to nie zwracać uwagi. Dobrze wiedziałam, że chodź rodzice kochają mnie tak samo mocno jak tamte bogate dzieciaki są kochane przez swoich, to nie mogli kupować mi takich drogich i modnych rzeczy. Nie miałam im tego za złe.

  Ten dzień w szkole wcale nie różnił się od innych. Nudne lekcje, kilka sprawdzianów i kartkówek, które oczywiście poszły mi najlepiej, dlatego nazywano mnie ‘kujonem’. Wyśmiano też mój wygląd i wreszcie lekcje dobiegły końca!

  Do domu musiałam szybko wrócić, odrobić lekcję, zjeść obiad i iść do pracy. Dziś miałam pilnować małe bliźniaki najbogatszych ludzi w mieście państwa Simonów. Czułam się naprawdę zaszczycona, że wybrali właśnie mnie spośród tylu opiekunek w tym mieście, dlatego chciałam wypaść idealnie. Chciałam zjawić się punktualnie o 17.00 (na tą godzinę się umówiłam) i dobrze zająć małą Cleo i Tomem.

- Cześć mamo i tato! – przywitałam się. Gdy wróciłam do domu było już dwadzieścia po trzeciej.

- Cześć skarbie.

  Bałam się, że nie zdążę… Gdy odrobiłam zadanie było już piętnaście po czwartej. Szybko zjadłam obiad i szykowałam do wyjścia.

  Na miejsce zawiózł mnie tata. Na szczęście, bo gdybym musiała iść piechotą to bym się spóźniła, a tego nie chciałam. Jazda zajęła kilkanaście minut, więc byłam nawet przed czasem. Dom, a właściwie to willa państwa Simonów znajdowała się na przedmieściach Seattle. Otaczał ją wielki las.

- No to kochanie życzę ci powodzenia z dzieciakami. – pożegnał mnie tata.

- Dzięki. – odpowiedziałam wychodząc z auta.

- Przyjechać po ciebie?

- Nie, dzięki tato. – nie chciałam żeby zarywał sobie noc przeze mnie.

- To bądź ostrożna. Pa! – po tych słowach odjechał.

  Wolnym krokiem zaczęłam podchodzić pod drzwi domu. Zapukałam. Nie musiałam długo czekać, już po chwili otwarła mi je pani Simon.

- To ty jesteś tą opiekunką? – spytała.

- Tak to ja. Mam nadzieję, że się nie spóźniłam. – chciałam zrobić dobre wrażenie.

- Nie, spokojnie. Wchodź do środka.

Podążałam za panią domu.

- Pokażę ci teraz dom i mów mi po imieniu, jestem Kate. – oznajmiła.

- Oczywiście. – zgodziłam się.

Weszłam za nią po schodach na górę.

- Tutaj jest pokój dzieci. – weszłyśmy do pierwszych drzwi na lewo. Moim oczom ukazało się dwoje słodkich dzieci. Maluchy bawiły się razem pluszowymi misiami na jednym ze swoich łóżeczek.

- Mam nadzieję, że nie sprawią ci zbyt wielu problemów. – uśmiechnęła się do mnie kobieta.

- Nie sądzę, są takie słodkie. – zachwycałam się.

Pani Simon uśmiechnęła się do mnie i kontynuowała oprowadzanie.

- Inne pokoje na tym piętrze są do twojej dyspozycji, tak samo salon i kuchnia. Możesz czuć się jak u siebie w domu. Tutaj masz wszystkie potrzebne numery telefonu. – podała mi kartkę – Mam nadzieję, że dasz sobie radę.

- Też mam nadzieję. – zaśmiałam się.

Zeszłyśmy powrotem na dół. Tam już czekał na żonę pan Simon.

- Dzień dobry. – przywitałam się.

- Dzień dobry. – odpowiedział.

- No to my już lecimy kochana. Myślę, że przed północą wrócimy i wtedy ci zapłacę. – odezwała się znowu Kate.

- Oczywiście. Do widzenia. – zamknęłam za nimi drzwi.

  Od razu usiadłam sobie w salonie i włączyłam telewizor. Za oknem padał deszcz a ja siedziałam sobie w cieplutkim pomieszczeniu. Czułam się tu trochę nieswojo, więc postanowiłam, że pobawię się trochę z dziećmi. Kiedy już miałam wejść na górę usłyszałam pukanie do drzwi. Pomyślałam, że to państwo Simonowie czegoś zapomnieli więc szybko je otwarłam… Lecz nikogo za nimi nie było.

- Ktoś tu jest? – spytałam trochę wystraszona.

No cóż lubiłam oglądać horrory i prawie zawsze tak się zaczynały… Rozejrzałam się jeszcze dookoła, ale nikogo nie zobaczyłam. Zamknęłam drzwi i szybko wbiegłam na górę do dzieci. Ulżyło mi kiedy zobaczyłam maluchy nadal bawiące się w swoim pokoju.

- Cześć wam. Mogę się z wami pobawić? – usiadłam koło nich na ziemi.

- Taaak! – zawołały prawie chórem.

- To najpierw wam się przedstawię, jestem Alice. W co chcielibyście się pobawić?

- Psecytaj nam bajecke. – Cleo podała mi jakąś książkę.

- Dobrze, ale wy połóżcie się już do łóżeczek i spróbujcie zasnąć, dobrze? – wzięłam Toma na ręce i położyłam na łóżeczku.

- Dobze. – zgodzili się oboje.

Potem położyłam jeszcze Cleo i usiadłam na ziemi pomiędzy nimi. Zaczęłam czytać. Była to opowieść o Kopciuszku. Kiedy byłam mała też bardzo lubiłam tę bajkę.

  Nagle usłyszałam jakiś hałas na dole. Tak jakby ktoś chodził po domu. Przestraszyłam się nie na żarty. Na szczęście dzieci już zasnęły.

  Musiałam sprawdzić, co tam się dzieje. Odłożyłam książkę na miejsce i po cichu wyszłam z pokoju.

- Ktoś tu jest? – spytałam schodząc powoli po schodach. Wiedziałam, że nawet jeżeli ktoś tu jest to się nie odezwie, ale wolałam mieć te pewność…

  Weszłam do salonu… Telewizor zostawiłam włączony byłam pewna, a teraz był wyłączony. Zobaczyłam też ślady brudnych butów, których wcześniej nie było. Na pewno ktoś tu był…

  Poszłam do kuchni i wzięłam do ręki nóż. Nie miałam zamiaru poddać się tak łatwo. Jednak najpierw postanowiłam zadzwonić do pani Simon. Nie miałam komórki, więc musiałam skorzystać z telefonu domowego. Cały czas starałam się być czujna… Wybrałam numer i czekałam na sygnał, ale się nie pojawił… Ktoś odciął linie telefoniczną… To już przestało być śmieszne…

- Kto tu jest do cholery?! – krzyknęłam.

W tym momencie usłyszałam płacz dzieci. Najszybciej jak potrafiłam znalazłam się w ich pokoju. Wzięłam oba maluchy na ręce… W pokoju nikogo nie było… Teraz musiałam uważać żeby żadnemu dziecku nie zrobić krzywdy nożem, którym niosłam.

  Nie miałam zamiaru zostać tu ani chwili dłużej. Chciałam iść do domu i stamtąd zadzwonić poinformować o wszystkim panią Simon. Miałam nadzieję, że zrozumie w jakiej znalazłam się sytuacji…

- Dokąd się wybierasz? – usłyszałam za sobą jakiś głos.

Przestraszona zaczęłam biec w stronę drzwi wyjściowych, ale nie zdążyłam… Ktoś chwycił mnie w pasie… Szybko położyłam dzieci na ziemi.

- Uciekajcie! – krzyknęłam.

Nie widziałam, ale chyba dzieciom udało się wyjść na zewnątrz, bo usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi… Próbowałam się wyrwać i pobiec za nimi, ale nie potrafiłam… Starałam się dźgnąć przeciwnika nożem, ale w końcu on mi go wyrwał… Popchnął mnie na ziemię i przyłożył go do gardła…

- Poczekasz tu na mnie grzecznie w czasie gdy będę szukał tych bachorów czy muszę użyć siły? – spytał patrząc się na mnie. Był wysoki, umięśniony i na pewno nie miałabym z nim szans… Miał ciemne włosy i czarne oczy… Bałam się go.

- Odpowiedz!!! – zdenerwował się.

- Kim jesteś?!

- Jestem Ben, a teraz odpowiedz… – poprosił.

Nie miałam zamiaru odpowiadać na jego pytania i mimo tego, że moje szansę na wygraną były zerowe spróbowałam się mu wyślizgnąć… Kopnęłam go w krok i uciekłam za dziećmi…

- Cleo! Tom! – musiałam odnaleźć maluchy, one przecież ledwo trzymały się na nogach.

- Aliś? – usłyszałam dziecinny głosik dobiegający gdzieś z lasu otaczającego dom.

  Biegłam jak najszybciej w stronę, z której dochodził głos… Niestety nie zdążyłam… Poczułam straszny ból prawej nogi w okolicy łydki… Przewróciłam się…

- Prosiłem żebyś była grzeczna… - znów usłyszałam ten głos i poczułam jakby moją nogę przecinało jakieś ostrze… Złapałam się za nią w tym miejscu… Krwawiłam. Ten dupek wbił mi nóż do nogi.

- Czego chcesz?! – wrzeszczałam.

- Chcę porwać te bachory i zażądać okupy, ale ty się przyplątałaś i muszę coś zrobić jeszcze z tobą. – zaśmiał się na końcu.

Nic już nie powiedziałam.

- Przynajmniej pomogłaś znaleźć mi te dwa dzieciaki. – ucieszył się ciągnąć za sobą oba maluchy z lasu.

- Aliś! – płakały.

- Przymknijcie się!!! – krzyczał ten mężczyzna zanosząc je do samochodu…

  Ja nadal leżałam na ziemi. Nie potrafiłam się podnieść. Traciłam coraz więcej krwi. Bałam się jak to wszystko się skończy. Czy właśnie w taki sposób miałam umrzeć?

- A więc Alice. – mamrotał Ben wracając po mnie.

- Odwal się!

- Spokojnie. Pojedziesz z nami. – uśmiechnął się.

- Dokąd?

- Do takiej rudery za miastem. Tam czekają na mnie moi kumple. – mówiąc to wziął mnie na ręce.

- Zakrwawię ci samochód. – uśmiechnęłam się.

- Dlatego będziesz jechała w bagażniku.

  Ten koleś naprawdę przeginał! Musiałam jakoś się uratować. Tylko jak?

  Może jednak nie miałam tak umrzeć… Kiedy ten Ben wrzucał mnie do bagażnika wyjęłam mu komórkę z kieszeni. Na szczęście się nie zorientował.

  Ruszyliśmy. Słyszałam płacz biednych maluchów. Tak bardzo musiały się bać… Robiłam się coraz słabsza i zaczęło mi się kręcić w głowię, dlatego już teraz postanowiłam spróbować napisać sms-a do rodziców. Pamiętałam numer mojego taty. Wpisałam go szybko i zaczęłam szybko pisać. Tato, mamo pomocy! Ktoś porwał mnie razem z dziećmi. Wiezie nas do jakiejś rudery za miastem. Nie wiem, co chce ze mną zrobić, ale dzieci są bezpieczne na pewno, bo za nie chce dostać okup.

Miałam nadzieję, że coś z tego zrozumieją i ktoś nam pomoże…

  Po kilkunastu minutach samochód się zatrzymał.

- Koniec wycieczki. – oznajmił Ben otwierając bagażnik. Znów wziął mnie na ręce i wniósł do środka tej rudery.

  Kiedy byłam na jego rękach delikatnie włożyłam mu telefon do kieszeni. Facet się nie zorientował, odetchnęłam z ulgą.

- Co to za ślicznotka? – usłyszałam głosy jakiś innych mężczyzn.

- Opiekowała się tymi bachorami i nie miałem, co z nią zrobić. – po tych słowach rzucił mnie na ziemię i wrócił po dzieci.

  Maluchy były już tak bardzo wyczerpane płaczem, że już właściwie zasypiały. Położył je na coś przypominającego kanapę.

- I co teraz? – spytał go jeden z tych jego kolegów.

- Zadzwonię z żądaniem okupu. A co myślałeś?

- Nie chodzi mi o te dzieci tylko o dziewczynę. – wskazał na mnie palcem. Już nie miałam żadnych szans. Straciłam dużo krwi i nie miałam na nic siły. Wszystko mnie bolało.

- Musimy się jej pozbyć, ale może najpierw… - nie musiał kończyć i tak już wiedziałam, co mnie czeka…

  Razem z tym, co przywiózł mnie tu i dzieci było ich pięciu. Podeszli do mnie. Strasznie się bałam.

- Proszę zostawcie mnie!!! – wydarłam się.

- Nic z tego, mała. – usłyszałam w odpowiedzi.

- Co chcecie zrobić? – spytałam żeby zyskać na czasie. Miałam nadzieje, że moi rodzice zawiadomili policję. Przecież droga tutaj powinna zająć im jakieś dwadzieścia minut. Tak bardzo chciałam żeby zdążyli zanim…

- Musimy się ciebie pozbyć, ale najpierw chcieliśmy się z tobą zabawić… – zabrał głos jakiś inny mężczyzna przerywając moje rozmyślania.

  Jeden z nich uklęknął przy mnie i chciał mnie rozebrać… Wtedy wyciągnęłam z jego kieszeni pistolet…

- Odsuńcie się wszyscy ode mnie, bo strzelę! – rozkazałam. Miałam nadzieję, że się dadzą na to nabrać, bo nie miałam zamiaru nikogo zabijać…

- Nie odważysz się. – odezwał się ten mężczyzna powoli odsuwając się ode mnie.

- A właśnie, że się odwarze! Chcesz sprawdzić?

Nikt się nie odezwał… Ja powoli stanęłam na nogi. Kręciło mi się w głowie i nie miałam siły żeby się poruszyć, ale trzymałam się ściany.

- I co teraz zrobisz? – spytał jeden z nich.

- Nic. – odpowiedziałam.

- Wyglądasz jakbyś na kogoś czekała. Zawiadomiłaś kogoś gdzie jesteś?

- Nie. – tak bardzo chciałam żeby już ktoś przybył z odsieczą! Co ja miałam teraz robić?

  Musiałam mieć mimo wszystko wielkie szczęście, bo usłyszałam, że jakiś samochód zatrzymał się pod tymi ruinami. Po chwili drzwi się otworzyły, a tam stali… moi rodzice. Tylko nie to! Przecież oni sami nie mogli nic zrobić! Ja nie miałam już siły nawet na to żeby się odezwać.

- Kochanie! – krzyknęła moja mama i pobiegła w moją stronę… Niestety jeden z mężczyzn ją złapał i wyciągnął nóż. Drugi dorwał mojego tatę.

- I co teraz Alice? – zaśmiał się Ben – Rzucisz broń czy chcesz żeby twoi rodzice zginęli?

Byłam już tak słaba i przerażona, że po prostu upuściłam pistolet na ziemię… Sama też upadłam. Ktoś trzeci chwycił mnie i przyłożył nóż do szyi.

- Zostaw ją!!! – krzyknął mój tata… Właśnie wtedy Ben podniósł pistolet i strzelił do niego… Upadł na ziemię… Zaczęłam płakać…

- Nie!!! – moja mama próbowała się wyrwać i podbiec do taty… Wtedy ten co ją trzymał pchnął jej nóż w brzuch…

- Czy teraz już wiesz dlaczego trzeba się mnie słuchać? – cieszył się Ben patrząc mi prosto w oczy.

-  Nienawidzę cię… - wyszeptałam.

- Na ciebie też już nadszedł czas. Wiesz o tym? Musisz dołączyć do swoich rodziców… – nie dokończył swojego przemówienia, bo właśnie przybyła policja.

- Rzućcie broń! Poddajcie się! – krzyczał jeden z nich. W tym momencie cała piątka tych morderców upadła posłusznie na ziemie… Ja chciałam podejść do mamy i taty, chciałam im jakoś pomóc, ale już nie zdążyłam… Straciłam przytomność… Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam to jak policja wyprowadzała tych przestępców na zewnątrz i jeszcze wydało mi się, że przyjechało pogotowie… Tak bardzo chciałam żeby uratowali moich rodziców…

 

 

 

Wiem, że ten rozdział tak długo powstawał, ale miałam dużo na głowie. Za to, że tyle musieliście czekać jest trochę dłuższy niż moje normalne rozdziały. Mam nadzieję, że się wam podoba i jesteście ciekawi, co będzie dalej, postaram się was nie zawieść J Nie wiem, kiedy pojawi się drugi, ale wiem, że najpierw pojawi się kolejny rozdział mojego pierwszego ff-u Początek…

Dedykuje ten rozdział wszystkim, którzy prosili o info i komentowali prolog, to w końcu dla was pisałam J No to teraz proszę tylko o szczere komentarze i pozdrawiam ;*

                                                                                                   Ewu$

Zgłoś jeśli naruszono regulamin