Rozdział 2.pdf

(108 KB) Pobierz
441494698 UNPDF
ROZDZIAŁ 2
Okładka zrobiona przez aLiCe._.CuLlEn
Dziękuję :)
441494698.001.png
Dobra muszę skończyć te głupie tarzanie się ze śmiechu...
- Macie zamiar tarzać się tak ze śmiechu aż do zmroku – parsknęłam do
wszystkich. No nie powiem, ten ton Jazza był naprawdę śmieszny...
- Ruszamy? - Poparła mnie Rose, po czym wszyscy ruszyliśmy na wschód.
Biegliśmy tak już kilka minut, gdy Jasper się zatrzymał.
- Em, Rose dalej biegnijcie już bez nas. Mam do omówienia kilka spraw z
Alice. - Trochę mnie to zdziwiło, ale przytaknęłam Jasperowi.
- Tak, jasne porozmawiać – z ironią w głosie wręcz zanucił do nas Emmett,
a zaraz po tym wziął w ramiona Rose. Pobiegli dalej przed siebie. Z oddali
było już tylko słychać głupie śmiechy tej zwariowanej pary.
- Powiesz mi, o co chodziło Edwardowi? Strasznie się tym przejęłaś. -
Uwielbiałam, gdy mówił do mnie takim opanowanym i słodkim tonem.
- Powiem Ci wszystko pod warunkiem, że najpierw zapolujemy. Zgoda? -
Nie odpowiedział, tylko złapał mnie za rękę i pobiegliśmy przed siebie. W
połowie drogi usłyszałam:
- Berek – Jazz właśnie mnie klepnął i przyspieszył. Oczywiście nie tylko on.
Nie trudno było go dogonić. Już po chwili zamieniliśmy się rolami. Nie
długo to jednak trwało, bo zatrzymałam się.
- Poddałaś się, a więc przegrałaś – z tryumfalnym uśmiechem podbiegł do
mnie Jazz i mocno mnie przytulił. Nie opierałam się, więc i ja objęłam go
rękami. Runęliśmy tak razem na ziemię. Nie przeszkadzało mi to, że
leżymy prawie w błocie. Ważne, że obok mnie była osoba, którą kocham.
- Kocham Cię i wiesz, że nie chcę przerywać tej cudownej chwili, ale
nalegam żebyśmy zapolowali. - Nie powiedział ani słowa tylko wstał i
zamknął oczy...
Tak jak i on wstałam, zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Tak
naprawdę nie muszę tego robić, bo wystarczy, że zaglądnę w niedaleki
kawałek przyszłości i wiem gdzie moje ofiary będą się znajdywać. Nie, nie
tym razem. Jeszcze raz wzięłam głęboki oddech i poczułam. Jestem
pewna, że to parka jeleniowatych. Jednak wiem, że mój Jazz nie przepada
za roślinożercami. Może jednak zerknę odrobinkę...
- Jest! Biegnij za mną Jazz... - Nie trwało długo, a dotarliśmy do miejsca z
mojej troszeczkę naciąganej wizji. Biegła tu jedna sarenka, ale za nią trzy
wyśmienicie pachnące pumy. Odwróciłam głowę do Jazza i syknęłam dla
żartów:
- Mmm... Dwie dla mnie, a jedna dla ciebie... - Pokazałam mu język i
rzuciłam się na jednego z drapieżców. Tak o to prześladowca stał się
ofiarą... Ciepła krew przepływająca przez moje suche i spragnione gardło
to jedna z najlepszych rzeczy na świecie, jakich doświadczam, no oprócz
moich cudownie spełnionych chwil z rodziną, a zwłaszcza z moim
Jasperkiem. To tak jakbyś zjadł ulubioną rzecz, której już dawno nie
miałeś w ustach... Niebo w gębie... Piłam krew rozkoszując się jej smakiem.
Ukradkiem spojrzałam na Jaspera. Wiedziałam, że ta jedna mu nie
wystarcza. Nie ukrywał też swoją mimiką twarzy, że nie przepada za tym
stylem odżywiania się, ale nie żałuje swojej decyzji. Tak to prawda, że
krew ludzi jest o wiele bardziej słodka i smaczniejsza, ale każdy z nas
wie, że krzywdzenie tych kruchych istot jest niewyobrażalnie
niewybaczalne. Każdy z nich ma przecież swoją rodzinę, przyjaciół i
bliskie osoby. Trochę w innym świetle stawiamy sobie prześladowców,
kryminalistów i przestępców. Oczywiście nie sami wymierzamy
sprawiedliwość, bo oddajemy to odpowiedzialnym organom państwowym...
Nie zabijamy ludzi...
Wyssałam wszystko, co do ostatniej kropelki, zresztą nie trwało to długo.
Nie, nie jednak trwało to długo, bo Jasper kończył już nawet tę drugą
zdobycz...
Wstałam i otrzepałam się
- I co zaspokoiłeś pragnienie? Bo ja myślę, że tak – jego oczy nie były już
czarne jak smoła, tak jak to było zaledwie kilka chwil temu. Teraz miały
cudowny złoty odcień...
- Tak już jest dobrze, ale ty chyba nie do końca - tak to prawda, nie do
końca, ale wystarczająco dobrze.
- W zasadzie to jest ok. – odparłam mu z uśmiechem. Podbiegłam do niego
i przytuliłam go.
- Coś mi się wydaje, że miałaś mi coś powiedzieć. – ach, ten jego
przenikliwy wzrok.
- Tak obiecałam i powiem. - Usiadłam na ziemię i znacząco popatrzyłam na
Jaspera. Nie zastanawiał się długo i usiadł obok mnie.
- A więc, o co poszło z Edwardem jakoś strasznie spieszno mu do tego
wyjazdu było.
- Chodzi o pewną dziewczynę... - Przerwał mi nagle mówiąc.
- Zakochany Edward, siedzi na kominie i...
- Nie to nie tak... - Zaśmiałam się delikatnie. - Chodzi o to jak ona na niego
wpływa. Nie chodzi mi tu o jakiś pociąg fizyczny tylko o jej zapach i o... O
jej krew...
- No tak to trochę inaczej przedstawia sprawę. Ale przecież on już długo
powstrzymuje się od ludzkiej krwi...
- To nie tak. Na pewno pamiętasz historię Emmetta... Na lekcji z Rose
miałam wizję, w której Ed masakruje całą swoją klasę – przypomniał mi się
ten okropny widok – myślałam, że on to zrobi, ale na szczęście wizja
znikła. Nie wiem, czemu, ale czuję, że ta dziewczyna będzie dla nas
ważna... Dla Edwarda, dla mnie, dla nas...
- I to był jedyny powód, dla którego wyjechał? - Zdziwiło mnie to pytanie,
ale odpowiedziałam
- Tak. On po prostu nie chce zawieść Carlislea i reszty, ale tym wyjazdem
zranił nas bardziej, a zwłaszcza nas. Przecież mógł zrobić sobie przerwę w
nauce i zostać w domu, a nie od razu wyjeżdżać na nie wiadomo ile. - Tu
już byłam rozżalona i nawet wściekła. - Przecież...
- Ej, spokojnie. Edward wie co robi. Zaufaj mu. – mocno przytulił mnie do
siebie i razem oparliśmy się o drzewo.
W kieszeni poczułam wibrację telefonu. To tylko sms, od Carlislea. Nie
chcę go odbierać, nie teraz.
- Nie odbierzesz? - Zapytał zdziwiony Jazz.
- To Carlisle. Chce ze mną porozmawiać odnośnie wyjazdu Eda. On nie
zdradził mu większych szczegółów no i wiadomo.
- No to wracamy – odparł, wstał i podał mi rękę. Oczywiście podałam mu ją,
ale zanim pobiegliśmy po nasze rzeczy, które przedtem zostały tam gdzie
Edward nas zostawił to zadzwoniłam do Emmetta.
- Możecie wracać... - Tylko rzuciłam i nie czekając na odpowiedź
rozłączyłam się.
Nie trzeba było długo biec by dotrzeć do celu. Do domu.
- Nie będziesz miał mi za złe tego, że sama chcę porozmawiać z Carlislem?
- Musiałam spytać za nim wejdziemy do środka, ale jego mina nie była
zadowalająca – Emmet za 14 minut będzie i zażąda rewanżu za ostatnio
przegranym meczu – no teraz to na pewno będzie nic mówił.
- Ostatnio wszystko dookoła jest ważniejsze, ale mam nadzieję, że to się
zmieni. No a teraz przepraszam, ale muszę obmyślić dobrą strategię do
tego pojedynku. - Posłał mi wielki uśmiech i wszedł do środka. To prawda
trochę ostatnio go zaniedbałam, jeśli chodzi o związek, ale to się zmieni.
Dobrze, że Jasper jest taki wyrozumiały to naprawdę ogromny plus
zapisany na kartce jego charakteru.
Carlisle już do mnie idzie, wiem, o co chce zapytać i nie będę niczego
ukrywać, bo w końcu to ma prawo wiedzieć, co się dzieje z jego synem.
Martwi się o niego nie tylko on, ale i Esme i ja, wszyscy.
- Witaj Alice, na pewno wiesz, o co chcę zapytać – usłyszałam spokojny
ton Carlislea. Czasem zazdroszczę mu takiego opanowania.
- Tak wiem. Trochę dziwi mnie to, że sam Ci nie powiedział, bo widziałam
waszą rozmowę w wizji. - Edward nigdy nie rozmawiał z Carlislem w ten
sposób, ale rozumiem go. W takiej sytuacji postąpiłabym tak samo.
- A więc Alice? - Spytał mnie siadając na schodku przy drzwiach. Wskazał
ręką na miejsce obok niego bym i ja usiadła.
- Znasz komendanta Swana. No i wiesz, że ma córkę Isabellę, która
mieszka teraz razem z nim i chodzi do naszej szkoły. - No od czegoś
trzeba zacząć.
- Ach tak, znam ich, ale co ma do nich Edward? - Czy on naprawdę niczego
nie podejrzewał...
- No i Edward miał z tą dziewczyną biologię i wtedy ją poczuł. Miałam
nawet wizję jak ją za... - Nabrałam głębokiego wdechu – Jak ją zabijał i
jak pozbywał się dowodów, czyli wszystkich w klasie. Opowiadał mi o jej
zapachu i o krwi, no, ale ty wiesz, o co chodzi, więc nie będę już dalej
mówić.
- To naprawdę... Przepraszam, ale nie wiem, co powiedzieć... A możesz mi
powiedzieć, czemu musiał wyjechać? - Wiedziałam, że to pytanie padnie
prędzej czy później.
- On po prostu nie chciał cię zawieść. Nie chciał być potworem. Nie chciał,
żebyśmy musieli na nowo się przeprowadzać i zaczynać wszystko od
początku. On po prostu nie dał rady i stchórzył. - A to raczej nie podobne
do Edwarda. - Tak bardzo chciałam temu zapobiec, ale on postanowił, że
wyjedzie.
- Wiesz na jak długo? - No właśnie. To samo pytanie zadaję teraz sobie,
bo jak na złość nie mam żadnych wizji. Wiem tylko, że jest gdzieś w
okolicach Denali, ale nie postanowił wrócić. Już tak bardzo za nim
tęsknię.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin