Julian Barnes
HISTORIA ŚWIATA
w
dziesięciu i pół
rozdziałach
Behemoty umieścili w ładowni wraz z nosorożcami, hipopotamami i słoniami. Decyzja, by wykorzystać je, jako balast, była rozsądna, ale możecie sobie wyobrazić, jaki panował smród. A nie było, komu uprzątnąć łajna. Mężczyźni byli przemęczeni zmianowym systemem karmienia, a ich kobiety, które spod ognistych języków pachnideł wionęły równie okropnie, co my, były o wiele za delikatne. O ile, więc łajno miało w ogóle zostać uprzątnięte, musieliśmy zrobić to sami. Co kilka miesięcy podnoszono klapę na pokładzie rufowym i wpuszczano skrzydlate służby oczyszczania? To znaczy najpierw trzeba było wypuścić smród (a do podnoszenia klapy nie było zbyt wielu ochotników). Dopiero wtedy sześć czy osiem mniej obrzydliwych ptaków przez jakąś minutę ostrożnie polatywało nad lukiem, by wreszcie dać nura do środka. Nie pamiętam, jak się te ptaki nazywały — ani jedna z par już nie istnieje, — lecz wiecie przecież, o jakie stworzenia mi chodzi. Czy widzieliście kiedyś hipopotamy z otwartymi paszczami i radosne ptaszki dłubiące dziobkami w ich zębach jak sumienni dentyści? Wyobraźcie sobie ten sam obrazek, tylko na większą skalę. Nie powiem, żebym był przewrażliwiony, ale na myśl o tym, co dzieje się pod pokładem, nawet mnie przechodziły ciarki: krzywo patrzące monstrualne bestie stoją rzędem i poddają się zabiegom kosmetycznym w kanale ściekowym.
Na początek trzeba powiedzieć, że w Arce panowała ścisła dyscyplina. Nie tak jak w tych zabawkach z malowanego drewna, które być może pamiętacie z dzieciństwa — szczęśliwe parki spoglądające z ukontentowaniem sponad barierek swych superkomfortowych, porządnie odczyszczonych boksów. Nie, nie wyobrażajcie sobie jakiejś wycieczki statkiem po Morzu Śródziemnym, na której gra się leniwie w ruletkę, a na kolację wszyscy schodzą w strojach wieczorowych — na Arce tylko pingwiny chodziły we frakach. Pamiętajcie o jednym: była to podróż długa i niebezpieczna, pomimo że niektóre reguły zostały ustalone z góry. Pamiętajcie też, że mieliśmy na pokładzie całe królestwo zwierzęce — czy umieścilibyście gepardy o skok od antylop? Niezbędne było wprowadzenie pewnego reżimu, toteż uznaliśmy za smutną konieczność podwójne rygle przy bramkach, inspekcje boksów i ciszę nocną. Niestety były również dyscyplinarki i cele odosobnienia. Góra miała obsesję gromadzenia informacji i niektórzy z pasażerów chętnie podjęli się roli donosicieli. Z przykrością powiadamiam, że zwierzanie się władzom było w pewnych okresach powszechnie praktykowane. Oj, nie była ta nasza Arka rezerwatem przyrody. Czasem bardziej przypominała karcer.
Zdaję sobie oczywiście sprawę, że rzecz jest rozmaicie przedstawiana. Wasz gatunek ma dość często przytaczaną wersję, która nawet sceptykom nadal mąci w głowach, a i same zwierzęta upowszechniają różne sentymentalne mity. No, bo i po co mają się przeciw tym mitom buntować, skoro zostały w nich potraktowane jak bohaterowie, skoro mogą z dumą wywieść swą rodzinną genealogię prościutko od Arki? Zostały wybrane, stawiały czoło przeciwnościom i przeżyły — to normalne, że wolałyby zapomnieć o niektórych mniej chlubnych epizodach. Na mnie jednak nie ciążą żadne tego rodzaju ograniczenia. Nie zostałem wybrany, a nawet, podobnie jak wiele innych gatunków, zostałem wręcz odrzucony. Byłem pasażerem na gapę, przeżyłem, po czym zbiegłem (a zejście z Arki nie było łatwiejsze niż zamustrowanie się) i obecnie mojemu gatunkowi doskonale się powodzi. Żyję trochę na uboczu społeczności zwierzęcej, która nadal organizuje nostalgiczne spotkania weteranów. Jest nawet Klub Wilków Morskich skupiający gatunki, które nie cierpiały na najmniejsze choćby przejawy choroby morskiej. Gdy przypominam sobie Podróż, nie mam wobec nikogo poczucia zobowiązania; ostrości spojrzenia nie zakłóca mi wazelina wdzięczności. Mojej wersji możecie zaufać.
Domyśliliście się, jak sądzę, że Arka była więcej niż jednym statkiem? Nazwę tę nadaliśmy całej flotylli (trudno byłoby upchać całe królestwo zwierzęce na jednostce długości zaledwie trzystu łokci). Padało przez czterdzieści dni i czterdzieści nocy? Oczywiście, że nie — to byłaby najzwyklejsza w świecie angielska słota. Nasi meteorolodzy mówią o osiemnastu miesiącach. I trwały wody nad ziemią przez sto i pięćdziesiąt dni? Jak na moje rachuby to ze cztery lata. I tak dalej. Wasz gatunek nigdy sobie nie radził z datami, co przypisuję waszej dziwacznej obsesji na punkcie wielokrotności siódemki. Na początku Arka składała się z ośmiu jednostek: na przedzie galeon Noego holował statek — magazyn, następnie cztery trochę mniejsze statki, na każdym z nich funkcje kapitanów pełnili synowie Noego, a z tyłu, w bezpiecznej odległości (gdyż rodzina była przesądna na punkcie chorób) płynął statek — lazaret. Ósma jednostka była dla nas z początku nieco tajemnicza: mały, zrywny siup z filigranowymi dekoracjami w drzewie sandałowym wzdłuż całej rufy, który kurczowo trzymał się arki Chama. Jeśli podejść od zawietrznej, w nozdrza uderzały czasem dziwne wonności; w niektóre noce, gdy sztorm przycichał, dała się słyszeć skoczna muzyka i gromki śmiech. Hałasy te były dla nas zaskoczeniem, gdyż sądziliśmy, że żony wszystkich synów Noego były bezpiecznie ulokowane na okrętach swych małżonków. Jednakże ten wonny, pełen wesela statek okazał się niezbyt krzepki: nagły podmuch wiatru posłał go na dno, a Chama na szereg tygodni ogarnęła melancholia.
Kolejną stratą był statek-magazyn. W pewną bezgwiezdną noc wiatr zelżał i wachtowi zapadli w odrętwienie. Rankiem za okrętem flagowym Noego wlókł się jedynie kawałek grubej cumy, którą przegryzło jakieś stworzenie obdarzone ostrymi siekaczami i umiejętnością wczepiania się w mokre liny. Oczywiście winnych pociągnięto do odpowiedzialności i był to bodaj pierwszy przypadek, że cały gatunek poszedł za burtę. Niedługo potem przepadł statek-lazaret. Przebąkiwano, że wydarzenia te były ze sobą powiązane, że żona Chama, — której nie zbywało na łagodnym usposobieniu — postanowiła zemścić się na zwierzętach, gdyż wraz ze statkiem-magazynem poszedł ponoć...
MAXXDATA