Penny Jordan
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Katrina stała pośrodku gwarnego, mieniącego się
kolorami, arabskiego bazaru, kiedy go ujrzała. Właśnie
targowała się ze sprzedawcą o haftowany jedwab,
gdy coś zmusiło ją do odwrócenia głowy. Stal
po przeciwnej stronie wąskiej alejki, ubrany w tradycyjną
białą galabiję. Promienie słońca migotały,
odbijając się od przypiętego do pasa ostrego, niebezpiecznie
wyglądającego noża.
Straganiarz. widząc, że przestała zwracać na niego
uwagę, obszedł ją i pobiegł wzrokiem za jej
spojrzeniem.
- Pochodzi ze szczepu Tuaregów - poinformował
uprzejmie.
Katrina nic nie odpowiedziała. Przed przyjazdem
do Zuranu przeczytała, że Tuaregowie byli dzikim,
wojowniczym plemieniem, które w ubiegłych wiekach
wynajmowano i dobrze opłacano za przeprowadzanie
karawan przez pustynię. Do dziś zachowali
niezależność, preferując tradycyjny, nomadzki
styl życia.
W odróżnieniu od wielu odzianych w galabije
mężczyzn, jakich dotychczas widywała, ten był
czysty i schludnie ogolony. Obrzucił ją wyniosłym
spojrzeniem błyszczących, ciemnych oczu. Przywodził
jej na myśl wspaniałe, dzikie, drapieżne
zwierzę, którego nie można oswoić ani zamknąć
w klatce miejskiej cywilizacji. Prawdziwy człowiek
pustyni, żyjący według własnego kodeksu moralnego.
W rysach jego twarzy i sposobie bycia była
widoczna wywołująca lęk, a jednocześnie skupiająca
uwagę arogancja.
Miał niebezpiecznie namiętne usta!
Przeszył ją niekontrolowany, zmysłowy dreszcz.
Nie przyjechała przecież do pustynnego królestwa
Zuranu interesować się mężczyznami o namiętnych
ustach. Przybyła tu z grupą naukowców zajmujących
się badaniem miejscowej flory i fauny,
upomniała się w duchu. Nadal nie mogła jednak
oderwać od niego wzroku.
Najwidoczniej nieświadomy jej zainteresowania,
rozglądał się uważnie po ruchliwym bazarze. To
była scena jak z arabskiej baśni, pomyślała. Gdyby
usłyszał to jej szef, Richard Walker, wyśmiałby
pogardliwie te fantazje. Nie miała ochoty jednak
teraz o nim myśleć. Pomimo że w jasny sposób dala
mu do zrozumienia, że nie jest nim zainteresowana,
nie dawał jej spokoju. Za każdym razem, kiedy
odrzucała jego zaloty, stawał się nieprzyjemny i złośliwy.
Poza tym miał przecież żonę.
Samo wspomnienie umizgów Richarda wystarczyło,
aby sprowadzić ją na ziemię. Skuliła się
w cieniu straganu, gdzie natychmiast odnalazło ją
spojrzenie nieznajomego. Jego wzrok spoczął na
niej, co spowodowało, że wycofała się głębiej,
w cień, nie zastanawiając się, dlaczego to robi.
Grupa idących główną aleją kobiet, odzianych
w czarne hidżaby, na moment zasłoniła nieznajomego.
Kiedy oddaliły się, ujrzała go ponownie, ale już
stracił zainteresowanie. Odwrócił się i chwytając
luźny koniec chusty w kolorze indygo, którą miał
okręconą wokół głowy, naciągnął na twarz, pozostawiając
tylko szparę na oczy. Było to tradycyjne
nakrycie głowy mężczyzn z plemienia Tuaregów.
Po chwili odwrócił się do niej plecami i otworzył
znajdujące się przed nim drzwi.
Katrina zauważyła, że miał szczupłe, opalone
dłonie o smukłych palcach i zadbanych paznokciach.
Zmarszczyła w zadumie czoło. Wiele wiedziała
o plemionach nomadów zamieszkujących
pustynię. Znała ich historię i zwyczaje. Dlatego tym
bardziej uderzył ją fakt, że mężczyzna z plemienia
Tuaregów, wbrew wielowiekowej tradycji, odsłonił
publicznie twarz. Zdziwiło ją, że przedstawiciel
dzikiego szczepu, rozpoznawalnego po charakterystycznych
strojach w kolorze indygo, określanego
mianem „błękitnych jeźdźców", miał dłonie, których
nie powstydziłby się żaden arystokrata czy
europejski biznesmen.
Nie była chyba na tyle niemądra i naiwna, żeby
wierzyć, że każdy interesujący nieznajomy ubrany
w galabiję jest arabskim księciem z bajki. Jednocześnie,
w głębi duszy, skrywała fantazje o namiętnym
seksie z takim właśnie mężczyzną.
Kiedy zniknął za drzwiami, wypuściła z ulgą
wstrzymywany od dłuższego czasu oddech.
- Bierze pani? To wspaniały jedwab. Najwyższej
jakości. I w bardzo dobrej cenie.
Posłusznie spojrzała na materiał. Był cieniutki
i delikatny, jasnobłękitnym odcieniem idealnie pasował
do jej jasnej karnacji i blond włosów. Ponieważ
była teraz sama w miejscu publicznym, dla
bezpieczeństwa miała włosy dokładnie upięte pod
kapeluszem z szerokim rondem.
Suknia z tak zwiewnego materiału podkreślałaby
kusząco krągłości jej ciała. Mogłaby rozpuścić włosy,
a wtedy mężczyzna z oczami lwa spojrzałby na
nią i...
Katrina wypuściła z rąk jedwab, jakby nagle
zaczął parzyć. Sprzedawca podniósł go urażony.
W głównej alei bazaru pojawiła się grupa umundurowanych
mężczyzn, na ich widok gwarny tłum
zaczął się rozstępować. Wojskowi zdzierali ze straganów
zasłony, trzaskali otwartymi drzwiami. Najwyraźniej
kogoś szukali, nic przejmując się, że
niszczą kupcom towar i że mogą skrzywdzić kogoś
z otaczającego tłumu.
Katrina nic bardzo rozumiała, co się dzieje, ale
jej wzrok powędrował w kierunku drzwi, za którymi
zniknął nieznajomy.
Umundurowani zrównali się z nią. W budynku,
po przeciwnej stronie uliczki, otworzyły się drzwi
i na ulicę wyszedł mężczyzna. Wysoki, ciemnowłosy,
ubrany po europejsku, w spodniach khaki
i lnianej koszuli. Katrina od razu go rozpoznała.
Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Nieznajomy
z plemienia Tuaregów nagle stał się Europejczykiem.
Odwrócił się i ruszył główną aleją.
Właśnie mijał stragan, przy którym stała, kiedy
jeden z wojskowych zauważył go i przepchnął się
obok niej. wołając do niego po angielsku i zurańsku:
- Stój!
Zauważyła, jak spojrzenie mężczyzny nabiera
hardości. a jego oczy czujnie badają okolicę, jakby
czegoś szukały. Nagle jego wzrok spoczął na niej.
- Tu jesteś, kochanie! Ostrzegałem cię, żebyś
się nic oddalała.
Chwycił ją mocno za nadgarstek, jego dłoń zsunęła
się niżej, po czym splótł długie palce z jej
palcami, stwarzając pozory intymności, jaka łączy
trzymających się za ręce zakochanych. Przez cały
czas mocno ściskał, nie pozwalając jej wyrwać
dłoni. Na jego twarzy w miejsce wcześniejszego
aroganckiego wyrazu pojawił się sztuczny uśmiech.
Zrobił krok w jej kierunku.
- Co pan... - wydusiła zaskoczona.
- Zacznij iść - wyszeptał, czarując ją magnetycznym
spojrzeniem, które mogłoby zniewolić niejedną
kobietę.
Jej błękitne, łagodne oczy spochmurniały. Jak to
możliwe, że wykonywała bezwolnie polecenia obcego
mężczyzny
Przysunął się do niej i poczuła w gorącym, przesyconym
wonią przypraw i orientalnych perfum
powietrzu, subtelny zapach drogiej wody kolońskiej
o cytrusowej nucie.
Cała główna aleja wypełniła się wojskowymi
przeszukującymi stoiska i okoliczne budynki. Żołnierze
przewracali stragany, niszczyli bezmyślnie
towary, bez skrupułów demolowali wszystko, co
stało im na drodze.
Zniknął nastrój gwarnej radości. Wokół rozbrzmiewały
ostre, podniesione głosy oraz jęki taranowanych
przekupniów i kupujących. Zapanowała
atmosfera lęku.
Na główną aleję, rozganiając tłum. wtoczył się
duży terenowy samochód z przyciemnianymi szybami,
po czym zatrzymał się pośrodku. Otworzyły
się drzwi i z auta wysiadł umundurowany mężczyzna
z obstawą. Katrina rozpoznała ministra
spraw wewnętrznych Zuranu, kuzyna władcy państwa.
Targana sprzecznymi uczuciami, z. niepokojem
spojrzała na swego porywacza. Sądząc po zachowaniu,
niewątpliwie miał niejedno do ukrycia.. Prawdopodobieństwo,
że uzbrojeni, groźnie wyglądający
mężczyźni w głównej alei zainteresują się jej osobą,
a tym samym i nim, było raczej nikłe. Przestraszyła
się raczej własnych podejrzeń. Nieznajomy miał
w sobie tajemniczy, kuszący urok.
Zdecydowanym szarpnięciem postanowiła mu
się wyrwać. Wyczuł jej ruch, wzmocnił uścisk i pociągnął
ją dalej, w odległy zacieniony koniec alejki,
gdzie było tak wąsko i tłoczno, że mimowolnie
została przyciśnięta do jego ciała.
Nie wiem, o co tu chodzi, ale... - zaczęła
odważnie.
- Cicho! - rzucił jej do ucha pozbawionym
emocji głosem.
Katrina zadrżała, co wytłumaczyła sobie szokiem
i ogarniającym ją lękiem. Absolutnie nie miało
to związku z bliskością silnego, doskonale zbudowanego
mężczyzny. Usłyszała głośne, przyspieszone
bicie jego serca, jakby za chwilę miało wyskoczyć
mu z piersi. Czuła na skórze każde uderzenie,
zagłuszające delikatny rytm jej własnego serca.
Sączyła się w nią jego energia, jak gdyby jego serce
pompowało silę życiową dla nich obojga.
Nagle przeszył ją dobrze znany ból. Wróciły
wspomnienia. Taka była miłość między jej rodzicami,
bezgraniczna, niezmierzona, aż do śmierci.
osobistego, emocjonalnego lęku. Jego reakcja
była natychmiastowa i zdecydowana. Chwycił ją za
szyję, zasłonił głową jej twarz, a jego usta uciszyły
słowa protestu, zanim zdążyła nabrać powietrza,
aby je wykrzyczeć.
Smakował upałem i pustynią, tysiącem obcych,
nieznanych rzeczy. Nieznanych i niepokojąco podniecających.
Z odrazą musiała sama przed sobą
przyznać, że jej ciało, wbrew woli, poddało się
władzy instynktów.
Rozchyliła usta. Poczuła przyspieszone bicie jego
serca, a zaraz potem falę rozkoszy, kiedy rzucił
się na nią jak drapieżnik, wykorzystując przyzwolenie.
Jego wargi przywarły mocno do jej ust, rozniecając
w niej nieopisany żar. Jego pocałunek
stawał się coraz głębszy, żądał odpowiedzi. Katrina
nigdy wcześniej nie pomyślała, że mogłaby publicznie
całować się z mężczyzną w tak intymny sposób.
A już na pewno nie z obcym.
Prawie nie słyszała, jak odjeżdża terenowy samochód
ministra. Nieznajomy nie przerywał namiętnego
pocałunku.
Kiedy nagle wypuścił ją z objęć, o mało się nie
przewróciła. Podtrzymał ją i po chwili bez słowa
zniknął w tłumie, pozostawiając ją zagubioną
i zszokowaną.
- Wasza wysokość... - dało się słyszeć powitania,
którym towarzyszyły niskie, pełne szacunku ukłony,
kiedy przechodził przez pałac królewski, zmierzając
na spotkanie ze starszym przyrodnim bratem.
Uzbrojeni strażnicy, stojący w progu sali audiencyjnej,
otworzyli przed nim pozłacane dwuskrzydłowe
drzwi, pokłonili się i wycofali.
Xander stanął przed obliczem swego brata, składając
głęboki ukłon. Choć mieli tego samego ojca
i choć wszyscy wiedzieli, jak ciepłym uczuciem
władca darzył swego młodszego brata, w oficjalnych
sytuacjach, takich jak audiencja u króla, zawsze
przestrzegali protokołu.
Władca, widząc krewnego, natychmiast wstał
i dał znak, aby ten również powstał i zbliżył się do
niego.
- Cieszę się, że wróciłeś. Słyszałem o tobie
wiele dobrego od przywódców większości państw,
bracie. Gorąco chwalą cię też przedstawiciele ambasad.
- Wasza wysokość jest zbyt łaskawy. Jestem
szczerze wdzięczny za zaufanie, jakim zostałem
obdarzony, i za powierzenie mi zaszczytnego zadania,
jakim było dobranie odpowiedniego, promującego
demokrację personelu w naszych ambasadach.
To dla mnie prawdziwy zaszczyt móc służyć...
Otworzyły się drzwi i wszedł lokaj, a za nim dwaj
służący z tacą aromatycznej, świeżo zaparzonej
kawy.
Obaj mężczyźni odczekali, aż ceremonia dobiegnie
końca.
- Chodźmy pospacerować po parku - zaproponował
król, kiedy w końcu zostali sami. - Tam
będziemy mogli spokojnie rozmawiać.
Na patio, na tyłach sali audiencyjnej, za ciężką
ozdobną kotarą znajdował się porośnięty bujną
roślinnością kameralny ogród, ożywiany szumem
wody pluskającej w licznych fontannach. Bracia,
ubrani w nieskazitelnie białe galabije, ruszyli po
wyłożonej kolorową mozaiką ścieżce.
- Tak jak podejrzewaliśmy - powiedział cicho
Xander. kiedy zatrzymali się przy małym stawie
z rybami. Przykucnął, ze stojącej na brzegu misy
wziął garść pokarmu i wrzucił do wody. - Nazir
spiskuje przeciw tobie.
- Masz niepodważalne dowody?
- Jeszcze nie. ~ Xander zaprzeczył ruchem głowy.
- Jak wiesz, udało mi się przeniknąć do dowodzonej
przez El Khalida bandy rabusiów i renegatów.
- Nędzny zdrajca! Zamiast być tak pobłażliwym,
już dawno powinienem był wsadzić go do
więzienia na resztę życia - parsknął ze złością.
- El Khalid nigdy nie wybaczył ci. że odebrałeś
mu ziemie i majątek, kiedy odkryłeś jego oszustwa.
Podejrzewam, że Nazir obiecał mu. że jeśli pomoże
mu cię obalić, zwróci mu jego dobra. Domyślam się
również, że Nazirowi chodzi o to, aby to El Khalida
wiązano z buntem. On sam nie może sobie pozwolić,
aby łączono go w jakikolwiek sposób z twoim
zabójstwem. Musisz być ostrożny - dodał, marszcząc
brwi.
Mam doskonalą ochronę, nie boję się, Nazir
nienawidzi mnie od czasów, kiedy byliśmy dziećmi,
ale nie ośmieli się mnie jawnie zaatakować.
- Szkoda, że nie możesz go wygnać na zesłanie.
- Nie mamy prawa nic zrobić bez konkretnych
dowodów, bracie - odparł władca. - Jesteśmy państwem
demokratycznym, po części dzięki twojej
matce. Musimy przestrzegać prawa.
Wspomnienie matki wywołało na twarzy młodego
mężczyzny lekki grymas. Została zatrudniona
w pałacu jako guwernantka obecnego króla, a jego
przyrodniego brata. Była niezwykłą kobietą o liberalnych
poglądach, które przekazała swemu uczniowi.
Zakochała się w jego ojcu. który odwzajemnił
jej miłość. Xander był owocem tego związku, nigdy
nie było mu dane poznać matki. Zmarła w miesiąc
po jego urodzeniu. Będąc na łożu śmierci, wymogła
na jego ojcu obietnicę, że wychowa ich syna w szacunku
i w zgodzie z dziedzictwem kulturowym,
jakie wniosła od ich rodziny.
Słowo zostało dotrzymane. Zanim Xander objął
posadę ambasadora Zuranu, był kształcony w Europie
i w Ameryce.
- Narażasz się na duże ryzyko - ostrzegł władca.
- Jako twój brat, a zarazem król, otwarcie mówię, że
mi się to nie podoba.
Xander wzruszył lekceważąco ramionami.
- Przecież ustaliliśmy, że nie mamy nikogo,
komu moglibyśmy w pełni zaufać. Poza tym niebezpieczeństwo
wcale nie jest tak wielkie. El Khalid
przyjął mnie, kupując historyjkę o tym, że jestem
odrzuconym przez własne plemię Tuaregiem, ska-
zanym na wieczny ostracyzm. Udowodniłem mu
moje umiejętności. W zeszłym tygodniu napadliśmy
na karawanę kupiecką i zrabowaliśmy cały towar.
- Kim oni byli? spytał król, marszcząc czoło.
Muszę dopilnować, aby zrekompensowano im
straty choć dziwne, że nikt nie zwrócił się do mnie
ze skargą, że został ograbiony.
Jestem przekonany, że tego nie zrobią. Zatrzymaliśmy
ich na pustkowiu, za granicą Zuranu, niedaleko
bazy El Khahda. Wieźli fałszywe pieniądze!
- To wyjaśnia wszystko.
El Khalid chełpi się, ze pracuje dla bardzo
ważnej osobistości. Jednak dotychczas nie zauważyłem,
aby Nazir lub ktokolwiek z jego ludzi się
z nim kontaktował. Jeśli jest tak, jak podejrzewam,
i Nazir będzie chciał zamordować cię podczas
publicznego wystąpienia podczas obchodów narodowego
święta, będą musieli się wkrótce spotkać. El
Khalid rozgłasza, że organizuje ważne zebranie, na
które wszyscy mamy się stawić. Nie mówi tylko,
kiedy i gdzie ma się ono odbyć.
- Uważasz, że Nazir się pojawi?
- Prawdopodobnie. To on układa plan. Chce
mieć pewność, że osoby, które będą pomagały Khalidowi
w wypełnieniu misji, są godne zaufania. Nie
zaryzykuje wysłania własnych ludzi, więc jestem
przekonany, że się pojawi na zgromadzeniu. Oczywiście
i ja tam będę.
- Nie obawiasz się, że cię rozpozna?
- W przebraniu Tuarega? - Xander potrząsnął ...
neinna