S. Michalkiewicz - Studium dzikości.pdf

(240 KB) Pobierz
Stanisław Michalkiewicz: Studium dzikości
Stanisław Michalkiewicz: Studium dzikości
Niedziela, 07 Marzec 2010 19:52
Słowo wylatuje wróblem, a powraca wołem. Gdyby taki, dajmy na to, poseł Mirosław
Drzewiecki, występujący w widowisku telewizyjnym zwanym Sejmową Komisją Śledczą
Badającą Aferę Hazardową Której Nie Było jako „Miro”, co to obiecywał, a nie załatwiał,
zastosował się do rady udzielonej ongiś Polsce przez francuskiego prezydenta Chiraca, by
„siedzieć cicho”, to nie byłby dzisiaj kandydatem na winowajcę na wypadek, gdyby jednak starsi
i mądrzejsi kazali zasiadającym w komisji fajdanisom stwierdzić że afera była, a winnych
napiętnować surowymi, a przynajmniej – nieuchronnymi karami. Dlatego właśnie milczenie jest
złotem, co w przypadku posła Drzewieckiego przeliczyć można na co najmniej 10 tysięcy
złotych miesięcznie, czy ile tam wynosi dzisiaj dieta tubylczych fajdanisów – bo fajdanisowie
europejscy, jak wiadomo, dostają dużo, dużo więcej. A jeśli dodać do tego lody, to... ach, łza się
w oku kręci, ale – jak napisał poeta: „darmo; co raz człek stracił, tego nie odzyszcze”. A
zdaniem nie tylko fajdanisów opozycyjnych, ale również koalicyjnych, wśród nich nawet –
Janusza Palikota, właśnie definitywnie utracił zdolność uczestnictwa w życiu politycznym. Inna
sprawa, że to całe „życie polityczne” sprowadza się do bżdżenia w fotele, pobierania diet,
kręcenia lodów, groźnego kiwania palcem w bucie oraz wymyślania sobie nawzajem, ale jak
ktoś nie ma lepszego pomysłu na życie, to przecież i tego szkoda. Tymczasem poseł
Drzewiecki utracił tę zdolność z uwagi na diagnozę postawioną w wywiadzie dla polonijnej
rozgłośni, że Polska jest „dzikim krajem”. Że na taką diagnozę śmiertelnie obrazili się
fajdanisowie – to rzecz zrozumiała. Spotykają się oni z fajdanisami zagranicznymi, wobec
których pragną uchodzić za szalenie cywilizowanych i dlatego bardzo piją whisky, lub
przynajmniej „drinki”, jedzą „lunchy”, a nawet „brunchy”, bardzo chodzą w garniturach od
Hugona Bossa lub Armaniego i kalesonach „Eminence”, niektórzy nawet – jak minister
Radosław Sikorski – mówią językami niczym apostołowie na Zielonych Świątkach – a tu poseł
Drzewiecki zdradza takie tajemnice państwowe! Co za hańba, co za wstyd! („Popatrz matko,
popatrz ojcze: oto idą dwaj folksdojcze. Co za hańba, co za wstyd! Jeden Polak, drugi Żyd!”).
Co sobie teraz pomyślą w Paryżu? Nikt nie będzie mógł pokazać się na oczy, bo zaraz wszyscy
będą wytykać go palcami -–jak to w krajach cywilizowanych. Zbrodnia to niesłychana, więc
wygląda na to, iż poseł Drzewiecki jest kandydatem na politycznego nieboszczyka, a zarazem
winowajcę w aferze hazardowej, gdyby oczywiście starsi i mądrzejsi jednak kazali... – i tak
dalej.
Nawiasem mówiąc, przypadek posła Drzewieckiego skłania do pobieżnych choćby studiów nad
zagadnieniem dzikości. Co to jest ta cała „dzikość”, co właściwie poseł Drzewiecki miał na
myśli? Sądzę, że można określić dzikość przez jej przeciwieństwo – a przeciwieństwem
dzikości jest cywilizacja. No dobrze – ale co to właściwie jest cywilizacja? Feliks Koneczny
definiował cywilizację, jako „formę ustroju życia zbiorowego”, ale skądinąd wiemy, że formy
takiego życia są rozmaite. Najprostszą formą ustroju życia zbiorowego jest rodzina, wyższą od
niej – ród, rozumiany jako grupa rodzin mająca wspólnego przodka. Następną formą ustrojową
jest plemię – czyli zespół rodów pielęgnujących tradycję wspólnego pochodzenia. Wyższą od
trybalizmu formą jest narodowość, a więc wspólnota kulturowa (język, moralność, obyczaj,
tradycja), ale jeszcze nie zorganizowana politycznie. Narodowość zorganizowana politycznie
staje się narodem, zaś ponadnarodową formą ustroju życia zbiorowego jest właśnie cywilizacja.
Feliks Koneczny twierdził, że o kształcie poszczególnych cywilizacji (bo jest ich wiele), decyduje
tzw. quincunx, czyli dominujący w społeczności sposób pojmowania pięciu pojęć: dobra,
prawdy, piękna, zdrowia i dobrobytu.
1 / 3
255105884.002.png
 
Stanisław Michalkiewicz: Studium dzikości
Niedziela, 07 Marzec 2010 19:52
Przyglądając się współczesnemu światu widzimy, że społeczności znajdują się na różnych
etapach zaawansowania. Na przykład w Czeczenii, niezależnie od oficjalnych form tamtejszej
państwowości, dominuje ustrój rodowy, zaś przyglądając się społeczności żydowskiej, nie bez
zaskoczenia natrafiamy na wiele elementów charakterystycznych dla wspólnoty plemiennej – co
zaznacza się między innymi w podejściu do zagadnień własnościowych, ale nie tylko – bo
charakterystyczne dla społeczności plemiennych jest przede wszystkim zaliczanie do gatunku
ludzkiego tylko przedstawicieli własnego plemienia – co czasami znajduje wyraz nawet w
języku. Na przykład słowo „kanaka” oznacza „człowieka”, ale jednocześnie – tylko Maorysa, co
jest rozróżnieniem podobnym, jak Żyd i „goj”. Im więcej takich anachronizmów można spotkać
w społeczności, a więc – im bardziej odległa jest ona od poziomu określanego mianem
„cywilizacji”, tym większa skłonność do przypisywania jej „dzikości”.
No dobrze – a jak właściwie z tego punktu widzenia wygląda Polska? Czy w społeczeństwie
polskim rzeczywiście dominuje jednolity pogląd na dobro, prawdę, piękno, zdrowie i dobrobyt?
Już na pierwszy rzut oka widać, że nie, bo na przykład w jednych środowiskach za prawdę
uważana jest adequatio rei et intellectus, czyli zgodność mniemania z rzeczywistością, podczas
gdy dla innych całkiem zresztą licznych, prawdą jest to, co za prawdę akurat uznaje większość,
albo – co akurat każe uznawać za prawdę partia, starsi i mądrzejsi, albo nawet – „Gazeta
Wyborcza”. Widać tę różnicę doskonale choćby w sejmowej komisji śledczej, więc nawet w tak
małej zbiorowości daje się zauważyć brak cywilizacyjnej wspólnoty, a tylko jej ostentacyjnie
eksponowane pozory. A gdybyśmy pogrzebali jeszcze dokładniej, to bez trudu przekonalibyśmy
się, jak zasadnicze różnice występują w poglądach na piękno i dobro, zaś nawet pobieżny
przegląd ustawodawstwa gospodarczego przekonałby nas o całkowitym pomieszaniu pojęć w
kwestii „dobrobytu”. Wygląda na to, że do roku 1939, mimo większego niż obecnie
rozwarstwienia społecznego, Polska była cywilizacyjnie znacznie bardziej jednorodna, niż
obecnie, kiedy odczuwamy trwałe skutki antycywilizacyjnego oddziaływania komunizmu, na
które nakłada się wpływ demokracji totalnej i forsowanego przez zagranicznych i tubylczych
postępaków marksizmu kulturowego czyli politycznej poprawności. Skoro tak, skoro nie
tworzymy cywilizacyjnej jednorodności, to czy przypadkiem nie ześlizgujemy się łagodnie w
stronę zdziczenia? Czy aby nie uwsteczniamy się powoli do poziomu przednarodowego?
Wprawdzie niby mamy „niepodległość i wojsko własne, własny skarb” – ale przecież z miesiąca
na miesiąc coraz lepiej widać, że to, co składa się na „państwo”, to tylko atrapy, będące w
gruncie rzeczy już tylko przedsiębiorstwami przemysłu rozrywkowego, zaś osobnicy
poprzebierani za dygnitarzy to tylko klauni zaangażowani do przedstawienia przez dyskretnego
reżysera. A ponieważ nic tak nie gorszy, jak prawda, to pewnie dlatego tak ich wzburzyła
diagnoza przedstawiona przez „Mira” Drzewieckiego, który pewnie też nie zdawał sobie sprawy
z tego co mówi, a tylko chlapnął, co przyniosła mu na język ślina pod wpływem rozgoryczenia,
że oto kumple, tacy sami przecież jak i on, rzucili go na pożarcie.
Komentarz  •  tygodnik „Goniec” (Toronto)  •  7 marca 2010
Stanisław Michalkiewicz
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec”
(Toronto, Kanada).
2 / 3
255105884.003.png
 
Stanisław Michalkiewicz: Studium dzikości
Niedziela, 07 Marzec 2010 19:52
Za: http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1542
3 / 3
255105884.001.png
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin