Twardowski Jan ks_ Milość milłości szuka(2).pdf

(1314 KB) Pobierz
Ks. Jan Twardowski - Milość mil
Jan Twardowski
Miłość miłości szuka
1939–1998
1937–2000
 
I
1937–1984
Do księdza Baki
Stuk puk do nieba
— Kto to?
— To ja.
Noc
Święci już śpią na błękitnej trawce
Za humor i trumienkę mam chrapkę
Pocałować księdza Bakę w łapkę.
 
O zaczarowanych
po polach spadał śpiew a staw zielony wszedł
w tataraku zastawione sieci
nadmiar drzew nadmiar drzew
w zaczarowanym świecie
bramy ze srebra — o balkony uderza las
w oknach księżyc łopoczący żagiel
w starych drzwiach
nieobjętych jeszcze klamek brzask
szum szerokich kaktusów po ścianach
niosąc czarne gniazdo snu
to noc
aż ugięli się w mrok po kolana
nadmiar słońc nadmiar słońc
długie Wisły dni
rynek — konie z chłodem przy pyskach
ludzie mają wozy po pas
na bocianów lecących kołyskach
kilka skrzydeł czarnych to od gniazd
wróżki wyszły w zielone ulice
włosy smutnym poetom zaplatać
morskie świnki na katarynkach
bose nogi w zapachu kałuży
może kocha
może lubi
tak się z liści akacji wróży
już gotycki wachlarz kościoła
głowy studzi dzwonu chłodną różą
w abecadłach dzieci oczy mrużą
to dzień biały
to miasteczko
to szkoła
1937, 1998
 
Opowiadanie wieczorne
gdzieś rozdawali dziewczynkom lato
chłopcy w pękach zerwanych kwiatów
potem szli nad wodę wianki pleść
może dobrze może źle
może tak a może nie
tataraki zanurzone w zachodzie
nogi chłopcom pokrwawiły w wodzie
szły panny pełne cichych przeczuć
w pierwszych nocy przekochanych niepokój
a przed nimi konie biegły głęboko
coraz głębiej w granatowy wieczór
w zbóż złotej szeleszczącej strudze
kłosy puste kłosy pełne złudzeń
zamyślony nad ludźmi las
może z kimś a może bez
może nie ma może jest
za dnia z wody go śpiącego wyjęli
potem w suche odzienie ubrali
nad głowami na rękach rozpięli
niosąc w cmentarz zielony śpiewali
przyjacielu nie obawiaj się — po co
tak się dzieje w niejednej młodości
że spragnieni kochania nocą całują własny koniec swojej miłości
1937, 1998
 
O miłości dobrzyńskiej
w kolebce ramion
miłość
po drogach konie z nocy chłodną już krepą
podkowy cichsze od gwiazd
akacji wczesny trzepot
na zrzuconych płaszczach Wisły dalekiej blask
w wysokich trawach leżąc
odgarniali z twarzy czarne widma wiatraków
śpiew drzew to od jezior
szum piór to od ptaków
wiatr im zieleń na piersiach spiętrzał
coraz smutniej
coraz to śpiewniej
wsparty o Wisły chłodny głaz
daleki Dobrzyń stał w dzwonach jak w tęczach
w nocy opuszczonym hełmie
przez spuszczone warkocze drzew
ust czerwona płonęła smuga
1937, 1998
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin