Carleton Savanah - Małżeńska kampania.pdf

(792 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
Savanah Carleton
Małżeńska kampania
105676620.002.png
Prolog
27 grudnia 1812
Uciekał w kierunku granicy. W gęstniejącym zmroku pędził
rzadko uczęszczanymi drogami hrabstwa Gloucestershire jak złodziej
przemykający się ukradkiem bocznymi uliczkami albo jak lis ścigany
przez nieustępliwe psy gończe.
Żaden z jego prześladowców nie podejrzewał, że właśnie dziś
wieczorem zdecyduje się na ucieczkę. Nikt zresztą nie spodziewał się
tego ani tej, ani żadnej innej nocy. A on tymczasem coraz bardziej
oddalał się od miasta, licząc, że w ciemnościach nikt go nie dostrzeże.
Z podniesionym wysoko kołnierzem płaszcza, w kapeluszu
naciągniętym głęboko na oczy i z twarzą osłoniętą szalikiem dla
ochrony przed przenikliwym chłodem bardziej przypominał
rozbójnika niż salonowego lwa. Podróżni, których napotkałby po
drodze, nie musieli jednak obawiać się o swoje kiesy i klejnoty. Jego
misja miała inny charakter.
Jeszcze dwa tygodnie temu Robert w najdroższych sklepach w
Londynie szukał prezentów gwiazdkowych dla ojca i ciotki Lavinii.
Ojciec przebywał wówczas na wsi, gdzie ujeżdżał nowego ogiera.
Nikt dokładnie nie wie, co wydarzyło się podczas skoku przez
przeszkodę, w każdym razie koń i jeździec nie wylądowali na ziemi
razem. Wierzchowiec skręcił sobie nogę, a markiz kark.
Po tym wydarzeniu Robert odziedziczył tytuł markiza i, co za tym
idzie, stał się najbardziej prześladowanym mężczyzną w
Gloucestershire.
Życie zaczęły mu uprzykrzać szukające męża panny i ich
pozbawione skrupułów matki. Nie miał ani chwili spokoju. Ciągle
któraś z dziewcząt przymilała się do niego albo flirtowała z nim -
nawet w kościele w Boże Narodzenie! W ciągu ostatnich dziesięciu
dni Elston Abbey zaszczyciło swoją obecnością więcej dam niż
podczas ostatniej dekady. Młode kobiety, które nigdy nie pomyliły
kroków w tańcu, przewracały się na schodach i skręcały sobie kostki.
Przed bramą rezydencji Elstonów psuły się niezawodne do tej pory
powozy. Robert znosił to wszystko z wymuszonym uśmiechem i
zaciśniętymi zębami.
Dziś jednak, gdy odprowadzał ciotkę do jej pokoju, przyłapał
córkę hrabiego Dinwoody, jak wkrada się do jego sypialni. Dlatego
105676620.003.png
właśnie postanowił uciec do swojej najodleglejszej posiadłości - żeby
nie dać się zmusić do małżeństwa podstępnej damulce, która bardziej
interesowała się jego majątkiem niż nim samym. Gdy nadejdzie czas,
sam znajdzie sobie odpowiednią żonę.
Dotarłszy do głównej drogi, skręcił na północ i spiął konia do
galopu, ale nawet przy takiej prędkości nie potrafił pozostawić za sobą
dręczących myśli.
Zgodnie z testamentem ojca właściwy czas nadszedł. Robert
osiągnął wiek, w którym miał się ożenić. Ojciec zostawił mu listę
kobiet, spośród których musiał wybierać. Czternaście z nich było
jeszcze pannami. Trzy spośród nich uczęszczały do szkoły. Z
pozostałych jedenastu Robert znał cztery i nie wyobrażał sobie, że z
którąkolwiek z nich mógłby zaznać małżeńskiego szczęścia. Musiał
wobec tego zdecydować się na jedną z siedmiu nieznanych mu kobiet.
Kto by pomyślał, że Robert Edmond Alexander Symington, markiz
Elston, jeden z najbardziej pożądanych kawalerów w królestwie,
znajdzie się w takich tarapatach?
105676620.004.png
Rozdział 1
Brough, Cumberland 28 lutego 1813
Robert Symington, piąty markiz Elston, przesunął wzrokiem po
dwójce gości towarzyszących mu podczas kolacji w Hallack Grange,
najmniejszym z jego majątków, po czym zrobił coś nieoczekiwanego.
- Mam pewien problem i byłbym wdzięczny, gdybyście mi
pomogli - powiedział.
Prośba ta, choć wypowiedziana dość niespodziewanie, nie była
nieprzemyślana. Dżentelmen siedzący po lewej stronie Roberta,
George Winterbrook, książę Weymouth, był jego bliskim
przyjacielem od niemal dwudziestu lat, a dokładnie od dnia, gdy obaj
przybyli do Eton, by rozpocząć tam naukę: dwaj zagubieni,
dziesięcioletni chłopcy zaskoczeni, że szkoła ani trochę nie
przypomina domu. Ich przyjaźń była tak silna, że książę zwracał się
do Roberta na ty. Oprócz niego jedynie nieżyjący już ojciec i ciotka
Lavinia cieszyli się tym przywilejem.
George spojrzał na przyjaciela spod oka.
- Po tym, przez co razem przeszliśmy, Robercie, nie musisz mnie
o nic prosić. Oczywiście, że ci pomogę.
Elston odwrócił się do siedzącej po jego prawej stronie kobiety.
Panna Beth Castleton ocaliła go przed małżeństwem z pewną
pozbawioną skrupułów osóbką. Zapłaciła za to słoną cenę - została
postrzelona z broni palnej. Robert znał ją zaledwie od dwóch tygodni,
ale poczytał sobie za zaszczyt, że może zaliczyć ją do grona swoich
przyjaciół.
- Zrobię wszystko co w mojej mocy, lordzie - oznajmiła dama.
Jej akcent zdradzał, że dorastała w Ameryce. Robert odetchnął z
ulgą.
- Dziękuję, dziękuję wam obojgu. Ale... - uśmiechnął się do
panny Castleton - skoro jesteśmy przyjaciółmi, nie musimy zwracać
się do siebie tak formalnie. Proszę mówić do mnie Robercie.
Dama uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- A pan będzie zwracał się do mnie po imieniu?
- Taka poufałość mogłaby zostać źle odebrana w towarzystwie.
Beth Castleton spoważniała, ale kiwnęła potakująco głową. W
Anglii kawalerów i panny obowiązywały zasady znacznie surowsze
niż w Ameryce.
105676620.005.png
- Czy wciąż chodzi o ten sam problem, który miałeś w Stranraer?
- wrócił do głównego tematu George.
Na obrzeżach tego miasta znajdowała się posiadłość Elstona,
Hawthorn Lodge, w której Robert zatrzymał się po wyjeździe z
Gloucestershire. Po brawurowej ucieczce Beth z rąk porywaczy także
książę ukrywał się tam razem ze swoją siostrzenicą Isabelle, panną
Castleton i dwojgiem służących.
- Tak.
- Czy ma to coś wspólnego ze śmiercią twojego ojca? Robert
wzdrygnął się, słysząc zadane łagodnym głosem pytanie, i spojrzał na
Amerykankę. Jej przenikliwość mogłaby go poważnie zaniepokoić,
gdyby nie byli tylko przyjaciółmi. Traktował ją jednak jak siostrę i w
ich stosunkach nie było miejsca na bardziej romantyczne uczucia.
- Tak.
Wypił łyk wina i, zaczerpnąwszy oddechu, opowiedział o
testamencie ojca i zawartym w nim warunku. Po tym wyznaniu
zapanowała cisza.
- A więc ojciec nawet po śmierci próbuje wtrącać się w twoje
życie? - skomentował George.
Beth spojrzała na księcia zaskoczona.
- Czy pana ojciec miał władczy charakter, Robercie?
- Do tej pory tylko pod jednym względem. - Na widok
zaskoczonej miny panny Castleton wyjaśnił: - Mój ojciec odziedziczył
tytuł, gdy studiował na uniwersytecie, i dlatego w młodości nie mógł
korzystać ze swobody, jaką w jego wieku cieszy się większość
chłopców. Ojciec zapewnił mi tę wolność, podczas gdy ja pragnąłem
odpowiedzialności. Często się kłóciliśmy, bo on nie rozumiał, że chcę
przyjąć na siebie obowiązek zarządzania jedną z posiadłości. W końcu
rozgoryczony wstąpiłem do wojska.
- Chciał pan zająć się czymś istotnym, nie tracić czasu i, jak
sądzę, wykorzystać wiedzę, którą markiz mógł panu przekazać na
temat kierowania majątkiem.
- Właśnie.
- Ale - ciągnęła Beth - ojciec wolał pozwolić synowi się bawić,
zamiast obarczyć go obowiązkami.
Robert przytaknął.
- Dał panu to, czego sam w młodości nie miał i za czym tęsknił...
105676620.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin