071. Darcy Lilian - Terapia wstrząsowa.pdf

(567 KB) Pobierz
Full recovery
LILIAN DARCY
TERAPIA
WSTRZĄSOWA
Tytuł oryginału: Full Recovery
132928189.038.png 132928189.039.png 132928189.040.png 132928189.041.png 132928189.001.png 132928189.002.png 132928189.003.png 132928189.004.png 132928189.005.png 132928189.006.png 132928189.007.png 132928189.008.png 132928189.009.png 132928189.010.png 132928189.011.png 132928189.012.png 132928189.013.png 132928189.014.png 132928189.015.png 132928189.016.png 132928189.017.png 132928189.018.png 132928189.019.png 132928189.020.png 132928189.021.png 132928189.022.png 132928189.023.png 132928189.024.png 132928189.025.png 132928189.026.png 132928189.027.png 132928189.028.png 132928189.029.png 132928189.030.png 132928189.031.png 132928189.032.png 132928189.033.png 132928189.034.png 132928189.035.png 132928189.036.png 132928189.037.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Dom bez nich jest strasznie pusty - powiedział doktor Nick Darnell dó
żony, otwierając drzwi lodówki.
Roześmiała się, nie patrząc na niego. Robiła właśnie kawę. Po chwili
przyjemny zapach zapowiadający śniadanie rozszedł się po kuchni.
- Czego ty tak szukasz w tej lodówce?
- Czegoś do zjedzenia. Zdaje się, że zostały tylko resztki po dzieciach:
puszki z gazowanymi napojami Jona, płatki, awokado i jakaś cudowna maść
Jane.
- Krem, kochanie.
- Jest jakiś krem? Gdzie?
- Jane zostawiła krem do twarzy, nie maść.
- Wszystko jedno. Chyba nie ma nawet jogurtu!
- Zobacz na drzwiczkach, obok soków.
- Rzeczy wiście. Jesteś cudowna! Gdybyś jeszcze mogła zrobić coś z tą
plamą na mojej koszuli...
Helen poszła wziąć prysznic, udając, że nie dosłyszała. Wpół do siódmej
rano nie jest odpowiednią porą na myślenie o poplamionych koszulach
męża!
Powiódł za nią wzrokiem. Helen nie była rannym ptaszkiem, co w
niczym nie zmniejszało jej atrakcyjności. Nawet o tak wczesnej porze
wyglądała bardzo pociągająco. Zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego,
jaka jest śliczna ze swymi rudymi, rozpuszczonymi wosami, w
rozchylającej się niebieskiej koszuli nocnej, lekko opiętej na pełnych
piersiach. Nawet nieźle, że zostali w domu sami... Zaraz jednak zjawiła się
refleksja.
Dla Helen to będzie ciężkie przeżycie. Zawsze była przede wszystkim
żoną i matką. Prawie wcale nie miała własnego życia. Pobrali się bardzo
wcześnie, dokładnie przed dwudziestu laty... Po raz kolejny przyszło mu do
głowy, że może powinni byli zaczekać. Obojgu bardzo się spieszyło, ale on
- o ponad trzy lata starszy - mógł się wykazać większą odpowiedzialnością i
zapanować nad sytuacją.
Zdawał sobie sprawę z faktu, że to Helen wzięła na siebie cały ciężar ich
przedwcześnie dorosłego życia, ograniczając swoje szanse i możliwości.
Nie po raz pierwszy poczuł wyrzuty sumienia.
Gdyby nie zbyt wczesne małżeństwo, mogłaby studiować, mogłaby
rozwijać swe zainteresowania, a tymczasem całkowicie poświęciła się
2
wychowywaniu dzieci. Teraz, kiedy opuściły dom, syndrom pustego
gniazda wydał mu się nagle niepokojąco realny.
Z łazienki doszedł go szum wody. Czeka ich ciężki okres, a najbliższy
miesiąc też nie będzie zbyt łatwy...
Helen stała pod prysznicem i myślała o tym samym. Nick ma rację. Po
wyjeździe bliźniaków na studia opustoszała nie tylko lodówka. Dzieci
wyjechały do Londynu zaledwie kilka dni temu, a ona już nie mogła znaleźć
sobie miejsca. Całe jej dotychczasowe życie obracało się wokół Jona i Jane;
nie bardzo wiedziała, czy martwić się, czy cieszyć, że odtąd będzie inaczej.
Nareszcie będą mieli z Nickiem trochę czasu dla siebie.
Rzeczywistość wyglądała jednak niezbyt różowo. Przed południem Nick
miał w szpitalu dużo pracy, a Ona spędziła mnóstwo czasu przy telefonie,
próbując zorganizować spotkanie grupy samotnych matek.
W porze lunchu nadal siedziała przy biurku, pospiesznie jedząc kanapkę i
starając się nie wylać herbaty na stertę papierów, które miała przed sobą.
O wpół do pierwszej zajrzała do niej Stella Harris.
- A ty, jak zwykle, pracujesz nawet w czasie przerwy obiadowej, Helen.
Znajdowały się w ośrodku pomocy społecznej. Mimo iż miasto
Camberton było niewielkie, żadna z pielęgniarek nie narzekała na brak
zajęć. Jednak w porze lunchu zwykle udawało im się chwilę porozmawiać.
- Trudno. W przeciwnym razie musiałabym zostać po godzinach -
odpowiedziała Helen, unosząc głowę. - Na szczęście udało mi się jako tako
wszystko uporządkować. Można powiedzieć, że wychodzę na prostą.
- Ja też! - oświadczyła triumfalnie Marcella McPherson, najmłodsza z
zatrudnionych w ośrodku praktykantek, i odłożyła pióro na biurko. - I
bardzo się z tego cieszę, bo nie ma mowy, żebym została dłużej. Dzisiaj jest
nasza pierwsza rocznica ślubu.
- Gratulacje!
Do pokoju pielęgniarek weszła właśnie Anne Robson.
- Planujecie coś specjalnego?
- Oczywiście. - Marcella zmrużyła oko. - Ale wolałabym o tym głośno
nie mówić.
- Czy to ma jakiś związek z twoją wczorajszą wizytą w sklepie z bielizną
erotyczną? - zapytała domyślnie Anne.
Marcella zaczerwieniła się.
- No wiesz, jeśli się nie mogę ładnie ubrać nawet dla męża... Ale znając
Alana, przypuszczam, że i tak zwróci uwagę tylko na jedzenie.
- Pójdziecie gdzieś na kolację?
3
- Nie. Chcę zrobić sama coś dobrego w domu. Coś naprawdę
specjalnego. Koniec z mrożonkami i puszkami!
Marcella już miała zacząć recytować niezwykle wymyślne menu, kiedy
spłoszył ją dziwny wyraz twarzy Helen.
- Co się stało? - zapytała Stella i wszystkie trzy utkwiły wzrok w Helen.
Wyglądała jak ktoś, komu wylano na głowę kubeł zimnej wody.
- Nic takiego... Po prostu przypomniałam sobie właśnie, że dzisiaj jest
również moja rocznica ślubu i powinnam zrobić kolację, a w domu nie ma
nic do jedzenia. Dosłownie nic, nawet sałaty.
Przypomniała sobie, co Nick mówił rano o pustej lodówce.
- Twoja rocznica ślubu? Naprawdę? Dwunastego września? - Marcella
spojrzała na nią z błyskiem w oczach. - Co za zbieg okoliczności! To taka
piękna data... Od ilu lat jesteście po ślubie?
- Długo. Sama nie bardzo mogę w to uwierzyć, ale wyobraź sobie, że już
dwadzieścia.
- Ile?
Marcella spojrzała na nią ze zdumieniem.
- Dziwne, prawda? Ale przecież bliźnięta niedawno skończyły
osiemnaście.
- Chyba wybierzecie się na kilka dni do Paryża albo coś takiego?
- Nie. Nick wyjeżdża jutro do Bostonu na konferencję. Sam. Marcella nie
ustępowała.
- Ale chyba jakoś to uczcicie, jakoś tak romantycznie...
- Myślałam tylko o kolacji... - zaczęła Helen i żeby jakoś żartobliwie
zakończyć rozmowę, niebacznie dodała: - Po dwudziestu latach nic
romantycznego nie wchodzi już w grę.
Nie wyszło to zbyt dowcipnie. Marcella wyglądała na rozczarowaną, jej
uśmiech przygasł. Helen poczuła do siebie niesmak: zachowała się
nielojalnie wobec Nicka, a ponadto dała koleżankom do zrozumienia, że jej
małżeństwo jest konwencjonalnym związkiem dwojga znudzonych sobą
ludzi. A tak przecież nie jest. Tak przecież nie może być!
Przypomniała sobie, jak pusty wydał jej się dom tego ranka, a także minę
Nicka, kiedy wróciła z łazienki. Siedział, pijąc w milczeniu kawę i nawet na
nią nie spojrzał. Wtedy pomyślała, że powodem jest czekająca go
konferencja; teraz przyszło jej do głowy, że może chodzi o coś zupełnie
innego.
- Skoro tak to wygląda - odezwała się po chwili Stella - dlaczego nie
masz nikogo na boku?
- Stella!
4
- Nie udawaj niewiniątka i nie rób takiej zdziwionej miny. Skoro twoje
małżeństwo jest do niczego, powinnaś sobie kogoś znaleźć.
- To wcale nie jest wyjście. Jak możesz mówić coś podobnego? Zresztą
moje małżeństwo wcale nie jest nieudane - próbowała ratować się Helen, ale
jej niezręczna uwaga o braku romantyzmu nadal dźwięczała w powietrzu.
Po co mówi takie rzeczy? Wymknęło jej się to i nagle nabrało
niechcianego, złowrogiego znaczenia. Przestraszyła się, że może stać się
autorką samosprawdzającej się przepowiedni. Dodatkową przykrość
sprawiła jej myśl, że być może mimo woli powiedziała prawdę.
- Skoro tak u was jest - ciągnęła Stella - trzeba jakoś się ratować.
Przynajmniej nie traci się czasu i zostają człowiekowi przyjemne
wspomnienia!
Roześmiała się sztucznie i wszystkie poczuły się niezręcznie. W głosie
Stelli brzmiała gorycz i rozczarowanie. Stella Harris, najstarsza z
pielęgniarek, wróciła niedawno do pracy po rocznej przerwie. Z trudem
dochodziła do siebie po skomplikowanym rozwodzie. Jej mąż, Raymond,
rzucił ją po dwudziestu latach małżeństwa i związał się z młodziutką
sekretarką, którą ostatnio poślubił. Cała ta sprawa zniszczyła Stellę
psychicznie, robiąc z niej typowy przykład porzuconej, starzejącej się
kobiety, pozbawionej poczucia bezpieczeństwa i własnej wartości.
Czy Nick byłby zdolny do czegoś podobnego? Helen pochyliła głowę,
jakby w ten sposób chciała ukryć nagły niepokój. Nie! Nigdy! Nick jest
uczciwy i lojalny. Właśnie za to go kochała.
Skąd zatem te wątpliwości? Czuła się dziwnie nieswojo - tak jakby to, co
do niedawna wydawało jej się oczywiste, zachwiało się i nabrało
dwuznaczności. Przecież w ich domu tyle się zmieniło: zniknęły cudowne
kremy Jane, kolumny stereofoniczne Jona, Nick w czasie śniadania nie
powiedział słowa... Ledwo słyszała monolog Stelli.
- Niewierność jest swego rodzaju lekarstwem - zakończyła pielęgniarka i
wszystkie odstawiły kubki, wracając do papierów. Przerwa dobiegła końca.
Helen postanowiła się skupić. Musi się przygotować do dwóch rozmów.
Wkrótce ma nadejść Linda Marshall, jedna z pielęgniarek szpitala w
Camberton, i doktor Anderson.
Stella nie dawała jednak za wygraną.
- Jeśli romans może ci pomóc albo scementować twoje małżeństwo, nie
powinnaś się wahać! - ciągnęła. - Nie miej wyrzutów sumienia; mężczyźni
ich nie mają. Dlaczego my, kobiety, miałybyśmy postępować inaczej?
- Nie zamierzam mieć romansu - powiedziała zmęczonym głosem Helen.
Cała ta rozmowa bardzo ją wyczerpała. - Nick też nie. Wspomniałam o
Zgłoś jeśli naruszono regulamin