Catherine Spencer
Wyspa pożądania
In the Best Man’s Bed
Tłumaczyła Hanna Walicka
Ethan Beaumont… Ethan Andrew Beaumont… pan Beaumont. Odkąd została ustalona data ślubu, jego nazwisko rozbrzmiewało na wszystkich ustach. Wymawiano je z szacunkiem należnym osobom z królewskich rodzin, papieżom czy dyktatorom.
Przecież to Filip Beaumont żeni się z moją najlepszą przyjaciółką. Na czym polega problem? zastanawiała się Anne–Marie Barclay, popijając w zamyśleniu szampana. Zwykle, jeśli mówi się o czyimś weselu, to ludzką uwagę przyciągają państwo młodzi, a tu wszystko kręci się wokół Ethana Beaumonta. Dlaczego Solange na to pozwala?
— Jeśli spojrzy pani w dół poniżej skrzydła, zobaczy pani Bellefleur, panienko. — Usłyszała głos stewarda, roztaczającego opiekę nad nią, jako pasażerką prywatnego odrzutowca.
Popatrzyła przez okno. Tysiące metrów poniżej, na szafirowym morzu widać było skrawek lądu.
— Rzeczywiście — przyznała, nie pojmując, czemu widok malowniczej wyspy wywołuje w niej dziwny niepokój. — Kiedy wylądujemy?
— Już obniżamy lot. Proszę zapiąć pasy. — Ciemnoskóry steward błysnął w uśmiechu białymi zębami. — Przez cały czas nie opuściła pani swego miejsca. Czy denerwuje się pani, lecąc samolotem?
— Nie zawsze. — Anne–Marie jeszcze raz spojrzała w okno, lecz tym razem zobaczyła tylko niebieskie niebo, samolot bowiem wykonał zwrot. — Zwykle nie latam tak niewielkimi odrzutowcami — wyjaśniła.
I nie przez cały czas nad oceanem, dodała w myślach.
— Jest pani w dobrych rękach. Kapitan Morgan to bardzo doświadczony pilot. Pan Beaumont zatrudnia jedynie najlepszych.
I znowu padło to nazwisko. Tym razem wymówione ze śpiewną karaibską intonacją, w której pobrzmiewał szacunek należny komuś niezwykłemu. Anne–Marie po raz kolejny nawiedziło złe przeczucie. Wcale nie miała ochoty na spotkanie z wszechwładnym panem Beaumontem.
— Charakterem bardzo różni się od Filipa, choć jako przyrodni bracia są zewnętrznie podobni — powiedziała Solange, gdy zadzwoniła z wiadomością o zbliżającym się weselu. — Ethan to ktoś większego formatu. Prawdziwy pan na włościach. Wszyscy mu się kłaniają, gdy przejeżdża przez miasto. Filip nawet trochę się obawiał, jak starszy brat przyjmie wiadomość o naszych zaręczynach. Ethan jest trochę… jak by to ująć? Un peu formidable.
— Innymi słowy to tyran — rzekła krótko Anne–Marie. — Skoro dorosły mężczyzna lęka się wyznać mu, że się żeni. Prawdziwe średniowiecze.
Solange milczała przez chwilę, nim odpowiedziała.
— Rzeczywiście jest wpływowy i potężny, lecz to dobry człowiek. Co prawda, nie taki milutki jak mon cher. Daleko mu do tego. Nie wyobrażam sobie, na przykład, by dał się opanować jakiejś namiętności.
— Raz chyba się jej poddał — zauważyła Anne–Marie. — Ma przecież syna.
— Ale, niestety, nie posiada żony. Być może, po matce Angielce odziedziczył za dużo rezerwy i dlatego jego małżeństwo nie trwało długo — westchnęła Solange. — Szkoda! Taka strata!
— Żadna kobieta nie chce mężczyzny, który separuje ją od własnego dziecka. Współczuję temu chłopczykowi zdanemu na łaskę takiego ojca.
— Ależ nie ma w tym winy Ethana! To matka zdecydowała, że opuści męża i syna.
— Widać musiało im się bardzo źle układać, skoro wolała zostawić dziecko niż nadal żyć z mężem.
— Możesz mówić takie rzeczy prywatnie do mnie, lecz strzeż się, by nie usłyszeli ich inni mieszkańcy Bellefleur, gdy już tam przyjedziesz — roześmiała się Solange.
Być może wszystko na wyspie było feudalne, lecz poczucie absurdalności sytuacji zachwiało się, gdy Anne–Marie jechała z lotniska do posiadłości Beaumontów. Siedząc w ekskluzywnej czarnej limuzynie, miała wrażenie, iż to ona stanowi jakąś anomalię na tle Bellefleur.
Kiedy lśniące auto przesuwało się malowniczymi ulicami miasteczka, jego mieszkańcy przystawali i z szacunkiem skłaniali głowy, a czarnookie dzieci radośnie machały rękami.
Auto wyjechało z miasteczka i zaczęło wspinać się na wzgórze ku posiadłości Beaumontów, a Anne–Marie poczuła ucisk w żołądku jak po przejedzeniu.
Poznała Filipa Beaumonta i polubiła go. On i Solange pasowali do siebie. Jednak Filip nie sprawiał wrażenia szczególnie silnego, energicznego człowieka. Stawiany przed życiowymi wyborami zwykle szedł po linii najmniejszego oporu i mało prawdopodobne, by kiedykolwiek dorównał w asertywności swemu przyrodniemu bratu.
Wątpliwości Anne–Marie nasiliły się jeszcze bardziej, kiedy auto minęło bramę wjazdową posiadłości i po chwili zatrzymało się przed głównym wejściem rezydencji.
Anne–Marie nie po raz pierwszy stykała się z luksusem. Miała za sobą pobyt w najlepszych szkołach, zwiedziła świat, nigdy nie brakowało jej pieniędzy, żyła w komforcie. Lecz wielkość i architektoniczna uroda domu Beaumontów całkiem ją oszołomiły. Słyszała, że pod ich dachem sypiały koronowane głowy i mogła w to uwierzyć. To nie była zwyczajna willa majętnych ludzi. Miała przed sobą prawdziwy pałac tonący w tropikalnych kwiatach i mimo palącego słońca sprawiający swą wytwornością wrażenie formalnego chłodu oraz szacowności. Jeśli odzwierciedlało to cechy . właściciela, drobna, krucha Solange musiała odczuwać przed nim respekt.
— Proszę pani…
Uświadomiła sobie, że drzwi limuzyny zostały otwarte, a służący w białych bermudach i koszuli z krótkimi rękawami, lecz pod krawatem, wyciąga rękę, by pomóc jej wysiąść z auta. Wszędzie widać było kaskady pnączy kwitnących na purpurowo, fioletowo i pomarańczowo, co wspaniale komponowało się z kremowym odcieniem ścian rezydencji.
Służący otworzył parasol, by osłonić ją przed słońcem.
Minęli dwie bramy misternie kute w żelazie i znaleźli się na wewnętrznym dziedzińcu.
Tu czekała Solange, podekscytowana spotkaniem z przyjaciółką.
— Tak bardzo za tobą tęskniłam! — zawołała radośnie, całując Anne–Marie na powitanie. — Witaj w Bellefleur, ma chere, chere amie!c Tak się cieszę, że w końcu przyjechałaś!
— Jeśli się cieszysz, to skąd łzy w oczach? — spytała Anne–Marie.
— Ze szczęścia.
— Nie wyglądasz na specjalnie szczęśliwą.
Przyjaciółka obejrzała się za siebie i rzuciła:
— Chodźmy, pokażę ci, gdzie będziesz spała. Nagadamy się do woli, bowiem Ethan polecił umieścić cię w pawilonie dla gości, tuż obok mnie.
— Chcesz powiedzieć, że nie mieszkasz w budynku głównym?
— Nie, dopóki nie zostanę mężatką. Innej sytuacji Ethan nie akceptuje. Filip będzie zapewne potajemnie wślizgiwał się do mnie nocą.
— Czego nie musiał robić, gdy mieszkaliście w Paryżu — przypomniała Anne–Marie.
— Ćśś..! — Solange nerwowym ruchem położyła palec na ustach. — Nikt nie może o tym wiedzieć. Tu obowiązują inne standardy.
— Rozumiem — mruknęła Anne–Marie, podążając za przyjaciółką wzdłuż tarasu, który przylegał do olbrzymiego, zapierającego dech w piersiach basenu.
— Pawilony dla gości mają okna i drzwi? Tam również będziemy musiały mówić szeptem? — dopytywała się.
— Nie sądzę, by ktoś oprócz służby niepokoił nas w prywatnych apartamentach — zapewniła Solange, prowadząc przyjaciółkę krętą, cienistą ścieżką wzdłuż strumyka, który wił się malowniczo i wartko spływał po kamiennych progach. — Jak widzisz, będziemy dość daleko od głównego budynku, lecz pawilony gościnne są przestronne i luksusowo wyposażone.
— To dobrze. Potrzebuję dużo miejsca, by wykończyć twoją suknię.
Solange obejrzała się, a na jej twarzy odmalowało się ożywienie, które Anne–Marie pamiętała z dawnych czasów.
— Już nie mogę się doczekać, by ją zobaczyć — powiedziała. — Rysunki, które przysyłałaś, były naprawdę wspaniałe.
— Możemy później zrobić przymiarkę, jeśli chcesz się zorientować, jak będziesz wyglądała, gdy wykończę cały strój.
— Poczekam do jutra. Masz za sobą całodzienną podróż, więc zjemy wcześniej kolację. Pewnie zechcesz wziąć prysznic i się przebrać.
— Rozumiem, że poznam niezwykłego Ethana Beaumonta — skrzywiła się Anne–Marie. — Na samą myśl robi mi się niedobrze.
— Dzisiaj nie — zapewniła ze śmiechem Solange. — Zamówiłam posiłek do swojego apartamentu. Ciotka i wuj Ethana do jutra są u przyjaciół, a on sam wyjechał w interesach.
— Sądziłam, że po prostu rządzi wyspą oraz życiem wszystkich jej mieszkańców i to jest jego główne zajęcie.
— Skądże! Prowadzi rozliczne interesy, ma nieruchomo — ści na całym świecie. Dopiero ostatnio część spraw zaczął powierzać Filipowi, a sam skoncentrował się na inwestycjach w zakresie energetyki i wydobycia ropy naftowej. Właśnie dlatego jest nieobecny.
— Wyjechał na Bliski Wschód? Świetnie. Im dalej tym lepiej! Już go nie lubię i wcale mi niespieszno do spotkania.
— Jest znacznie bliżej, na wybrzeżu wenezuelskim, a więc prawie po sąsiedzku. Wróci za kilka dni, tymczasem poznasz jego ciotkę i wuja, którzy mieszkają w tej posiadłości. A także Adriana.
— Kto to?
— Syn Ethana. — Głos Solange zabrzmiał miękko. — Wspaniały mały chłopiec. Na pewno go polubisz, niezależnie od tego, co myślisz o jego ojcu.
Ścieżka doprowadziła je do rozległego trawnika, na którym wznosiły się ekskluzywne pawilony wzniesione dla gości Beaumontów. Zewsząd rozciągał się piękny widok na morze.
Anne–Marie nie zdziwiło urządzenie apartamentu, równie wspaniałe jak w budynku głównym. Miał piękną zacienioną werandę, własny basen i klomb pełen kwiatów.
— Muszę przyznać, iż niezależnie od swoich wad, twój przyszły szwagier wie, jak traktować gości. To prawdziwy raj! — rzekła z zachwytem. — Muszę cię jednak o coś spytać. Właściwie powinnaś promieniować radością, jak przystało na pannę młodą, a jesteś jakaś przygaszona. Co z tobą? Masz wątpliwości dotyczące małżeństwa z Filipem? Jeśli tak, to jeszcze nie jest za późno, by wszystko odwołać.
— Och, nie chodzi o Filipa! Uwielbiam go i jestem szczęśliwa, mając go przy sobie, ale kiedy wyjeżdża… czuję się tu obco.
— Jak to? Daleko stąd, co prawda, do Paryża, jednak to francuska rodzina i wszyscy mówią tu po francusku. Wyobraź sobie, że mogliby władać jedynie hiszpańskim albo portugalskim i wcale byś ich nie rozumiała.
— A jednak, nawet mówiąc tym samym językiem co tutejsi mieszkańcy, czuję się między nimi obco. Na wyspie mieszkają dwa typy ludzi: ci, którzy się tutaj urodzili, i przybysze.
— To jak zamierzasz tu żyć?
— Filip uważa, że kiedy się pobierzemy, poczuję się inaczej. Zostanę zaakceptowana. Może ma rację. Zbyt często ostatnio bywałam sama i stąd złe samopoczucie.
— Czemu Filip ci nie towarzyszył?
— Zajmował się interesami w Europie i Azji. Teraz przebywa w Wiedniu. Ethan mówi, że jako żonaty mężczyzna będzie w jeszcze większym stopniu zajęty sprawami rodzinnej firmy.
Ethan twierdzi, Ethan uważa, Ethan zarządził…
— Powiedz mi, Solange, czy ktokolwiek odważył się posłać do diabła Ethana z jego życzeniami?
— Boże, nie mów nic takiego w obecności tutejszych ludzi. Gdyby ktoś to usłyszał, uznałby, że to… — Przyjaciółka zamilkła, szukając właściwego słowa.
— Zdrada stanu? — zażartowała Anne–Marie.
Weszły do apartamentu, by zobaczyć, że służba dostarczyła bagaże Anne–Marie.
— Nie chcę, żeby pokojówka robiła mi bałagan w rzeczach i dotykała dodatków do twojej sukni, lepiej więc sama zajmę się rozpakowaniem. Ale nie uważaj naszej rozmowy za skończoną. Każdego możesz oszukać uprzejmym uśmiechem, tylko nie mnie. Coś w tym raju szwankuje, więc zamierzam dociec, co to takiego.
— Po prostu przedślubne nerwy i trudności z adaptacją w nowym miejscu — upierała się Solange, nerwowo gniotąc w dłoni rąbek sukienki. — Wiesz, że zawsze byłam nieśmiała, toteż potrzebuję trochę czasu, by się przyzwyczaić do nowej sytuacji, szczególnie kiedy Filip jest nieobecny. Prawdę mówiąc, czuję się samotna.
To również zawdzięczamy wszechmocnemu Ethanowi Andrew Beaumont Lewisowi, pomyślała Anne–Marie.
Sądziła, że następnego dnia obudzi się późno, bo położyła się bardzo zmęczona, ale obudziła się o wschodzie słońca. Do śniadania pozostawało jeszcze wiele czasu, jednak po obfitej kolacji bardziej potrzebowała ruchu niż posiłku, jeśli chciała zmieścić się w suknię, którą przywiozła sobie na wesele Solange.
— Załóżmy, że ten ślub się odbędzie — powiedziała do siebie, odsłaniając moskitierę i sięgając po bikini — choć po tym, co usłyszałam, to wcale nie takie pewne.
Basen zachęcająco lśnił w słońcu, lecz z apartamentu Solange nie dobiegał żaden odgłos. Przyszła panna młoda wyglądała wczoraj tak blado i miała tak podkrążone oczy, że należało się cieszyć, że dłużej śpi. Lepiej jej nie przeszkadzać.
Anne–Marie narzuciła coś przewiewnego na kostium kąpielowy i wziąwszy aparat fotograficzny zaczęła schodzić ze wzgórza ku morzu.
Znalezienie właściwej drogi na plażę okazało się trudniejsze niż przypuszczała. Wśród bujnej roślinności wiło się zbyt wiele ścieżek prowadzących w różne strony. Anne–Marie nie mogła rozeznać się w zacienionej gęstwinie. Kiedy już zwątpiła, czy potrafi choćby wrócić do własnego apartamentu, natknęła się na mężczyznę zajmującego się czymś nad ogrodową sadzawką. Klęczał tak, że nie widziała jego twarzy, pomyślała jednak, że musiał spędzać dużo czasu na słońcu, pracując w majątku Ethana Beumonta, był bowiem ładnie opalony. Któż inny, jak nie pracownik fizyczny, pozwoliłby sobie na wędrowanie po posiadłości tylko w wypłowiałych szortach?
— Bonjour — zaczęła niepewna, jak należy zwracać się do ogrodnika.
Poprzedniego wieczora zdążyła się już przekonać, że przykładano tutaj do etykiety wielką wagę. Służący, który przy kolacji nalewał wino, nie zajmował się innymi napojami, a ten, który podawał kolejne dania, nie zbierał ze stołu opróżnionych talerzy. Bardzo możliwe, iż ogrodnikowi nie wolno było odzywać się do gości Bellefleur. Sposób, w jaki zignorował powitanie, mógł sugerować, że nie zrozumiał jej francuszczyzny.
— Excusez moi… — zaczęła nieco głośniej, zbliżając się do sadzawki — S’il vous plaît, monsieur…
Mężczyzna z irytacją machnął ręką, a na wypadek, gdyby nie pojęła znaczenia gestu, dorzucił:
— Proszę ciszej. Usłyszałem panią za pierwszym razem.
Mówił płynnie po angielsku, lecz jego maniery pozostawiały wiele do życzenia, więc Anne–Marie poczuła się dotknięta.
— Naprawdę? Ciekawe, jak zareaguje pański pracodawca, kiedy się dowie, że tak nieuprzejmie traktuje pan jego gości?
— Pani mi przeszkadza — odparł mężczyzna, ciągle pochylając się nad sadzawką. — A szef uzna za kłopotliwych gości, którzy wtrącają się do pracy kogoś, kto stara się dbać o jego własność.
— Jest pan rybakiem?
Patrząc na jego szerokie bary i muskularne ramiona, którymi wzruszył, słysząc pytanie, Anne–Marie zastanowiła się, czy jej rozmówca nie ma trudności z dobieraniem stroju w odpowiednim rozmiarze.
— Myślę, że można mnie tak nazwać — odrzekł.
— A jak nazywa pana szef?
— Nijak — odparł beztrosko. — Nie zawraca sobie tym głowy.
— Proszę sobie nie przeszkadzać. Najwyraźniej lubi pan to, co robi.
— O tak, proszę pani — powiedział tym razem z karaibskim zaśpiewem w głosie. — Pan powierzył mi karmienie ryb i opiekę nad nimi. Dał mi dach nad głową i rum do picia. Rybak to szczęśliwy człowiek.
— Jednak nie ma powodu, by zachowywać się arogancko. To nie moja wina, że pańska praca nie jest dostatecznie nagradzana — zauważyła Anne–Marie, próbując dojrzeć, co robił. — Czym właściwie pan się zajmuje? — spytała.
— Grasuje tu biała czapla. Próbuję naprawić wyrządzone przez nią szkody.
— W jaki sposób?
— Sprawiam, by ryby wypłynęły na powierzchnię i staram się opatrzyć ich rany.
— Akurat! Pewnie są tak dobrze wytresowane, że czekają, aż je pan obandażuje — zakpiła.
— Niezupełnie, lecz pozostają przy mnie wystarczająco długo, bym zdezynfekował ranki zadane dziobem ptaka.
Anne–Marie podeszła jeszcze bliżej i przekonała się, że nie przesadzał. Duża ryba spokojnie wybierała mu pokarm z dłoni, pozwalając, by drugą ręką smarował jakąś substancją ranę na jej grzbiecie.
— Naprawdę pan o nie dba — przyznała, pozostając pod wrażeniem tego, co robił.
— Szanuję je. Niektóre liczą sobie ponad pięćdziesiąt lat. Zasługują na opiekę. Czy jest jakiś powód, dla którego wędruje pani po ogrodzie o tej porze?
— Szukam zejścia na plażę. Chciałam popływać.
— Nie odpowiada pani basen dla gości?
— Moja przyjaciółka jeszcze śpi. Wolałam jej nie przeszkadzać. Ostatnio nie było jej lekko.
— Jak to? Czyżby nie czekał jej ślub z ukochanym mężczyzną?
— Problem wiąże się z innym człowiekiem, który ma w tej sprawie wiele do powiedzenia.
Rybak pogładził grzbiet ryby.
— Istnieje jakiś inny mężczyzna? To nie wróży dobrze małżeństwu.
— Nie o takiego mężczyznę chodzi. Zresztą mniejsza z tym. Nie powinnam o tym z panem rozmawiać. Monsieur Beaumont pewnie by tego nie pochwalił.
— Zapewne — zgodził się. — W tej części posiadłości nie ma ścieżki prowadzącej na plażę. Jeśli ma pani chęć na poranną kąpiel, radzę skorzystać z basenu przy budynku głównym.
— O, nie, to byłoby wbrew regułom. Prawdopodobnie nie jest przeznaczony dla gości. Nikt spoza rodziny nie powinien się tam pojawiać bez zaproszenia.
— Wygląda na to, że nie przepada pani za Beaumontami. Dobrze ich pani zna?
— Poza panem młodym raczej nie znam nikogo. Do tej pory nie poznałam głowy rodu, lecz po tym, co słyszałam, nie mam o nim najlepszego wyobrażenia.
Mężczyzna wytarł ręce w szorty i podniósł się z kolan. Był bardzo wysoki.
— Na pewno poczuje się zdruzgotany, kiedy to usłyszy.
— Pan mu doniesie?
Rybak roześmiał się i odwrócił do dziewczyny. Anne–Marie drgnęła na widok jego twarzy. Z pewnością nie był tu robotnikiem! Świadczyły o tym arystokratyczne rysy i błękitne oczy w ciemnej oprawie. Nie musiał się przedstawiać, każdy od razu wiedział, z kim ma do czynienia.
— Pan tu wcale nie pracuje — rzekła słabym głosem.
— Ależ pracuję i to bardzo ciężko.
— Nie jest pan rybakiem, a Ethanem Beaumontem we własnej osobie!
— A gdzie zostało napisane, że nie mogę być jednym i drugim?
Anne–Marie poczuła się naprawdę okropnie.
— Czemu pan wcześniej nic nie powiedział?
— Bo więcej mogłem się dowiedzieć, pozwalając pani mówić. Jest coś jeszcze, co chciałaby pani zakomunikować mi o mnie samym?
— Nie — wymamrotała, pragnąc zapaść się pod ziemię. — Nie mam niczego do dodania.
— W takim razie proszę pozwolić, że odprowadzę panią na górę i zaproszę do skorzystania z basenu.
— Nie wydaje mi się, bym jeszcze chciała się wykąpać. Raczej wrócę do swego apartamentu.
— I będzie pani niepokoić przyszłą pannę młodą? Wolałbym o tym nie słyszeć — rzekł, a potem gestem nie znoszącym sprzeciwu ujął ją pod łokieć. — Chodźmy, panno Barclay. Nie traćmy więcej czasu na puste rozważania.
— Zdaję sobie sprawę z niewłaściwości tego, co powiedziałam, gdy pana zobaczyłam, więc przepraszam.
— Powinna pani. Czy w pani świecie istnieje obyczaj krytykowania pracodawcy wobec jego pracownika?
— Nie — odparła. — Lecz w moim świecie gospodarze nie są tak niegościnni i nie udają innych osób.
— Jestem niegościnny? — Mężczyzna uniósł brwi ze zdziwienia. — Apartament nie spełnia pani oczekiwań? Podajemy niesmaczne potrawy? Służba traktuje panią niewłaściwie?
— Kolacja była wyśmienita, trudno sobie wyobrazić bardziej uprzejmą obsługę, a apartament… — Przerwała przypominając sobie wspaniałe urządzenie pokoju — Należy do takich, jakich tylko można sobie życzyć.
— A więc czego brakuje mojej przyszłej szwagierce, jeśli mogę spytać?
— Po prostu nie wygląda na typową szczęśliwą narzeczoną. Nie mówmy już o tym.
— Może jednak zechce pani wyjaśnić swoją ostatnią uwagę — poprosił.
— Nie pamiętam, co powiedziałam — mruknęła.
— Pozwolę sobie odświeżyć pani pamięć. Stwierdziła pani, iż Solange nie wygląda na szczęśliwą pannę młodą.
— A wygląda?
— Sprawiła na mnie wrażenie osoby kapryśnej, którą trudno zadowolić — Ethan wzruszył ramionami. — To chyba nie najlepsze cechy dla przyszłej żony.
Anne–Marie była oburzona, iż w ten sposób zaszufladkował Solange, nie starając się zrozumieć przyczyn jej nastroju.
— Równie nieprzyjemne, jak odkrycie, że wchodzi się w związki rodzinne z człowiekiem, który przypisuje nam wszystko co najgorsze.
— Jeśli oceniłem ją niewłaściwie…
— Nie ma żadnego „jeśli”! Znam Solange ponad dziesięć lat i mogę zapewnić, iż jest bardzo zrównoważoną kobietą. Lecz świadomość, że została zakwaterowana możliwie jak najdalej od głównego budynku posiadłości, jakby mogła czymś zarażać, nie podnosi jej samooceny.
— Dbam tylko o jej reputację.
— Izoluje ją pan i sugeruje, że jest tu niepożądanym gościem!
— To śmieszne! — wybuchnął. — Za dnia jest wszędzie mile widziana i może spędzać czas z całą rodziną.
— Czuje się przerażona. Nie chce się narzucać podczas nieobecności Filipa.
— Jeśli sądzi, że po ślubie mąż stale będzie jej towarzyszył, grubo się myli. Mój brat na własne życzenie prowadził dotąd życie playboya i jest słabo przygotowany do roli męża. Kiedy założy rodzinę, musi się zmienić, a z tym wiąże się podjęcie odpowiedzialności za niektóre z naszych rozległych interesów. To z kolei będzie wymagało spędzania dużej części czasu poza wyspą.
— A może to pański sposób na sabotowanie nieaprobowanego małżeństwa brata?
— Nie chwytam się podobnych sposobów. Jeśli coś budzi moją dezaprobatę, przeciwdziałam temu otwarcie, nie w sekrecie.
Ethan wskazał na rozległy basen, od którego ciągnęła leciutka bryza.
— Może pani tu pływać. Jest pani zdenerwowana, więc chłodna kąpiel pewnie się przyda.
Ukryty w cieniu drzwi prowadzących z sypialni na werandę Ethan obserwował, jak Anne–Marie ostrożnie zanurza się w wodzie. Pomyślał, iż okazała się dokładnie taka, jak się spodziewał: uszczypliwa, arogancka i pewna siebie, jak większość Amerykanek ze Stanów Zjednoczonych. Zdumiało go, że w wodzie zachowuje się tak niepewnie. To było niepokojące. Nie chciał, by spotkało ją coś złego. Całkiem wystarczała mu kruchość i przewrażliwienie Solange, więc nie pragnął więcej kłopotów.
— Tato! — Drzwi otworzyły się i do pokoju wbiegł Adrian. — Kiedy wróciłeś?
— Wczoraj wieczorem — odrzekł Ethan, chwytając go w ramiona.
— Nie pocałowałeś mnie na dobranoc.
— Pocałowałem, ale spałeś tak mocno, że nie poczułeś.
— Boję się, kiedy wyjeżdżasz. — Malec zacisnął mu rączki na szyi. — Co będzie, jeśli zapomnisz wrócić?
— Nie bój się, mon petit. Rodzice nie zapominają wrócić do dzieci.
— Czasem zapominają. Słyszałem, jak ciocia Józefina mówiła, że właśnie dlatego nie mam mamy.
— Zawsze będę z tobą, synku.
Przyrzekł sobie porozmawiać z ciotką, by uważała na słowa w obecności chłopca.
— Poucz mnie pływać, tato — poprosił mały.
Ethan rzucił okiem na basen. Anne–Marie leżała w wodzie na plecach, a jej włosy unosiły się na powierzchni jak jasne anemony. Cała figurka prezentowała się bardzo zgrabnie w obcisłym kostiumie.
— Nie teraz, synku. Może później — odrzekł.
— Ale obiecałeś, że popływamy, jak tylko wrócisz do domu. Obiecałeś! A wróciłeś już dawno temu!
— Masz rację — westchnął Ethan. — Wygrałeś. Daj mi dziesięć minut. Umyję się i przebiorę. Odbędziemy jedną lekcję pływania przed śniadaniem.
...
ograzyna