Webber Meredith - Lekarze z wyspy.pdf

(765 KB) Pobierz
Children's Doctor, Meant-To-Be Wife
207619254.044.png
Meredith Webber
Lekarze z wyspy
Tytuł oryginału: Children's Doctor, Meant-To-Be Wife
207619254.045.png 207619254.046.png 207619254.047.png 207619254.001.png 207619254.002.png 207619254.003.png 207619254.004.png 207619254.005.png 207619254.006.png 207619254.007.png 207619254.008.png 207619254.009.png 207619254.010.png 207619254.011.png 207619254.012.png 207619254.013.png 207619254.014.png 207619254.015.png 207619254.016.png 207619254.017.png 207619254.018.png 207619254.019.png 207619254.020.png 207619254.021.png 207619254.022.png 207619254.023.png 207619254.024.png 207619254.025.png 207619254.026.png 207619254.027.png 207619254.028.png 207619254.029.png 207619254.030.png 207619254.031.png 207619254.032.png 207619254.033.png 207619254.034.png 207619254.035.png 207619254.036.png 207619254.037.png 207619254.038.png 207619254.039.png 207619254.040.png 207619254.041.png 207619254.042.png 207619254.043.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
To najlepsze z możliwych zajęć, stwierdziła Beth,
zabierając dzieci na wycieczkę z latarkami do lasu
deszczowego. Co prawda ominie ją impreza po oficjal-
nym otwarciu rozbudowanego Centrum Medycznego
na Wallaby, jednak radość z wyprawy z dziećmi zna-
czyła dla niej więcej niż elegancka suknia i tańce.
Rozbudowa lecznicy i zatrudnienie na stałe lekarza
- którym była właśnie Beth - oznaczały także rozwój
obozu dla najmłodszych. Teraz byli w stanie przyjąć
jednocześnie nawet dwadzieścioro dzieci, które nie
mogły korzystać z innych wakacyjnych wyjazdów,
i zapewnić im mnóstwo atrakcji. W tym tygodniu
ośrodek gościł dzieci z chorobami układu oddecho-
wego oraz nowotworami w stanie remisji.
- Nie, Sam, obok mnie usiądzie Ally. A ty usiądź
z tyłu i zaopiekuj się Dannym. Ally nie czuje się zbyt
dobrze, więc proszę, żebyś go nie drażnił.
Usadowiła trójkę dzieci, za które była odpowiedzial-
na, w jednym z elektrycznych wózków stanowiących
środek transportu na wyspie. Potem podjechała do nieco
większego wózka, którym kierował Pat, strażnik parku
narodowego. Zmieściło się tam siedmioro dzieci z opie-
kunem, oni także mieli latarki.
Pat sprawdził, czyjego pasażerowie siedzą wygod-
nie, po czym podszedł do Beth.
- Jest pani z natury cierpiętnikiem, tak? - rzekł.
- Podobno zgłosiła się pani na tę wycieczkę zaraz po
dyżurze. Chyba powinna pani bawić się na przyjęciu.
- Wolę bawić się z dziećmi - odparła. - Poza tym
dla mnie to też jest przygoda. Nigdy dotąd nie byłam
w lesie deszczowym o tej porze.
- Ma pani latarkę?
Beth uniosła dużą latarkę, którą wręczył jej chwilę
wcześniej.
- Proszę świecić na zwierzęta. Ja będę im świecił
w oczy, żeby się nie ruszały.
- Chyba dam sobie radę - stwierdziła Beth, cho-
ciaż Sam już pytał, czy nie mógłby trzymać latarki.
Przeczuwała, że będą o nią targi. Sam był dosyć
drobny jak na osiem lat, miał za to silną wolę i walczył
o wszystko jak lew.
Pat wrócił do swojego wózka i ruszyli. Pięć minut
jechali drogą prowadzącą do kurortu na drugim końcu
wyspy, potem skręcili w stronę wzgórza.
Wózki toczyły się naprzód w ciszy zakłócanej tylko
terkotem ich kół. W pewnym momencie Pat zatrzymał
się i zgasił światła. Beth zahamowała tuż za nim.
- Musimy zachować całkowitą ciszę, inaczej zwie-
rzęta uciekną - szepnęła do swoich podopiecznych.
Pat skierował światło latarki na palmy i paprocie.
- Tam - rzekł cicho.
Dzieci aż westchnęły. Latarka wydobyła z ciemno-
ści szeroko otwarte zielono-żółte oczy. Beth zaświeci-
ła swoją latarką z bokur owych oczu i omal jej nie
upuściła. Patrzyli na niezaprzeczalnie pięknego węża.
Jego skóra pokryta była wzorem w romby. Owinął
się wokół gałęzi. Beth oceniła, że miał około dwóch
i pół metra długości. Bała się węży. Ręka, w której
trzymała latarkę, zadrżała. Automatycznie uniosła sto-
py z podłogi wózka. Alły, zapewne przejęty tym sa-
mym atawistycznym lękiem, wśliznął się na jej kolana.
Tymczasem Pat przesunął latarkę i po drugiej stro-
nie drogi znalazł lotołapankę karłowatą. Pokryte fut-
rem zwierzątko znieruchomiało, otwierając ogromne
oczy. Dzieci zgodnie wzdychały z podziwu.
Jakim cudem zachowały milczenie? Zwłaszcza gdy
małe zwierzę poruszyło kończynami, rozciągając znaj-
dujące się między nimi fałdy skóry, i lotem ślizgowym
przemieściło się z gałęzi na gałąź, zupełnie jak ptak.
Następnie światło latarki wyłoniło kolejne zwierzę,
siedzące na ziemi i przeżuwające orzech.
- To należący do rzędu torbaczy szczur łysoogo-
niasty - wyjaśnił Pat, podczas gdy Beth oświetlała je-
go drobne ciało, a potem ogon.
Przyciszone głosy dzieci przestraszyły torbacza, któ-
ry umknął w zarośla. Pat wziął kolejną latarkę, która
świeciła światłem utrafiołetowym, i trafił na spory
grzyb w kształcie spodka, który w promieniach ultrafio-
letowych fosforyzował. Z ust zachwyconych dzieci
znów dobyły się okrzyki. Potem ruszyli dalej. Sam na
palcach liczył, ile zwierząt zobaczył do tej pory. Wkrót-
ce potrzebował już do tego palców Danny'ego.
- Niedługo nie wystarczy ci palców u rąk - powie-
działa Beth, kiedy Pat pokazywał im pająka o szma-
ragdowych oczach, który tkwił w sieci.
- Superwycieczka - szepnął Sam. - Prawda, Dan-
ny?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin