Bernatowicz Feliks
CÓRKA LEZDEJKI
ALBO
ROMANS HISTORYCZNY
W kilkanaście lat po “wielkiej rewolucyi francuskiej," w dniu 18 kwietnia 1802 r., ujrzał Paryż zrana na rogach ulic duże plakaty, ogłaszające zawarcie konkordatu z Rzymem, a w kilka godzin potem był świadkiem oryginalnego, jak na owe czasy, widowiska.
Oto wymaszerowało z koszar wojsko i utworzyło groźny szpaler od Tuilleryów aż do katedry Notre-Dame. Ulicą tą posuwały się wolno ekwipaże dawnej monarchii, a w jednym z nich spoczywał młody wojownik z orlą głową rzymskiego patry- cyusza.
Biły działa na wałach miasta, radowały się dzwony na wieżach kościołów, grobowa cisza unosiła się nad tłumami.
To pierwszy konsul, Napoleon Bonoparte, obchodził “święto pojednania rewolucyi z niebem," jak drwili jego przeciwnicy, udawał się z całym swoim dworem do katedry, by złożyć publicznie hołd religii i przeszłości, która... miała ustąpić na zawsze kultowi rozumu. Arcybiskup Paryża witał słynnego wodza na progu kościoła wodą święconą, jak niegdyś, jak za czasów “zabobonów i przesądów."Kiedy się Bonaparte po odbyciu nabożeństwa zwrócił do generała Delmasa z zapytaniem, co sądzi
O owej uroczystości?—odpowiedział posiwiały w boju żołnierz: Jest wszystko, jak było, braknie tylko miliona ludzi, którzy pozwolili się zabić za to, co wy, panie konsulu, napowrót dźwigacie.
Zmartwychpowstała znów w części ta przeszłość, o której mniemano, że przeminęła bezpowrotnie.-
Nie w samej tylko Francyi odbył się ten przewrót Okrążył on całą Europę cywilizowaną, zaklinając wszystkie “upiory pogrzebanej przeszłości."
I Niemcy mają epokę “romantyczną," która była reakcyą przeciw samowładztwu rozumu encyklopedystów i oświeconych. “Srebrzystym blaskiem księżyca opromieniona, czarodziejska nocy, władczyni zmysłów, bajko cudowna, powstań znów w szacie swej dawnej królewskości!"—wołał Tieck.
Po orgii rozumu odurzano się z przyjemnością wspomnieniami zamierzchłej przeszłości owych czasów, w których rycerstwo szło na Wschód, by bronić grobu Chrystusowego przeciw obeldze niewiernych. Wyśmiane przez wiek XVIII czasy miały dla reakcyi, wracającej cześć uczuciu, tem więcej powabu, że stroiły je barwne draperye rycerstwa i owiewały pieśni trubadurów. Ten cały zaczarowany świat złocistych zbroi, pióropuszów, awantur, legend, pobożnych modłów i gwałtownych wybuchów, podobał się zdaleka estetykom, którzy stawiali na miejsce rozumu poezyę i piękno.
Z pyłów bibliotek i muzeów wydobyto wieki średnie. W dramatach i powieściach ożyli waleczni rycerze, wierzące zakonnice, ascetyczni mnisi na tle zamków, turniei i klasztorów.
W chwili, kiedy reakcya wydobywała ze skarbnicy przeszłości stare zbroje i przyłbice, legendy i zwyczaje średniowieczne, dojrzewał w Szkocyi niepospolity talent pisarski, który miał stworzyć" nowy rodzaj belletrystyki. Był nim Walter Scott, najsłynniejszy powieściopisarz historyczny XIX stulecia.
Potrącenie struny, która w danej chwili najgłośniej dźwięczy, bywa tajemnicą natychmiastowego a szerokiego powodzenia. Walter Scot zrozumiał upodobania swojego czasu i dlatego zdobył sobie prawie bez walki uznanie powszechne.
Z niesłychaną chciwością połykała Europa romanse historyczne Walter Scotta. Takie powodzenie pobudziło oczywiście do współzawodnictwa licznych naśladowców. W Niemczech zaciągnął się pod sztandar Walter Scotta głównie Willibald Alexis, w Danii Paweł Molier i Ingemann, we Włoszech Manzoni, a we Francy i znalazł bajarz szkocki takich uczniów, jak Wiktor Hugo i starszy Dumas.
I świeży prąd, który wytrysnął wśród gór szkockich, dotarł w krótkim czasie i do nas. Jeśli gdzie, umiano nad Wisłą ocenić właściwie doniosłość reakcyi, która wprowadzała do literatury pierwiastek swojski.
Walter Scott, który pobudził do naśladownictwa niepospolicie utalentowan3Tch autorów różnych narodowości, natchnął u nas w pierwszej chwili bardzo 'niemego ucznia. Ks. Krajewskiego “Leszek Biały, książę polski" jest rodzajem “Telemaka" Fenelona.
Właściwą powieść historyczną zapowiedział u nas Julian Ursyn Niemcewicz, autor, przyswajający sobie chętnie każdą formę, byle tylko był przekonany, że służy z pożytkiem sprawie publicznej.
Któż nie czytał “Jana z Tęczyna" (1825 r.) i nie zazdrościł urodziwemu Toporczykowi jego romansu z piękną królewną szwedzką?
Ale ani Niemcewicz, ani Skarbek (“Ruszczyc,"' Tarło"), ani Franciszek Wężyk (“Władysław Łokietek," “Zygmunt z Szamotuł") nie dorównali znakomitemu mistrzowi szkockiemu. Dzieła tego dokonał dopiero FeliJcs Aleksander Gcysstowt Bernatowicz, autor poszukiwanej jeszcze dziś “Pojaty." Feliks Bernatowicz (ur. w r. 1786, um. w r. 1836) nie był samoukiem. Urodziwszy się w Kownie z matki' Wiktoryi z Baranowiczów i ojca Jakó- ba, rotmistrza województwa trockiego, przygotowywał się bardzo starannie do zawodu literackiego. Rozpocząwszy nauki w Wilnie, kończył je w gimna- zyum Krzemienieckiem, gdzie poznał gruntownie literatury: polską, łacińską i francuską. Jako' sekretarz prywatny księcia Czartoryskiego, ocierał się w Sieniawie i Puławach o ludzi znakomitych, znanych czy z zasługi obywatelskiej, czy z niepospolitej inteligen- cyi, i odbywał liczne podróże po kraju i za granicę, ksztaicąc w ten najwygpdniejszy sposób smak estetyczny i gromadząc wielkie bogactwo osobistych doświadczeń i spostrzeżeń. Zanim się wziął do pracy autorskiej, znał dokładnie Litwę, Podole, Pińszczyznę, był w Dreźnie, Monachium i Wiedniu, władał dobrze kilku obcemi językami.
Działalność swoją zaczął od przekładów, następnie przeszedł do oryginalnych komedyj prozą (“Ko- czyk Pomarańczowy" w jednym akcie, “Bezżeniec w kłopotach" w trzech aktach), w końcu zwrócił się do rodzaju, odpowiadającego najlepiej właściwości jego talentu. Spróbowawszy skrzydeł epickich w “Nierozsądnych Ślubach" (1820 r.), zadziwił potem nie samych tylko czytelników polskich słynną “Pojatą, córką Lezdejki" (1826 r.), dzieło to bowiem przełożono wkrótce na języki: rosyjski, niemiecki, francuski i angielski.
Chociaż Bernatowicz nie mógł nic wiedzieć
o “uczonej technice artystycznej" Flauberta i Zoli, mimo 1o_ zabrał się do roboty z tą systematycznością, jaką później realiści francuscy zalecali. Nietylko przetrawił istniejący materyał historyczny, lecz zwiedził pieszo wszystkie miejscowości, w których się czynność powieści rozgrywała (Kowno, Krewo, Kier- nowo, Troki i t. d.), badał podania ludu i narodowe zabytki.
Z tak sumiennie nagromadzonego materyału, wykwitło dzieło niepośledniej wartości.
“Pojatę, córkę Lezdejki albo Litwinów w XIV wieku" (pełny tytuł) poprzedził Bernatowicz treściwym poglądem na zwyczaje i obyczaje Litwy. Byłoby niewątpliwie lepiej, gdyby był ten wstęp wcielił do bajki, rozkładając go na kilka części, zastosowane w miejscach właściwych. Tak jednak czynił Walter Scott, a “mistrz z Abbatsfordu" był naów- czas powagą, której błędów nie śmiano prostować.
Bernatowicz przedstawił w ramach “Pojaty" unię Litwy.
Czego nie dokonał miecz Krzyżaków, to sprawiła miłość. Ona to (miłość Jagiełły do Jadwigi) nawróciła upartych pogan i związała dłonie dwóch wrogich sobie sąsiadów.
Że autor “Pojaty" znał się na sztuce “zainteresowania," najlepszym tego dowodem, iż losy Trojdana, Heleny i Dowojny zajmują jeszcze dziś. Przerzucamy obecnie “Jana z Tenczyna" Niemcewicza, pragnąc się zapoznać z treścią i wartością pomnika literackiego pewnej epoki, ale “Pojata" budzi dotąd naszą ciekawość niejako głośny niegdyś zabytek czasów minionych, lecz jako powieść wogóle.
Wybornie znał się Bernatowicz na tem, co nazywamy dziś “robotą." Czasami nawet przesadził, pośwAcając prawdopodobieństwo dla wywołania jaskrawego efektu, lub wyprężenia struny uwagi aż do niemożliwości. Lubi on stawiać swoich bohaterów w położeniu bez wyjścia, aby ich potem nagle ocalić.
Jest to sztuczka techniczna, zastosowana z powodzeniem przez Walter Scotta. Posługują się nią wszyscy powieścio i dramatopisarze.
“Pojata" Bernatowicza wyróżnia się bardzo korzystnie z pomiędzy mnóstwa powieści historycznych, jakie literatura polska zawdzięcza wpływowi Walter Scotta. Doskonale ponAślana i zbudowana, prze
to
wyższa ona i pod względem językowym swoje rówieśnice. Wprawdzie nie starał się autor o odtworzenie archaizmów językowych, poprawkę tę bowiem wprowadzili do powieści historycznej dopiero późniejsi mistrzowie, lecz umiał dostroić dykcyę do powagi przedmiotu.
Płodnym Bernatowicz nie był. Po “Pojacie" wydał jeszcze tylko “Nałęcza" (1828 r.) i dwie krótkie, bardzo ładne powiastki (“Powódź" i “Reginka z Sieciechowa" 1834 r.), które wydrukował w “Dzienniku powszechnym."
Powieści historycznej p. t. “Madonna albo Niemy zakochany," którą zaczął, nie dokończył, ostatnie bowiem lata jego życia zamroczyła ciężka choroba mózgowa.
Feliks Bernatowicz, nieśmiertelny twórca “Poja- ty", umarł w sile wieku, w pięćdziesiątym roku ży- " cia, w Łomży, gdzie jego zwłoki dotąd spoczywają. Na mogiłę postawiono mu skromny kamień z napisem: “Tu leży autor Pojaty.“
(Eeodcr JesHe-Choiński-
ROZDZIAŁ I. SEN
Ztąd bystra rzeka od miasta przecina,
I z szumem pod most zapieniony bieży; Owdzie wielkiego dzieło Gedymina, Dotyka nieba twierdzami i wieży,
Indziej to pola, to śliczna równina,
To się las bujny gałęziami jeży.
Prawdziwie, aby dom ten był wesoły, Trzy się najmilsze zebrały żywioły.
Narus ewicz.
Wiek już dochodził od tej pory paA.ętnej, gdy dzielny Gedymin, książę litewski, zmordowny raz polowaniem, z dworem i paniami nad Wilią noc najpiękniejszą przepędzał, w tej samej kniei, w której mu przed chwilą udało się ubić ogromnej wielkości tura. Nie było to wprawdzie nadzwyczajną rzeczą szczęśliwemi w tej porze pochlubić się łowy: lasy przepełnione zwierzem i polowanie, jedyna rozrywka panów, wszelkiej ku temu dostarczały łatwości. Ale tur Gedymina nie był prostym turem. *) Znany z pię-
') Nie można jeszcze powiedzieć z pewnością, że starożytny tur jest to samo, co dzisiejszy żubr. Cokolwiekbądź, mu-
kności swych rogów, oddawna był celem czat i pościgów łowieckich; lecz ciągłemi niebezpieczeństw}' wprawiony do ostrożności, z dziwną szybkością przenosząc się z jednej puszczy do drugiej, oszukiwał czujność najbieglej szych łowców i bezużytecznemi czynił wszystkie ich zasadzki. Widząc nakoniec, że jego piękność zagubna uzbroiła nań całą prawie Litwę, jakby szukał śmierci z ręki najgodniejszej, wpadł na oszczep Gedymina i legł u nóg jego bez życia.
Uradowany książę tak szczęśliwem polem, na miejscu zaraz kazał wspaniałą ucztę wyprawić. Była jesienna pora. — Zawieszone od jednych gałęzi do drugich kosztowne zapony, usłane zwierzęcemi skórami murawy, mnóstwo rozłożonych ognisk, psy, sokoły, łowcowie, kucharze i różnego rodzaju my- śliwcza drużyna, osobliwszy na dzikiej puszczy wystawiały obraz. Ożywiały go obfitość trunków, wesołość dworzan, a nadewszystko dobra myśl pańska. Rozmowy po większej części miały za cel sprawy dnia tego. Kto więcej ubił zwierzyny, komu tęższe dawał obroty tur ścigany, który psów rodzaj lepiej się zasłużył; przytem rozliczne uwagi i żarty były osnową wzajemnych powierzeń i często przesadnych dodatków, jak to zwykle między myśliwymi się zdarza. Wnosić należy, że i sen po dziennych trudach
stal niniejszy być osobliwszym w swoim rodzaju, gdyż, jak dzieje podają, rogi jego kazał Gedymin w złoto oprawić i zamiast pu- hara w czasie bankietów używał; tak zaś wysoko ten zabytek był w domu książęcym ceniony, że wnuk jego, książę Witold, godnym go darem osądził cesarza Zygmunta i ofiarował mu go w upominku, gdy się na zjeździe monarchów w Słucku znajdował.
i wypróżnionych puharach powtarzać je musiał w dziwacznej wystawie. Nazajutrz u śniadania Gedy- min, pełen troskliwej myśli, marzenia swoje opowiadał przed dworem, obiecując znaczną nagrodę temu, któryby trafnie ich znaczenie wyłożył; sny bowiem, w owym wieku uważane za przestrogi bogów, były wyrocznią najważniejszych spraw ludzkich. Śniło się zaś księciu, że widział wilka okrytego zbroją żelazną, a w gardle jego słyszał głosy stu wilków ogromnie wyjących. Tak dziwne marzenie w głębokie zadumie- nie pogrążyły dwór cały. Sadzili się panowie na różne wykłady. Jedni, przepowiadając klęski powietrza, radzili wczesne przedsiębranie środków, drudzy wróżyli pomyślność następnych łowów, inni głosili wojnę; zgoła każdy ciesząc lub przerażając, zdanie swoje objawiał. Lecz gdy żaden z dworzan nie był w stanie zaspokoić pana, zabrał głos mędry Lezdejko, wieszcz i arcykapłan litewski, zapewniając księcia, że sen jego odkrywa wolę bogów: żeby na tem miejscu, gdzie pod grotem jego poległ zwierz srogi, potężne stanęło miasto, którego sława i zamożność rozchodzić się będzie po całym świecie; wilk bowiem w żelazie nie co innego — mówił — znaczy, tylko gród warowny, a głosy w nim wyjące, mnogość jego mieszkańców. — Podobał się Gedyminowi takowy wykład snu jego; zaklaskał z radości w ręce, udarował wieszcza i niezwłocznie wydał rozkazy zakładania miasta.Natychmiast tysiące siekier, łoskot podnosząc po puszczy, ruszyły zdziwionego zwierza z odwiecznych jego sie-
]) Ztąd pono przysłowie: “Prawić jak o wilku żelaznym."
dlisk; padały z trzaskiem stuletnie dęby i jodły; dzień jasny zajął nocy mieszkanie, a knieja, zgonem tura pamiętna, przyjęła zakresy warownego zakładu. Taki jest początek Wilna, którego wzrost i wypadki przeważnie należeć będą do osnowy niniejszej historyi.
Przyznać należy, że Lezdejko nie mógł dać zbawienniej szej rady księciu, i słusznie w nazwisku potomków swoich, książąt Radziwiłłów, sławnych po wszystkie wieki w narodzie, zachował chwalę założyciela litewskiej stolicy. Posada też miejsca łączyła w sobie wszystkie dogodności, jakich tylko do wzniesienia grodu przezorny szuka zakładacz. Zdaje się nawet, że Lezdejko, oddawna świadomy położenia miejsca, wcześnie je przeznaczył na zakład warowny i tylko sposobnej upatrywał chwili, żeby uwagę pana mógł ściągnąć na jego korzyści. Była to pobrzeżna spadzistość, z gór przyległych schodząca ku Wilii. Piękna, zielona równina, przeciągając się wzdłuż krętej rzeki, w pewnem zawsze oddaleniu trzymała te góry, które okryte różnego rodzaju drzewami, pięknej rozmaitości wystawiały obraz. Strumień Wilenka, wynikający z ich łona, roztaczał swe wody po zielonej dolinie i oddzielając ostatnią i największą z gór, która, jakby strażnica, jaka panować zdawała się całej okolicy, wpadał u jej podnóża do Wilii. Przyrodzenie, wznosząc w zbiegu dwóch rzek ten ogrom ziemi, przeznaczać go zdawało się koniecznie na zakład obronny. Na jej to wierzchołku legł tur Gedymina. Ale już nie dopiero znanem było to uroczysko. Smutne pogrzebne obrządki głośnem je zdawna po całej Litwie czyniły. — Jeszcze książę Swiętoróg, przed pół wiekiem polubiwszy to miejsce, poświęcił je na
zgliszcza1) zeszłych książąt i wodzów i sam się tam pierwszy pogrzebać kazał. Gdzie dziś piękna dolina w okrąg góry zamkowej, zroszona wodami Wilenki, służy za miejsce przechadzki, tam przed sześciu wiekami palono na stosach ciała mężów zasłużonych oj- czyznie i popioły ich w drogich naczyniach na przyległych górach grzebano. Smutne to ustronie naprzód Krsyicej-dóliny, potem Swiętoroża, wzięło nazwisko. Ciągnął się po nad Wilią szereg ostrych kurhanów2), które pokrywały drogie książąt szczątki; z najwyższej góry panował nad niemi wykuty z kamienia bóg Krystnos, opiekun umarłych, a mała w pobliżu jaskinia mieściła w sobie kapłany i ofiarniki, którzy wykonywali ciałopalne obrządki i strzegli uszanowania pogrzebanych popiołów.
Tak więc na górze Turzą odtąd zwanej, gdzie dziś ostatki starego zamku dają się widzieć, powstała naprzód obronna wałami twierdza, która, wznosząc swe baszty nad okoliczne lasy, uwiadamiała ludy litewskie o tym nowym ich pana zakładzie. Troki w tej porze były zaszczycone panującego księcia mieszkaniem. Odległe o cztery mile od Wilna, ludne i zamożne, ułatwiały pośpiech nowej budowy i dostarczały rzemieślnika. Kiedy już górna twierdza była na ukończeniu, Gedymin kazał założyć pomniejszy drewniany zamek na dole, tam prawie, gdzie dziś wznoszą się mury zbrojowni. W kraju i wieku, w którym wiejskie osady tak były rzadkie, jak dziś są
1) Zgliszcza, tak się zwały miejsca, na których ciała
palono.
') Kurhany, wysokie mogił}1, na pamiątkę rycerzy sypane.
miasta, zakład nowego grodu musiał być podziwem rozproszonych po lasach mieszkańców. Każdy biegł widzieć powstające na rozkaz bogów miasto, każdy się przj'kładał do wzniesienia murów i siedlił się w Wilnie tem chętniej, że ogłoszone mieszkańcom swobody, uwalniały ich od wielu ciężarów, które w innych osadach znosić musieli. Tak wytrzebiona z lasów przestrzeń wkrótce okrywać się zaczęła różnego kształtu domami, które, lubo w początkach nie- poczesne, przecież już jakąkolwiek temu zakładowi postać miasta nadawały. Dopiero, gdy Gedymin coraz bardziej podobając sobie w Wilnie, na ciągłe mury jego zamieszkał, zaczęło się miasto w ozdobniej sze stroić budynki, które służba księcia, urzędniki i kupcy ku swojej stawiali wygodzie. Odtąd nie było dnia, żeby się ludność jego nie powiększała. Tym sposobem w przeciągu lat kilkunastu stolica Litwy z Trok przeniesioną została do Wilna.
Obyczaje Litwinów w tej porze jeszcze nie były pewnie na tym stopniu poloru, na jakim je postawiło chrześciaństwa zaprowadzenie; nie miały już jednak dzikości początkowych swych wieków. Skra- pianie gajów świętych krwią jeńców, używanb ich do pociągu ciężarów, krępowanie winowajców do drzew na puszczy, przeznaczonych na pastwę drapieżnego zwierza, te i tym podobne dzikości należą do wcześniejszych czasów. Gedymin, potężny samowładca obszernego państwa, znany już był Europie nietylko jako sławny wojownik, lecz jako i niepospolity polityk. Już dawno znajomość żelaza w zarzucenie pudla pancerze z kopyt końskich składane, a rohatyny, kością lub ostrym uzbrojone kamieniem, ustąpiły miej
sca włóczniom, opatrzonym hartownem żelazem. Miecz był pospolitym orężem, nawet broń ognista nie była już cudem. Ludy litewskie, po większej części rozproszone po lasach, w budach korą lub darnem pokrytych, nie mogły mieć zapewne, jak tylko słabe wyobrażenie o pożytkach społeczności, lecz książęta na zamkach i supany1) w swych dworach pełne przepychu i wytworności prowadzili życie. Nawy morza Bałtyckiego wzamian bursztynu i skór zwierzęcych, dostarczały im wszystkiego, co tylko rękodzieła ucy...
kasiek790