KLEMENS KANTECKI.
SZKICE I OPOWIADANIA
Alie myślę niniejszego zbiorku zalecać, ani tłumaczyć — niechaj się przed czytelnikiem sam zaleca i tlómaczy; powiem tylko, że uważałem za rzecz stosowną artykuły, rozproszone w różnych dziennikach i pismach czasowych, głównie zaś w Gazecie lwowskiej i Przewodniku naukowo-lite- rackim, wydobyć z pod piasku zapomnienia, i zebrane razem, podać do rak szerszej publiczności. Jakoż spełniłem plan o tyle. że mieszczą się tutaj drobne moje prace, napisane w ciągu dziesięciolecia, 1S73—1SS3: gdy jednak szczupłe ramy tomu nie mogły objąć wszystkich rzeczy, przeznaczonych do ogłoszenia, wypadło znaczną ich cześć odłożyć do drugiej seryi.
Xaj ważniej sza i niemal jedyną pobudką, która mnie skłoniła do wydania tych pism, była nowość materyalów, z których po raz pierwszy danern mi było korzystać. Są one wszystkie oparte na nieznanych dotąd rękopiśmiennych źródłach, z wyją
tkiem szkicu krytycznego, któremu starałem się wywalczyć prawo bytu w osobnym przypisku — i drugiego opowiadania pt. Samoz w a 11 k a, której treść zawdzięczam dokumentom, ogłoszonym w Pamiętniku san do mir skini z r. 1S29.
Jak czytelnik będzie mógł zauważyć, przeważna większość książki powstała z rękopiśmiennych. zasobów Zakładu nar. Ossolińskich; tu jeszcze dodam, że nadto Kłopoty dyrektora teatru, Generał artyleryi koronnej i Tan podskarbi opierają się na cennych autografach Zakładu.
Różnorodność niateryałów i form, pod któ- remi przyszło je zużytkowywać, utrudniła mi wyszukanie odpowiedniego tytułu, któryby zawarł w sobie wszystkie rodzaje pism tego zbioru; nie chcąc się narazić na niewłaściwą rozwlekłość, musiałem przyjąć napis, obejmujący tylko cześć prac, tutaj pomieszczonych.
W Poznaniu 14 kwietnia 18S3.
Kłopoty dyrektora teatru.
i.
Nie wesoło są dzieje polskiego teatru. Już sztuka dramatyczna w obcych krajach kwitła, już mogła się pochlubić p.ierwszorzędnemi arcydziełami, gdy 11 nas jeszcze spoczywała w kolebce, nie rokując nawet słabej nadziei pomyślnego rozwoju. Przez długie wieki ową niepozorną poczwarką, z której się miał wyłonić świetny motyl scenicznego kunsztu, były skromne dyalogi religijne i komiczno-obyczajowe, rozpowszechnione jedynie w niższych warstwach społeczeństwa lub kołach uczącej się młodzieży, używane przez zwierzchność szkolną — w celach budujących i pedagogicznych.
Na dworach królów i magnatów, którzy mogli słać się mecenasami sztuki, widujemy od czasu do czasu imponujące zewnętrznym blaskiem igrzyska i widowiska maskaradowe, figury alegoryczne w szatach, olśniewających okazałością i przepychem.
W ciągu XVII. wieku, szczególniej na dworze Maryi Ludwiki, dawano już prawdziwe teatralne przedstawienia, ograniczające się jednak przeważnie do komedyi włoskiej, opery i baletu. — Dla teatru polskiego okazywali zupełną obojętność i królowie i społeczeństwo szlacheckie; o szlachcie powiedziano, że absorbowana życiem publicznćm, będąc widzem i aktorem scen naprzemian wesołych lub wysoce dramatycznych, na gwarnych i burzliwych zjazdach i sejmach, nie łaknęła innych wrażeń a może z politowaniem patrzała na ludzi, przedrzeźniających jej zdaniem w blady sposób bujną i barwną rzeczywistość.
Zasiadający na tronie polskim obydwaj Sasi, dbali wyłącznie o teatr cudzoziemski. August II. niepomiar- kowany wielbiciel opery i baletu, przeznaczył nawet 100 tysięcy talarów na sprowadzenie z zagranicy śpiewaczek i baletnicztk. Podczas gnuśnych rządów ociężałego jego syna brzmiały również w Warszawie obce opery i kantaty a królował skoczny balet. Zaprowadzenie właściwego teatru polskiego zawdzięczamy dopiero zasłużonemu opiekunowi sztuk i nauk, Stanisławowi Augustowi. Za danym z góry przykładem, zaczęła się publiczność garnąć do ojczystej sceny i ooraz bardziej w niej smakować, lecz niebawem operetka wioska, czyli wedle współczesnego wyrażenia „k r o t o f i 1 n e 1 a z y zabawnego buffo caricatu“ tak dalece odwróciły uwagę ogółu od polskich przedstawień, że przedsiębiorca rozpuścił polskich aktorów.
W następnych latach zgubnie na scenę polską oddziałał pizywilej monopolu. Od księcia Augusta Sułkowskiego nabył go kamerdjner królewski Il3X, i uczynił dla siebie dojną krową. Rozpierały się znowu na deskach wszechwładnie opera włoska i balet, a magnaci, zamiast wspierać sztukę narodową, rujnowali się, szafując ogromne sumy na te zbytkowne reprezentacye. Książę Marcin Lubomirski wystawił własnym kosztem słynne w swoim czasie widowisko baletnicze pod tytułem Sąd Parysa, dla którego same sprowadzone z Paryża kostyumy kosztowały z górą 50 tysięcy złotych.
Ze wobec tak zdrożnych, lecz olśniewających wy- bryków pańskiej fautazyi gasi polski dramat — to rzecz prosta. Przedsiębiorcy teatru -oświadczyli Stanisławowi Augustowi, że nie chcąc dalszych strat ponosić, muszą zaprzestać polskich przedstawień. Ilojuy król postanowił z własnej szkatuły łożyć na utrzymanie narodowego teatru, którego byt zdawał się już prżez to samo zapewnionym, giiy zepsuła wszystko oburzająca niesumien- ność zarządzców sceny, którzy gospodarzyli tak marnotrawnie, że w jednym roku (1777) musiał król dołożyć 200 tysięcy złotych. Zniechęcony tem monarcha, odmówił dalszej pomocy, drużyna artystyczna znów poszła w rozsypkę — rozpoczęła się nowa era biedy teatralnej, której nie zdołały odtąd usunąć przelotne uśmiechy- fortuny.
Zaledwie po niejakim czasie rozpoczęło towarzystwo przedstawienia w pałacu księcia Karola Radziwiłła Panie Kochanku, aliści nadeszła do stolicy wiadomość, że magnat ten od upadku konfederacji barskiej przebywający na tułactwie, nie tylko do ojczyzny powraca, lecz nawet zamieszka w swym warszawskim pałacu; cała więc trupa musiała w ciągu dwóch dni ustąpić z gmachu, w którym niezwłocznie podjęte naprawy zatarły wszelki ślad scenicznych urządzeń.
W r. 1779 stanął nareszcie osobny budynek teatralny, lecz tak szczupły i niewygodny, że brakło w nim miejsca na dekoracye, a nawet aktorowie musieli się ubierać w przyległej kamienicy. Bądź co bądź, był to już postęp nie mały, że muza teatru zamiast chodzić komornem, miała własny przybytek, z którego nikt jćj nie mógł wypłoszyć. Zdawało się, że odtąd rozpoczną się szczęśliwsze dla niej dni, lecz nadzieje te spełzły na niczem wskutek nagłej i niewytłómaczonej dezercyi najlepszych sił artystycznych, Owsińskiego i Truskola- skich, którzy ujechali niespodzianie do Lwowa. Powstał • wtedy wielki popłoch i zamęt, a niebawem i upadek przedsiębiorstwa.
Następują teraz smutne, tułacze koleje prześladowanego przez los towarzystwa, ciągłe niemal zawody i rozczarowania. Dość wspomnieć dla przyklalu, że trupa warszawska wezwana (w r. 1785) przez podskarbiego księcia Stanisława Poniatowskiego do Grodna, dąży tam ochoczo, i stanąwszy na miejscu w połowie lutego, wśród trzaskających mrozów’, dowiaduje się, że synowiec królewski zmienił już zamiary, i potrzebując ujeżdżalni, kazał rozrzucić wystawiony w niej teatr...
W porze naszego opowiadania był już dyrektorem teatru zasłużony pisarz i dramaturg, który pojmował szlachetnie swe piękne zadanie, a wedle trafnego orzeczenia późniejszego poety:
Krzywdzące myśl ojczystą mniemanie umorzył,
Pisał, grał i grających na czas późny stworzył.
Któż z wykształconych czytelników nie odgadnie, że słowa te odnoszą się do niestrudzonego Wojciecha Bogusławskiego, do tej sympatycznej postaci, co z wiernym sobie zastępem przebiegając kraj cały, wszędzie roznosiła ojczyste słowo, wszędzie zaszczepiała dobry smak
i wznioślejsze uczucia, a około rozbudzenia miłości dla wszystkiego, co swojskie i piękne, z pewnością większe położyła zasługi, niż niejeden rozgłośny koryfeusz literatury.
Imię też jego popularniejsze w narodzie od wielu innych, bo zapisane w sercu i pamięci tłumów, które w pobożnym nastroju słuchały słów, padających ze sceny, bo ta scena nie była wówczas pospolitym środkiem rozrywki, przerywającym nudę potocznego życia, lecz była potrzebą, stanowiła silny czynnik cywilizacyjny. ^
To też z nieustającym zapałem, z godną podziwu obojętnością na zawody i niedostatek, krząta się Bogusławski po różnych stronach Polski, występuje naprze- mian w Wilnie, Poznaniu, Lwowie, Krakowie, Grodnie, Białymstoku, Gdańsku.
Zajmująca ta Odyseja, opisana częściowo w pamiętnikach Bogusławskiego, stanie się kiedyś niewątpliwie przedmiotem wyczerpującej monografii; my z niej . obecnie, korzystając głównie z nieogłoszonych listów, podajemy krótki epizod.
ii.
Rozpoczynamy rzecz naszę od roku 1794, to jest od chwili, gdy nieszczęśliwy obrót Kościuszkowskiego powstania wypędza Bogusławskiego z Warszawy. Przedzierzgnięty zbiegiem okoliczności na dyrektora teatru szlachcic wielkopolski, był wówczas w sile wieku, bo liczył zaledwie lat czterdzieści pięć, a stał u szczytu dobrze zarobionej sławy. Nie dawno (1 marca) wystawił był swój najlepszy, z uniesieniem przez publiczność przyjęty utwór, pod tyt. Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale, a lubo operetka ta po trzech przedstawieniach z powodu zawartych w niej aluzji została zakazaną, popularność autora wzrosła nadzwyczajnie, a sztuka niesłychanym u nas wypadkiem miała się później doczekać stu kilkudziesięciu reprezentacji.
W takim to czasie szczęk oręża, bliskie oblężenie Warszawj, wypłasza z niej dyrektora i aktorów. Jak ptaki przed burzą, tak ta artjstjczna rzesza uchodzi
w bezpieczniejsze strony, by w nich sztuce budować ołtarze. Prócz podstarzałych już i ciężkich do włóczęgi maroderów, jak Karol Swieżawski, wyborny w rolach kontuszowych, i znakomity Jakób Hempiński, zostały w stolicy tylko: wstrzymana domowemi stosunkami Petronela Drozdowska, niezrównana w rolach komicznych matek, i Salomea Desznerówna, powabna, pełna wdzięku córka nadwornego tapicera hetmana Branickie- y go, odkryta przez zalotnego króla podczas jednej z wizyt u siostry w Białymstoku, zabrana przezeń do stolicy i umieszczona (w r. 1777) w teatrze pod zarządem Ryxa.
Którą miejscowość wybrać na stałą siedzibę po wyjeździe ze stolicy?
Nad tein nie było czasu zastanawiać się wśród ogólnego popłochu. Ucieczka nie odbyła się wspólnie; swoim dworem jechał naczelnik trupy, swoim podwładni — wszyscy jednak spieszyli do jedynego podówczas spokojnego zakątka, to jest do Galicyi. Pere- gryuacya powiodła się szczęśliwie, choć nie brakło groźnych przygód, za co nie zaniedbuje Bogusławski wielbić „dobroczynnej“ Opatrzności. Doszły cało na miejsce przeznaczenia garderoba i wszelkie teatralne ruchomości, „w owym okropnym dniu powszechnej w Warszawie trwogi“ powierzone furmanom z Krakowa.
Nieco później wybrał się sam dyrektor z całą biblioteką. Ale zaledwie ujechał dziesięć mil, napadło go kilkunastu ludzi zbrojnych, którzy zasłaniając się otrzymanym jakoby od komendy rozkazem chwytania szpiegów, zagrozili mu odprowadzeniem do obozu, istotnie zaś przedsięwzięli obłowić się chudobą biednego wędrowca. Jakoż już wyprzęgli od wozów i zabrali konie, wypróżnili tłumok podróżny i przygotowali siekierę do odbijania kufrów.
Struchlały dyrektor nie może się jednak zrzec wesołej, teatralnćj reminiscencyi, mówiąc, że „w innej chwili ta scena byłaby podobnie zabawną, jak jest zaba- wnem podziwienie burmistrza w Operze icloslde) iv podróży, kiedy zamiast spodziewanych bogactw, znajduje w tłumoczku wędrujących artystów książki i nuty.“
Ale uśmiech zamierał mu na ustach na samą myśl, że może utracić zbieraną przez długie lata bibliotekę, tem cenniejszą, że, jak zapewnia, wówczas „w całym
kraju drugiej w tym rodzaju uie było.“ Na szczęście nic przyszło do tej ostateczności. Wprawdzie wezwana ku pomocy władza miejscowa uie miała dość sił, ani odwagi, by uderzyć na łupieżców, lecz znaleźli się iuni wybawcy. Posłyszawszy o stojącym w pobliżu Dąbrowskim, napisał doń Bogusławski, i wkrótce otrzymał odsiecz, która rozbroiwszy złoczyńców, napadniętego przeprowadziła aż za Pilicę.
W dalszej pielgrzymce przedsięwzięty w samą porę odwrót ocalił artystyczny tabor od łupieztwa pruskich huzarów. P. Wojciech aui wątpi, że jego biblioteka byłaby żołdakom posłużyła do zapalania fajek.
— Coby się było stało — woła żartobliwie — z niewinną Eugenią, z czułą Aspazyą i romansową starościną Modnicką, gdyby wpadły były w ręce huzarów? Czegoby nie doznały biedne Krakowiaki,
Co pod Szczekocinami dały się we znaki?
Uchodził tak dalej manowcami, dopóki się zupeluie uie ściemniło, noc zaś spędził na wierzchołku obrosłej krzewami skały. Przeczekawszy trzy miesiące w ro- dzinnem kole pod Jędrzejowem, puścił się zaopatrzony w pruski pnszport tern spokojniej w drogę do Lwowa, że granica galicyjska tylko o dziesięć mil od miejsca jego pobytu była oddalona. Zdumieli się jednak na pograniczu strażnicy, spostrzegłszy kilka wielkich bryk z dziwnym towarem. Blichtr i szych teatralnych przy- borów czynił je w przekonaniu prostaczków skarbami bez ceny, arsenał zaś sceniczny stawiał im widmo spisku przed oczy. Zamknąwszy, oplombowawszy i opieczętowawszy kufry jak najstaranniej, złożyli je w strażniczej szopie, a na wszelkie przedstawienia odpowiadali, że zatrzymane rzeczy zwrócą dopiero po odebraniu zlecenia w tej mierze z Wiednia.
Nie mogąc zmiękczyć serc celników, wyruszył dyrektor w dalszą podróż, od czasu do czasu tylko zwracając „łzami zalane oczy na owę szopę“, gdzie spoczywało całe jego bogactwo.
Ciężki smutek opuścił go dopiero na widok Lwowa. Radością zadrżało mu serce, gdy ujrzał tu „nieledwie połowę Warszawy“, bo mnóstwo mieszkańców stulicy po klęsce narodowej schroniło się do nadpel- twiańskiego grodu. Serdeczne i radosne było powitanie
wiernej artystycznej drużyny, gotowej znów pod wodzą doświadczonego mistrza zdobywać względy łaknącej widowisk publiczności.
Było to w styczniu roku 1795. Wyższe towarzystwo lwowskie, słodząc sobie „wspomnienia świeżo poniesionych strat“, zanurzało się w odmęcie zabaw i uciech. Powszechnem było hasłem: bawić się do upadłego, aby
o smutnych wypadkach zapomnieć. Przybywał więc Bogusławski w sarnę porę, do szeregu dotychczasowych rozrywek dodając nową, szlachetniejszą. Przyjmowano go z zapałem, z uniesieniem, „jakby powracającego z królestwa śmierci“, bo już zwątpiono o jego życiu. Rozpłakał się z rozrzewnienia, widząc, z jak nieudaną serdecznością garną się do niego ludzie z wszystkich warstw, bo mu to służyło za miłą wskazówkę, jak szybko stajał w społeczeństwie lód obojętności i pogardliwych uprzedzeń dla aktorskiego zawodu.
Nie skończyła się sympatya na gołosłownych objawach życzliwości; usunięto już owszem wszelkie przeszkody, załatwiono wszelkie formalności wprzód, zanim dyrektor mógł rozpocząć przedstawienia. Wywdzięczając się za doznaną pomoc i poparcie, chciał wystąpić świetnie, zarówno pod względem gry, jak wystawy, a tymczasem biblioteka i garderoba spoczywały dotąd w pogranicznej szopie. Trzeba więc było, czyniąc zadość powszechnym życzeniom, odłożyć tymczasowo na bok chęć popisu; dla tego wystawił na prędce znaną już dobrze publiczności lwowskiej operę p. t. „Fraska- tanka“, a następnie inne opery i komedye.
W sześć tygodni późnićj odebrał wszystkie ruchomości teatralne. Ponieważ dla dopełnienia formalności potrzeba było poręczenia ze strony osiadłego w mieście obywatela, uczynił to z uprzedzającą grzecznością „jeden z niemieckich konsyliarzy“, choć wielu innych okazywało się gotowymi do spełnienia tej usługi. Widać ztąd, jak się Lwowianie prześcigali w uczynności dla swego ulubieńca — a nawet Niemcy nie dawali się w tej mierze uprzedzić Polakom.
Teraz już mógł wędrowny teatr rozwinąć cały blask i pompę. Szereg świetnych reprezentacyi rozpoczęła opera p. t. „Axur.,ł Nie dziw, że te przedstawienia wzbudzały zachwyt w publiczności, bo siły wokalne teatru były podobno niepospolite. Obok utalentowa
nych śpiewaczek, jak Jasińska, Rutkowska, Kossowska, celowali tenorzy: Kaczkowski, Nowicki, Rutkowski, basiści: Szczurowski, Każyński, Baranowski, Indyczewski.
Niemniej dobrze obsadzony był dramat, a wśród składających go członków nie brakło sił pierwszorzędnych, choć niektóre dopiero później zawitaty do Lwowa. Wyliczenie i charakterystyka wszystkich wychodziłyby po za obręb naszego zadania; wspomnimy więc tylko o kilku, zasługujących na wzmiankę z różnych względów.
Kaźmirz Owsiński, równie podziwiany w rolach komicznych, jak tragicznych, byłby z pewnością ozdobą każdej sceny. Jeśli Bogusławski zowie go „geniuszem4* i zapewnia, że tak samo zachwycał widza w „Hamlecie“, w „Inez de Castro“, „Iskaliarze“, „Dziecięciu miłości“, „Grobach Werony“, jak w „Spazmach modnych4*, „Indya- nach w Anglii*4 itd., to te niezwykłe pochwały moglibyśmy złożyć na karb przyjaźni i wygórowanej miłości dla wszystkiego, co swojskie. Nie brak jednak świadectw, których już o szowinizm żadną miarą pomawiać nie można: recenzent preszburski i Gaz. Wied. stawiają Owsińskiego na równi z największymi mistrzami.
Głos jego dziwnie miły i dźwięczny, miał przenikać duszę do głębi i „wzbudzać nadzwyczajne jakieś omamienie.“ Znany jest powszechnie wypadek, jak szlachcic pewien widząc, że jego ulubieniec na scenie, podobno w „Bawerleju“, nie mogąc się uwolnić od wierzycieli, chciał sobie śmierć zadać — ofiarował się w najdramatyczniejszym momencie spłacić jego długi. Gdy w Iskaharze wymawiał imię królowej: Dilaro I wszyscy widzowie jakby na komendę powtarzali: Dilaro ! a nazajutrz jeszcze „we wszystkich ustach brzmiało imię Dilary...“
Działo się to w owych szczęśliwych dla sług Melpomeny czasach, gdy dzielny aktor ^strząsał nie tylko nerwami, lecz i sercami słuchaczy, gdy kobiety w tkliwszych scenach zalewały się rzęsistemi łzami, a i po marsowych twarzach na bujne wąsy stoczyła się niejedna perła współczucia i rozrzewnienia...
Owsiński nie tylko na scenie, lecz i w życiu był niezwykłym, oryginalnym człowiekiem. W gruncie uczciwy i szlachetny, lecz przytem fantastyczny, zmienny i kapryśny, nieraz przez kilka tygodni z rzędu co-
dzień chadzał do kościoła, zadziwiał skromnością, modlił się i jak najprzykładnićj pościł, aby następnie popuścić sobie cugli i zanurzyć się w odmęcie światowych uciech.
Podczas, gdy jego towarzysze po kilkoletnim pobycie we Lwowie puścili się w dalszą po świecie włóczęgę, on zakończył tu niespokojny żywot 13 maja 1799. I rzecz srielce charakterystyczna: kości jego złożono między grobami dwóch Arcybiskupów, podczas gdy dwadzieścia lat wprzód nie chciano na święconej ziemi pochować aktorki Skurczyńskiej, aż dopiero potrzeba było pośrednictwa i rozkazu samego Stanisława Augusta.
Zajmującym dla psychologa okazem była utalentowana śpiewaczka, która po krótkim pobycie w Krakowie zawitała do Lwowa, Magdalena z Lazańskich Jasiń- ska. W ciągu krótkiego życia przechodziła bolesne a dramatyczne koleje. Córka zagonowego szlachcica, urodziła się krótko przed rokiem 1770, na Podlasiu. Ojciec dla braku środków oddał ją bardzo wcześnie do domu spokrewnionego z sobą przedsiębiorcy teatru Karola Radziwiłła Panie Kochanku w Nieświeżu. Tam zakochała się całą siłą mlodeeo serca w przystojnym i utalentowanym aktorze, Jasińskim. Żądny coraz nowych wrażeń młodzieniec wywzajemniał się z razu świeżej jak róża Magdusi, lecz wkrótce na inny przedmiot skierował swe zmienne zapały.
Nieszczęśliwa istota dowiedziawszy się o prze- niewierstwie kochanka, dostała pomięszania zmysłów; wyzdrowiała jednak, mniej może w skutek usilnych starań lekarzy, jak raczej solennych zaręczeń rozczulonego jej miłością zmiennika, że ją niechybnie zaślubi.
O przyszłym losie dziewczęcia rozs...
kasiek790