Paver Michelle 1 - Wilczy brat.pdf

(677 KB) Pobierz
1020763293.002.png
Paver Michelle
Kroniki Pradawnego Mroku I
Wilczy Brat
1020763293.003.png
Przełożył TomaszPiwowarczyk
Copyright © Michelle Paver, 2004Copyright © for the Polish edition by
Wydawnictwo W.A.B., 2005
Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo W.A.B., 2005
Wydanie I
Warszawa 2007
Torak przebudził się gwałtownie ze snu, w który zapadł mimo woli.Ognisko paliło
się leniwie. Chłopiec skulił się w drżącym kokonie światła i wpatrzył w złowrogą czerń
Lasu. Nic nie widział. Do jego uszu nie dochodził żaden dźwięk. Czy to wróciło? Stało
tam teraz, przyglądając mu się płonącymi, morderczymi oczami?
Torak był zmarznięty i głodny. Wiedział, że musi coś zjeść, że boli go ręka, a oczy
pieką ze zmęczenia, lecz tak naprawdę nie czuł nic. Przez całą noc czuwał przy
resztkach rozbitego szałasu, który sklecili ze świerkowych gałęzi, i patrzył, jak ojciec
krwawi. Jak się to wszystko mogło stać?
Zaledwie wczoraj – wczoraj – rozbijali obóz w błękitnawej poświacie jesiennego
zmierzchu. Torak powiedział coś zabawnego, a ojciec się śmiał. Nagle Las
eksplodował wrzaskiem kruków i skrzypieniem sosen. Z ciemności za drzewami
wypadło na nich coś jeszcze od niej czarniejszego: wielka, oszalała groza w
niedźwiedziej postaci.
Śmierć zajrzała im w oczy. Kłębowisko szponów. Kakofonia przeraźliwych
dźwięków. W jednej chwili potwór rozbił szałas w drzazgi. W jednej chwili rozpruł
ojcu bok, zostawiając poszarpaną ranę. Potem zniknął, bezgłośnie niczym mgła
rozpłynął się w Lesie.
Ale który niedźwiedź podkrada się do człowieka – a potem znika, nie
dokończywszy polowania? Który niedźwiedź bawi się zwierzyną?
Gdzie jest teraz?
Torak nie sięgał spojrzeniem poza krąg światła, ale wiedział, że polana także była
w opłakanym stanie, usiana połamanymi drzewkami i stratowanymi krzakami paproci.
Wyczuwał woń krwi sosnowej i rozoranej pazurami ziemi. Dochodziło go łagodne,
smętne bulgotanie strumienia przepływającego trzydzieści kroków dalej. Niedźwiedź
mógł być wszędzie.
Zza pleców dobiegł go jęk ojca, który powoli podniósł powieki i spojrzał na syna,
nie rozpoznając go.
–To… to ja… – wyjąkał Torak ze ściśniętym sercem. – Jak się czujesz?
Szczupłą, brązową twarz ojca wykrzywił spazm bólu. Policzki poszarzały, klanowe
tatuaże ostro odcinały się na ich tle. Pot pozlepiał w strąki jego długie, ciemne włosy.
–Rana była tak głęboka, że kiedy Torak usiłował niezręcznie zatamować krew
kępą mchu, ujrzał wnętrzności połyskujące w blasku ogniska. Musiał zacisnąć zęby,
aby powstrzymać mdłości. Miał nadzieję, że Tata nie zauważy – ale dostrzegł to,
oczywiście… Tata był myśliwym. Widział wszystko.
–Torak… – wydyszał.
Wyciągnął rękę, gorące palce zacisnęły się kurczowo na dłoni Toraka, łapczywe
jak palce dziecka. Chłopiec przełknął ślinę. To synowie ściskają ojców za rękę, nie na
1020763293.004.png
odwrót.
Powiedział sobie, że będzie użyteczny: będzie mężczyzną, nie chłopcem.
–Mam jeszcze trochę liści krwawnika – rzekł, sięgając wolną ręką do torby z
lekarstwami. – Może one powstrzymają…
–Zatrzymaj je. Sam krwawisz…
–Nie boli – skłamał Torak. Rzucając nim o brzozę, niedźwiedź potłukł mu żebra i
rozciął rękę.
–Torak… odejdź. Teraz. Zanim on wróci. Chłopiec wpatrywał się w ojca. Otworzył
usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
–Musisz – powiedział ojciec.
–Nie. Nie. Nie mogę…
–Ja umieram. Jeszcze przed wschodem słońca będę martwy.
Torak zacisnął dłoń na torbie z lekarstwami. Dzwoniło mu w uszach.
–Tato…
–Daj mi… czego mi trzeba do Podróży Śmierci. A potem pozbieraj swoje rzeczy.
Podróż Śmierci. Nie. Nie! Twarz ojca była surowa.
–Mój łuk – powiedział. – I trzy strzały. Weź resztę. Tam, gdzie idę… polowanie jest
łatwe.
Obcisłe spodnie z jeleniej skóry, które Torak miał na sobie, były rozdarte w
okolicy kolana. Wbił paznokieć kciuka w odsłonięty kawałek ciała. Zabolało. Skupił
się na tym ze wszystkich sił.
–Jedzenie – wychrypiał ojciec. – Suszone mięso… Weź wszystko.
Spod palca Toraka popłynęła krew. Nacisnął mocniej. Starał się nie wyobrażać
sobie ojca podczas Podróży Śmierci. Usiłował nie myśleć o samotności w Lesie.
Ledwie skończył dwanaście lat. Nie zdoła przetrwać sam. Nie wie jak.
–Torak! Rusz się!
Zamrugał gwałtownie, sięgnął po ojcowską broń i położył ją u jego boku. Podzielił
strzały, kalecząc palce o ostre krzemienne groty. Przewiesił przez ramię swój kołczan
i łuk, i odnalazł pośród szczątków obozowiska mały toporek z czarnego bazaltu.
Leszczynowy tobołek poszedł w strzępy podczas ataku, więc musiał upchnąć
pozostałe przedmioty w kaftanie albo przytroczyć je sobie do pasa.
Sięgnął po śpiwór ze skóry renifera.
–Weź mój – wymamrotał ojciec. – Nie uda ci się… naprawić swojego. I… zamień
noże.
Torak był wstrząśnięty.
–Nie twój nóż! Będziesz go potrzebować!
–Tobie bardziej się przyda. Poza tym… dobrze będzie zabrać w Podróż Śmierci
coś twojego.
–Tato, proszę. Nie…
W Lesie trzasnęła gałązka. Torak odwrócił się.
Otaczała ich absolutna ciemność. Gdziekolwiek spojrzał, cienie nabierały
niedźwiedzich kształtów. Żadnego wiatru. Ani ptasich śpiewów.
Słyszał tylko trzask ognia i łomot własnego serca. Las zdawał się wstrzymywać
1020763293.005.png
oddech. Ojciec oblizał wargi z potu.
–Nie ma go tu jeszcze – powiedział. – Ale będzie. Niedługo po mnie przyjdzie…
Prędko, noże.
Torak nie chciał zamieniać noży. To oznaczało koniec. Ale wzrok ojca,
wpatrującego się weń z natężeniem, nie dopuszczał odmowy.
Zaciskając do bólu szczęki, wsunął swój nóż w dłoń Taty. Potem odwiązał pochwę
z jeleniej skóry, którą ojciec nosił u pasa. Jego nóż, piękny i śmiertelnie
niebezpieczny, miał ostrze w kształcie liścia wierzby, zrobione z błękitnego łupka, i
trzonek z rogu płowego jelenia, opięty ścięgnem łosia dla pewniejszego chwytu.
Prawda poraziła go jak grom, gdy spoglądał na nóż. Przygotowywał się do życia bez
Taty.
–Nie zostawię cię! – krzyknął. – Będę z nim walczył, będę…
–Nie! Nikt nie pokona tego niedźwiedzia! Kruki na drzewach zerwały się do lotu.
Chłopiec poczuł, że zapiera mu dech.
–Posłuchaj – syknął ojciec. – Niedźwiedź, każdy niedźwiedź, jest najsilniejszym
myśliwym w Lesie. Wiesz o tym. Ale ten niedźwiedź… jest znacznie silniejszy.
Torak poczuł, że podnoszą mu się włoski na rękach. Zajrzał ojcu w oczy; zobaczył
małe, szkarłatne żyłki, okalające dwie otchłanie mroku.
–Jak to? – szepnął. – Jak…
–On jest… opętany. – Zawzięty wyraz twarzy ojca sprawiał, że nie wyglądał już jak
Tata, którego znał Torak. – Coś… demon… z Zaświatów… wstąpił w niego i sprawił,
że stał się zły.
Cicho trzasnął żar. Drzewa nachylały się ku nim z mroku, nasłuchując.
–Demon? – powtórzył Torak. Ojciec zamknął oczy, by zebrać siły.
–On żyje tylko po to, żeby zabijać – odezwał się wreszcie. – Zabijając, robi się
coraz silniejszy. Rozedrze na strzępy… wszystko. Zwierzynę. Klany. Wszystko
umrze. Las umrze… – Urwał. – Za miesiąc będzie już za późno. Demon stanie się
zbyt… potężny.
–Za miesiąc, Ale…
–Pomyśl, Torak! Kiedy czerwone oko na nocnym niebie osiąga szczyt, demony są
najsilniejsze. Wiesz o tym. Gdy to nadejdzie, ten niedźwiedź… stanie się
niepokonany. – Ojciec walczył o każdy oddech. W blasku ogniska Torak dostrzegł
drganie pulsu na jego szyi. Tak słabego, jakby miał się w każdej chwili zatrzymać. –
Musisz… coś mi przyrzec.
–Wszystko.
Ojciec przełknął ślinę.
–Pójdziesz na północ. To wiele dni marszu. Odszukasz… Górę… Ducha Świata.
Torak wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami. Co takiego?
Ojciec podniósł powieki i utkwił wzrok w gałęziach zwieszających się nad ich
głowami, jak gdyby widział tam coś, czego nie mógłby dostrzec nikt inny.
–Odszukaj ją – powtórzył. – To jedyna nadzieja.
–Ale… nikt nigdy jej nie odnalazł. Nikt nie dał rady.
–Tobie się uda.
1020763293.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin