Blood&Sex - Michael - rozdział 9.doc

(128 KB) Pobierz

ANGELA CAMERON

BLOOD & SEX Vol.1

     MICHAEL

 

okładka - michael

 

 

ROZDZIAŁ 9

Tori zatrzymała się od frontowej strony Quick-Stop i zmieniła bieg parkując.
Wzdłuż drugiej strony jezdni na wprost budynku, stało kilka innych samochód, ale jej część alei była pusta. Słońce zachodziło i większa część miasta została już przykryta kocem półmroku. Wzięła duży łyk jej napoju gazowanego. Wprawdzie nie było to cappuccino, ale pomagało w dobudzeniu jej[1].
Oficer Joe, w jego wykrochmalonym uniformie, rozejrzał się dookoła zakrętu i zamachał na nią. Złapała telefon, i schowała go do kieszeni kiedy otwierała drzwi samochód. Na szczęście jej mieszkanie nie było daleko, więc miała czas, by przeprać się w jeansy i czarną koszulkę[2]. Do tego dodała odznakę doczepioną do paska.
Zamknęła za sobą drzwi i ruszyła w stronę skraju budynku.
              -Dobry Joe.
              -Przepraszam, że musiałem Cię obudzić. Pracujesz do późna?
              -Zawsze.
              -Gdzie twój przyjaciel?
              -Jest gdzieś tam.
Wskazał nieokreślony cień.

              Kiedy spojrzała w dół korytarza poczuła coś złowrogiego. Mrowiła ją skóra, a nerwy zdawały się skakać jak w skrzyni biegów. Sprawdziła broń doczepioną z tyłu jej spodni i podeszła do Joe’ego, by mieć na niego oko.
              -Jak on ma na imię?
              -Dobry wieczór, pani detektyw.
Głos posiadał wyraźny akcent, ale ona nie była w stanie określić jaki. Zmrużyła mocniej oczy i dojrzała mężczyznę wynurzającego się z cieni. Choć właściwie nie wynurzającego się, a oddzielającego od nich, tak, jak gdyby sam w sobie był częścią cieni. Włoski z tyłu jej karku stanęły dęba, więc skrzyżowała za plecami ręce by wyglądać na większą i pozostać blisko broni.
              -Dobry.
Jego rysy były już dostrzegalne. Był podobnej wysokości co i ona, z opaloną skórą i ciemnymi włosami. Jego rysy twarzy przypominały jej wszystkich Hiszpańskich aktorów jakich do tej pory widziała. Egzotycznych i dobrze zbudowanych.
            -Mam nadzieję, że moja prośba nie odciągnęła Cię od niczego ważnego. Wiem, że do późna byłaś poza domem.
Jak on mógł – To był on.
            -Castillo?
            -Jedyny w swoim rodzaju.
Popisując się, złożył jej ukłon, ten typowy dla wampirzych, filmowych Euro-Trash[3] (Euro-Śmieci).
Spojrzała na Joe’go, który uśmiechał się dumnie, a potem wróciła do informatora.
            -Czego chcesz?
              -Chciałem tylko porozmawiać. Rozumiem, że szukasz mojego towarzysza, Damona, z racji jego…
Wymachiwał jedną ręką, jak gdyby brał słowa z powietrza,
              -… hobby.
              -Hobby?
Zaśmiała się.
              -Jaja sobie ze mnie robisz? On jest psychiczny.
              -To pojęcie względne, kochanie.
Potrząsnęła głową. Ten facet wydawał się być bardziej świrnięty, niż Michael usiłował go przedstawić.
              -Co z tym?
              -Nie zdawałem sobie sprawy, że pozwoliłem jego działalności zapuścić się poza nasze prawa. Gdybyś do mnie przyszła, obezwładniłbym go dla Ciebie.
              -Naprawdę? Dlaczegóż to?
              -Jestem niewolnikiem naszych praw – a nasze prawa nalegają, bym przestrzegał waszych.
              -Tak po prostu?
              -Tak po prostu.
              -Nie wierze Ci.
              -Tak też zakładałem. Więc, przemyśl to.

Nagle był w jej twarzy. Nie zdążyła nawet mrugnąć. Po prostu się tam znalazł, a to sprawiło, że zrobiła krok do tyłu.
              -Nie podchodź tak blisko.
              -Przepraszam.
Castillo uśmiechnął się i cofnął o krok.
              -Jestem zwykłym przywódcą, pani detektyw. Oficer Phillips i kilku twoich kolegów po fachu mi ufa. Nawet twój przełożony jest zaufanym przyjacielem.
              -To mi nie imponuje.
              -Więc zastanów się nad tym, że pozwoliłem Michaelowi zatrzymać cię, pomimo tego, że nigdy nie spytał mnie o zgodę na więź[4] z tobą. Jesteś nielegalną shiavą i mógłbym zabić was oboje gdybym tylko tego chciał.
Ponownie się zaśmiała.
              -Spójrz, i to tu się mylisz. Nie zaczęłam z nim żadnej więzi.
              -Ależ zaczęłaś.
Zaciągnął się powietrzem dookoła niej[5].
              -Wyczuwam go na tobie.
              -Jest powód dlaczego–
              -Nie mówię o seksie. Jego zapach jest w twojej krwi. Jego krew jest w tobie. Nie ma w tym żadnego błędu.
Jej serce załomotało w piersi. Nie próbowała jego krwi, raczej nie bardzo. Nie wystarczająco by stworzyć więź. To było szalone. Próbował ją oszukać.
              -Czuję, że w to wątpisz, ale zapewniam Cię, że to prawda. Dowiedziałem się, że uratował ci życie więzią[6], kiedy twój narzeczony usiłował Cię zabić. Czyżbyś nigdy nie zastanawiała się, jak przeżyłaś tak groźne ugryzienie?
Wzruszyła ramionami.
              -Niespecjalnie.
              -Pani detektyw, czy naprawdę oczekujesz, że w to uwierzę?
              -Nie proszę Cię o uwierzenie w cokolwiek. Nie obchodzi mnie co myślisz.
Kiwnął głową.
              -Rozumiem twoje niezdecydowanie, ale wiedz, że zajmę się Damonem. Od teraz nie jest już dłużej pod moją opieką. Masz moje słowo.
Przytaknęła.
Wyciągnął do przodu dłoń, wziął jej rękę i uniósł ją do ust.
Złożył lodowaty pocałunek na jej skórze, który trwał nawet po tym jak odwrócił się i odszedł. Tori czekała dopóki nie słyszała już jego kroków w alejce, odwróciła się na obcasie i ruszyła do samochodu. Więź. To wyjaśniało doznania/uczucia. To, dlaczego nie mogła mu się oprzeć. To miało perfekcyjnie-cholerny sens.

Jak on mógł jej to zrobić? Nie mogli przerwać tego bez śmierci jednego z nich. A co najlepsze, jak ona mogła być tak naiwna?
              -Tyler, wszystko z tobą w porządku?
Zatrzymała się i spojrzała do tyłu na Oficera Joe’go.
              -Dlaczego to zrobiłeś?
              -Co?
              -Dlaczego mnie tutaj zwabiłeś?
              -Ja – uh – Ja nie postrzegałem tego w ten sposób. Sprawiał wrażenie jakby chciał pomóc.
Spojrzała na niego i jego głupią sztywniacką koszulę. Był dokładnie wszystkim złym, czym byli ludzie nie spędzający wystarczająco dużo czasu w realnym życiu. Ludźmi jak ona, którzy pozostali przy nadziei.
Zwiesiła głowę i poszła w stronę samochodu.
              -Zostaw mnie samą, Joe.

 

 

 

 

 

 

* * * *

 

Tori stanęła przed drzwiami The Fallen. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej wszystko nabierało sensu. Nie było możliwości, żeby przeżyła mając wygryziony kawałek szyi, bez sztuczek[7], nawet jeśli użyliby ich własnej krwi do wyleczenia jej. A poza tym, było coś jeszcze.

Od kiedy go poznała, Michael pojawiał się w jej snach. Czasem wydawał się bardzo, bardzo prawdziwy. Kiedy indziej, był to zwykły sen. W jednym z tych prawdziwszych, trzymał ją w ramionach. Była naga i chciała iść, ale on nieustannie do niej przemawiał. Mówił jej, że jeśli wytrzyma odrobinkę dłużej, tylko kilka minut, wszystko będzie z nią dobrze. To musiało być wspomnienie. Uratował ją, a potem zataił prawdę.

 

              Blane otworzył usta przy drzwiach[8], a Tori tylko machnęła ręką. Uniósł tylko do góry brew i otworzył dla niej drzwi. Przefrunęła obok nazistowskiej broni i popłynęła w stronę prywatnej części baru. Musiała się dowiedzieć. Będzie wiedziała, czy Michael to zrobił tak szybko jak tylko go o to zapyta. Po prostu musiała.

              -Tori?

Głos Jonasa doszedł do niej od strony baru, kiedy tamtędy przechodziła, mimo to się nie zatrzymała. Zamiast tego, weszła do części prywatnej i skierowała się na korytarz. Jonas musiał się poderwać kiedy wkroczyła do hallu, ponieważ jego kroki podążały za nią.

              -Tori. Co się stało?

Załapał ją za ramię, a ona je wyszarpała.

              -Nie dotykaj mnie!

              -Bosz[9].  Kto nasikał do twoich Corn Flakes’ów[10]?

Łypnęła na niego.

              -Gdzie jest Michael?

              -Nadal śpi. Nie może wstawać tak wcześnie jak my. Będzie nieprzytomny jeszcze przez godzinę lub dwie. Dlaczego pytasz?

Przybliżyła się do niego.

              -Wiedziałeś,  że on nas ze sobą związał?

Nagle znieruchomiał, pomijając to, że do niej mrugnął, był kompletnie bez ruchu.

              -Wiedziałeś!

Wyrzuciła ręce w górę i zaczęła chodzić.

              -Cholera. Jak mogłam być taaak–

              -Chwila. Nie zakładaj–

              -Chcesz powiedzieć, że mnie nie ze sobą nie związał?

              -Cóż…

              -Tak właśnie myślałam. Okłamywał mnie przez cały ten czas–

Krzyknęła i tupnęła nogą.

              -Nie wierzę, że dałam się na to nabrać.

Obróciła się w jego stronę. 

              -Kiedy się obudzi, powiesz temu skurwysynowi, że ma się do mnie nie zbliżać. Wiedziała, że miałam racje co do niego.

              -Tori, ty naprawdę powinnaś z nim porozmawiać.

              -Nie-wcale-nie-muszę-z-nim-rozmawiać.

              -Poczekaj. Kto Ci powiedział?

              -Nie martw się o to.

              -Jeśli to ma coś wspólnego z Castillo–

              -Tak jak powiedziałam, nie przejmuj się tym.

 

Przepchnęła się obok niego i ruszyła do wyjścia. Musiała wyjść na zewnątrz zaczerpnąć odrobiny świeżego powietrza. Jeśli zostanie w tym pożal-się-boże wampirzym klubie, wybuchnie czystą furią. Wirowała przez tłum tak szybko ku drzwiom, że nikt nie próbował jej zatrzymać. Część niej chciała wrócić i stanąć twarzą w twarz z Michaelem.

Inna część chciała, żeby temu zaprzeczył i sprawił, by wierzyła, że to nie była prawda.

A reszta chciała jedynie przebić go kołkiem i pochować w głębokim dole. Ostatnia myśl przyprawiła ją o poczucie winy. Kiedy na chodniku przepchnęła się przez parkę dzieciaków-gotów, wessała oddech, który przyniósł łzy. Próbowała je odegnać mrugając oczami, ale pojawiało się ich coraz więcej. Zwiesiła głowę i próbowała powstrzymać ramiona od opadnięcia. Potem, wytarła kąciki oczu i przyspieszyła. Jeszcze tylko kilka kroków i będzie w samochodzie.  

 

 

* * * *

 

Tori otworzyła drzwi jej pokoju i zaczęła zrzucać z siebie ciuchy. Potrzebowała kąpieli. Długiej, gorącej i oczyszczającej. Ten obrzydliwy, przesłodzony zapach Michaela musiał odejść. Teraz. Położyła swoją broń na kredensie, a potem rzuciła spodnie na łóżko. Jeśli okłamywał ją na temat więzi, prawdopodobnie również ją wykorzystywał. Właśnie to robili od samego początku, wykorzystywali ludzi do tego czego chcieli.

Pozbyła się majteczek i biustonosza, rzucając je na podłogę i weszła do łazienki. Mała, szara myszka, którą Blade zwykł ganiać dookoła, siedziała pośrodku podłogi uśmiechając się do niej. Z szybkim kopnięciem, myszka przeleciała wzdłuż podłogi, spadając na stertę brudnych ciuchów pod zlewem.
Obróciła się, złapała krawędź niebieskiej zasłony prysznicowej i energicznie wyszarpała ją na bok. Nawet kiedy odkręciła kurek, by ciepła woda spływała na jej głowę mięśnie jej szczęki napinały się do przodu i do tyłu.

Przyglądała się lawendowo-waniliowemu płynowi do kąpieli, który dostała na urodziny. Etykietka mówiła, że był przeznaczony do „relaksacji”, ale nigdy wcześniej go nie wypróbowała. Tori odkręciła pokrywkę, wylała odrobinę na miękką gąbkę do mycia i zaczęła trzeć. Tarła mocniej, aż jej skóra się zaczerwieniła. Co jakiś czas przestawała, wąchała swoją skórę i tarła jeszcze bardziej. Jej mokre włosy zmierzwiły się dookoła twarzy, mieszając wodę z łzami, które zaczęły wyciekać. Może i zawdzięczała mu swoje życie, ale nie musiał o tym kłamać.

 

              Nikt nie chciał być zmuszony do związku, zwłaszcza takiego, który sprawiał, że jej uczucia były silniejsze niż zwykle. Mogła się na to zgodzić, i mogłaby to docenić gdyby jej to wszystko wcześniej wytłumaczył, ale teraz było już za późno. Cholernie za późno. Schowała gąbkę do opakowania i zakryła twarz.
Łzy gwałtownie napływały, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Łzy zmieniły się w szloch, który zmusił Blade’a do skierowania głowy za zasłonkę. Najpierw Robert ją zdradził, potem próbował zamordować, teraz była związana z wampirem do końca życia jednego z nich[11].

Podniosła głowę, pozwalając wodzie spływać po jej policzkach, a potem wycofała się spod strumienia. Bolały ją mięśnie a kolana zdawały się być słabe. Była zmęczona – emocjonalnie i psychicznie gdzieś tam, zabójca nadal był na wolności, zakładając, że Castillo niczemu mu jeszcze nie zrobił.

 

Co ona sobie myślała? Nikt ze zdrowymi myślami nie tuliłby się do mężczyzny, który mógłby Cię wyssać w trakcie kilku minut, a potem zniszczyć większość śladów twojego życia. Zakręciła wodę i wyszła na miękki, kremowy pled. Złapała ręcznik, owinęła się nim, i ruszyła do sypialni. Zgodnie z małymi zielonymi wskazówkami na zegarku, była dopiero dziewiętnasta. Może kilka dodatkowych godzin odpoczynku uspokoi jej nerwy.

             

 

* * * *

 

Michael czuł presje czegoś wydrążającego jego klatkę piersiową. Miał najdziwniejsze pragnienie zapłakać, jak gdyby ktoś umarł.

Przetoczył się w stronę Tori. Nie było jej.

              -Victoria?

Nie było odpowiedzi, tylko słaby dźwięk kogoś na korytarzu przed pokojem. Zsunął nogi na jedną ze stron łóżka i wślizgnął się w swoje spodnie. W trakcie krótkiej drogi do drzwi, usiłował doprowadzić swoje włosy do ładu. Popchnął drzwi otwierając je, ale za nimi był tylko Jonas, krocząc przed drzwiami. Przygryzał stronę jego kciuka.

              -Co się stało Jonas?

Obrócił się dookoła.

              -Cześć.

Michael zaparł się o zimną, kamienną podłogę i skrzyżował ramiona na piersi.

              -Wypluj to z siebie.

              -Czy nie chciałbyś może usiąść?

              -Po prostu mi powiedz.

Jonas pochodził jeszcze przez chwile, zatrzymał się i wyrzucił z siebie,

              -Tori wie, że zacząłeś ją do siebie przywiązywać.

Michael gwałtownie dosunął się do Jonasa.

              -Powiedziałeś jej?

              -Nie. Przysięgam.

Ciągle się do niego przysuwał, stali prawie twarzą w twarz.

              -Kto do kurwy nędzy jej powiedział[12]?

Jonas zatrzymał się, rozstawiając stopy na podłodze tak, że udało mu się nie przewrócić o krzesełko w salonie[13].

              -Nie wiem.

              -Cholera!

On naprawdę nie wiedział. Michael mógł to wyczuć. Nadal, ktoś to zrobił, a ona mu tego nigdy nie wybaczy.

Zaczął torować sobie własną drogę dookoła krzesełka i Jonasa, do windy i z powrotem.

Jego ciało napięło się, a pięści zacisnęły. Jeśli szybko  nie ulży swojej świerzbiącej pięści… 

Michael wykrzyczał swoją frustracje i złapał marmurową statuetkę ze stolika po jego prawej stronie. Rzucił nią przez pokój i roztrzaskał, kiedy zderzyła się ze ścianą.

Jonas po prostu na niego patrzył, potrząsając głową.

              -Co?

Warknął Michael.

              -Masz coś do powiedzenia? Powiedz to.

              -Naprawdę nieźle Cię wzięło, bracie.

Zaśmiał się chaotycznie. Oczywiście, że go wzięło. Tak długo był z nią związany, przyglądając się z cienia, i wreszcie udało mu się to skonsumować. Ulga była spektakularna. Ale teraz było po wszystkim. Dzięki komuś z cholernie długim językiem.

              -Chcę wiedzieć kto jej powiedział. Teraz.

              -Myślę, że już wiem.

              -Co?

              -Nie przyznała się do tego, ale mam wrażenie, że to Castillo jej powiedział.

Nie wiem jak.

              -Kurwa.

Potarł skroń i ponownie zaczął przemierzać korytarz.

              -Mógłby to zrobić, gdyby tylko zmusił ją do słuchania.

              -Słuchaj, wiem, że masz teraz dużo do przemyślenia, ale czy nie sądzisz, że powinniśmy trzymać ją na oku?

Jonas przysunął się bliżej, ale nie zbyt blisko.

              -Prawdopodobnie pozwoli Damonowi ją przejąć.

              -Tiaa. Masz racje.

Michael przeczesał palcami włosy.

              -Jasny gwint. Jeśli tam pójdę, prawdopodobnie mnie zastrzeli[14].

Chodził jeszcze przez chwile.

              -Daj mi twój telefon.

Jonas wysunął srebrną komórkę z kieszeni i podał mu ją.

Wybrał numer komórki Tori, przysunął do ucha, i ponownie zaczął się przemieszczać. Pie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin